Margrabina Castella/Część czwarta/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.
Jakim pan baron de Saint-Erme jest u siebie w domu.

— Hm!... — mruknął przez zęby Larifla, — czy to cię tak bawi Regulusie, patrzeć przez szyby na te maryonetki, co widać że giestykulują, ale nic nie słychać co mówią!... Gdyby jeszcze wyrażali się czynnie... gdyby był w ruchu pogrzebacz i kij od szczotki, to zapewne byłoby się na co popatrzeć... Ale te turkaweczki nic i nic!... Żeby się chociaż całowali, ale i to nawet nie... To śmiechu godne doprawdy!...
Larifla mówił to wszystko dosyć głośno, Raul jednak tak był zajęty, że nie zwracał nań uwagi i nie słyszał co prawi.
Młody bandyta poprawił się jak mógł najlepiej, i że grube sęki gniotły go potężnie w plecy, zaczął kląć po cichu wprawdzie, ale na czem świat stoi.
Przyszła nareszcie chwila, iż Raymond poprowadził Joannę do stołu.
— A co!... — mruknął Larifla... — przecie że zaczynają się poruszać! — zamienił bym się z niemi na miejsce, gdyby mnie grzecznie o to poprosili...
Powiedział to za głośno trochę — to też Raul poczęstował go potężnym w bok kułakiem.
Sowizdrzał o mało nie stracił równowagi.
— Dla czego mnie nakręcasz... mój dobroczyńco?... — zapytał z wymówką.
— Żebyś był cicho gaduło — odpowiedział pan de Credencé. — Siedź spokojnie albo złaź; bo jak będziesz nieustannie mruczał mi nad głową, to doprawdy zrzucę cię z drzewa. Skręcisz kark i będziesz miał...
— Nie ma potrzeby wprowadzać obietnicy tej w wykonanie... odparł żywo Larifla... — milczę odtąd jak lin...
Pozostawmy hrabiego i bandytę pomiędzy zielonemi liśćmi lipy i przejdźmy znowu do salonu, gdzie jest Raymond z Joanną.
Mniemany baron de Saint-Erme służył młodej kobiecie z nadzwyczajną galanteryą, podsuwał jej najdelikatniejsze potrawy, nalewał najstarsze wina z najsławniejszemi markami i w dodatku zabawiał bardzo dowcipnie prowadzoną rozmową.
Prosząc Joanny żeby piła, sam nie oszczędzał się także wcale — co chwila wychylał jej zdrowie i to do ostatniej zawsze kropelki.
Nie zapomnijmy dodać, że libacya nie wywierała żadnego złego nań skutku, że fizyonomię miał zupełnie spokojną, że był ciągle z najgłębszem dla margrabiny uszanowaniem i wyrażał się z łatwością, — że słowem, w całej jego osobie nie widać było wcale by przebrał miarkę za bardzo.
Tylko uważny obserwator mógł zauważyć, iż powieki naczelnika wydziału stawały się coraz czerwieńsze, iż oczy po za okularami błyszczały coraz mocniej i coraz uparciej wpatrywały się w Joannę.
Pani Castella z niecierpliwością łatwą do zrozumienia wyczekiwała ażeby gospodarz rozpoczął rozmowę, która ją tu sprowadziła — Raymond atoli nie zdawał się spostrzegać, tej źle ukrywanej niecierpliwości...
Mówił o wszystkiem, oprócz o tem, czego pragnęła Joanna, zachowywał się tak, jakby testament zgasłego Gastona Castella nie egzystował dlań wcale.
Aż nareszcie młoda kobieta nie mogła wytrzymać dłużej.
Skorzystała z chwili, gdy Raymond zajęty nalewaniem tokaju — rozkoszował się jego prześlicznym kolorem i przezroczystością, i odezwała się w te słowa:
— Czy pan ma dobrą pamięć baronie?
Raymond postawił kieliszek na stole i uważnie spojrzał na margrabinę.
— Pani pyta czy mam dobrą pamięć? — powtórzył.
Joanna kiwnęła główką potakująco.
— Odpowiem zatem — że mam pamięć wyborną — i to dwojaką.. jednę z natury... — drugą z przyzwyczajenia — komórki moje mózgowe podobne są do skrytek kasy bezpieczeństwa, — przechowują starannie wszystko co im powierzono... — Nie zapominam nigdy tego czego nie chcę zapomnieć... — O czem więc powinienem przypomnieć sobie, ażeby się pani przypodobać?...
— Wspomnienia pańskie nie potrzebują sięgać zbyt odlegle... — odpowiedziała pani Castella... — chodzi o list wczorajszy?...
— A!... — wykrzyknął Raymond.
— Czy pamięta pan wszystko, co pan w liście tym wyraził?... — ciągnęła Joanna.
— Doskonale... — Mogę powtórzyć każdy wyraz od początku do końca...
— Niech mnie Bóg broni, — abym miała wymagać coś podobnego!... — wykrzyknęła z uśmiechem margrabina... zwłaszcza, że to mi wcale niepotrzebne, bo list mam ze sobą.
Mówiąc to młoda kobieta, włożyła rączkę za stanik sukni i wyjęła złożony we czworo papier.
— Szczęśliwy list!... — westchnął Prometousz paryzki. — Szczęśliwy list — powtórzył — któżby nie pragnął znaleźć się na jego miejscu?...
Margrabina udała że nie słyszy.
Rozwinęła papier i mówiła:
— Proszę o chwilkę uwagi baronie... — Oto słowa pańskie — z pewnością więcej warte od moich...
Po krótkiej tej przemowie, zaczęła, kładąc widoczny nacisk na wyrażeniach większego znaczenia — czytać co następuje:
„Od chwili, gdy miałem honor zostać przyjętym przez panią, umysł mój nie przestawał pracować, nad wyszukaniem sposobu, któryby pozwolił mi pogodzić obowiązki stanowiska z chęcią usłużenia pani...
„Sposób ten bodaj, że wynalazłem... Mogę nawet dodać, że pewnym jestem w tym względzie.
„Tak pani margrabino, wynalazłem możność połączenia obowiązków moich służbowych, z zajęciem się tak ważną dla pani sprawą.
„Wszystko zależy od pani.
„Ażeby jednak dojść do celu, potrzebuję całego pani zaufania, którego zresztą jestem jak sądzę godzien.”


