Margrabina Castella/Część czwarta/XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVIII.
Przebudzenie.

— Ten młody człowiek ma racyę — odezwała się Joanna! — Z pewnością sznura z rąk nie wypuszczę... nie jestem wcale tak znowu delikatną i przypominam sobie, żem w dzieciństwie robiła nieraz rzeczy trudniejsze...
— A to mi zuch kobietka!... mruknął Larifla przejęty admiracyą — ot tak się mówić powinno. Widać zaraz że była porządnie co się nazywa wychowaną... O! chętnie, słowo honoru, uczyniłbym z niej panią Larifla.
Raul przerwał ten prowadzony ze sobą monolog.
— Podejmujesz się odczepić sznur, skoro wszystko troje będziemy już na, dole?
— I jak jeszcze.
— A jakże weźmiesz się do tego?...
— Bardzo prosto... przerzucę sznur przez okno i spuszczając się będę od razu ciągnął go na dół...
— Inteligentny z ciebie chłopak — wyrzekł zadowolony Credencé, należy ci się hojna nagroda i tę ci przyrzekam...
— No to jakoś dobrze idzie!... odpowiedział Larifla — a po cichu dodał:
— Jeżeli idzie o nagrodę... mógłbym ją sam zaraz wypłacić sobie.
I spojrzał znacząco w stronę czerwonego portfelu.
— Zatem schodzimy — odezwał się Raul do Joanny...
— Dodaj mi pan odwagi swoim przykładem, panie Regulusie — odezwała się margrabina z uśmiechem.
— Schodź pan pierwszy — ja pójdę za panem..
Raul pochwycił za sznur i skoczył za okno.
Po krótkiej chwili odezwał się już z dołu.
— Na panią kolej... schodź pani bez żadnej obawy... to daleko łatwiej aniżeli się wydaje...
Larifla pochylił się za okno.
— Ej! Regulusie — uwaga! — pociągnij za sznur, żeby go lepiej wyprężyć... czem lepiej będzie wyprężony, tem łatwiej będzie schodzić...
Rada była dobrą, więc jej pan de Credencé usłuchał i Joanna odbyła awanturniczą podróż z najpomyślniejszym skutkiem. Dotarła do ziemi, istotnie, nie podarłszy sobie nawet rękawiczek.
— Wiesz co Joanno — rzekł Raul ze źle ukrywanem uwielbieniem, wiesz żeś jest bohaterką prawdziwą!...
— Ja bohaterką?... cóż znowu! — odpowiedziała margrabina z ironicznym uśmiechem — czy więzień uciekający z więzienia, jest także bohaterem?...
Pozostały na górze Larifla w obec bezwładnego Raymonda, zdawał się walczyć ogromnie ze swojemi skłonnościami.
Z jednej strony pamiętał o rozkazie Regulusa, którego nie można było lekceważyć... z drugiej bilety bankowe ukryte w pugilaresie, nęciły go ogromnie...
Walka pomiędzy posłuszeństwem a chciwością, nie trwała długo, przeważyła chciwość naturalnie...
— Podobnej okazyi bodaj, że nie będę miał drugi raz w swojem życiu, tłomaczył sobie Larifla, — to też byłbym ostatnim osłem, gdybym wyrzekł się takiej fortuny, dla przyjemności Regulusa... Raymond nie jest czarownikiem, gdy więc zapuszczę łapę do tej czerwonej torby, co się tak do mnie ponętnie uśmiecha, nie domyśli się z pewnością, że to ja tutaj byłem, nie kto inny...
Uspokoiwszy się w ten sposób, młody bandyta przyskoczył do stołu i chciał otworzyć portfel, ażeby dobyć pieniądze.
Ale ręka drżała mu jak w febrze i nie mógł żadną miarą otworzyć sprężynki zameczku.
Czując otóż, że ma czasu bardzo niewiele i że Regulus dziwić się będzie opóźnieniu, pochwycił portfel, ukrył go pod bluzą, dopadł do okna, chwycił za sznur i jak piłka elastyczna odbił się od ziemi.
Raul, Joanna i trzej bandyci, których rola ograniczyła się tej nocy na pilnowaniu ogrodu, wyszli teraz szybko małą furtką prowadzącą na ulicą i doszli do powozu, czekającego w sąsiedniej małej uliczce pod nadzorem Bec de miela.
Raul czyli inaczej Regulus, wypłacił tu towarzyszom resztę umówionej zapłaty i oprócz tego hojnie ich jeszcze wynagrodził.
— Do widzenia kochane chłopcy, — rzekł, — życzę wam dobrej zabawy!... ale radzę rozłączcie się i miejcie się na baczności... Nie zapominajcie przedewszystkiem, że gdyby Raymond powziął najmniejsze podejrzenie, iż byliśmy w jego mieszkaniu, jego zemsta z pewnością dosięgłaby każdego z nas po kolei. Jedno słowo rzucone niebacznie, mogłoby go na nasz ślad nas prowadzić.
Jaskółki poprzysięgły milczenie i rozbiegły w różne strony.
Hrabia de Credencé wsadził Joannę do starego powozu, zajął miejsce na koźle, ujął lejce i jak błyskawica przeleciał przestrzeń dzielącą bulwary od ulicy des Amandiers-Pepincourt.
Około ulicy Madelaine, zatrzymał konia i kazał wysiąść margrabinie.
— Pójdź do hotelu pieszo kochanko, — rzekł, — za dwie godziny przyjdę do ciebie, nie sądzę bowiem abyś chciała czekać do jutra z naradą co dalej czynić wypada...
— O, z pewnością że nie!... — odpowiedziała pani Castella, — będę czekać cię z niecierpliwością największą!...


