Przejdź do zawartości

Magja i czary/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Magja i czary
Podtytuł Szkice z dziedziny wiedzy tajemniczej
Wydawca Biblioteka „Izyda”
Data wyd. 1926
Druk Olesiński, Merkel i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


ST. A. WOTOWSKI
MAGJA I CZARY
Szkice z dziedziny wiedzy tajemniczej
WARSZAWA 1926 r.


P. LEONOWI RYLSKIEMU
poświęca
AUTOR



DRUK. OLESIŃSKI, MERKEL i SKA CHŁODNA 37






ROZDZIAŁ I.
Określenie magji. Magja naturalna i ewokacyjna. Istotna tajemnica magji. Drogi wtajemniczenia. Szkoła najnowsza: Eliphas Levi. Różokrzyżowcy. Stanisław de Guaita. Papus. Sar Peladan. Podział magji.

Poczęliśmy tam poszukiwania, gdzie współczesna wiedza krzywi ironicznie oblicze w uśmiech niewiary. A jako prawdy zasadnicze przyjęliśmy te, które dzisiejsi mędrcy za nieziszczalne chimery poczytują, lub przechodzą do porządku, jako nad niezbadanemi misterjami.

„Zanoni“ Lytton Bulwer.

Czem jest magja? W dziejach świata widzimy sporadycznie ciekawe zjawisko. Raz po raz pojawiają się ludzie dziwni, ludzie tajemniczy. Czasem biją im pokłony, czczą ich, jak bóstwa, jak niekoronowanych władców. Takiemi będą magowie, chociażby ci, co pierwsi złożyli hołd u grobu Dzieciątka, magowie, których inaczej nazywają królami. Takiemi będą w starożytności Orfeusz, czy też wielki Apolonius z Tyany. Ludzie ci są wszechwładni. Nie ma dla nich zagadek przyroda, ni tajemnic przyszłość. Mają moc wskrzeszania umarłych i czynienia cudów. Danem im jest rozumieć język zwierząt, również głębie serca ludzkiego.
Są to wtajemniczeni, są to niemal kapłani!
Czemu niemal kapłani? Czyż na początkach magja nie jest identyczna z religją? Nie! magja nigdy nie była i nie będzie identyczna z religją. Mag czyni cuda tylko dzięki swej woli: nie prosi, lecz rozkazuje. Podczas, gdy w modlitwie, zwracamy się do Boga, czy bóstw, błagając, w magji adept wymaga, jak rozkazodawca, narzuca swą chęć, żąda. Ta jest zasadnicza różnica i z tąd jasnem jest, że chrystjanizm nie mógł się pogodzić z magją, szczególniej, jeśli ją pojmować jako akty, a nie pewien filozoficzny system.
Dlatego też w erze chrześcijaństwa stosy płoną. Tych samych adeptów spotyka nie hołd, lecz szyderstwo, lub oplwanie. „Nie rozumiemy ich — więc precz z niemi!“ woła tłum „czczą szatana, piją krew, uśmiercają dzieci!“ Iluż z nich nieszczęsnych męczenników ginie... szereg tu długi... ćwiartowanych czy żywcem za swą naukę palonych, aż pasmo to kończy się wielką na samym końcu XVIII w. ofiarą, ofiarą człowieka, którego jedni mienili być szarlatanem, zaś inni półbogiem — osadzeniem w Rzymie, w dożywotniem więzieniu, maga Cagliostra!
Lecz czyż ci ludzie, co przypisywali sobie władze tak niezwykłe, kłamali i bałamucili innych — czy też byli w posiadaniu straszliwych a potężnych sekretów?
Na zasadzie wszystkiego, co dotychczas wiadomem mi jest muszę odpowiedzieć: tak! Posiadali oni atrybuty niezwykłe, innym śmiertelnikom niedostępne: atrybuty, co dobywa się ciężką pracą nad sobą i wtajemniczeniem. Nie są te atrybuty jednak tej natury, by nieopatrznie zapoznawać z niemi profanów, lub czynić sztuki na pokaz. Że zaś było wielu, co przedwcześnie pragnęło uchylić rąbek tajemniczej zasłony oczom niepowołanych, lub co ukąszeni przez węża pychy, przedwcześnie władzą popisywać się jęli, może dlatego tyle stosów płonęło, może dlatego zginął Cagliostro! Bo prawdziwym magiem jest ten, którego nie zwalczą siły przyrody, ni ludzie; mag prawdziwy z ręki zmiennej sprawiedliwości człowieka — nie zginie!
Sądzę, że łatwą teraz będzie definicja magji, tej przepotężnej broni w ręku adepta. Magja jest to wyraz woli adepta, dzięki czemu, podporządkowywuje on sobie siły rządzące wszechświatem.[1]
Lecz magja nosi coś w sobie z kapłaństwa. Jest to może kapłaństwo nie hieratyczne, nie podporządkowane, kapłaństwo indywidualne, jednego człowieka. Bo mag, by działać, działa albo bezpośrednio, albo też za pomocą rytuałów, obrzędów. Najcięższe i najbardziej skomplikowane swe akty czyni przy pomocy specjalnego ceremonjału: w ten to sposób będzie wywoływał duchy, rzucał zaklęcia. Dlatego też przeprowadzonym jest podział na:
1) magję naturalną, gdzie działa bez wszelkich przygotowań, np. leczy chorych, przewiduje przyszłość ect.,
2) magję ewokacyjną lub ceremonjalną, gdy działa przy pomocy specjalnego rytuału, jako to modlitw, zaklęć, poświęceń ect. Obrzędy te same przez się nic nie znaczą, o ile się nie jest w posiadaniu wielkiego klucza magji, rządzącego wszechświatem. Są one tylko adeptowi pomocą do tem łatwiejszego spotęgowania i skoncentrowania jego woli.
Wszystko to bardzo pięknie, powie czytelnik, lecz gdzież jest i jaką jest ta wielka siła rządząca wszechświatem, której opanowanie przetwarza człowieka — na półbóstwo?
Okultyzm powiada: jest subtelny fluid uniwersalny, znajdujący się w całym wszechświecie, zgęszczony w człowieku, stojący na pograniczu materji i amaterji, zwany „astralem“, lub „światłem astralnem“. Jest to siła potężniejsza od pary, za pomocą której, pojedyńczy człowiek, co ją opanował i nauczył się nią kierować, mógłby wywrócić i zmienić wygląd świata. Siła ta znaną była w starożytności, zawiera się w czynniku uniwersalnym, którego prawem najwyższym jest równowaga. Kierowanie nim należy wyłącznie do wielkiego arkanu magji transcendentalnej. Władając umiejętnie owym czynnikiem, możemy nawet zmieniać porządek pór roku, czynić noc dniem, znosić się z drugim końcem ziemi, widzieć, jak Apolonius z Tyany, uleczać cierpienia, dać słowu naszemu rozgłos powszechny. Czynnik ów, który zaledwie przebłyskuje krótkowzrocznym uczniom Mesmera jest ten, co adepci średniowieczni nazywali pierwotną materją, gnostycy uczynili zeń ciało ogniste Ducha Św., on to był czczony w rytuałach sekretnych sabatu, pod hieroglificzną postacią Bafometa, lub androginicznego kozła Mendesa...
Oto tajemnica filozofji tajemnej, taką ukazuje się nam magja w jej historycznym przebiegu!
Czyż nie dziwne zestawienie:
Magja, mag, mag-netyzm.
Czyż nie klucz zagadki, ale ten, którego żaden magnetyzer szkoły Mesmera nie posiadł!
Wielki Eliphas Lewi w swych „La clef de Grands Mysteres“ pisze:
„To jest ta substancja, którą Hermes Trismegistos nazywał wielką Telesmą. Gdy stwarza blask jest światłem.
To jest ta substancja, którą Bóg stworzył pierwszą, mówiąc: „Niech światło się stanie!“
Jest to jednocześnie substancja i ruch.
Jest to fluid i wibracja wieczna.
Siła, która ją porusza i która jest osią — zwie się magnetyzmem.
W przestworzach — to eter, lub światło eteryczne.
W gwiazdach staje się światłem astralnem (astra = gwiazdy).
W istnościach zorganizowanych — fluidem magnetycznym.
W człowieku — ciałem astralnym, lub mediatorem plastycznym.
Wola stworzeń inteligentnych działa wprost na to światło, a za jego pośrednictwem na wszelką przyrodę, poddaną zmianom inteligencji.
Światło to jest wspólnem lustrem wszystkich myśli i wszystkich kształtów; przechowuje obrazy tego, co było i przez analogję, tego, co nastąpić ma. Jest to instrument taumaturgji i jasnowidzenia“.

(Eliphas Lewi „La Clef des Grands Mysteres“ str. 116.)

To jest siła, którą owładnąć mogą prawdziwi adepci. A kierować nią będą świadomie: da im wszechpotęgę. Zagadki nie wolno ujawniać! Częściowo uczynił to Mesmer, choć sam dobrze nie znał praw działania „wielkiego arkanu“. Był albo wtajemniczonym, albo zuchwałym profanem. Jeśli był wtajemniczonym — był zdrajcą. Jeśli był profanem — był szaleńcem. Bo nie daje się podobnych sekretów nieprzygotowanym. Hypnotyzm więcej krzywdy wyrządził, niż pożytku. Miał, jako cząsteczka wielkiej tajemnicy pozostać w świątnicach: nie daje się broni dzieciom do ręki. A więc w obu wypadkach Mesmer zasłużył na karę!
Lecz jakiemi drogami szło wielkie wtajemniczenie przez mroki historji aż po nasze czasy?
Księga Henocha powiada, księga Henocha przez jednych uważana za szczyt kwintesencji starożytnej mądrości, przez innych za zwykły apokryf — otóż powiada ona, że są to rewelacje pochodzące od upadłych aniołów, którzy zstąpili z nieba, by zaznać miłości cór ziemi: kobietom odkryli tajniki magji, czarów ziemskich i niebieskich; wiedza ta uległa z czasem profanacji i spowodowała katastrofę potopu.
Lecz nie sięgając aż tak daleko skonstatujemy.
W starożytności, specjalnie w Indjach i w Egipcie kwitły nauki, zazdrośnie strzeżone przez kapłanów. Całokształtu swej wiedzy udzielali oni nie wszystkim: na to, by stać się godnym tajników wiedzy, należało przejść długie próby, stać się wtajemniczonym. Reszta śmiertelników musiała się kontentować tem, co kapłani za właściwe dawać jej uważali. Dlatego też nauka magiczna dzieliła się na dwie części: 1) jawną, powszechną, publiczną, czyli egzoteryczną, 2) tajną, dostępną tylko adeptom — ezoteryczną.
Pozornie zdawało się, nie było żadnej różnicy: cały wykład składał się przeważnie z legend, bajek, obrazów, znaków — lecz każda bajka, każda legenda, każdy znak posiadał swe ukryte znaczenie. Tam, gdzie profan widział piękne opowiadanie jedynie — prawdziwy adept rozumiał opowiadania ukrytą treść. A treść ta, kryjąca mądrość głęboką, była kluczem do nierozwiązalnych zagadek.
W ten sposób wykład ezoteryczny, który nawiasem mówiąc mógł się odbywać tylko ustnie, dawał komentarz do ksiąg świętych, poematów alegorycznych (np. bajki: „Tysiąca i jednej nocy“, rzekomo zawierać mają sens ukryty) rysunków symbolicznych (gwiazdy, pieczęcie, pantakle, litery języków świętych: hinduskiego, sanskrytu, egipskiego, hebrajskiego) etc.
Weźmy przykłady. Przykład wzięty z Biblji, mianowicie ustęp o upadku pierwszych naszych rodziców.
Egzoteryzm (dla wszystkich) Adam i Ewa żyli w raju w stanie zupełnej szczęśliwości. Niezadowolony z tego i zawistny szatan, przybrał na siebie postać węża i zwróciwszy się do Ewy rzekł: „Dlaczego Bóg nie pozwolił wam kosztować owocu ze wszystkich drzew raju?“ Ewa słaba i ciekawa, jak wszystkie niewiasty, zamiast uciekać od głosu kusiciela, odrzekła: „Pozwolono nam pożywać ze wszystkich drzew, z wyjątkiem drzewa stojącego pośrodku ogrodu. Dotykać się owego owocu zabronił nam Bóg, abyśmy snadnie nie pomarli“ — „Bynajmniej nie pomrzecie — odrzekł kłamca — Bóg wie, iż jeślibyście zakosztowali owocu z tego właśnie drzewa, oczy wasze otworzą się i będziecie jako bogowie“.
Ewa skuszona temi słowami, bierze owoc zakazany, zrywa, spożywa go i daje jeść mężowi. Skutek straszny... Bóg odziewa ich w skóry zwierzęce, wypędza z raju, a u wrót tego stawia cherubina z mieczem ognistym, który strzeże drogi do drzewa żywota.
Ezoteryzm (sens ukryty) Adam symbolizuje pierwiastek aktywny, t. j. rozum, Ewa — passywny, t. j. uczucie. Aktywny podaje się sile passywnego i wyrzeka się w ten sposób swego rozumu. I oto człowiek stacza się w zwierzęcość (symbol skóra). Wygnany przez swój błąd ze sfery światła — może powrócić jedynie, gdy przepuści go cherubin, którego miecz miota pioruny prawdy, lecz za ich pomocą nie jest człowiek w stanie ustalić drogi, gdyż oślepiają go one, zamiast oświecić. Mowa tu o wiedzy tajemnej i jej misterjach.
Drugi przykład, zaczerpnięty z „Tysiąca i jednej nocy“.
Egzoteryzm: księżniczka Paryzjada, dowiedziawszy się, że istnieje w pewnym miejscu ptak gadający, żółta woda, której jedna kropla, wrzucona do basenu urasta w olbrzymią fontannę, oraz drzewo tajemnicze, z którego wydobywa się niebiańska melodja — zapragnęła posiąść te cuda. Dwaj jej bracia, usiłują wypełnić, jeden po drugim, to jej życzenie, lecz spotyka ich śmierć podczas najeżonej niebezpieczeństwami drogi. Mężna księżniczka, w męskim przebraniu, sama wybiera się na poszukiwania i dociera po wielkich trudach do podnóża góry, na szczycie której znajduje się ptak, źródło i drzewo czarodziejskie. Stary derwisz napróżno namawia księżniczkę do zaniechania zamiaru. „Skoro wejdziesz na górę — mówi jej — usłyszysz głosy straszliwe, grożące ci, a jeśli, na nieszczęście, odwrócisz głowę — zaklęta zostaniesz w czarny kamień, jako te, któremi usypane są zbocza“.
Księżniczka nie zważa na perswazje; wdziera się na górę, nie słucha głosów i po rozlicznych trudach osiąga cel swych pragnień. Chcąc odnaleźć braci, pyta czarodziejskiego ptaka; „weź wody z tego źródła — ptak odrzecze — skrop każdy kamień“. Księżniczka tak czyni i przywraca życie wszystkim, śpiącym na górze od wieków.
Ezoteryzm. Księżniczka, by wykonać cel staje się mężczyzną. Pasywny, uczuciowy pierwiastek staje się aktywnym dla uskutecznienia Wielkiego Dzieła magicznego. Derwisz wyobraża rozsądek i rozum, nakazujące unikanie niebezpieczeństw i konieczność samoopanowania. Głosy — to sarkazmy, drwiny sceptyków, pseudo-uczonych głupców. Czarne kamienie — stan intelektualny tych, którzy z braku dostatecznego męstwa, dostrzegając światło, znów pogrążają się w mrok. Równocześnie symbolizują one karę, jaka spada na szaleńca, który nie poskromiwszy namiętności, przystępuje do Wielkiego Dzieła: czeka go śmierć lub szaleństwo. Ptak gadający — to fauniczna przyroda, odsłaniająca magowi swe tajemnice; drzewo śpiewające — przyroda roślinna, która reweluje swe harmonje. Woda żółta — to materja, dynamizowana astralną siłą życiową; woda pryskana na kamienie, by przywrócić im życie — to symbol odrodzenia moralnego i fizycznego, niesionego ludzkości przez adeptów.
Nakoniec symbolika sfinksa egipskiego.
Egzoteryzm: Zwierzę o ludzkiej głowie, piersi kobiecej, tułowiu byka, szponach lwa i skrzydłach orła.
Ezoteryzm: Głowa człowieka oznacza rozum, wiedzę; szpony lwa — śmiałość i czyn; tułów — wytrwałość, wolę; skrzydła — zwarte milczenie.
Jest to najwyższy symbol okultyzmu, który streszcza się w dewizie:
Wiedzieć, śmieć, chcieć, milczeć.


