Margrabina Castella/Część czwarta/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.
Gdzie maska spada.

Joanna poruszyła się zdziwiona.
— Cóż nam pozostaje do mówienia?... — spytała, — skoro pan odrzucasz prośby moje i przyjmujesz moją ofiarę jakby największą zniewagę?...
— Kochana pani, — odpowiedział Raymond z uśmiechem, — przy największem nieporozumieniu, dochodzi się najprędzej do zgody...
Margrabina żywo podniosła głowę.
— Czy i my jesteśmy w tem położeniu?... — wykrzyknęła.
— Może...
— Jest sposób wydobycia od pana testamentu?...
— Może... — powtórzył tajemniczo Raymond.
— No, więc cóż potrzeba uczynić, aby osiągnąć ten rezultat pożądany?... Musisz mi pan koniecznie to powiedzieć, bo sama tego z pewnością nie zgadnę...
— Wszystko zależy od pani margrabiny.
— Jakto?...
— Odrzuciłem pani propozycyę, to prawda... ale teraz muszę się dowiedzieć, czy pani zgodzi się na moję?...
— Masz mi pan uczynić propozycyę?...
— Tak.
— No to bądź pan pewnym, że wszystko przyjmuję z góry... czemużeś pan wcześniej nic nie mówił?...
— Przez litość margrabino, — przerwał Raymond, — nie zobowiązuj się zawcześnie... bo może cofniesz się właśnie natychmiast...
— Idzie więc o coś okropnego?...
— Okropnego nie, ale dziwnego... niespodziewanego...
— I to pana powstrzymuje?... A tymczasem czy pan wie, że przy takim charakterze jak mój, wszystko co szczególne, niespodziewane, wywiera na mnie urok potężny...
— Dziękuję ci margrabino, — rzekł Raymond z uśmiechem, — dodajesz mi pani odwagi...
— Tylko przez litość mów baronie co prędzej, bo umieram z niecierpliwości!...
— Będę mówił, naprzód jednak musisz mi pani dać jednę obietnicę...
— Jaką?...
— Że się pani nie obrazisz bez względu na to, co bądź powiem, bo gdy zerwę swoję maskę, pani maska spaść musi także.
Joanna uśmiechnęła się z przymusem.
— Nie rozumiem pana, — odpowiedziała, — nie wiem o jakich maskach pan mówisz, ale przyrzekam że wysłucham pana spokojnie i z wielką uwagą...
Raymond powstał i złożył ukłon głęboki.
— Korzystam pani margrabino z danego mi przyrzeczenia... i w kilku słowach dam pani wyjaśnienie... Baron de Saint-Erme, naczelnik wydziału prefektury policyi, nie istniał jako żywo nigdy...
Joanna ani drgnęła.
Raymond ciągnął dalej.
— Ja jestem tym człowiekiem, do którego zgłosił się hrabia Raul de Credencé przysłany przez panią, ja jestem widmem, którego policya, poszukuje bezustannie, ale pochwycić nie może... Ja posiadam sto fizyognómij i sto nazwisk... z których pani znasz jedno tylko: Raymond...
Wymawiając te słowa, gospodarz studyował wyraz twarzy pani Castella, spodziewał się wywołać zdziwienie i oburzenie a margrabina tymczasem pozostała zupełnie spokojną, żadna zmarszczka nie wystąpiła na białe jej jak z kości słoniowej czoło.
Chwilowe milczenie nastało po ostatnich słowach.
Przerwała je pierwsza margrabina.
— Panie baronie, — rzekła — pozwól mi się tak nazywać, bo mi to daleko dogodniej, jeżeli jesteś wielkim aktorem tegoczesnym, co z pewnością trzeba ci przyznać, — ja również jestem nie najgorszą komedyantką...
„Odegrałeś pan swoję rolę wybornie, ale i ja nie gorzej wywiązałam się ze swojej!...
„„Wszystko coś mi pan powiedział, bardzo dobrze wiedziałam.
Prometeusz paryzki zadrżał mimowoli,
— Pani wiedziałaś, że ja nie byłem baronem de Sąint-Erme?
— Wiedziałam.
— Wiedziałaś pani, że jestem Raymundem?
— Wiedziałam.
Raymond tupnął nogą.
— Któż mnie więc zdradził?... wykrzyknął ze złością.
— Nikt albo raczej sam się pan zdradziłeś...
— Ja? — powtórzył Raymond.
— Nikt a nikt inny.
— Jakim sposobem?
— Dokładnością swojego ubrania i zachowaniem się swojem... Wczoraj przez cały czas pańskiej bytności u mnie, nie przyszło mi do głowy żadne podejrzenie, żadna wątpliwość!... ale po pańskiem odejściu, zaczęłam się zastanawiać, rozbierać z każdej strony położenie, i doszłam do pewności, że naczelnik wydziału policyi, uzbrojony przeciwko mnie potępującemi dowodami jakie miał w rękach; byłby mnie poprostu kazał przyaresztować, a nie przychodziłby do mnie, ażeby mi zadawać pytania z taką wzruszającą galanteryą...
Tak więc gość mój był fałszywym baronem, urojonym naczelnikiem wydziału...
Pozostawało mi się dowiedzieć kim pan byłeś rzeczywiście?... Nie przedstawiało to wielkich trudności.
Jeden tylko człowiek w całym Paryżu, — mówił mi pan de Credencé — posiada talent najdokładniejszego naśladowania natury...
Tym człowiekiem pan jesteś.
„Powiedziałam sobie od razu, żem przyjmowała Raymonda.
„Widzisz panie baronie, żem się nie omyliła...”