∗             ∗

Powróćmy do pałacyku Raymonda i przestąpmy znowu próg salonu, w którym się odegrała scena opisana powyżej.
Świece w kandelabrach i świecznikach ciągle się jeszcze paliły, odbijając tysiące świateł w lustrach i pięknem białem obiciu złoconem.
Świeże powietrze szeroko napływało do pokoju otwartem oknem, odór chloroformu zaczynał się ulatniać...
Raymond ciągle jeszcze pozostawał w omdleniu.
Był blady śmiertelnie... Oczy przewrócone i otwarte, nadawały mu pozór przerażający.
Możnaby wziąć go było za trupa, gdyby nie słaby ale regularny oddech, poruszający mu piersi.
Zbliżała się atoli chwila przebudzenia...
To też zapewne Raul i Joanna zaledwie zdążyli zamknąć za sobą furtkę ogrodową, gdy głębokie westchnienie wydobyło się z jego piersi.
Jednocześnie lekki odcień różowy ukazał się na złowrogo bladej twarzy...
Powieki zaczęły się szybko poruszać, tak samo jak przed uśpieniem...
Oczy przybrały wyraz naturalny, — ale jeszcze trochę błędny i bezmyślny...
Podobnym był w tej chwili do trupa, któremu prąd galwaniczny nadał na chwilę pozory życia.
Ogólne osłabienie, krócej lub dłużej trwające, następuje zwykle po użyciu chloroformu, jak i po użyciu opium.
U ludzi zdrowych i silnych, stan taki nie trwa zbyt długo.
Tak też było z Raymondem.
Jak ciepłe promienie słońca rozpędzają wapory nagromadzone przez noc w dolinach, tak samo błyski inteligencyi, rozpędzały ociężałość z jego umysłu...
Mniemany baron de Saint-Erme przesunął ręką po czole, jakby chciał rozproszyć ostatnie ciemności — a potem spojrzał do okoła i ściągnął brwi z wyrazem zdziwienia i złości...
Obudził się już teraz zupełnie — pamięć mu już powróciła!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.