Margrabina Castella/Część czwarta/XXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXII.
Opowiadanie.

Maksym przez kilka sekund wpatrywał się uparcia w swojego interlokutora, a fizyonomia jego ruchliwa, odbijała wszystkie, jakie przechodził uczucia, wykazywała jak stopniowo rozpraszały się chmury jego wątpliwości...
Raymond śledził te objawy z ciekawością i zajęciem, jakich domyśleć się bardzo łatwo.
— Pragniesz pan gwałtownie wiedzieć co myślę, nie prawda? — odezwał się nagle młodzieniec.
— Prawda... — odpowiedział Prometeusz paryzki.
— Powiem panu ciągnął Maks — ale pod jednym warunkiem...
— Jakim?
— Jeżeli odgadnę, powiesz mi pan szczerze, że odgadłem...
— Przyrzekam ci to najuroczyściej oto przyszła mi do głowy myśl szczególna i śmieszna może, myśl której jednak pozbyć mi się bardzo trudno, bo lepiej od słów pańskich, zdaje mi się odkrywać pewną przedemną tajemnicę...
— Cóż to za myśl? — zapytał Raymond.
— Zdaje mi się, że w chwili, gdy przypadek postawił nas naprzeciw siebie, poznałeś mnie pan po jakimś znaku, o którym ja nie wiem wcale... — Może ja nie jestem panu obcym?... — może pan należysz do mojej rodziny, która mnie kiedyś opuściła?... — nawet ścisłe jakie węzły łączą nas ze sobą?
— Mów... mów mój chłopcze — odezwał się Prometeusz paryzki z czułością. — Pomyślałeś sobie, wszak prawda, że może ja jestem twoim ojcem?
— Tak jest — szepnął Maksym — pomyślałem i o tem... — ale się omyliłem?
Raymond westchnął głęboko.
— Niestety! — omyliłeś się!... odpowiedział ze smutkiem. — O! dużo dał bym za to, przysięgam, gdyby słusznem było przypuszczenie twoje... — Z jakąż radością, z jakiemż upojeniem otworzyłbym ci ramiona i zawołał:
„— Synu chodź, niech cię przycisnę do łona!...
„Na nieszczęście tak nie jest! Ja nie mam rodziny wcale... Przed godziną nie wiedziałem, że istniejesz i teraz jeszcze nic nie wiem o tobie... boś mi tak mało powiedział w tym względzie.
Maksym skinął głową potakująco, a Raymond mówił dalej:
— Porzuć te mrzonki i te marzenia nie oparte na niczem... — powiedziałem ci przyczynę mojego zainteresowania się tobą... — poprzestań na tem i nie szukaj nic innego, bo powiedziałem najszczerszą prawdę...
— Wierzę panu... odpowiedział po chwilowym namyśle młody człowiek.
— Dowody mojej szczerości, będą bardzo liczne i nie będziesz na nie zbyt długo czekać. Tylko — dodał po chwilowem milczeniu — ażeby ci dobrze usłużyć, poznać cię dobrze potrzebuję, że więc obiecałeś mi dziś rano opowiedzieć swoje życie... — czy nie nazwiesz niedyskrecyą, gdy ci to uprzejmie przypomnę?...
— Jestem na rozkazy pańskie — odpowiedział Maksym z życzliwością widoczną w głosie.
— Skoro tak, to zaczynaj moje serce; słucham cię z zaciekawieniem i najżywszą sympatyą...
— Nie będę chciał nadużyć cierpliwości pańskiej i będę się starał wypowiadać treściwie, będę więc pomijał szczegóły a dotykał głównych tylko momentów mego żywota... — Długie bezładne opowiadanie, na nic by się nie przydało... kilka faktów wystarczy na zapoznanie pana z tą przeszłością, której tak jesteś ciekawy...
— Niech i tak będzie, — rzekł Raymond z uśmiechem, — zaspokoję się główniejszemi faktami z tego dramatu czy romansu, a resztę sam sobie już dośpiewam...
— Zaczynam zatem... — rzekł Maksym.
Zapalił świeże cygaro umaczał usta w likierze i rozpoczął w ten sposób:
— Mam lat dwadzieścia trzy albo około tego... i według wszelkiego prawdopodobieństwa, jestem dzieckiem miłości... Wiem o sobie to mianowicie, że podczas pierwszych dni karnawału 1840 roku, młoda praczka, mieszkająca przy jednej z najdalszych uliczek kwartału Saint-Marceau, wydała na świat dziecinę wątłą i słabą, która tydzień ledwie przeżyła.