∗             ∗

Skoro wiemy, obecnie, w jaki sposób wykładaną i przechowywaną była wiedza tajemna w starożytności, zwrócimy się do tych, co nam te tradycje aż po dziś dzień przekazali.
Tradycje szły dwoma wielkiemi drogami: przejęte z nauk indyjskich, przechowywane przez braminów, lub też tajemniczych „mahatmów“ tworzyły wielki wschodni łańcuch wtajemniczenia, który ogłoszony Europie przez rosjankę Helenę Petrównę Bławatską, ukształtował się w teozofję.
Drugi łańcuch zachodni — była to inicjacja staroegipska, która połączywszy się z naukami aleksandryjskiej szkoły, naukami gnostyków, rewelacjami żydowskiej kabały, tudzież odszukawszy ukrytą treść kart, zwanych „Tarotem“ wytworzyła to, co nazywamy okultyzmem lub Wysoką Magją. Bo przywódcy tego kierunku niemal żadnej różnicy pomiędzy pomienionemi naukami nie czynią.
Że sam uważam się za okultystę zachodniego kierunku, wyłącznie o nim mówić będę.

Nie jest moim zamiarem pisanie tu historji magji, ni też okultystycznej monografji — lecz dla uzupełnienia wymienię paru najważniejszych w ciągu wieków adeptów.
Na początku ery chrześcijańskiej notujemy:
Szymona Maga, który miał moc czynienia cudów. Niejednokrotnie widziano go, gdy unosił się w powietrze. Za dotykiem jego rąk przedmioty zmieniały swe położenie. Nie był on istotnym wtajemniczonym, był tym, co byśmy obecnie nazwali „medjum“, t. j. osobnikiem, który nieświadomie doszedł do przypadkowej władzy nad falami astralu. Najlepszym tego dowodem, że swą moc tracił on na dłuższe okresy, a widząc, że apostołowie czynią cuda, proponował Św. Piotrowi sprzedanie za pieniądze tego sekretu. Głosił Szymon naukę, będącą, antytezą chrześcijaństwa. Koniec jego był smutny. Gdy znów władza mu wróciła — począł on na dworze Nerona w Rzymie popisywać się powietrznemi lotami. Obecny przy tem Św. Piotr żarliwie się modlił. Wówczas Szymon Mag runął z wielkiej wysokości na ziemię, ponosząc śmierć na miejscu. Neron, którego był ulubieńcem, polecił osadzić Św. Piotra w więzieniu, uważając za przyczynę katastrofy.
Jak widzimy, nie był Szymon — prawdziwym magiem i jeśli przytoczyłem jego przykład, to aby wykazać, jak zgubne są skutki nierozumnego używania groźnych potęg.
Za to prawdziwemi adeptami byli:
Wielki Apolonius z Tyany (III w. naszej ery), którego żywot opisany został przez Filostrata. Wskrzeszał umarłych i leczył dotykiem rąk. Osadzony w ciemnicy zniknął, jeno pozostały puste łańcuchy. Uczniowie jego twierdzili, że uniósł się na obłoku do nieba.
Cesarz Juljan Apostata, bezwzględnie wtajemniczony, usiłował przeciwstawić naukę hermetyczną dogmatom chrystjanizmu, jak wiemy bezskutecznie. Był on ostatnim, który śmiał doktryny magji głosić jawnie i publicznie.
Po śmierci tego cesarza, dodaje w swej „Historji Magii“ Eliphas Levi: heretyzm i magja zostały, w oczach ogółu połączone w jedno i podległy niebywałym prześladowaniom. Wtedy to narodziły się tajemne stowarzyszenia adeptów, stowarzyszenia, które pod pieczęcią najstraszliwszej tajemnicy przekazywały z pokolenia w pokolenie wielkie arkana wszechpotęgi i wielkie nadzieje wszechwładztwa nad światem.
Tem nie mniej, mimo niebezpieczeństwa zajmowania się „wiedzą przeklętą“ w wiekach średnich i później niemal jawnie występują:
Raymund Lullus (XIII w.) doctor illuminatus; napisał nieczytelną dziś prawie Ars magna.
Mikołaj Flamel (XV w.) — znakomity alchemik.
Opat Jan Tryteminus, którego Eliphas Levi zwie największym dogmatycznym magiem średniowiecza.
Słynny Kornelius Agrypa, autor Occulta Philosophia“, któremu niejednokrotnie zarzucano, iż jest zuchwałym profanatorem. Śród spółczesnych uchodził Agrypa za wielkiego czarownika. Miał mu stale towarzyszyć demon, w postaci czarnego psa, nad którym filozof władzę sprawował, zakładając obrożę, pokrytą magicznemi znakami. Gdy umierał, zdjął tę obrożę i powiedział: „Abi perdita bestia, quae me totum perdidisti“ (odejdź bestjo przeklęta, która mnie całego zgubiłaś“).
Wilhelm Postel (XVI w.) Eliphas Levi powiada o nim w liście do barona Spedalieri: „jest to nasz ojciec umiłowany w dziedzinie świętej wiedzy, gdyż jemu zawdzięczamy znajomość Sefer-Jezirah i Zohary a niewątpliwie zostałby największym inicjatem swego wieku, gdyby mózg jego nie poniósł szwanku przez mistyczną askezę i przesadną wstrzemięźliwość płciową, co sprawia, że duszę jego ogarniają chwilami opary upojnego zachwytu, tak, że schodzi na bezdroża“.
Henryk Khunrath, różokrzyżowiec, którego dzieła zostały skomentowane przez Stanisława de Guaita.
Filip-Aureolus-Theophrastus-Bombastus von Hohenheim, zwany Paracelsus. Urodził się w Szwajcarji 1493 r. zmarł w Solnogrodzie 1541 r. Wiecznie pijany a zawsze trzeźwy, stale przesiadujący po karczmach i gospodach, gdzie nauczał, leczył — był to jeden z najdziwniejszych ludzi świata i jeden z największych adeptów. Zakląwszy swego genjusza, jak mawiał, w rękojeść szpady, przebiegał różne kraje, głosząc, że choroby nasze nie mają swego źródła w ciele fizycznem, ale w eterycznem i że, aby uleczyć, należy działać na to drugie ciało. Zdaniem jego nawet rośliny posiadają ciało eteryczne a lekarstwa działają przez właściwości astralne, nie chemiczne. Chciał wytworzyć sztucznym sposobem człowieka, t. zw. „homunculusa“.
Jakób Boehme, szewc z miasta Goerlitz, którym zachwycał się Adam Mickiewicz, jest zjawiskiem cudownem i zgoła niepojętem, jeśli naprawdę niczego się nie uczył, jak to powiadają ogólnie. Uczył o świecie zagrobowym i o naszych losach, a odkrywał tak przepastne głębie, jak nikt dotychczas przed nim. Francuz E. Boutroux napisał świetne studjum „Le philosophe allemand Jacob Boehme“.
Nakoniec XVIII wiek.
Nie będę się tu zatrzymywał nad wtajemniczonemi, jako to: Cagliostrem, hr. St. Germain, Schrepferem, Swedenborgem, Mesmerem, Lavaterem, Eckartshausen’em, d’Espremenil’em, Court de Goebelinem i innymi. Żywoty i ich znaczenie są ogólnie znane. Pisałem zresztą o nich obszerniej w mej książeczce „Tajemnice życia i śmierci“.
Podkreślę tylko fenomenalne zjawisko dwóch postaci, które na bieg współczesnego okultyzmu wywarły wpływ pierwszorzędny, mianowicie:
Martinez Pasqualis (1715 — 1779) żyd niezwykłej erudycji, pierwszorzędny komentator kabały i cudotwórca. Pasqualis nie napisał nic, ale pozostawił po sobie pamięć wielkiego maga.
Klaudjusz de Saint Martin, uczeń Pasqualis’a, zwany „filozofem nieznanym“, usystematyzował i ogłosił jego naukę.

Nauki te legły, jako fundament, t. zw. „martynizmu“, który jest osnową współczesnej okultystycznej wiedzy.

Okultyści i współcześni magowie.

„W połowie XIX w. — pisał w jednym ze swych dzieł Stanisław de Guaita — pojawił się adept, który o głowę innych przerastał a promieniowanie szło od jego postaci na wszystkie strony“.
Adeptem tym był, tylokrotnie przezemnie cytowany Eliphas Lewi. Sądzę, że nieco szczegółów tego niezwykłego życia zainteresuje czytelnika.
Prawdziwe nazwisko brzmiało Alfons Ludwik Constant, dopiero później przybrał kabalistyczne miano: Eliphas Lewi Zahed, co po hebrajsku ma tłomaczenie nazwiska przedstawiać. Urodził się w 1809 r.; został księdzem. Lecz bujny i spragniony czynnego życia umysł nie mógł się pogodzić z dyscyplinowaną hierachją. Szybko też zrzuca sukienkę i widzimy, jak pod wpływem niejakiego Ganncau, politycznego mistyka, przebiega Francję, wygłaszając odczyty o socjalistycznych tendencjach a tak na ówczesne czasy śmiałe, że skazanym zostaje na sześciomiesięczne więzienie. Sam pisze o tej epoce: „W 1843 r. występowałem, jako apostoł i przemawiałem do tłumów; ulegałem prześladowaniom niechętnych, słowem byłem czczony i znienawidzony zarazem; w 1847 r. rozpadła się moja rodzina, co wiele nieszczęść na mnie i na nich ściągnęło“.
Mowa tu o małżeństwie Eliphasa z prześliczną młodziutką panną Noemi, którą, zapewne z powodu ex stanu duchownego, z wielkiemi trudnościami poślubił. Małżeństwo było tak nieszczęśliwe, jak tylko wyobrazić można. Dwoje dzieci umarło a dnia pewnego żona opuściła dom, by więcej nie wrócić. W późniejszych czasach usiłował on nawet przy pomocy zaklęcia sił złych (patrz rozdz.: ewokacje) znaleźć środek pojednania — daremnie. Odeszła na zawsze, by poświęcić się sztuce; była rzeźbiarką i pod nazwiskiem Claude de Vigny zdobyła rozgłos niemały.
Tragiczny rezultat małżeństwa rzuca Eliphasa w przepastne głębie hermetyzmu i studjów nad naukami tajemnemi. Wprawdzie przedtem równie się niemi zajmował, lecz teraz poświęca całkowicie. Po siedmiu latach pracy w 1854 r. ogłasza część pierwszą swego dzieła „Dogmatyka Wysokiej Magii“, której część druga „Rytuał“ ukazuje się po dwu latach w 1856 r. Pisma te zwracają nań powszechną uwagę, wysuwając na czoło okultystów. Na ten okres czasu przypada zapewne inicjacja Eliphasa; „Rytuału“ nie mógł był napisać nie będąc wtajemniczonym. Mianowicie w 1854 bawi w Londynie. Anglia była i jest centrum najwyższej inicjacji: z Anglji na świat cały poszła masonerja, Anglja jest kolebką i siedzibą różokrzyżowców; Anglję opuścił jako mag, zwykły przedtem szarlatan Cagliostro, w Anglji do zrozumienia najgłębszych sekretów doszedł Eliphas Lewi.
W Koła Rose + Croix wprowadził go zapewne, słynny autor „Zanoniego“ sir Lytton Bulwer. Wynika to choćby z tego, że siła rządząca wszechświatem „vril“ u Bulwera jest identyczną z „światłem astralnem“ Eliphasa — co znaczy, iż jedną i tą samą otrzymali naukę, choć przedstawiali ją nieco różnie.
Od tej pory pojawia się szereg dzieł mistrza Lewi, które notuję w chronologicznym porządku: 1860 r. „Historja magji“; 1861 r. „Klucz do wielkich misterjów“; 1861 r. „Bajki i symbole“; 1864 r. nowella „Czarownik z Meudon“ i „Wiedza duchów“ („La science des Esprits“) w której to książce występuje gwałtownie przeciw spirytyzmowi: „spirytyści i medja są jak małe dzieci, igrające zapałkami, na beczce z prochem, nie domyślając się, że lada moment może nastąpić wybuch, co ich unicestwi“ powiada.
Od 1865 r. nie odnajdujemy pism znaczniejszych; ukazuje się niewielka książeczka „Le livre de la Splendeur“, wyciąg z Zoharu oraz jakby testament okultystyczny „Le grand Arcane“ („Wielki Arkan“). W obu tych dziełach zauważyć możemy rzecz charakterystyczną: autor jawnie wycofuje się z poprzedniego stanowiska, starając się za wszelką cenę przeprowadzić sprawę, zgoła nie do przeprowadzenia: uzgodnić nauki hermetyczne z nauką katolickiego kościoła. Tendencje te wywołały oburzenie niektórych okultystów, specjalnie Bławatskiej, która twierdziła nawet, że Eliphas nigdy prawdziwym wtajemniczonym nie był, że grzeszy brakiem odwagi! Może — lecz był zawsze dobrym chrześcianinem! Prócz pomienionych znajduje się szereg skryptów nieopublikowanych: przeważnie korespondencja z uczniami np. baronem Spedalieri. Że do uczni Eliphasa i to zaufanych, należał równie hr. Branicki sądzę, że w bibljotece Wilanowskiej znalazły by się może ciekawe materjały.
Zmarł wielki Eliphas Lewi Zahed, przez ludzi nazywany ex księdzem Constant, w 1875 r. Jeden z najbliższych mistrza, Papus, polecił go na łożu śmierci fotografować i ta podobizna zdobi książkę „Traité méthodique des science occulte“, jako dowód czci dla zmarłego maga.
Tyle i ja z mej strony uważałem za stosowne dodać! Po Eliphasie na czoło współczesnych okultystów wysuwają się: wzmiankowany Papus i Stanisław de Guaita. Kontynuują oni i rozwijają tylko wskazania genialnego nauczyciela. Książki ich opierają się na nim całkowicie, powołując się nań co słowo; jest to jakby praktyczne uzupełnienie Lewi’ego. Tak postępuje Papus (dr. Encause) w swej „Magji praktycznej“, tak samo Guaita w „Wężu genezy“.
Zaznaczyć przy tem należy, że obaj nie poprzestają na teorji; obaj eksperymentują w zakresie magji.
Papus[2], zawezwany przez cara Mikołaja II, dokonywa w Petersburgu w Carskim Siole ewokacji Aleksandra III. Widmo groźnego władcy się zjawia i proroczy niechybną zagładę domu Romanowych! Sic!
Guaita, jak chce legenda, pada ofiarą własnych eksperymentów. Czyni on próby t. zw. „oczarowania“ przy pomocy fal astralu: dnia pewnego znajdują jego ciało zczerniałe w gabinecie. Miał paść na skutek „uderzenia zwrotnego“. Tu przerwę.
Dla całości obrazu dorzucę, że obaj pomienieni byli twórcami „Odnowionego Zakonu Kabalistycznego Róży + Krzyża“ w Paryżu w 1888 r. Początkowo należał do stowarzyszenia Sar Peladan, literat-okultysta, cieszący się wielkim rozgłosem we Francji. Wkrótce jednak wycofał się, stwarzając drugi podobny zakon, lecz o tendencjach wybitnie katolickich t. zw. R. C. C. (co znaczy „Zakon Róży + Krzyża Katolicki“) — nowe usiłowanie pogodzenia wiedzy tajemnej z ortodoksyjną doktryną. Żywot zakonu był krótki.
Natomiast stworzony przez Papusa „Zakon martynistów” (nauka St. Martin — „nieznanego filozofa“) rozpowszechnił się szybko, zdobywając licznych członków, przed wojną, w Rosji i Polsce.
W Warszawie po dziś dzień istnieją wzmiankowane loże, masonerji ściśle hermetycznej nie mającej z zadaniami politycznemi nic wspólnego, delegatem zaś ich jest człowiek, który bezwzględnie wie więcej od innych, uczeń Papusa... Sądzę, że dostatecznie przezroczyście piszę..
Dwa bowiem centra inicjacji bywają. Jeden tonie w purpurze i krwi, drugi jest górą, zalaną słońcem. Ten pierwszy skąpany w pożodze morderstw Wielkiej Rewolucji Francuskiej, dziś odwrócony pentagram nakłada na czoło Rosji.
Ten drugi dążył i pragnął odrodzenia ludzkości. Zrozumiałeś mnie czytelniku? — bowiem bywają czarni i biali adepci, jak magja bywa białą i czarną.


