Margrabina Castella/Część czwarta/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.
Orzeł i sęp.

Młoda kobieta uspokojona trochę temi niespodziewanemi słowami, dotknęła końcami arystokratycznych swoich paluszków, grubych i krótkich palców Raymonda.
Prometeusz paryzki, miał rękę dużą, prawdziwą rękę złodzieja i pomimo umiejętności przeistaczania się, na to poradzić nie był w stanie.
— Jesteśmy zatem w jak najlepszej ze sobą zgodzie? — zapytał.
— Tak — odpowiedziała Joanna — ja także nie mam ze swej strony żadnego powodu gniewać się ną pana... — tylko... trudno mi jakoś w to uwierzyć, abyś pan przyszedł po to jedynie, iżby się pojednać ze mną...
— Rzeczywiście, kochana pani, nie po to przyszedłem jedynie... — a uprzedziłem już panią nawet, że mam z nią do pomówienia...
— Słucham i to z całą uwagą — odpowiedziała margrabina.
Raymond skłonił się z uszanowaniem.
— Jeżeli pani rozporządzasz dowolnie dzisiejszym wieczorem — racz mi poświęcić chwil kilka.
— Poświęcę panu tyle czasu, ile tylko będzie potrzeba, żeby zaś nikt nam nie przeszkodził, nie każę przyjmować nikogo...
— Jesteś nieocenioną margrabino i uprzedzasz życzenia, których nie śmiałem wyrazić.
Joanna wydała rozkaz pokojówce, aby nikogo, nawet pana de Credencé nie wpuszczała i powróciła do Raymonda.
— Otóż jestem — rzekła — na rozkazy... i słucham.
— Postaram się nie nadużyć dobroci pani — odpowiedział Prometeusz paryzki — i dla tego przystąpię prosto do rzeczy... — Czy pani przypomina sobie margrabino, nasze spotkanie się, sam na sam, w domku moim przed dziesięciu dniami?
— Zapewne, że je sobie przypominam!... — odpowiedziała Joanna.
— Zatem nie zapomniała pani chyba i o mojej propozycji...
— O! pamięć mam doskonałą, baronie — odpowiedziała z uśmiechem młoda kobieta — ofiarowywałeś mi pan połowę swojego majątku i całe swoje serce...
— Pani zgadzałaś się niby na jedno i drugie — i wpakowałaś mnie w zasadzkę z dyabelską zaprawdę zręcznością.
— O! baronie, baronie — przerwała pani Castella, czyż nie obiecałeś mi, że nie będzie żadnych wymówek w naszej rozmowie?
— Wcale o nich nie myślę kochana pani — odpowiedział Raymond — wymieniam jedynie fakt i dodaję, że podstęp był tak znakomity — iż ubóstwiam panią zań doprawdy!...
— Dziękuję po tysiąc razy! — szepnęła Joanna — no, ale do czego pan prowadzisz?...
— Chcę się dowiedzieć, czyś też się pani zastanawiała...
— Nad czem? — — Nad propozycyą moją?...
Trwasz więc pan ciągle przy tym zamiarze?...
— Trwam przy nim niezłomnie droga pani...
Margrabina wstrząsnęła przecząco główką.
— Jeżeli tak baronie — to pozwól sobie powiedzieć, iż się to na nic stanowczo nie zdało...
— Dla czego?
— Dla tego, że nie...
— Przypuszczam, że nie jest to ostatnie słowo pani, i że pani cofnie go jeszcze.
— Bardzo wątpię.
— Ja zaś pomimo wszystkiego, mam nadzieję przekonać panią... — Podczas pierwszego naszego widzenia, mogła pani przypuszczać, że przechwalam się swoim majątkiem, ażeby olśnić nim panią — dzisiaj, składając u jej nóg te klejnoty przedstawiające wartość blizko miliona, daję dowód, że mówiłem najszczerszą prawdę...
— O! że pan jesteś bardzo bogatym, to zupełnie wierzę temu — odpowiedziała Joanna — ja jednak mam skromne wymagania i dwa miliony, które posiadam, wystarczą mi zupełnie. — Niczego więcej nie pragnę...
Raymond uśmiechnął się z kolei.
— Tych dwu milionów, o których pani wspominasz, nie posiadasz pani jednak jeszcze... a stare przysłowie powiada, że od czary do ust, jest często daleko dalej, niżeli nam się wydaje...
Pani Castella przerwała:
— Muszę pana uprzedzić — abyś się nie starał mnie przestraszać!... — Pański talent sam tu się zwrócił przeciwko panu. — Testamentu nikt nie jest w stanie zakwestyonować... jest on w największym porządku i notaryusz mój zapewnił mnie...
— Do wszystkiego można się przyczepić na świecie i gdybym chciał...
— To co?...
— Majątek, który pani za swój uważasz, jutro przepadłby dla pani na zawsze...
Joanna nie uważała za stosowne odpowiedzieć.
Słowa Raymonda uważała za czczą pogróżkę, nie zasługującą aby ją traktować na seryo.
— Słuchaj mnie pani.. — ciągnął Prometeusz paryzki, którego twarz pozostała chłodną, ale którego niecierpliwość zdradzało lekkie drżenie w głosie, — narażę się może na śmieszność, muszę jednak pomimo to, odsłonić pani moję duszę...
„Ja kocham panią!... kocham panią miłością dziką, szaloną!... Miłość tę chciałem przezwyciężyć... pokonać... ale ona zwiększa się owszem coraz bardziej... pochłania mnie... pali... i trwać będzie całe życie, jeżeli ją pani w nienawiść nie przemienisz. Ale bądź pani ostrożną, bo byłoby to wielkiem nieszczęściem dla pani.. Nienawiść moja straszną bywa i nieubłaganą.
„Rozporządzam ogromną siłą: a jest nią moja wola, która gdy co postanowi, pomimo walk i przeszkód, dochodzi zawsze do celu...
„Przysiągłem sobie, że pani będziesz moją i... musisz być moją!...
„Jeżeli potrzeba rozpocząć walkę, to jestem zupełnie do niej gotowy, wierzaj mi jednak kochana pani — nie doprowadzaj do tej ostateczności.
„Kocham cię i bardzo bolałbym nad tem, gdybym cię zgnieść był zmuszonym.
„Przyjmij dobrowolnie majątek, który powiększę olbrzymio i szczęście jakiem cię na pewno otoczę...
„Pochodzimy z jednej rasy oboje... krew drapieżnych ptaków krąży w naszych zarówno żyłach!...
„Pani urodziłaś się tak jak ja nie do spokojnego domowego ogniska, lecz do podstępów, do zdrady i panowania!...
„Bądź moją towarzyszką i przyjaciółką, bądź geniuszem moim domowym.
„Wspólnie możemy dokazać wielkich rzeczy!... rządzić będziemy Paryżem... wspólnie świat pokonamy!...
„Co zrobiłem mogę odrobić... potrafię postawić nieprzepartą zaporę pomiędzy panią a dwoma milionami, jakie, jak sądzisz, trzymasz już w swoich pięknych rączkach...
„Ze mną bogactwo, władza, królowanie — a bezemnie nędza... okrutna nędza... łachmany!... Proszę wybieraj pani...”