∗             ∗

Podczas kiedy to mówiła Joanna, czoło Raymonda wypogodziło się zupełnie.
— Pani margrabino — wykrzyknął z szaloną prawie radością — składam przed panią sztandar i pochylam czoło... — pani mnie doprawdy przewyższasz!
— Pani wiedziałaś, że ja jestem Raymondem i zaufałaś mi pani!... — Przyszłaś nie wahając się do kniei rozbójnika!... To pięknie... — to wspaniale!.. Podziwiam wielkość pani i mam pewność, że teraz zrozumiemy się i zgodzimy doskonale, bo jesteśmy ludźmi jednej rasy i jednej wartości...
— Eh! panie baronie — odpowiedziała ze śmiechem Joanna — gotowa jestem zawrzeć z panem przymierze przyjaźni, abyśmy tylko raz już doszli do końca z temi dwoma milionami...
— Jeżeli dojdziemy do porozumienia — odpowiedział Raymond — dwa te miliony wydadzą się pani tem czem są, to jest nędzną bardzo sumką...
— Czy pan masz coś lepszego dla mnie?... — zawołała młoda kobieta.
— Z pewnością!...
— Cóż mi pan chcesz ofiarować?
— Królestwo...
— Joanna skrzywiła się niezadowolona.
— Królestwo?... — szepnęła szyderczo — to, to pan trzymasz do mojej dyspozycyj baronie?
— Tak pani margrabino.
— W krainie marzeń zapewne?
— Nie pani, w samym Paryżu...
— Więc królowanie na scenie teatralnej?
— Królowanie prawdziwe, ogromne bogactwa i panowanie wszechwładne...
Młoda kobieta skinęła znacząco głową.
— Pani mnie uważasz za waryata — nie dziwię się temu... — pani źle o mnie sądzi, bo mnie pani nie rozumie, wytłomaczę się jednak w kilku słowach...
— Cóż mi pan chcesz powiedzieć?
— Będę niestety zmuszony prawić o sobie dłużej, niżelibym tego pragnął...
— Nic nie szkodzi...
— Pozwala mi pani mówić o mojej nędznej istocie?...
— Wszystko co się tyczy pana barona, bardzo mnie interesuje... Jedno tylko pytanie... czy to co mi pan powiesz, daleko nas odprowadzi od moich dwóch milionów?...
— Jak one pani leżą na sercu!...
— Nieskończenie!... — odpowiedziała młoda kobieta.
— Postaram się aby wynaleźć drogę o ile można najkrótszą...
— To wszystko co chciałam wiedzieć... Teraz mów baronie, słucham cię z największą uwagą.
Raymond skłonił się nizko.
— Pan de Credencé opowiedział pani o mnie z największemi szczegółami.
„Powiedział pani że jestem bandytą i nic prawdziwszego nie mógł powiedzieć, tylko, że nie jestem bynajmniej bandytą zwyczajnym.
„Nie wstydzę się wcale mojego rzemiosła. Doprowadziłem go aż do artyzmu — poświęcam mu wszystkie moje zdolności, całą inteligencyę moję i oddaję mu się z całem zamiłowaniem, dla tego właśnie, że przedstawia różne niebezpieczeństwa.
„Dzisiaj zajmuję się poszukiwaniem złota, nie z potrzeby, ale dla własnej satysfakcyi i ambicyi.
„Pytała mnie pani przed chwilą, czy baron de Saint-Erme jest bogatym?...
Odpowiedziałem że nie — bo mi się podobało go przedstawić za biedaka.
„Ale tak nie jest — ja istotnie jestem bogatym, posiadam już ogromny majątek, i wskutek nowej operacyj jaką prowadzę, powiększę go do rozmiarów potwornych prawie.
„Za kilka tygodni, bogactwo moje wyrówna skarbowi Banku francuzkiego, bo... zajmuję się podrabianiem biletów tysiąc i pięćtysięcy frankowych i puszczę je wykończone z taką dokładnością, że ani dyrektor, ani kontrolerzy i kasyerzy bankowi, nie poznają się na nich.
„Pani ciekawą jest zapewne, dla czego opowiadam to wszystko, ale to się wkrótce pokaże...
„Skoro pan Raul de Credencé przyszedł do mnie z testamentem i listem zgasłego margrabiego Castella, miałem zamiar postąpić tak, jak każdyby postąpił na mojem miejscu, to jest zażądać za przeróbkę jakich stu albo dwustu tysięcy franków.
„Na szczęście namyśliłem się, albo raczej miałem dobre przeczucie, żeby się z panią zobaczyć i wprost z panią traktować.
„Pan de Credencé więc zaanonsował pani wizytę Raymonda, a przedstawił się pani baron de Saint-Erme, którego pani przyjąć raczyłaś.
„Tutaj pani margrabino, spowiedź moja staje się bardzo trudną, bo muszę użyć języka, z którym nie jestem obyty... i może źle wyrażę moje myśli...
„Zaledwie panią ujrzałem, doznałem uczucia, jakiego nie doświadczałem nigdy, zostałem jakby rażony piorunem...
„Oczy pani wznieciły we mnie pożar...
„Serce, o którem nie wiedziałem że je posiadam, zabiło gwałtownie w mojej piersi...
„Jednem słowem — zakochałem się w pani!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.