∗             ∗

Po tem miejscu Joanna przerwała czytanie
— Nie trzeba nic jaśniejszego, nic bardziej stanowczego po nad te słowa pana barona.
„Ażeby mnie wydobyć z przykrego pod każdym względem położenia, czego pan wymaga odemnie?...
„Zaufania?... — Zaufałam panu przecie w zupełności!...
„Zaufałam panu aż do nierozwagi, skoro na pierwsze wezwanie, powierzyłam się tajemniczej dorożce, mającej zawieść mnie w nieznane jakieś miejsce... Czy znalazła by się w całym Paryżu kobieta inna, zdolną uczynić to, na co ja odważyłam się tej nocy?...
„Każda inna byłaby się z pewnością zawahała, byłaby z pewnością cofnęła się w stanowczej chwili...
„Ja od pierwszego spojrzenia poczułam pewną sympatyę dla pana.. Odgadłam że pan możesz być prawdziwym moim przyjacielem.
„Czułam, że wyrządziłabym panu niesprawiedliwość, nie wierząc słowom pańskim, podejrzywając zasadzkę... — Ale poco próżne słowa?... skoro jestem, daję najlepszy dowód, że robię tak jak mówię.
„Przestąpiłam progi pańskiego domu, zasiadłam przy pańskim stole...
„Czyż można wymagać większego zaufania?...
„Teraz na pana kolej dowieść mi iż nie przeceniłam pana... Losy moje w pańskim ręku... Czego pan chcesz, albo raczej co pan chcesz dla mnie uczynić?.. Jakim sposobem pragniesz pan mnie ocalić...”



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.