∗             ∗

Raymond umilkł — Joanna się podniosła.
Niezrównany wyraz zgrozy i dumy ukazał się na jej twarzy, opromienił aureolą blade jej czoło, okolone czarnemi sploty.
Straszny gniew pomieszany z pogardą, malował się w jej wielkich, błyszczących oczach...
Premeteusz paryzki chybił celu... gwałtowna namiętność pociągnęła go aż do groźby.
Joannę perswazyą można było pokonać, złością i groźbą nigdy!...
W gwałtownej mowie Raymonda, widziała wypowiedzenie sobie walki, jeżeli odmówi miłości bandycie, ale groźba nie robiła na niej wrażenia.
— Mój wybór zrobiony już panie baronie... — odezwała się wolno, — oboje, jak pan powiadasz, mamy krew ptaków drapieżnych w żyłach... Być to może, ale w takim razie ja jestem z gatunku orłów, a pan z gatunku, sępów!... Orzeł jest, jak pan wiesz, nieustraszonym i do posłuszeństwa zmusić go niepodobna...
„Pomiędzy mną a panem nie ma nic a nic wspólnego!... Odrzuciłam już raz pańską ofiarę!... teraz po raz drugi i ostatni odrzucam ją znowu!... Szukaj pan gdzieindziej godnej dla siebie towarzyszki!... Margrabina Castella zrzeka się honoru, jaki jej wyrządzić pragniesz...
Raymond nie spodziewał się podobnej odpowiedzi.
Zbladł jak śmierć, serce zabiło mu gwałtownie.
— Jeżeli więc tak, to wojna?...
— Niech będzie wojna!...
— Zmuszasz mnie pani abym się stał jej nieprzyjacielem...
— Tak być musi, skoro pan nie chcesz pozostać moim przyjacielem.
— Przez litość dla siebie samej, nie zmuszaj mnie pani abym cię zgubił!...
Joanna zrobiła gest pogardliwy.
— Panie baronie, — rzekła wyniośle, — znasz mnie pan zanadto dobrze, ażbyś nie wiedział, iż ja mam swoję wolę i że postanowienia moje są niezłomne... Proszę zapamiętaj to na przyszłość... Spodziewam się, że rozmowa nasza już skończona i nie chcę zabierać panu drogiego czasu, zatrzymując go tu dłużej...
Raymond miał zaciśnięte zęby i ledwie... oddychał.
Głęboka bruzda zarysowała mu się na czole, brwi się ściągnęły w podkowy.
Zrobił gwałtowne wysilenie, wysilenie prawdziwie heroiczne.
Twarz pozostała bladą ale spokojną i zdobył się nawet na uśmiech.
— Przepraszam panią margrabinę, odezwał się wstając z krzesła, — po tysiąc razy przepraszam, żem panią tak długo fatygował tą niepotrzebną rozmową. Nie pozostaje mi nic, jak tylko złożyć jej najniższe moje uszanowanie...
Mówiąc to, włożył z powrotem pudełka do małej szkatułki i zamknął ją na kluczyk.
— Z naszych trzech rozmów, — odezwał się znowu, — jedna zakończyła się burzliwie... Jakie będą następne... Bóg to jeden raczy wiedzieć...
— Następne?... — powtórzyła z prawdziwem przerażeniem Joanna, — więc to ta nie jest ostatnia jeszcze?....
Prometeusz paryzki wstrząsnął głową.
— Bardzo wątpię, — rzekł, — czy ostatnia...
— Ja pana żegnam jednakże...
— A ja odpowiadam pani, do widzenia...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.