Aby zakończyć ten i tak już nieco przydługi rozdział, zacytuję źródła na których opierają się okultyści zachodniego kierunku.
Są niemi:
1. Pisma Hermesa Trismegistosa, przypisywane przez niektórych bogowi Tot, egipskiemu Hermesowi, w rzeczy zaś samej będące nie tworem pojedyńczego człowieka, lecz całej filozoficznej szkoły, ujętej wspólną nazwą.
Pisma te, szczególniej t. zw. „Tablica Szmaragdowa“ ustalają kardynalną zasadę wysokiej magii. Powiada Hermes: „co jest na górze, jest i na dole“. Cała nauka buduje się na tej tezie, tezie analogji, która praktycznie oznacza, że by oddziałać na niewidzialne należy reagować na korespondujący widzialny czynnik.

Siedem kluczy Apokalipsy

2. Księga Henocha, przypisywana tradycyjnie patryjarsze Henochowi, ojcu Matuzalema; sądzą, iż jest ona apokryfem i powstała w rzeczy samej z początkiem ery chrześcijańskiej. Pisana stylem niezwykle zawiłym, przypomina nieco „Apokalipsę“ („Apokalipsa“ również za źródło okultyzmu służy; ma istnieć do niej specjalny klucz); zawiera pono prawdy przedwieczne. Książka ta wywarła wielki wpływ na żydowski mistycyzm z przed czasów Zohary.
3. Kabała starożydowska jedno z fundamentalnych dzieł współczesnego hermetyzmu; opierał się na niej przeważnie Eliphas Lewi, przy czem korzystał z edycji zwanej „Kabbala denudata“ („Kabała odsłoniona“). Specjalne rewelacyjne są księgi: „Sefer Jezirah“ i „Zohar“. Kabała pochodzi od wyrazu hebrajskiego Kabalah znaczącego tyle, co tradycja. Twierdzi ona, że jest wiedzą tajemną, uzupełniającą Biblię, a raczej pogłębiającą ją i że mieści w sobie doktrynę prawowierną Tory t. j. pięcio-księgu, przechowywaną ustnie od czasów Mojżesza, który ją otrzymał wprost od samego Boga. Kabała mieści też, pono utrwalone na piśmie, wszystkie tajne nauki, aż do XIV w. naszej ery, podawane w sekrecie z ust do ust, szeptane z ucha do ucha, jak się to działo zwykle u inicjatów.
Kluczem do kabały ma być:
Taro, pierwsza, według okultystów, księga napisana na ziemi, starsza niż księgi indyjskie, wedle słów Papusa, jej komentatora „najdawniejszy dokument ezoteryczny ludzkości“. W istocie nie jest to księga pisana. Jest to gra składająca się 78 kart, podzielonych na 22 wielkie arkana, odpowiednio do liter hebrajskiego alfabetu. Eliphas Lewi twierdzi, że była znaną jedynie najwyższym kapłanom; że po zburzeniu Jerozolimy wyryli oni strzeżone tajemnice na tablicach z kości słoniowej i by je przechować, w tej postaci, bez klucza, puścili w świat, z kąd powstała gra, zwana „tarokiem“. Że kluczem jest do kabały wynika choćby z tego, iż Wilhelm Postel, który w XVI w. się nią zajmował ułożył słowa w ten sposób, iż Taro czytany odwrotnie przekształca się w Tora, co jest nazwą jednej ze świętych ksiąg żydowskich.
W tych to czterech wzmiankowanych księgach przechowywaną jest mądrość hermetyczna. Wtajemniczeni istotną treść znają!




ROZDZIAŁ II.
Jakim winien być adept.

„Istnieje wiedza, która udziela człowiekowi prerogatyw napozór nadludzkich; oto te które znalazłem wyliczone w pewnym rękopisie hebrajskim z XVI w... widzi on Boga twarzą w twarz, nie umierając i rozmawia poufale z siedmioma geniuszami, którzy rozkazują armji niebieskiej. Panuje wespół z całym niebem i zmusza piekło do służenia sobie. Jest władny nad zdrowiem i życiem swem; nie zaskoczy go nieszczęście, nie ugnie klęska, nie zwyciężą wrogowie.
Zna przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Posiada tajemnice wskrzeszania umarłych i klucz do nieśmiertelności.
To jest siedem prerogatyw większych, a oto następne: dane mu jest odszukać kamień filozoficzny. Posiada lekarstwa uniwersalne. Zna prawa perpetuum mobile i umie udowodnić kwadraturę koła. Zamienia w złoto wszelkie metale, ziemię, nawet nieczystości. Poskramia najdziksze zwierzęta i umie wymawiać słowa, które czarują węża. Posiada uniwersalną wiedzę i rozprawia o każdej rzeczy bez przygotowania.
Nakoniec 7 pomniejszych przywilejów: może zgłębić do dna duszę człowieka i tajemnice serca kobiety; może zmusić naturę do uległości; udzielać skutecznej pociechy i rad, uleczać chorych, zwalczać miłość i nienawiść; posiadać sekret bogactw, być zawsze ich panem, nie niewolnikiem, kontentować się nawet ubóstwem lecz nie popaść nigdy w upodlenie, ani nędzę.
Tak pisze Eliphas. (Dogme et Rituel str. 84 — 87).
Taką jest władza maga!
Nie każdy jednak stać się może uczniem królewskiej sztuki magów... nie każdy... a jeśli stać się może, to musi się przetworzyć niemal na nowego człowieka.
W tym celu służyły w starożytności inicjacje, wtajemniczenia. Nim przypuszczano do najwyższych sekretów przódy próbowano charakter, odwagę, próbowano czy człowiek godzien posiąść jest to, co przetwarza go na istotę wyższą, na mędrca.
W Egipcie więc owe próby miały następujący charakter. Adept, żądny wiedzy, zgłaszał się do określonego miejsca i tam oświadczał kapłanowi, że pragnie światło poznania posiąść. Kapłan milcząco podawał mu niewielki kaganek oraz wskazywał na otwór głębokiej studni. W studnię wstawiona była długa drabina. Po licznych szczeblach, trzymając kaganek w ręku, zstępował kandydat. Gdy znalazł się na dole widział, że jest w komnacie płonącej, pełnej ognia. Przez ogień ten musiał przejść a wtedy rozpościerało się przed nim jezioro, którego fale szumiały groźnie. Przez jezioro przerzucony był most, lecz gdy adept zbliżał się, most unosił się w powietrze, musiał więc on, chcąc nie chcąc, przebyć wpław. Dalej przechodził przez jaskinie pełne lwów i dzikich zwierząt, gotowych, zda się w każdej chwili, rzucić na niego. Rzecz prosta, iż w większości wypadków wszystkie te groźne sceny były zręczną dekoracją jedynie; nie mógł tego jednak wiedzieć wtajemniczany — też dążąc naprzód dawał dowód energji i odwagi. Cofnąć nie było mu się wolno, gdyż gdyby się cofnął, lub okazał lęk, poniósł by śmierć istotną niechybnie. Te to ceremonie była to tylko połowa drogi, czekającej adepta do przebycia. Były to próby fizyczne. Po nich rozpoczynały się próby moralne. Wstępował więc dalej w komnaty rozkosznie przybrane; wszystko w nich oddychało lubieżnością i zmysłowym czarem; przed nimi rozpościerały się tarasy i ogrody pełne wspaniałych kwiatów i oszałamiających woni. Przepiękne kobiety, nagie niemal, ocierały się oń wykonywując najwyrafinowańsze i najbezecniejsze tańce. Obejmowały za szyję, szepcąc czule słowa, pełne słodkich obietnic, żądzy i grzechu. Lecz jeśli, nieopatrzny, im ulegał... był zgubiony. Czekał go równie haniebny koniec, jak gdyby zadrżał przy próbach fizycznych. Gdyż przezwyciężenie swego charakteru, przezwyciężenie pokus zmysłowych, niemniej ważne jest, jak pogarda niebezpieczeństwa, pogarda śmierci.
Dopiero, jeśli adept przezwyciężył wszystkie pokusy szczęśliwie — stawał się godnym być uczniem Mistrzów. Przybierano go w szaty odświętne, uroczyście oznajmiano tłumom, iż nowy brat przybył. Odtąd zaczynała się nauka. A uczono ni mniej ni więcej, jak takich misterji, jako to świadomego wydzielania ciała astralnego z siebie, jednego z najgłębszych arkanów magji, który to fenomen, wtajemniczony uczynić może niemal mechanicznym sposobem, o ile wiadomem mu będzie należyte przy tej operacji położenie ciała oraz kolejność wykonywanych rytmicznie poruszeń...
Lecz tu zaczyna się to, czego profanom mówić nie wolno... Wracajmy do tematu.

Ceremoniał przyjęcia adepta w loży masońskiej wzorowany na starożytnych inicjacjach

