Margrabina Castella/Część czwarta/XXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVIII.
Rozpacz.

Podczas gdy powóz odwożący Joannę z pałacu sprawiedliwości toczył się na ulicę Chaussée d’Antin, pozostawała ona, wyczerpana przez energię, której złożyła dowody podczas rozmowy z prokuratorem królewskim, w rodzaju osłupienia moralnego, podobnego do ociężałości fizycznej, następującej po wielkiem znużeniu albo wielkiej boleści.
„Nic nie pamiętała, myśli wciąż się jej plątały...
Skoro jednak wysiadła z powozu, skoro znalazła się w obecności pana de Credencé, czekającego za nią w salonie, nabrała pewnej otuchy.
— Joanno opowiadaj!... opowiadaj co się tam działo!... — zawołał Raul, — bo wyglądasz zmieniona strasznie!...
Pamięć jej powróciła, głośne łkanie konwulsyjne, ścisnęło gardło, po twarzy łzy puściły się strumieniem.
— Zgubioną jestem Raulu!... zgubioną bez ratunku, bez żadnej zgoła nadziei!...
— Zgubioną, powiadasz?... — powtórzył hrabia — nie, to niepodobna!... kochanie moje... nie możesz być zgubioną, skoro jesteś wolną!...
— E!... — odpowiedziała porywczo Joanna, — nie o wolność tutaj chodzi, ale o majątek!... Co mi po głupiej wolności, wśród nędzy i poniżenia?... A czeka mnie i ta nędza i to poniżenie, bo nie posiadam nic!... nic a nic na świecie...
— Słyszę cię, — odpowiedział pan de Credencé, — ale nie rozumiem wcale... Wytłomacz mi co się stało, a najprzód powiedz, po co cię wzywał prokurator?...
— Ażeby się nacieszyć moim upadkiem... nasycić mojem poniżeniem... ażeby się napaść moim wstydem wobec tego przeklętego testamentu, który niweczył wszystkie maje nadzieje...
Raul zadrżał.
— O jakim testamencie chcesz mówić?... — wykrzyknął,
— O tym fatalnym akcie, napisanym przez margrabiego w wigilię jego śmierci... któryś wziął odemnie i po wierzył Raymondowi.
— Jakto!... — zawołał ździwiony de Credencé, — jakto, więc ten akt istnieje!... więc Raymond nie zniszczył go, lubo cię zapewnił o tem?...
— Skłamał nędznik niegodziwie... testament prawdziwy był bronią w jego ręku, którą mi groził!... Zrobił z „niej właśnie użytek i zadał mi cios — śmiertelny.
— Czy prokurator podejrzewa sfałszowanie?,.. — zapytał Credencé.
— Wcale nie...
— No, to dla czegoż testament, który cię rujnuje, ma obalać ten, który cię robi milionerką...
— Bo data pierwszego jest o trzy dni późniejszą.
Raul tupnął nogą gniewnie.
— O!... poznaję doskonale Raymonda!... To szatan prawdziwy!.. Pamięta o wszystkiem i wszystko przewiduje, a gdy ci się zdaje żeś go pokonała, podnosi się zwycięski i wszechwładny... Widzę teraz aż zanadto dobrze, iż walka z taką istotą jest po prostu niemożebną!...
Joanna milczała.
Po chwili pan de Credencé odezwał się znowu:
— Jakim sposobem testament dostał się do rąk prokuratora królewskiego?...
— Przysłano mu go w liście, ze stemplem prawdziwym czy fałszywym z Aix-la-Chapelle, w liście nie podpisanym wcale. Zaraz się domyśliłem, że Raymond go napisał.
— Możesz mi powtórzyć to co byłe w tym liście?...
Joanna powtórzyła słowo w słowo, wszystko co przeczytała w biurze prokuratora.
— Tak jest!... — szepnął hrabia, wysłuchawszy cierpliwie do końca, — Raymond jest autorem tego listu. Takie zręczne oskarżenie on tylko wymyślić potrafił...
— Cóż sądzisz o sytuacyj?...
— Niestety, kochana Joanno, sądzę jak ty, że położenie jest bez wyjścia.