„W kilka godzin po pogrzebie maleństwa, mężczyzna jakiś okazały i udekorowany, mężczyzna który musiał być zapewne doktorem wszedł do praczki płaczącej w łóżku, podczas gdy mąż jej pracował po za domem, ażeby zarobić na życie na jutro.
„— Straciłaś dziecko, dobra kobieto?... — odezwał się przybyły do zdziwionej tem i odwiedzinami nieszczęśliwej kobiety.
„— Tak panie. — odpowiedziała praczka, wybuchając głośnym płaczem.
„— Jesteście w nędzy?... — zapytał znowu doktor.
„— Tak panie... i ja i mąż mój nie lenimy się wcale, a jednakże idzie nam jak z kamienia.
„— Ktoś, co się wami interesuje, zapewnił mnie, że jesteście ludźmi uczciwemi, i pragnie polepszyć trochę waszę dolę...
„— Ale jakim sposobem, proszę pana?...
„— Chce powierzyć wam nowonarodzone dziecko na wychowanie... Wynagrodzenie byłoby bardzo dobre, czy więc zgodzicie się na to?...
„— O! z całego serca proszę pana, i zapewniam, że dziecko będzie tak starannie, jak prawdziwe książątko, pielęgnowane.
„— Czy tylko pewną jesteś moja kobietko, że mąż nie będzie temu przeciwny?
„— Mój mąż patrzy tylko mojemi oczami, i wszystko co ja zrobię, uważa za zupełnie dobre.
„— Więc to rzecz ułożona?...
„— Zupełnie panie... Kiedyż przyniosą dziecko?...
„— Dziś wieczorem.
„— Kto je przyniesie?...
„— Prawdopodobnie sama matka.
„— Czy to chłopiec czy dziewczynka?...
„— Chłopiec. Doktór odszedł, pozostawiając chorą kobietę uspokojoną nieco tem niespodziewanem oświadczeniem.
„Nadszedł wieczór... Mąż i żona oczekiwali przybyszów z największą niecierpliwością, że jednak czas upływał, myśleli, iż obietnica nieznajomego nie przyjdzie już do skutku.
„Naraz, gdy wybiła dziewiąta, fiakr zatrzymał się przed nędznem domostwem parterowem.
„Mąż praczki poskoczył drzwi otworzyć.
„Wyobraź pan sobie jego zdziwienie, gdy zobaczył wysiadające z fiakra czarne jakieś widmo, niepodobne do człowieka.
„Widmo to niosło na rękach i przyciskało do piersi z wielką ostrożnością, jakiś przedmiot owinięty w białą bieliznę.
„— Ja jestem tą na którą oczekujecie, — rzekło łagodnie, wchodząc do mieszkania.
„Przy słabem światełku świeczki rozpoznać dopiero było można, że kobieta ta okrytą była szerokiem czarnem dominem.
„Ubrała się tak po karnawałowemu dla tego naturalnie, iżby nie być poznaną.
„Nieznajoma zbliżyła się do łóżka praczki i ukazując jej dziecinkę owiniętą w bogate koronki, wyszeptała:
„— Oto mój syn... którego ci powierzam... pozory źle o mnie świadczą... nie oskarżaj mnie jednakże abym była niedobrą matką. Kocham to maleństwo z całego serca mojego, ze wszystkich sił duszy mojej, i jeżeli z niem się rozstaję, to dla tego jedynie, że nie mam prawa zajmować się niem sama.
„Dała potem szczegółowe przyszłej karmicielce instrukcye postępowania, wręczyła jej woreczek z piędziesięciu sztukami złotemi , objaśniła, że podobną sumę otrzymywać będzie rok rocznie i porzuciła nędzne schronienie, po serdecznem wycałowaniu i zlaniu gorącemi łzami maleństwa.
„Praczka i jej mąż nie byli zdolni uwierzyć na razie w swoje szczęście i zapomnieli o ciężkiej boleści, jaka ich tak niedawno dotknęła.
„Widok piędziesięciu luidorów oszołomił biedaków kompletnie. Nieszczęśliwi ludziska ani setnej części takiej sumy nigdy nie posiadali, pieniądze więc, co jakby z nieba spadły im w ręce, wydawały się im niewyczerpanemi...
„Nie trzeba tutaj dodawać, że cienkość mojej bielizny, wspaniałość koronek w jakie była przybraną i bogate pierścienie na palcach młodej damy ubranej w czarne domino, zaimponowały nędzarzom tak, że wyobrazili sobie, iż powierzono im dziecko, co najmniej książęce”.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.