Na wzór prób starożytności, odbywała się i odbywa ceremonia przyjęcia we wszystkich stowarzyszeniach tajemnych, będących depozytariuszami wielkiej hermetycznej wiedzy. Wprawdzie większość obrzędów ma w dobie dzisiejszej raczej symboliczne znaczenie i utraciła swą początkową istotną grozę niebezpieczeństwa. Najlepszym tego dowodem współczesna masonerja która małpując stare obrzędy, w większości wypadków nie zna ich rzeczywistego sensu; lecz taż masonerja utraciła również i klucz do najpotężniejszych hermetycznych i magicznych sekretów, które w spadku odziedziczyła, zamieniając się z towarzystwa tajnego okultystycznego w stowarzyszenie o rytuałach tajemniczych, lecz zadaniach politycznych, przynajmniej w stopniach najniższych. Bo w najwyższych, nie przestanę tego powtarzać, jest ona świętnicą magji, lecz niestety nie królewskiej, a niższej, uprawianej przez czarnych adeptów. Lecz, że i tak dość nienawiści temi rewelacjami ściągnąłem na siebie ze strony tych panów, więcej precyzować nie chcę, niźli to uczyniłem dotychczas.
Pomijając sprawę tajemnych stowarzyszeń, do których niekoniecznie niezbędnem jest należeć, gdyż najwyższe wtajemniczenie osiągnąć można nie od ludzi, a od Stwórcy Najwyższego i samego siebie przez rozmyślanie i wytężoną pracę — zastanówmy się jakim warunkom ma odpowiadać adept, by rezultaty na tej drodze osiągnął.
Uczeń magów ma być bez namiętności, wstrzemięźliwy, czysty; ma być nieprzenikniony i niedostępny bojaźni i przesądom. Nie mogą czynić na nim wrażenia ani przykrości, ani przeciwieństwa losu. Pierwszem i najważniejszem z zadań magicznych jest osiągnięcie tej doskonałości. Lecz jak to uczynić?
Człowiek może się zmienić przez przyzwyczajenie, które jest drugą naturą. Może się zmienić przy pomocy stałej i ciągłej gimnastyki psychicznej; zmieni ona jego charakter i światopogląd, jak ćwiczenia fizyczne zmieniają nasze ciało. Chcesz panować nad sobą i nad innemi? Naucz się chcieć. Lecz jak można nauczyć się chcieć?
Tu, rozpoczyna się pierwszy arkan inicjacji magicznej... i aby zrozumieć treść tego arkanu starożytni otaczali przystęp do sanktuarjum tylu straszliwemi próbami. Nie wierzyli oni w wolę, dopóki nie widzieli jej namacalnych dowodów. I mieli rację: siła może się objawiać jedynie zwycięstwem.
Chcieć — to módz — a módz — to potęga, to władza! Ty więc, co chcesz stać się magiem — niekoronowanym monarchą chciej... i sam siebie poddawaj próbom. Oczyszczanie się twoje polegać będzie na wyzbywaniu brutalnych, nizkich namiętności, na uporczywej pracy. Leniuch nigdy nie stanie się magiem, bo magja to ćwiczenie o każdej godzinie, o każdej sekundzie. Przezwyciężaj pociąg do uciechy, zwalczaj sen, zwalczaj głód. Panować winieneś nad każdym drgnieniem twego ciała. Obojętnym będziesz na opinję świata: nie przerazi cię sarkazm, nie ucieszy — pochlebstwo. Musisz się zamienić, jakby w magnes psychiczny — wtedy przyciągniesz to wszystko, do czego dążysz.
Eliphas Lewi w swym wstępie do „Dogme et Rituel de la Haute Magie“ udziela następujących rad praktycznych.
„Oczyszczenie maga polegać będzie na powstrzymaniu się od potraw mięsnych, na wykreśleniu z swego życia napoi oszałamiających i na uregulowaniu godzin spoczynku.
Zewnętrznie zachować należy czystość jaknajwiększą: nawet biedak znajdzie wodę w studni. Trzeba starannie czyścić ubranie i sprzęty, z któremi się styka. Wszelka nieczystość świadczy o niedbalstwie, niedbalstwo w magji jest zabójcze. Nie należy chwalić się przed nikim, z pracami które się zamierzyło: tajemnica jest jednym z koniecznych warunków powodzenia wszelkich przedsięwzięć nauki.
Mag winien na początku odosobnić się i możliwie powstrzymać od zbędnych znajomości, by skoncentrować w sobie swą siłę; lecz ile będzie on odosobniony i osamotniony na początku, o tyle ujrzy się otaczanym i popularnym później, gdy zdąży skupić swą wolę i niby magnes przyciągać będzie wielkie fale i prądy, rządzące wszechświatem.
Życie pracowite i skromne jest tyle podatne istotnemu wtajemniczeniu, że najwięksi mistrze dążyli doń, nawet, gdy mogli rozporządzać skarbami świata. Wtedy to przybywa Szatan, czyli ludzie bezmyślni i głupi, przybywa, kusi: „jeśli możesz uczyń, by kamienie zamieniły się w złoto“. I smutny los tego, co nie oprze się pokusie dla chwilowego poklasku, mag prawdziwy bowiem, przejdzie nad propozycjami obniżenia swego poziomu, z pogardą i obojętnie.
Należy, dalej, unikać o ile możności widoku rzeczy obrzydliwych i brzydkich, nie jadać z osobami, dla których się nie ma szacunku i wystrzegać wszelkich ekscesów.
Mieć dla siebie jaknajwiększy szacunek i uważać się za zapoznanego monarchę, który się być nim zgadza, pod warunkiem, że odzyska swą koronę i władzę.
Być łagodnym, lecz z godnością wobec wszystkich — w stosunkach socjalnych nie dać się nigdy zaprzątać błahostkowemi sprawami i wycofywać się z kół, w których by się nie miało jakiejkolwiek inicjatywy.
Zdaje nam się, że przez to cośmy powiedzieli, daliśmy w dostatecznej mierze do zrozumienia, że magja nasza nie jest magją satanistów i czarowników. Ta magja, którą ja uznaję — jest to nauka i religja jednocześnie, religja, która nie ma za zadanie obalania lub ośmieszania starych kultów, lecz pragnie je odrodzić, stwarzając koło nowych wtajemniczonych, którzy by się mogli stać mistrzami tłumów.
Żyjemy w wieku, w którym prawie nic do obalenia nie zostało: lecz wszystko trzeba odbudować, bo obalonem jest. Lecz co odbudować? Przeszłość? Nie odbudowuje się przeszłości. Stawiać z powrotem stare świątnice, czy trony? Po co, skoro padły. — Jest to, jak gdyby ktoś powiedział: mój dom się rozpadł ze starości, po cóż budować nowy? — Lecz czyż dom, który wybudujecie, będzie podobny do starego? — Nie: gdyż tamten był stary, a ten będzie nowy. — Lecz zawszeć to będzie dom? — A cóżeście chcieli żeby to było“?





ROZDZIAŁ III.
Ceremonjały wtajemniczonych. Księgi magiczne. Rytuały. Szaty.

Circa autem ea quae accedunt ad hunc invocandi ritum primum est ut eligatur locus mundus, castus, occlusus, quietus, semotusque ab omni strepitu, nullis alienis aspectibus subjectus. Hic primo exorcizandus est, atque consecrandus.

Cornelius Agrippa, lib. IV „Occulta
Philosophia in opera“.

Jak zaznaczyłem ceremonje, szaty, wonności, znaki — są niezbędne dla skoncentrowania woli adepta.
Rytuały, nieraz skomplikowane, zostały przekazane przez starożytność; najszczegółowiej nam o nich opowiadają poniższe czarodziejskie księgi.
1. Enchiridion, przypisywany Leonowi III. Miał jakoby ten papież ofiarować go królowi Karolowi Wielkiemu przez wdzięczność za wyznaczenie terytorjum, na którym w następstwie powstało państwo kościelne.
2. Klucze Salomona, pochodzące pono od wielkiego żydowskiego króla i maga jednocześnie. Zbiór ten ewokacji duchów, datuje zapewne z czasów znacznie późniejszych i jest dziełem inicjowanego rabina.
3. Księgi Alberta. Z dzieł teologa i okultysty Alberta Wielkiego (1196 — 1280) porobiono wyciągi i stworzono dwa traktaty: t. zw. „Alberta Wielkiego“, gdzie wraz z zaklęciami pomieszczono szereg rad z dziedziny magji naturalnej i „Alberta Małego“, w którym to zbiorku, nawet wtajemniczony, nic poza stekiem najbezsensowniejszych bredni nie odnajdzie.
4. Księga zaklęć Honorjusza, najniesłuszniej przypisywana papieżowi Honorjuszowi II, w istocie prawdopodobnie, dzieło anty-papieża z Avignonu, który również kazał się nazywać Honorujszem II. Jest to, jak określa ją Eliphas Levi, jedna z najbardziej szatańskich i przewrotnych ksiąg ludzkości. Na niej opiera się „czarna magja“ i daje ona sposoby ewokacji potęg złych. Rytuały tam zawarte są krwawe, zbrodnicze i wstrętne.
Nakoniec wiele szczegółów odnaleźć można w Paracelsie, który całą swą wiedzę zaklął w znaki, jedynie uczniom dostępne, macrocosmu i microcosmu.
Opis urządzenia komnaty, czy kaplicy magicznej, odnajdziemy w „Filozofji tajnej“ Korneljusza Agrypy, Opis ten, zmodyfikowany i zastosowany do naszych czasów, powtórzył w „Magji praktycznej“ — Papus:
„Dla operacji należy wybrać pokój, możliwie odosobniony, by módz czynić doświadczenia, bez przeszkód. Ściany będą pokryte białą materją. Po określeniu czterech stron, odpowiadającym czterem stronom świata — na zachodzie ustawić laboratorjum, składające ze stołu, o szklanym blacie, nakrytego białą ceratą.
Na wschodzie stać będzie oratorjum, które składa się:
a) z ołtarzyka, pokrytego cienkim płótnem,
b) z szafki, na lewo od ołtarzyka, równie biało wewnątrz wysłanej, zawierającej przedmioty magiczne,
c) z szafy, na prawo ołtarza, zawierającej symbole najważniejszych kultów uprawianych na ziemi,
d) firanki, oddzielającej laboratorjum od oratorjum,
e) miejsca średnicy 2 m., przeznaczonego na koło magiczne“.
Tyle Papus. Dodaję, dla należytego zrozumienia, że najważniejszemi przedmiotami magicznemi są: pentagram, szpada, lampa, laska, sztylet, zwierciadło, trójnóg, naczynia do wonności ect.
Operacje magiczne, odpowiadają kabalistycznej liczbie siedmiu. Są to:
1) Dzieła światła i bogactwa, pod auspicjami Słońca (niedziela),
2) Dzieła odgadywania i tajemnicy pod auspicjami Księżyca (poniedziałek),
3) Dzieła gniewu i kary pod auspicjami Marsa (wtorek),
4) Dzieła wiedzy i elokwencji pod auspicjami Merkurego (środa),
5) Dzieła ambicji i polityki pod auspicjami Jowisza (czwartek),
6) Dzieła miłości pod auspicjami Wenus (piątek),
7) Dzieła przekleństwa i śmierci po auspicjami Saturna (sobota).
Mag co pragnie czynić dzieła światła winien operować w niedzielę od północy do ósmej rano, lub od trzeciej popołudniu do dziesiątej wieczór. Będzie ubrany w szatę purpurową, w tjarę i złote bransolety. Naczynie z wonnościami i trójnóg otoczone będą girlandami z lauru i heliotropów; zapachy do spalania — cynamon, szafran i czerwone drzewo santalowe. Pierścień będzie z chryzolitem, lub rubinem; jako dywan — skóra lwa.
W poniedziałek — dzień tajemniczości i dywinacji, szaty będą białe, lamowane srebrem; na szyi potrójny naszyjnik z pereł, kryształów i selenitów; tjara pokryta jedwabiem żółtym, z wyhaftowanemi znakami, tworzącemi po hebrajsku monogram Gabriela, jak to opisuje Cornelius Agrypa. Wonności — ambra, kamfora, aloes i białe drzewo santalowe. Unikać czarnych szat i czarnych przedmiotów i nie mieć na sobie innego metalu, prócz srebra.
Wtorek jest dniem dzieł gniewu; też szaty będą koloru ognia, rdzy, lub krwi ze stalowym pasem i bransoletami; tjara okolona żelazem; nie będzie się mag posługiwał laską — jedynie sztyletem i szpadą; girlandy — z kwiatów absyntu, na palcu stalowy pierścień z ametystem.
W środę, dniu, poświęconym poznaniu i wiedzy, szaty są zielone lub tęczowe; naszyjnik z wydrążonych pereł napełnionych merkurym (rtęcią); zapach — benzoes; kwiaty — narcyzy, lilje, majeranek; kamień pierścienia — agat.
Czwartek poświęcony jest ambicji, polityce, również dziełom religji. Ubiór jest koloru szkarłatnego, na czole mosiężna opaska ze znakiem Jowisza i trzema słowy: Giarar, Bethar, Samgabiel. Zapachy — szafran, balsam, ambra; girlandy — z liści dębu i topoli; pierścień zdobi szmaragd lub szafir.
W piątek, dzień miłości, mag ubierze szaty blado niebieskie (lazurowe), obramowane zielonym i różowym; tjara, bransolety są z miedzi polerowanej. Girlandy — z fiołków, róż i myrrhy. Pierścień z turkusami, a tjarę przybiorą lapis-lazuli i beryle. Na piersi mag zawiesi talizman miedziany ze znakiem Venery i napisem: Aveeva, Vadelilith.
Nakoniec w sobotę, dzień przekleństwa i śmierci suknia będzie czarna, lub brunatna z pomarańczowym haftem. Na szyji medal ołowiany ze znakiem Saturna i słowy: Almalec, Aphiel, Zarahiel; zapachy składają się przeważnie z siarki i asafoetidy; pierścień ma onyks za kamień, przyczem ma być na onyksie wyryta postać Janusa o dwóch obliczach.


∗             ∗

Z przedmiotów magicznych, najważniejszemi są: pentagram, laska, szpada i lampa. W operacjach wysokiej magji adept posługuje się lampą i laską; przy magji czarnej zastępuje się laskę — szpadą; lampę — świecznikiem, ustalonym przez Cardana. Różnicę tą wyjaśnię w rozdziale poświęconym czarnej magji.

Pentagramy, służące do ewokacji duchów. Pierwszy z jednym szpicem skierowanym ku górze przedstawia siły światła, zaś drugi — potęgi ciemności i piekieł.

Pentagram, zwany w szkołach gnostyckich, gwiazdą płomienistą, jest symbolem wszechpotęgi maga. Jest to gwiazda pięciokątna z szeregiem wpisanych w nią liter, znaków lub rysunków.
Pentagram w zależności, czy odwrócony jest jednym, czy dwoma szpicami do góry, reprezentuje różne siły. Jeżeli jedno ramię mamy — będzie to obrazem dobra i światła, jeżeli zaś sterczą dwa rogi — emblemat zła i potęg ciemnych. Symbolicznie to przedstawił Kornelius Agrypa, wpisując w pierwszy z tych pięciokątów figurę człowieka z napisem „Adam — Eve“, zaś w drugi potwornego kozła, którego dwa rogi łączą się ze szpicami, stercząc ku górze. Nazwy tam czytamy demonów, Samael — Lilith. Prócz powyższych, znany jest jeszcze pentagram Paracelsa, zmodyfikowany przez Eliphasa Levi. Zawiera on szereg liter hebrajskich, zaś w otoku słowo: „Te-tra-gram-ma-ton“. W zależności też, jakie istności wywołujemy zmienia się pozycja pentagramu. Jeśli wywołujemy duchy światła, należy ułożyć gwiazdę na ołtarzu tak, by jeden jej kąt był zwrócony do góry; odwrotnie, gdy chodzi o widma piekielne lecz wówczas należy koniec szpady trzymać na początku gwiazdy.
W życiu pentagram odwrócony również napotykamy: na czapkach bolszewickich żołnierzy.
Po tem co powiedziałem o dwóch ośrodkach wtajemniczenia — trudno być bardziej jasnym![3].

Niejednokrotnie, specjalnie w lożach masońskich, zauważyć możemy literę G pośrodku „gwiazdy płomienistej“. Oznacza to „gnosis“ (wiedzę) lub „genesis“ — dwa święte wyrazy starożytnej kabały. W lożach francuskich komentują również jako: „grand architecte“, t. j. Stwórca najwyższy. Pentagram w paru skrótach, w paru literach wpisanych, zawiera całą naukę, jest esencją i kwintesencją dogmatyki tajemnej. Należy do najwyższych świętości wtajemniczenia; adepci wymawiają to słowo ze specjalnym szacunkiem; komentowanie, lub wyjaśnianie znaków profanom — poczytywane jest za zdradę.