— Więc trzeba mi się zupełnie i raz na zawsze, wyrzec spadku po margrabim Gastonie Castella?...
— Naturalnie... — Rada główna opiekuńcza, położy łapę na dwóch milionach nieboszczyka — a nie wygrywa się z nią procesu, zwłaszcza, gdy go nie ma możności podtrzymywać...
Joanna upadła na krzesło i zakryła zapłakaną twarz rękami.
— Cóż się zatem ze mną stanie?...
Odpowiedź nie była tak łatwą.
Raul zawahał się też na chwilę.
— Gdybym miał majątek, złożył bym go u nóg twoich kochana Joanno — odezwał się z zapałam — byłabyś bogatą, gdybym ja był nim w istocie... Myślę, że nie wątpisz o tem... Na nieszczęście, posiadam tyko pozory zamożności, o czem wiesz dobrze przecie... Nie rozpaczaj jednakże... przyszłość do nas należy, skoro masz możność wyczekania...
Margrabina żywo podniosła głową.
— Mam możność wyczekania?... — powtórzyła.
— Zapewne...
— W czemże to widzisz tę możność?...
— Masz dwa kroć sto tysięcy franków, a to znaczy zawsze trochę.
Joanna nie dała Raulowi dokończyć i pogardliwie wzruszyła ramionami.
— Czyż potrzebuję ci powtórzyć, to co mówiłam przed godziną prokuratorowi?... — Te dwa kroć sto tysięcy franków już są prawie wyczerpane!... — Nie podniosłam całej sumy to prawda, ale wszyscy dostawcy są mojemi wierzycielami. Skoro tylko przewąchają co się święci, a to nie zadługo napewno nastąpi, rzucą się na mnie jak sępy na trupa!...
„Patrz Raulu na te meble, na te dywany, na te obicia!... — Moje dwa kroć sto tysięcy franków, reprezentują zbytek, który nas otacza, konie, która rżą w stajni, powozy, które stoją w wozowni.
„Chciałam usłać wspaniałe gniazdko dla moich stu tysięcy liwrów renty... Chciałam się urządzić odpowiednio do dwóch milionów, jakie uważałam już za moję własność, a tu słodkie te marzenia jak sen pierzchnęły... miliony z rąk się wymknęły, a z przepychu tak drogo opłaconego, z przepychu jakiego nie będę w stanie podtrzymać, okroi się nędzne jakie czterdzieści albo piećdziesiąt franków, dla komornika, co moje szczątki rozproszy. — Otóż zapytuję cię Raulu, czy nie lepiej zakończyć od razu żywot, co się tak marnie przedstawia?... Myślę na seryo o śmierci.. dostarczysz mi kilka kropel kwasu pruskiego i... finita la comedia... koniec istnieniu i nędzy...
— Umierać w twoim wieku, kochana margrabino?... — odrzekł z uśmiechem Raul — a toż to byłaby największem szaleństwem i w dodatku szaleństwem nie dającem się powetować...
— E! — odparła zimno Joanna — cóż chcesz ażeby się ze mną stało? — Nie mówiłam ci już ze sto razy, że przekładam śmierć nad ubóstwo? — Podobną jestem do tych kwiatków podzwrotnikowych, co nie mogą żyć bez słońca... Nie mogę się rozwijać w cieniu!... — Natura moje wymaga jasności i dostatków... — Pragnienia moje, to zbytek!
— No to na ten zbytek, ja ci się środków dostarczać podejmuję.
— Ty Raulu?...
— Ja kochana Joanno!... — Dziwi cię to, wszak prawda — a jednak obietnica moja jest pewną i stanowczą... — Zachowasz to godne siebie urządzenie, nie zmienisz nic w sposobie prowadzenia domu, a nawet rozszerzysz skalę jeżeli ci przyjdzie ochota!... — Złoto przelewać się będzie przez twoje ręce i wydawać je będziesz mogła bez rachunku...
— Czy to sen? — spytała ździwiona Joanna.
— To rzeczywistość najprawdziwsza.
— Jakimże sposobem potrafisz podołać temu?...
— Powiem ci o tem zaraz...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.