Laska Magiczna (la baguette magique) inaczej pałeczka, lub różdżka. Nie należy identyfikować z różdżką czarodziejską (baguette divinatoire) lub trójzębem Paracelsa, używanym przy inwokacjach niższych istności. Laska ma być z jednego kawałka drzewa migdałowego, albo orzechowego; wewnątrz, wzdłuż biegnie żelazna sztabka, namagnetyzowana; pośrodku duże obrączki: jedna miedziana, druga cynkowa; zakańcza się dwoma trójkątami (porów. rysunek). Laska jest pozłocona z jednej połowy, posrebrzona z drugiej; przechowuje się w jedwabnym futerale. Poświęcenie laski następuje według specjalnego rytuału przez inicjata wysokiego stopnia i symbolicznie oznacza przekazywanie magicznego kapłaństwa.
Ma ona być chroniona jaknajstaranniej; nie wolno pokazywać różdżki niepowołanym, pod grozą utraty jej właściwości. Długość nie powinna przekraczać długości ręki adepta, posługuje się nią, gdy jest sam i nie dotyka bez potrzeby. Kardynał Richelieu, który pożądał wszelkiej władzy, jak mówią, próżno całe życie poszukiwał maga, zdolnego ceremonji transmisji dokonać. Pono jedną z przyczyn spalenia na stosie Urbana Grandier (skazanego za uwodzenie zakonnic przy pomocy czarownictwa — w rzeczy samej, na skutek histerycznych zeznań sióstr, ulegających halucynacjom) było to, iż sądził, że Grandier posiada tajemnicę i wydania jej uporczywie odmawia.
Gdyby biedny skazaniec ją miał, czego nie przypuszczam, czyż mógł postąpić inaczej? Laska jest verendum inicjata i nie powinien nawet o niej mówić w sposób jasny i wyraźny, ani — chwalić posiadaniem; samo zaś święcenie odbywa się pod warunkiem wysokiego zaufania i dyskrecji.
Szpada posiada mniej doniosłe znaczenie. Oto jaką będzie: ze stali, rączka mosiężna w kształcie krzyża, zakończona sierpami i kulą. (Według Enchiridion’a). Na gardzie dwa sierpy złote z obu stron: na jednym wyryty znak makrokosmu, drugim — mikrokosmu. Na rączce monogram hebrajski Michaela, na ostrzu słowa, poczerpnięte z labarum Konstantyna: Vince in hoc, Deo duce, ferro comite“. Poświęconą zostaje szpada w niedzielę, w godzinach słońca, inwokując Michaela: „Sis mihi gladius Michaelis in virtute Eloïm Sabaoth fugiant a te spiritus tenebrarum et reptilia terrae“. (Bądź mi mieczem Św. Michała i przez moc Najwyższego niech uciekają od ciebie duchy ciemności i potwory ziemi).

Przybory magiczne: lampa, laska i miecz.

4. Lampa magiczna winna być zrobiona z czterech metali: złota, srebra, stali i żelaza; będzie miała dwoje ramion, a każde z ramion trzy światła — zatem na ogół świateł dziewięć, gdyż u góry lampy również trzy płoną. Na podstawie wyryta pieczęć Hermesa (wąż), ponadtem androgina dwugłowa Knunrath’a.
Podstawka ruchoma; można lampą dowolnie obracać i kierować płomień, albo na ołtarz lub w inne miejsce w zależności od ukazujących się widm. Posiada znaczenie doniosłe, gdyż stwarza niesłychanie szybko przed osobami zamagnetyzowanemi obrazy dziwnie realne, które odbijając się w szeregu luster, zamieniają gabinet magiczny w olbrzymią, zapełnioną duchami salę.
Sen zamieni się w rzeczywistość, zjawy poczną przypominać zmarłych znajomych, przemawiać, a jeśli, jak twierdzą księgi, nagle zamknąć światło lampy, wzmacniając siłę kadzideł, nastąpi coś zgoła nieoczekiwanego, niezwykłego.


∗             ∗

Co się tyczy zachowania podczas wywoływania duchów — przepisy są następujące:
Do ewokacji należy przygotowywać się w ciągu dwudziestu jeden dni; podczas tego czasu wstrzymać się od pokarmów mięsnych, a siedem dni ostatnich — zachować post jaknajściślejszy. Następnie odosobnić się w oratorjum. Jeśli wywoływanie odbywa się w dzień, pozostawić szczelinę, by promień słońca padł na dymy kadzideł; o ile w nocy, w tenże sposób skierować światło lampy. Mag winien dla modlitw zwracać się na wchód, dla zaklęć — na zachód. Przy operacji mogą być obecne dwie osoby, które zachowują jaknajściślejsze milczenie (warunek konieczny: albo jedna, albo trzy osoby). Przedtem ewokujący wykąpie się, a w ubiorze spodnim, pod szatami magicznemi, zachowa jaknajwiększą czystość.
Modlitwy i zaklęcia muszą być przystosowane do charakteru ducha wywoływanego; nie będzie się więc ewokowało cara Aleksandra III cytatami z Marksa. Eliphas Levi podczas swego eksperymentu z Apoloniusem z Tyany (patrz nast. rozdz.) używał zdań z jego pism filozoficznych, mianowicie z „Nuctameronu“.
O ile duch światła przybędzie z zasmuconym obliczem — należy zauważyć, czy nie obraziło się go w czemkolwiek, np. szatą niewłaściwą, lub zbytecznym użyciem szpady — i w zależności od tego postępowanie zmodyfikować.


∗             ∗

A teraz uwaga ostatnia.
Nigdy nie robić eksperymentów dla zabawki, lub imponowania ciekawym. Wszyscy magowie, którzy niepotrzebnie odsłaniali tajemnice zmarli śmiercią tragiczną, lub zakończyli życie samobójstwem. Tu wymienię Cardana, Schrepfera, Cagliostro... Wysoka magja bowiem — to nie igraszka, nie fach — lecz — sancta sanctis!





WYSOKA MAGJA
ROZDZIAŁ I.
Wskrzeszanie umarłych.

Rzekł Pan do Łazarza, leżącego na marach: „Łazarzu! wstań!“ — i Łazarz powstał.

Pismo Święte.

Czy możliwem jest wskrzeszanie umarłych?
Skoro Pismo Święte powiada nam: tak! — a historja na potwierdzenie przytacza liczne przykłady — wskrzeszanie umarłych jest rzeczą możliwą.
Przepraszam! — powie mi ktoś — ale te przykłady, czerpane z historji, działy się tak dawno! Tak dawno? Słuchajmy!
W 1799 r. żył w Paryżu, na przedmieściu Św. Antoniego, niejaki pan Leriche, który twierdził, iż jest adeptem wiedzy hermetycznej, i że przy pomocy uniwersalnego lekarstwa leczy wszystkie choroby, a nawet wskrzesza umarłych. Dnia pewnego przybiega doń tancerka Opery i z płaczem opowiada, że narzeczony zmarł przed chwilą. Imć pan Leriche idzie do domu żałoby, a gdy wstępuje na schody, ktoś z obecnych mówi: „zbyteczne iść, zmarł od sześciu godzin“. Tem nie mniej wchodzi do sypialni; ogląda trupa: jest skostniały, zaledwie w okolicach żołądka, zdawało się, zachował nieco ciepła. Leriche poleca rozpalić silny ogień, trze ciało gorącemi serwetami, naciera swem lekarstwem uniwersalnem (miał to być jakiś proszek merkurjalny). Przez cały czas kochanka zalewa się rzewnemi łzami, przywołując najczulszemi słowy zmarłego przyjaciela.
Po półtoragodzinnych zabiegach Leriche przykłada lusterko do ust nieboszczyka: daje się zauważyć, gdyby lekka mgła. Podwajają zabiegi i... po jakimś czasie symptomaty życia występują coraz wyraźniej. Wtedy kładą go do łóżka a w dwie godziny później całkowicie powrócił on do przytomności. Wskrzeszony nazywał się Coudy i żył szczęśliwie od tej pory, nie zapadając nigdy na zdrowiu. W 1845 r. mieszkał w Paryżu na placu Chevalier du Guet Nr. 6. Opowiadał wszystkim o swej cudownej przygodzie; a gdy w nią powątpiewano, dodawał: „śmiejcie się... ale wiem, że gdyby tajemniczy lekarz nie przyszedł... od czterdziestu sześciu lat leżałbym pod ziemią“.
Co się stało z cudotwórcą Lerich’em — niewiadomo.
O ile więc na początku niniejszego rozdziału wystąpiłem tak śmiało z twierdzeniem, że możliwem jest wskrzeszanie umarłych — może nie postąpiłem bezzasadnie.

Śmierć jest widmem niewiedzy, nieistnieje: wszystko żyje w naturze, a ponieważ wszystko żyje — przekształca się i zmienia.
Starość jest początkiem odrodzenia; jest pracą życia, co się odnawia a tajemnicę śmierci zobrazowali starożytni przez fontannę Juventiusa: topi się śmiertelnik w niej, by wyjść z wód, jako dziecko.
Ciało — powiada Eliphas Levi — jest szatą duszy. Skoro szata została całkowicie zniszczona, lub ciężko uszkodzona — dusza porzuca ją, by nie powrócić.
Lecz jeśli przez jakikolwiek wypadek — dusza uchodzi od powłoki zewnętrznej, nie zużytej i niezniszczonej — może pod pewnemi warunkami powrócić, czy to wysiłkiem własnym, czy też przy pomocy woli silniejszej i bardziej aktywnej, niźli własna.
To samo twierdzi Paracelsus: śmierć nie jest czem innem, jak snem, który staje się coraz to głębszym i ostatecznym; jest możliwem przerwać go na początku naciskiem woli, który zmusiłby oddzielające się ciało astralne do powrotu.
By stać się zrozumiałym, zaznaczam, że każda śmierć zaczyna się od letargu. Przytoczę parę przykładów:
Cesarz rzymski Zenon, podległy epileptycznym napadom, został był na skutek jednego z nich, za zmarłego uznany i pochowany. Ocknąwszy się, jęczał w swym cesarskim grobie, od którego wylękli pouciekali strażnicy. Gdy otworzono grobowiec, znaleziono nieszczęsnego, na dobre umarłego, z pogryzionemi palcami.
Drugi przykład.
Słynny anatom Versalius, razu pewnego, krajał ciało człowieka, przyniesionego z prosektorjum. Pozorny trup pod nożem chirurga ożył — po to, by za chwilę skonać.
Starano się wprawdzie dowodzić, że wypadek ten był tylko powiastką, wynalezioną przez wrogów doktora, aby go skompromitować, lecz dowodów na to niema. Za to historja cytuje dalej.
Gdy zmarł kardynał Espinoza, minister Filipa II, po krótkiej chorobie i gdy go rozcięto w celu nabalsamowania, serce zaczęło bić wyraźnie i schwycił chirurga za rękę.
Straszliwe przykłady! Dla tego też poeta amerykański, genjalny E. A. Poe twierdzi, że gdyby rozkopano groby, nie znalezionoby niemal żadnego nieboszczyka w naturalnej pozycji!
Lecz prócz tych znamy i mniej ponure.
Na jednym z obrazów Greuze’a przedstawił malarz następujący temat: syn wyrodny drze, koło łoża zmarłego ojca, testament, snać dlań nieprzychylny. Ojciec powraca do życia, porywa się, przeklina syna, poczem powtórnie umiera. Fakt podobny, świeższej daty, był nam opowiedziany przez naocznych świadków: przyjaciel pogwałcił ostatnią wolę nieboszczyka i zniszczył legaty. Na widok ten zmarły się budzi i pozostaje przy życiu, by bronić praw spadkobierców. Winny oszalał, zaś wskrzeszony był na tyle uprzejmy, że płacił koszta utrzymania w domu obłąkanych.
Dwie kategorje cytowanych przezemnie przykładów, nie są wzięte dowolnie. W pierwszym wypadku czy to cesarza Zenona, czy kardynała Espinozy mamy ocknięcie się ze stanu pozornej śmierci na skutek chłodu, bólu ect., czyli z przyczyn ściśle fizycznych.
W drugim — powrót do życia na skutek przyczyn ściśle psychicznych: zmarły wyczuwa, że jego obecność jest niezbędną na ziemi, że nie zaznałby, w tym stadjum, spokoju w zaświatach.
Znaczy to, że albo ocknięcie się następuje bez świadomości mniemanego nieboszczyka, czyli mamy do czynienia z typowym letargiem, lub też z całkowitą świadomością i wolą — co, sądzę, grubo granice zwykłego letargu przekracza!
Będzie to moja odpowiedź ludziom pozytywnej nauki, którzy twierdzić mogą, iż praktyki te nie będą wskrzeszeniami — tylko, w najlepszym razie, leczeniem ze stanów pozornej śmierci.
Mniejsza z tem! Jeśli uznajemy, że wskrzeszenia w dziejach świata miały miejsce, co dogmata religji podają za pewnik — powtarzam wskrzeszenia możliwe są!
Proszę o łaskawe zaprzeczenie!
A teraz bliżej rozpatrzmy przypadki.
Gdy Zbawiciel wskrzesza dziewczynę z Iaïr, wchodzi do komnaty, w asystencji trzech wiernych uczni i usuwa obecnych, którzy płakali, słowy: „Dziewczyna ta nie umarła — ona śpi!“ Następnie w przytomności ojca, matki i trzech uczni, t. j. w kole doskonałym miłości i wiary, ujmuje za dłoń leżącej i woła: „Dziewczyno! wstań!“ A dusza dziewczyny, która błąkała się niezdecydowana dokoła ciała, żałując być może, swego młodego, pięknego a zbyt wcześnie opuszczonego siedliska — dusza, na dźwięk głosu Pana, którego rodzice na klęczkach słuchają, kornie powraca. Wonczas Mistrz rozkazuje natychmiast dać jadło, by funkcje życia biegły ziemskim torem.
Te same momenty odnajdziemy w historji wskrzeszenia przez proroka Eljasza — sunamitki; przez Św. Pawła — Eutyki; przez Św. Piotra — Dorkasa, fakty szczegółowo opisane w „Czynach apostolskich“, fakty, które negować nie sposób. Apolonius z Tyany, miał czynić również podobne operacje.
Byłem, osobiście w Warszawie obecny przy eksperymencie jeśli nie identycznym, to bardzo podobnym, gdy śmierć nastąpiła na skutek udaru sercowego. Rezultat wypadł najzupełniej udatnie — o szczegółach z różnych przyczyn zamilczeć muszę, gdyż osoby o których piszę żyją, sam zaś przypadek był splątany z tragedją miłosną. Dla kół jednak, które panią I. B. nazywają „powtórnie narodzoną“ jestem wystarczająco jasny.
Jakie ztąd wnioski?
Eliphas Levi pisze: „by wskrzesić zmarłego należy zacieśnić nagle i energicznie najsilniejszy z łańcuchów atrakcji, który mógłby go przywiązać do formy, jaką przed chwilą porzucił. Koniecznem więc jest znać ten łańcuch, owładnąć nim, nakoniec spowodować takie napięcie woli, że skutek nastąpi niezawodnie. Wszystko jest to trudne, lecz nie niemożliwe... aczkolwiek tajemnica zmartwychwstania jest jedną z najwyższych tajemnic wysokiej inicjacji“.
Więc?
Wskrzeszenie zmarłego jest arcydziełem magnetyzmu, gdyż, aby je spełnić — należy wykazać coś w rodzaju wszechpotęgi-sympatji; przy tem możliwem tylko pod warunkiem, że ciało uszkodzonem nie zostało. Tedy w wypadkach śmierci na skutek uduszenia, z wyczerpania, anewryzmu serca ect.
Eutyka, która została wskrzeszoną przez Św. Pawła, gdy spadła z wysokości trzeciego piętra — nie miała zapewnie uszkodzeń zewnętrznych — śmierć nastąpiła na skutek strachu i przerażenia.
Otóż to w tych wypadkach, o ile mag czuje w sobie odpowiednią siłę i wiarę potrzebną, niechaj postępuje, jak apostołowie: niechaj zewrze w kontakt ciało z ciałem, specjalnie kończyny z kończynami i tchnie usta w usta, wszystko to, by wywołać ciepło. Potem, gdy powstanie, niechaj ujmie za rękę, podniesie ją żywo i zawezwie zmarłego gromkim głosem. A jeśli uda mu się uchwycić wielką nić łączącą umarłego z ziemią, jeśli operację swą uczyni ogromnym wysiłkiem woli i wiary — wielkie dzieło zmartwychwstania nastąpi![4]
Czuję, że rozdział ten nie wszystkim się może spodoba! W każdym razie nie przejdą nad nim czytelnicy do porządku dziennego: zmusi ich, może, do głębokiej refleksji.



ROZDZIAŁ II.
NEKROMANCJA
(Podług Eliphasa Levi).
Rozdział ten jest praktycznem uzupełnieniem rozdz. „Cermonjały wtajemniczonych“.

„W świetle astralnem zachowują się obrazy osób i rzeczy. W tym to świetle wywoływać można kształty tych, którzy już nie są z naszego świata i w ten to sposób odbywają się bezspornie realne misterja nekromancji.
Kabaliści, którzy mówili o świecie duchów, opowiadali jedynie wrażenia podczas ewokacji otrzymane.
Eliphas Levi Zahed, ten, co pisze te wiersze, wywoływał i widział.
Można czytać w hebrajskiej księdze zatytułowanej „Rewolucja dusz“, że istnieją dusze trojakiej kategorji: córy Adama, córy aniołów i córy grzechu. Istnieje również, według tejże księgi trojaki podział duchów: duchy uwięzione, duchy błąkające się i duchy wolne. Dusze bywają wysyłane parami. Istnieją jednak dusze mężczyzn, które rodzą się samotne, i których małżonki trzymane są w niewoli przez Lilith i przez Naëmach, królowe strzyg; są to dusze, co muszą odpokutować śluby niewczesnego celibatu. Skoro więc człowiek od dzieciństwa zrzeka się miłości kobiet, oddaje on na pastwy demonów rozpusty małżonkę, jaka mu przeznaczona była. Gdyż dusze rozmnażają się w niebie również, jak ich ciała na ziemi, a dziewicze — są córami pocałunku aniołów.
Nic nie może powrócić do nieba, co z nieba nie jest rodem. Po śmierci więc, duch boski, ożywiający człowieka, li tylko sam powraca, pozostawiając zwłoki dwojakiego rodzaju: jedne ziemskie, elementarne, zaś drugie — astralne; jedne nieruchome, zaś drugie, ożywione jeszcze przez ruch duszy wszechświata, lecz przeznaczone na śmierć powolną, pochłaniane przez potęgi astralne, które je wytworzyły. Trup ziemski jest widoczny, zaś drugi niewidzialny dla oczu żyjących i może zostać dostrzeżonym, gdy jasnowidz włączy się w wielkie fale eteru.
Jeśli człowiek żył sprawiedliwie, ciało astralne unosi się jak obłok w sfery wyższe; lecz jeśli człowiek żył w grzechu i zbrodni, ciało astralne ciążyć będzie ku ziemi, do swych poprzednich namiętności. Będzie wówczas zatruwał sny młodych dziewic, kąpał się we krwi świeżo rozlanej, krążył dokoła miejsc, gdzie upływały uciechy jego żywota: strzeże on jeszcze skarbów, co posiadł i schował, wysila się daremnie, by odzyskać organy ziemskie, by powrócić do życia.
Lecz światła planet wchłaniają go stopniowo; czuje, jak inteligencja jego słabnie, jak pamięć zamiera, jak całe jego jestestwo topnieje powoli... Stare namiętności ukazują mu się i prześladują w straszliwej postaci, napadają nań, pożerają go... Nieszczęsny traci w ten sposób członki, które służyły mu do grzechu i umiera powtórnie, lecz ostatecznie, bo zatraca osobowość i pamięć.
Dusze, mające żyć nadal, a w dostatecznej mierze nieoczyszczone, pozostają mniej lub więcej przykute do astralnego ciała i, by się od tego ciała uwolnić, wstępują te dusze cierpiące w żyjących i pozostają w nich w stanie, zwanym przez kabalistów „embrjonalnym“.
Te „cienie“, te zwłoki powietrzne, wywołuje się za pomocą nekromancji. Są to barwy, substancje umierające lub umarłe, z któremi wchodzi się w kontakt; możemy się z niemi porozumiewać przeważnie w myślach i snach naszych, by zaś je widzieć, my żyjący, musimy wprowadzić się w stany wyjątkowe, stany pomiędzy snem a śmiercią, sami się zamagnetyzować, być w rodzaju somnambulizmu, lecz świadomego, rozbudzonego, co wymaga wielkiej siły woli i rozlicznych przygotowań“.
Jak się taka ewokacja odbywa, opowiada nam w dalszym ciągu Mistrz Eliphas Levi, przyczem zaznaczam, że aczkolwiek o ceremonjach tych w dziełach magicznych, znajdują się liczne wzmianki, nikt jej jeszcze dotychczas szczegółowo opisać się nie ośmielił. Tu jednocześnie czytelnik odnajdzie szczegóły praktykowanego w tych wypadkach ceremonjału, przez co całkowicie zrozumiałemi mu się staną rozdziały poprzednie naszej książki.
Eliphas Levi pisze:
Na wiosnę 1854 r. udałem się do Londynu, by zapomnieć o wewnętrznych troskach, a również oddać się bez przeszkód magicznym dociekaniom. Miałem listy polecające do wielu osób wpływowych, a ciekawych rewelacji świata nadprzyrodzonego. Byłem u paru... przyjęto mnie z wyszukaną grzecznością... lecz zapatrywania ich na sprawy mnie obchodzące były bardzo powierzchowne i lekkomyślne. Żądano odemnie nadzwyczajności, jak od szarlatana. Uraziło mnie to nieco, gdyż, jeśli mam być szczery, daleki byłem od wtajemniczenia innych w arkana magji ceremonjalnej; obawiałem się zawsze dla siebie jej iluzji i zmęczeń; zresztą rytuał wymaga kosztownych i skomplikowanych przygotowań. Zamknąłem się więc w studjach wyższej kabały i przestałem myśleć o angielskich adeptach, gdy pewnego dnia, powracając do hotelu, zastałem list, adresowany na me nazwisko. Koperta zawierała połowę biletu wizytowego, przeciętego horyzontalnie. Na połówce widniała pieczęć Salomona, zaś na maleńkim świstku papieru skreślono słowa ołówkiem: „jutro, o trzeciej, przed Westminsterskim opactwem okażą panu drugą połowę biletu“.
Zaciekawiony udałem się na to osobliwsze spotkanie. Kareta stała na rogu. Szedłem, trzymając mój kawałek karty; służący zbliżył się do mnie i dał znak, otwierając drzwiczki pojazdu. Wewnątrz znajdowała się czarno ubrana dama, której kapelusz otulał szczelnie gęsty woal; skinęła, bym zajął obok niej miejsce, okazując drugą połowę wizytówki. Drzwiczki zatrzaśnięto, pojazd ruszył, a gdy dama uchyliła swej zasłony, zauważyłem, iż znajduję się w towarzystwie niemłodej już kobiety; z pod siwych brwi spoglądały oczy dziwnie żywe o niesamowitym blasku.
— Sir — rzekła do mnie, z wybitnym angielskim akcentem — wiem, że tajemnica jest silnie przestrzegana między adeptami. Przyjaciółka sir B*** L***[5], która pana poznała, wspominała mi, że proponowano mu doświadczenia i że pan odmówił. Może z powodu nieposiadania przyrządów niezbędnych; pragnę pokazać swój gabinet magiczny, lecz wymagam bezwzględnej dyskrecji.
Uczyniłem obietnicę, której żądano i dochowywam, nie podając o pani tej żadnych bliższych szczegółów. Z dalszej rozmowy poznałem, iż była ona wtajemniczoną, jeśli nie najpierwszorzędniejszego, to w każdym razie wysokiego stopnia. Miałem z nią parę dłuższych rozmów, podczas których nalegała na doświadczenia praktyczne, celem uzupełnienia inicjacji. Pokazała zbiór szat i instrumentów magicznych, pożyczyła parę książek, jakich mi brakło, jednym słowem nakłoniła do uczynienia próby ewokacji całkowitej, do której to ceremonji przygotowywałem się w ciągu dwudziestu i jeden dni, zachowując ścisłe praktyki, przepisane w Rytuale.
Wszystko zostało zakończone w dniu 24 lipca. Chodziło o to, by wywołać zjawę boskiego Apolloniusa z Tyany i zapytać go o dwa sekreta: jeden z nich tyczył się mnie osobiście, drugi interesował pomienioną panią.
Miała ona początkowo być obecną przy ewokacji, wraz z pewną zaufaną osobą; lecz, że w ostatniej chwili osoba ta kategorycznie odmówiła z bojaźni, zaś przy ceremonji rytów magicznych liczba trzy, lub jedność muszą być ściśle zachowane — pozostawiono mnie samego.
Komnata, obrzędowa, znajdowała się w wieżyczce; ustawiono tam cztery wklęsłe zwierciadła, rodzaj ołtarza, którego wierzch z białego marmuru, otoczono łańcuchem, namagnetyzowanego żelaza. Na marmurze wyryty był i pozłocony znak pentagramu i takiż znak w różnych kolorach widniał na skórze jagnięcia, rozpostartej u stopni ołtarza. Pośrodku marmurowego stolika stał mały żelazny piecyk, pełny węgla, myrrhy i lauru, drugi znajdował przede mną na trójnogu.
Byłem ubrany w białą szatę, podobną do ubioru naszych katolickich księży, lecz dłuższą i szerszą, na głowie miałem wieniec z liści werweny, przewity złotym łańcuchem. W jednym ręku dzierżyłem miecz, zaś w drugim Rytuał.
Rozpaliłem obydwa ognie przepisanemi substancjami i począłem, zrazu cicho, poczem głosem podniesionym inwokacje. Dym rozpościerał się, płomień zamigotał i zgasł nagle. Zdawało mi się, że ziemia zadrżała, szumiało w uszach, serce biło silnie. Dołożyłem parę gałązek, oraz wonności do piecyków, a, gdy płomień zajaśniał na nowo — dostrzegłem wyraźnie, przed ołtarzem, postać człowieka nadnaturalnej wielkości, postać chwiejną i mglistą. Powtórzyłem zaklęcia i wszedłem w krąg, który nakreśliłem zawczasu pomiędzy ołtarzem, a trójnogiem: wówczas ujrzałem, jak głąb lustra, znajdującego się na wprost, poczęła się stopniowo rozjaśniać, a z niej wyłaniała forma, zbliżająca się, gdyby ku mnie.
Zawołałem trzykrotnie imię Apolloniusa, przymykając oczy, a gdy je otwarłem, jakiś człowiek stał przedemną, okutany całkowicie w coś w rodzaju całunu, który wydawał się raczej szarym, niż białym, twarz zjawy była wychudła, smutna i bez zarostu, co bynajmniej nie odpowiadało wyobrażeniu, jakie sobie wytworzyłem o Apolloniusie.
Odczuwałem zimno niezwykłe, a gdy otwarłem usta, by pytanie zadać zjawie, było mi niesposób wydać dźwięk artykułowany. Położyłem wówczas rękę na znak pentagramu, kierując jednocześnie ku widmu ostrze szpady i rozkazując myślowo tym znakiem, nie przerażać mnie i być posłusznym. Wtedy jego kształty poczęły się stawać niejasne i nagle znikł. Rozkazałem mu powrócić: poczułem tedy coś, co owiało, jak tchnienie, coś uderzyło w rękę, która trzymała szpadę, ręka ma opadła bezwładnie, gdyby sparaliżowano po ramię. Zdawałem rozumieć, iż broń obrażała zjawę, wetknąłem ją ostrzem wewnątrz koła. Twarz ludzka ukazała się natychmiast, lecz poczułem osłabienie tak wielkie i zbliżające omdlenie, iż uczyniłem dwa kroki, by usiąść. Skoro tylko usiadłem, zapadłem w sen głęboki, pełen mar, z których po obudzeniu, pozostało zaledwie wyblakłe wspomnienie.
Przez dni parę ramię było obolałe i nieruchome. Widmo nie rzekło ni słowa, lecz zdało się, że pytania, które miałem postawić, rozwiązały, jakby same w mym umyśle. Na damy — głos zewnętrzny odpowiadał „Zmarł“ (chodziło o drogiego jej człowieka).
Co zaś mnie się tyczyło, to pragnąłem wiedzieć, czy pogodzenie i zbliżenie pomiędzy dwoma osobami, o których myślałem jest możliwe. Lecz echo wewnętrzne odpowiadało bezlitośnie „Umarli“.
Opowiadam tu fakty, jak odbyły istotnie, nie pragnąc ich narzucać niczyjej wierze. Doświadczenia te wywarły na mnie wrażenia niewytłomaczone. Nie byłem tym samym człowiekiem; coś z tamtego świata weszło we mnie; nie byłem ani wesół, ani smutny, lecz czułem dziwny pociąg do śmierci, nie łączyły się z tem jednak popędy samobójcze. Zanalizowałem, me wrażenia, mimo bardzo silnej nerwowej odrazy, powtórzyłem eksperyment dwukrotnie, w dni parę później.
Rezultat fenomenów, które nastąpiły był mało odmienny od opisanych, bym przedłużać i tak już długą opowieść. Lecz, dzięki ewokacjom, otrzymałem rewelacje dwóch sekretów kabalistycznych tej miary, że, gdyby zostały odsłonięte wszystkim, spowodowałyby rychły i pewny przewrót w stosunkach świata.
Czyż mam z tego wnioskować, że rzeczywiście wywołałem, rozmawiałem i dotykałem wielkiego Apolloniusa z Tyany?
Nie jestem ani w dostatecznej mierze fantastą, ani też zbyt mało poważnym człowiekiem, bym to twierdził na serjo.
Zespół przygotowań, wonności, luster, pentakli jest prawdziwym oszołomieniem wyobraźni, które musi działać potężnie na osobę nerwową i wrażliwą. Nie tłomaczę na zasadzie jakich praw psychicznych, widziałem i dotykałem, twierdzę jedynie, że dotykałem i widziałem, że widziałem wyraźnie, bez snu, a to powinno wystarczyć do uznania skuteczności ceremonji magicznych. Pozatem uznaję te praktyki za niebezpieczne i szkodliwe, zdrowie zarówno moralne, jak fizyczne długo ostać się nie może, gdyby podobne operacje stały się zwykłemi. Najlepszym tego przykładem jest owa pani, o której wspominam, gdyż mimo jej zaprzeczeń, nie wątpię, iż często musiała mieć do czynienia z praktykami nekromancji. To też mówiła ona częstokroć od rzeczy, lub popadała bez przyczyny, w niczem niepowstrzymywany gniew. Opuściłem Londyn bez pożegnania się z nią, a obietnicy dotrzymałem, gdyż w żadnym piśmie niema wzmianki, któraby mogła dokładniej wskazać osobę.
Bezwzględnie jej magiczne eksperymenty nieznane były rodzinie; ta — o ile wiem, jest dość liczna i cieszy wielkim poważaniem.
Bywają ewokacje z chęci poznania, ewokacje z miłości i ewokacje z nienawiści, lecz nic nie dowodzi, raz jeszcze, aby duchy opuszczały sfery wyższe celem porozumienia się z nami, odwrotne jest znaczenie prawdopodobniejsze. Wywołujemy wspomnienia, pozostawione w świetle astralu; jest on rezerwuarem wspólnym magnetyzmu wszechświata. W tym to świetle cesarz Justynian ujrzał bogów, lecz starych, chorych, wynędzniałych, dowód najlepszy wpływu opinji utartych na refleksy tego czynnika magicznego, co porusza stoliki i daje odpowiedzi, stukając w ściany.
Po ewokacji opisanej, odczytałem z uwagą żywot Apolloniusa, którego historycy starożytni przedstawiają, jako wzór piękności i elegancji antycznej. Wtedy spostrzegłem, że pod koniec życia Apollonius został ogolony i że go męczono w więzieniu.
Szczegół ten, prawdopodobnie zapamiętany niegdyś, a zapomniany w chwili ewokacji, zdeterminował mało pociągającą formę wizji; traktuję ją, jako dobrowolny sen człowieka na jawie. W dwóch innych wypadkach ujrzałem fantomy, mniejsza czyje, również zgoła odmienne od obrazu, uprzednio wytworzonego. Zalecam, zresztą wszystkim, doświadczeniom poświęcić pragnącym, jaknajwiększą powściągliwość, gdyż pociągają te eksperymenty silne zmęczenie, częstokroć poważne zaburzenia zdrowia.
Nie zakończę rozdziału, nie wspominając o opinji pewnych kabalistów, rozróżniających śmierć pozorną od rzeczywistej; sądzą, że obie następują rzadko jednocześnie. Według ich twierdzeń, większość osób, które zostają pochowane — byłyby żywe, zaś wiele innych poczytywanych za żywe — byłyby zmarłemi. Obłęd nieuleczalny, naprzykład, to, według nich, śmierć niecałkowita, lecz rzeczywista, pozostawiająca ciało ziemskie pod kierownictwem li tylko instynktownem ciała astralnego. Skoro dusza ludzka znosi gwałt czyjś i znieść go nie jest w stanie, oddzielałaby się ona od ciała i pozostawiałaby na swoje miejsce duszę zwierzęcą, lub ciało astralne, co mniej jest żywotne, niźli zwierzę prawdziwe. Rozpoznaje się podobnych umarłych po zupełnej nieczułości na miłość lub moralność: nie są ani źli, ani dobrzy, są martwi. Istoty te, grzyby trujące rodu ludzkiego, absorbują ile mogą życie żyjących, dla tego też w ich pobliżu dusza nasza zamiera, serce oziębia się. Te półtrupy, gdyby egzystowały, realizowałyby to wszystko, co twierdzono ongi o wilkołakach i wampirach.
Czyż nie istnieją ludzie, przy których czujemy się mniej inteligentni, mniej dobrzy, częstokroć mniej uczciwi?
Czyż nie ich blizkość pozbawia nas wszelkiej wiary i wszelkiego entuzjazmu? Czyż nie oni rządzą nami za pomocą naszych słabości, naszych złych skłonności, i każą nam powoli zamierać duchowo! Umarłych — przyjmujemy za żywych, wampiry — uważamy za przyjaciół!




EWOKACJA ALEKSANDRA III
dokonana w Carskiem Siole w 1905 r. przez Papusa.

W pamiętnikach ambasadora francuskiego w Petersburgu p. M. Paléologue’a z 1916 r. czytamy.
„W 1900 roku przybył do Petersburga odnowiciel hermetyzmu francuskiego, mag Papus, którego istotne nazwisko brzmi dr. Encausse i wkrótce pozyskał liczne grono zwolenników. Przyjeżdżał często i lat następnych; cesarz i cesarzowa darzyli go zaufaniem. Ostatnia jego wizyta datuje się z 1906 r.
„Pisma nadeszłe donoszą, iż zmarł on 25 października. Przyznaję nie zwróciłem na tą wieść specjalnej uwagi, gdyby nie konsternacja, jaka zapanowała, śród zwolenników „mistrza duchowego“.
Pani R., wielka zwolenniczka spirytyzmu a jednocześnie wielbicielka Rasputina, wytłomaczyła mi ten niepokój: śmierć Papusa ma oznaczać ni mniej ni więcej tylko koniec caratu! Oto w jaki sposób.
W październiku 1906 r. Papus został zawezwany przez swych wiernych, wysokich dygnitarzy dworskich, którzy pragnęli, by ich oświecił w sprawie straszliwego kryzysu, jaki Rosja przeżywała. Klęski na polach Mandżurji wywołały zamieszki w różnych częściach Cesarstwa: raz po raz wybuchały strejki; urządzano pogromy, masowe mordy, płonęły wsie, buntowali chłopi i robotnicy.
Cesarz żył w ustawicznym niepokoju, nie mogąc zdecydować się na żadną z różnorodnych i sprzecznych rad, jakiemi go rodzina, ministrowie, generałowie, dworacy codziennie zasypywali. Jedni twierdzili, że nie ma prawa ustępować z drogi starych tradycji, zrzekając się autokratyzmu, że winien przedsięwziąć jak najostrzejsze represje, inni — zaklinali, by zastosował się do ducha czasu i lojalnie zaprowadził system konstytucyjny.
Tegoż dnia, w którym Papus przybył do Petersburga, — rewolucja poczynała działać terrorem, a tajemniczy komitet proklamował powszechny strejk kolejowy. Mag natychmiast został zawezwany do Carskiego Sioła. Po krótkiej rozmowie z cesarzem i cesarzową, postanowił urządzić nazajutrz wielki eksperyment zaklęć i nekromancji. Po za cesarską parą, tajemnemu obrzędowi asystował jedynie adjutant cara, kapitan Mandryka, który jest obecnie generał-majorem i gubernatorem Tyflisu. Przez niebywałe skoncentrowanie woli, przez potężną egzaltację dynamizmu fluidycznego wywołał „mistrz duchowy“ widziadło wielce pobożnego cara Aleksandra III; niezbite dowody świadczyły o obecności widma.
Mimo przestrachu, jaki go ogarniał, zapytał Mikołaj II w sposób wyraźny ojca, czy ma reagować na falę liberalizmu, zalewającą Rosję.
Widmo odrzekło:
„Masz za wszelką cenę zdusić rewolucję, która nadciąga. Lecz pamiętaj: jest to początek: odrodzi się ona i tem będzie straszliwszą, im represje dziś będą silniejsze. Lecz nie zważaj na to! Odwagi mój synu! Nie ustawaj w walce!“
Podczas, gdy monarsza para siedziała w zadumie nad treścią przygnębiającej przepowiedni, Papus oświadczył, że jego potęga maga daje mu możność powstrzymania grożącej katastrofy, przy pomocy zaklęć. Zaznaczył jednak, że utracą one swą moc „gdy on odejdzie z tego świata“, poczem uroczyście przystąpił do odnośnych obrzędów.
A więc skoro od 25 października, mag Papus, „nie jest już z tego świata“, siła ich została anulowaną. Grozi nam rewolucja...


Sądzę, że komentarze są zbyteczne! Bolszewicy rządzą Rosją — a rodzina cesarska w bestjalski sposób wymordowaną została.


Ewokacje miłości.

Ewokacje prawdziwego maga muszą mieć stale cel szlachetny na widoku, jeśli niemi powoduje ciekawość lub złość, zamieniają się w czarownictwo, „czarną magję“. Celem szlachetnym ewokacji może być, albo dążenie do poznania, jak to w obu poprzednich wypadkach opisałem, lub też gorąca miłość, chęć ujrzenia ukochanego zmarłego.
Ewokacje z miłości tem różnią się od innych, że nie wymagają skomplikowanych magicznych przyrządów. Eliphas Levi (Rytuał, str. 199) pisze:
Należy zebrać starannie pamiątki po zmarłej osobie, więc jej rzeczy, drobiazgi, ulubione sprzęty i umeblować niemi pokój w którym za życia mieszkała, lub w identyczny sposób inny lokal. W pokoju ustawić portret zmarłej, czy zmarłego, przesłonięty białą gazą, pośród ulubionych przezeń kwiatów, kwiaty winny być co dnia odnawiane.
Następnie wybrać dzień, wiążący się z pamięcią zmarłego: czy to dzień urodzin, czy imienin, czy innego ważnego zdarzenia życiowego, dzień taki, kiedy można przypuszczać, że dusza tego, co odszedł, jakkolwiek szczęśliwą w zaświatach się czuje, nie zatraciła w swej pamięci. Ten dzień będzie dniem ewokacji — a do ceremonji należy przygotowywać się przez dni czternaście.
Więc przez ten czas wystrzegać dawania komukolwiek tych samych dowodów miłości, które zmarły, czy zmarła za życia od nas otrzymywał; żyć w całkowitej czystości, najlepiej w odosobnieniu, nie widywać się z nikim, pokarmów przyjmować mało — zadawalniać się skromnym obiadem i lekką kolacją.
Codziennie wieczór należy się zamknąć samotnie w pokoju nieboszczyka, oświetlonym słabem światłem, więc małą lampą, czy świecą i przed zawualowanym portretem przebyć godzinę na rozmyślaniach i modlitwie.
Dnia czternastego, t. j. dnia wyznaczonego na ewokację ubrać odświętnie szaty, dzień spędzić możliwie unikając ludzi, obiad zaś spożyć w pokoju zmarłego: Winny być dwa nakrycia, jak gdyby oczekiwało kogoś żywego; posiłek składać się będzie jedynie z owoców, chleba i wina. Posiłek ten ma być spożyty w milczeniu przed portretem nieboszczyka, poczem komnatę opuścić.
Wieczorem o zmierzchu, nakoniec, nastąpi najważniejszy moment. Należy zamknąć się w pokoju, rozpalić ogień możliwie z cyprysowego drzewa, a nań rzucać listki myrrhy.
Dalej zgasić wszelkie światło i pozostać w skupieniu — a gdy ogień na kominku wygaśnie, rozpocząć gorące modły stosownie do religji, do której zmarły, czy zmarła należała.
Modląc trzeba, jakby zindentyfikować z nieboszczykiem — modlić tak, jak on miał zwyczaj się modlić, przedstawić sobie, że jest się nim samym.
Poczem czas jakiś, po ukończonej modlitwie, rozmyślać o ukochanym, co w zaświaty odszedł; błagać, by chciał się ukazać a w końcu zacisnąć rękoma silnie oczy i trzykrotnie głośno wymówić jego imię.
Gdybyśmy — dodaje Eliphas Levi — po odjęciu rąk od oczu widma nie ujrzeli — operację ponowić — a bezwzględnie za następnym razem się ukaże.
Z mej strony dorzucę następujący komentarz.
Wierzę, że osoby, szczególniej nerwowe, pożądane zjawisko w ten sposób ujrzą; nie będzie to, rzecz prosta duch, lecz widziadło wytworzone przez wyobraźnię, gdyż długa procedura przygotowań do ewokacji, niema innego celu, jak stopniowe zaprawianie się do samohypnotyzy. Więcej jeszcze, święcie wierzę, że osoby nadwrażliwe, skłonne do halucynacji, nie czekając dni czternastu, w pierwszych już dniach samotnego pobytu w pokoju nieboszczyka, zjawę zobaczą, lub wydawać się im będzie, że ją widziały.
Jest tu jednak małe ale!
Mimo całej szlachetności celu — nie polecam tego sposobu nikomu, gdyż musi spowodować rozstrój nerwowy — a sprowadzając osoby chorowite na tory samohypnozy — bezwzględnie szkodliwie na zdrowiu odbić się może, jak również sprowadzić może na niebezpieczną drogę wizji — która częstokroć kończy się obłędem.



ROZDZIAŁ III.
Wycieczki astralne.

Nim przystąpię do samej treści muszę czytelnikowi przypomnieć następujące kardynalne zasady:
Człowiek składa się
1) z duszy
2) z ciała astralnego
3) z ciała fizycznego
Dusza inaczej ciało psychiczne, jest pierwiastkiem boskim a boskość przejawia się tam przez natchnienie; ciało fizyczne jest siedliskiem namiętności i rządzi zmysłami; ciało fizyczne lub materjalne jest naszą powłoką zewnętrzną.
Ciało astralne czyli fluidyczne ma tą właściwość, że może oddzielić się od ciała fizycznego i działać zupełnie samodzielnie, nawet na dużą odległość.
Wyjście ciała astralnego może być bezwiedne, naprzykład w chwili jakiegoś potężnego wstrząsu nerwowego, podczas snu, w czasie ciężkiej choroby gorączkowej. Sami nie wiedząc i nie czując tego, zwiedzamy nieznane lądy i kraje; bawimy w zaświatach, rozmawiamy ze zmarłemi, przyjmując te wszystkie wrażenia po powrocie do przytomności, za wizję, koszmar, senną złudę. W ten sposób tłumaczą się sny prorocze.
Drugim wypadkiem będzie — wyjście ciała astralnego na skutek obcej woli np. podczas stanu hypnozy, spowodowane wolą usypiającego. Ciało astralne staje się wówczas posłuszne woli magnetyzera, który może je zmusić do wykonania różnych czynności. Może ono przenosić się z miejsca na miejsce, przenikać ściany, poruszać i przenosić przedmioty, dotykać obecnych a nawet bić i zadawać rany na odległość. Znanym jest wypadek (eksperyment dr. Grena w Tyflisie) gdy zahypnotyzowanemu uczniowi rozkazano uderzyć, dla żartu, znienawidzonego profesora w twarz, profesor siedzący w kawiarni, odległej o parę ulic, otrzymał policzek z niewidzialnej ręki i twarz miał zaczerwienioną. Właściwości powyższe działania przez ciało astralne innych, jak przez żywego człowieka, zużytkowane są w magji najprzeróżniej. Biali adepci przy pomocy medjów leczą choroby, przewidują przyszłość — czarni — popełniają niejednokrotnie najstraszliwsze zbrodnie, nawet morderstwa.
Trzecim i najwyższym stopniem, nakoniec, będzie świadome wydzielanie ciała astralnego. Należy do najwyższych arkanów magji i sztuki tej uczyli w mrokach swych świątyń egipscy kapłani. Wystarczy jeśli powiem, że istnieje do tej umiejętności klucz, którego szukać należy w boskim tetragramatonie.
Wtajemniczeni potrafią spowodować wyjście ciała astralnego, co połączone jest z wielkim niebezpieczeństwem, gdyż przenikając w zaświaty w t. zw. plan astralny, zamieszkały przez istoty straszne pod nazwą larw lub elementali — narażają się na wszelakie możliwości do utraty życia, włącznie.
Na to może mi odpowiedzieć czytelnik, że nie koniecznie trzeba być magiem, by świadomie rozdwajać się, emanować astral z siebie. Że czyni to cały szereg osób, obdarzonych zdolnościami medjalnemi np. choćby w Warszawie inż. Stefan Ossowiecki, bez wszelkiej inicjacji. Zgoda! odpowiem na to — lecz medja czyniąc to nieświadomie, same nie wiedzą na co się narażają i przeciwdziałać nie mogą grożącym im katastrofom — podczas, gdy wtajemniczony, będąc w posiadaniu środków obrony, swemi „wędrówkami eterycznemi“ kieruje pewnie i wprawnie.
Przeważnie ciało astralne, po wydzieleniu się, jest niewidoczne. Niejednokrotnie jednak przybiera kształt mgławicy, niewyraźnej zjawy (co też nazywają „zjawami ludzi żyjących“) a w wielu wypadkach nawet kształtuje się całkowicie, jak ciało materjalne nie różni od fizycznego. Wtedy mówimy o dwojnictwie, o wytworzeniu sobowtóra. Ze znanych faktów historycznych przytoczę, iż widziano Św. Franciszka Liguori w dwóch miejscach naraz; gdy odprawiał mszę — a jednocześnie w tymże czasie asystował przy ceremonjach pogrzebowych za zmarłego papieża w Rzymie. Podobnych faktów można cytować szeregi.
Z punktu widzenia wysokiej magji najważniejszem jest świadome dwojnictwo; ono to daje magowi tą część wszechpotęgi o której na wstępie mówiłem: „przenosić się z miejsca na miejsce dowolnie, widzieć co się dzieje na krańcach świata, jak Apolonius z Tyany, przewidywać przyszłość, znać zaświaty...“ Przy pomocy tego atrybutu można czynić nawet doświadczenia praktyczne: poszukiwać zaginionych, odnajdywać zbrodniarzy.
By nie być gołosłownym opiszę magiczne poszukiwania Gilewicza, dokonane przez znanego okultystę Punar Bhavę (dr. Czesława Czyńskiego), poszukiwanie, które narobiło niezwykłej wrzawy i sensacji, swego czasu, w Rosji.



Magiczne poszukiwanie Gilewicza
dokonane przez Punar Bhavę (dr. Czyńskiego)

Dla czytelników, którzy może nie pamiętają tej rozgłośnej sprawy, przypomnę ją pokrótce. Dnia pewnego, w jednym z hotelików, w Lesztukowym Piereułku, w Petersburgu, odnajdują zmasakrowane zwłoki. Z papierów będących w ubraniu ofiary oraz z meldunku w księdze hotelowej wynikałoby, iż jest to trup inżyniera Andrzeja Gilewicza. Początkowo nikt nie powątpiewał, iż nieszczęsny inżynier padł ofiarą bestjalskiego mordu, zapewne w celach rabunku. Lecz im bardziej władze śledcze wnikają w aferę — tem bardziej poczyna się przedstawiać tajemniczo... aż w końcu, wyziera całkiem inna prawda. Zwłoki nie są zwłokami Gilewicza; sam on popełnił to morderstwo, symulując własną śmierć, celem otrzymania polisy na 250 tys. rubli. Popełnił je w wyrafinowany sposób, przewożąc do hotelu w koszu, ciało zamordowanego mężczyzny, ciało o twarzy całkowicie zniekształconej, by łatwiejszą była inscenizacja... Tyle ustala policja. Lecz cóż dalej? Gdzie jest prawdziwy Gilewicz? Rozsyłają listy gończe na wszystkie strony świata — bezskutecznie. Aresztują matkę, brata zbrodniczego inżyniera — pociecha niewielka: brat, Konstanty, z rozpaczy odbiera sobie życie w więzieniu, od matki nic wydobyć nie można. Zresztą, możliwe, że oboje nic wspólnego ze zbrodnią nie mieli.
Dalej druga zagadka. Kim jest mężczyzna zamordowany, którego zwłoki znaleziono w Lesztukowym Piereułku? Przypuszczają, że niejaki Andrejew, lecz jest to tylko przypuszczenie, po za tem nic więcej.
Sprawa zamiera na martwym punkcie.
Wtedy to „Gazeta Petersburska“ w ironicznym artykule, wysławiającym detektywów, którzy śledzili Andrzeja Gilewicza po miastach wschodu i zachodu bezskutecznie, pisze: ponieważ mamy tylu w stolicy magów, hypnotyzerów, jasnowidzów i innych „istot boskich“ czy który z tych panów nie dopomógłby policji w jej poszukiwaniach. Czekamy!...“
Wezwanie to, niezbyt dla policji miłe, zdawałoby się pozostanie bez odpowiedzi, gdy wtem pewnego dnia „Gazeta Petersburska“ otrzymuje list. List ten jest napisany przez Punar Bhavę i brzmi następująco: „W myśl zaproszenia Redakcji oczekiwałem, iż zgłosi się ktoś bardziej kompetentny niż ja. Przypuszczałem jednak odrazu, że ani hypnotyzer, ani magnetyzer, ani też medjum na eksperyment nie odważy się. Gdy po czterech dniach sprawdziły się moje supozycje, postanowiłem przedsięwziąć wyprawę niebezpieczną dla życia, w najlepszym razie grożącą opętaniem lub obłąkaniem, konsekwencjami wszelkich śmiałych wycieczek po za sferę myśli.
Zaciekawi może Redakcję na czem polega niebezpieczeństwo? Polega ono na zerwaniu nici, wiążącej świat organiczny w postaci ciała fizycznego z ciałem astralnem i prawdopodobnej możliwości niepowrotu do ziemskiego bytowania naszego (Według okultystów podczas „duchowych wycieczek“ ciało astralne wiąże cienka nić z ciałem fizycznem — jeśli nić się zrywa — następuje śmierć).
Dla zrozumienia muszę dodać, że operator nie jest we właściwem słowa znaczeniu medjum, gdyż medjum jest biernem, a operator musi przez cały czas czuwać własnem Ja nad niebezpieczeństwami. Wyjście astralne ciała — to przebycie sfer, zapełnionych miriadami istot, polujących na intruza i pragnących unicestwić go sposobami — o których zawcześnie mówić. Wielki Agrypa, dalej Eliphas Levi i mag Papus temi słowy adeptów tajemnej wiedzy przestrzegają: „pamiętajcie, że w przestworzach międzyplanetarnych, między niebem a ziemią znajduje śmiałek szczęście lub śmierć — tajemnice światów tych są ściśle strzeżone — każdy z was stać się może łupem wampirów astralnych“.
Takim był list dr. Czyńskiego.
Rezultaty tej wyprawy odnajdujemy w broszurze, wydanej w 1910 r., która narobiła hałasu niemało. Czytamy: „nie szukajcie Gilewicza ani w Serbji, ani w Bułgarji, ani w Egipcie — nigdy się tam nie udawał. Przejechał Aleksandrów do Niemiec ze swym wspólnikiem, przebranym za kobietę. Jest obecnie we Francji; ma zamiar odpłynąć do Brazylji. Był w Hawrze, gdzie chciał wsiąść na statek, lecz, ujrzawszy rosyjskiego ajenta, przechadzającego się po porcie — zawrócił. Skręcił do Paryża i zamieszkał w hotelu Trevise. Zamierza udać się do Bordeaux, z tamtąd do Brazylji. Do Rosji żywy nie przybędzie.
Brat jego Konstanty jest niewinny“.
Parę tygodni minęło od tych rewelacji... lecz oddajmy głos „Dziennikowi Petersburskiemu“.
„W tej chwili odebraliśmy wiadomość o aresztowaniu inżyniera Gilewicza w Paryżu i o jego samobójstwie (Gilewicz widząc, że wyjścia niema, poprosił o zezwolenie udania się do ustępu i tam zażył truciznę). Więc fakty podane przez naszego okultystę dnia 27 października zgadzają się z rzeczywistością i dowiódł:
1. Że Gilewicz żywym do Rosji nie wróci,
2. że jechał przez Aleksandrów do Niemiec,
3. że przebywa we Francji,
4. że towarzyszy mu mężczyzna, przebrany za kobietę,
5. że ofiara z Lesztukowego Zaułka nie jest Andrejewem,
6. że w przeciągu dwóch miesięcy znane będzie nazwisko ofiary,
7. że poszukiwania, czynione przez władze policyjne, w Konstantynopolu, Serbji, Bułgarji ect. — szły po złym tropie,
8. że Gilewicz zamierzał udać się do Brazylji,
9. że Gilewicz, dla zmylenia śladów, ucharakteryzowany był na bruneta,
t. j. stwierdzamy, że wszystkie podane przez dr. Czyńskiego punkty zgadzają się z rzeczywistością!“
Czyż jeszcze potrzeba komentarzy? pyta redakcja „Dziennika Petersburskiego“.
Lecz niema tragedji bez komedji.
Po zlikwidowaniu afery Gilewicza i przywiezieniu jego głowy (dla muzeum kryminalnego) do Newskiej stolicy, dr. Czyński zaszczycony zostaje wizytą. Zjawia się doń wyższy urzędnik Kuncewicz z zaproszeniem do naczelnika policji śledczej Filipowa.
Filipow, gdy przybywa, pyta „powiedz mi pan, skąd te wszystkie szczegóły? Przypuszczam, a raczej podejrzewam — dodaje — że pan jest wspólnikiem Gilewicza!“
Punar Bhava opanował śmiech, chwilę patrzył na Filipowa poczem rzekł: „Czy szanowny dyrektor niema mi nic pozatem do powiedzenia?“
— Chwilowo nie! — brzmiała odpowiedź.
Czyż takich Filipowych nie więcej naliczymy?


Jeśli cię to zainteresowało czytelniku, przytoczę jeszcze jedno doświadczenie Punar Bhavy. O ile poszukiwanie Gilewicza jest znane — o tyle poniższe dotychczas niepublikowane, tem bardziej ciekawi, że działo się śród osób, ogólnie w Polsce popularnych.


WYJŚCIE ASTRALNE.
w poszukiwaniu Waldemara hr. Tyszkiewicza szwagra Józefa hr. Załuskiego właściciela Iwonicza, spadkobiercy majątków księcia Ogińskiego (do użytku redaktora S. A. Wotowskiego).

Dnia pewnego — pisze dr. Czyński — przybył do mnie Józef hr. Załuski w towarzystwie p. Wacława Rymarkiewicza. Zwrócił się z prośbą czy za pomocą „wyjścia astralnego“ nie mógłbym ustalić co się stało z jego szwagrem, wielce rozgłośnym swego czasu Waldemarem hr. Tyszkiewiczem.
— Od dwóch lat — mówił hr. Załuski — nie mamy o nim wiadomości. Niezmiernie byłbym rad, gdyby pan doktór zechciał zagadkę rozwiązać. Wiem, że nie jest to łatwe...
Dodać muszę, że proponował istotnie nader niebezpieczny eksperyment. Działo się to podczas wojny światowej, co utrudniało bardziej poszukiwania, grożąc śmiercią fizyczną. Tak, fizyczną — bo wszelkie poważne uszkodzenia ciała eterycznego, zerwanie wiążącej go nici — powodowało zgon operatora.
Tem niemniej zdecydowałem się.
Z pierwszej wyprawy wróciłem z lewą ręką nieruchomą; podczas drugiej — doznałem nieopisanych przejść, nie dających się wyrazić słowami ani objaśnić, zresztą nawiasem mówiąc, wogóle objaśniać ich nie wolno; niech wystarczy, że i z tej drugiej wyprawy też przyniosłem pamiątkę — nadwyrężone oko.
Na śladach zagubionego jednak już byłem... i podczas trzeciej podróży... odnalazłem go w Samarze.
Waldemar Tyszkiewicz był po świeżo przebytej ciężkiej chorobie. Przysłuchiwałem się rozmowie, toczącej w jego pokoju. Obecna kobieta pytała czemu nie zwróci się do hr. Załuskiej, swej siostry i nie zawiadomi ją o miejscu pobytu.
Chwilę milczał, później rzekł:
— Ty nie rozumiesz, dla czego? Gdyby rosjanie dowiedzieli się, gdzie jestem — zostałbym skazany na śmierć. No... no... ty wiesz za co...
Nie przypuszczał p. Waldemar, że i Punar Bhava wie za co, bo zaletą czy wadą jest ducha, że potrafi człowieka na wskroś przeczytać, nawet najtajniejsze myśli ukryte.
— Ale czy na długo starczy nam środków — zabrzmiał głos kobiety — ostatnią szpilkę brylantową sprzedałam.
— To też ta agrafka — on na to — da nam środki do ucieczki. Uciekniemy na Konstantynopol, Saloniki. Przez Serbję do Austrji, a z tamtąd do mojej siostry (do Iwonicza). Ale taka podróż okrężna potrwa ze trzy miesiące.
— Sądzisz?
— Co najmniej!
A że jest Punar Bhara, te słowa piszący, często jest chochlikiem i żartownisiem — usłyszeli głos:
— Dojedziecie! Dojedziecie!
Wyobrażam sobie, jakie to wrażenie musiało uczynić na biednych zbiegach.
Po niejakim czasie przychodzą do mnie pp. Załuski i Rymarkiewicz a widząc moją nieruchomą rękę i wysadzone na wierzch oko, pytają co się stało.
— Wracam z wyprawy, jako inwalida, z wyprawy po złote runo, po złotego Waldemara. Jest chory, przygnębiony, ale za trzy miesiące szczęśliwie powróci.
Zdumieni patrzą na Punar Bhavę.
— Tak, panowie, za trzy miesiące przekonacie się!
— Jak niezmiernie będę wdzięczny — woła hr. Załuski a zwracając się do p. Rymarkiewicza dodaje — wiem, że nasz mistrz nie przyjmuje honorarjum pieniężnego, lecz jestem w posiadaniu pewnego klejnotu rodzinnego, bardzo cennego, szpilki amuletu — rad będę jeśli Punar Bhava ją przyjmie.
W trzy miesiące później, działo się to w końcu okupacji niemieckiej, otrzymałem znowu wizytę tych panów — lecz tym razem był z niemi i Waldemar Tyszkiewicz.
Potwierdził on całkowicie wszystkie przezemnie przytoczone fakty, wyraził swe zdumienie, gdy usłyszeli głos: „dojedziecie!“
Co jeszcze w tej historji zainteresować może: chyba to, że od tej pory hr. Załuski znikł a przyobiecanej szpilki nigdy nie oglądałem...
Obecnie Waldemar hr. Tyszkiewicz, wraz z rozwiedzioną żoną hr. Józefa Załuskiego, swą siostrą, przebywa w jednym z majątków w pow. Kolskim, będącym własnością hr. Załuskiej.

Punar Bhava.
(dr. Czesław Czyński)


Dałem przykłady nie jasnowidzenia, nie psychometrji, nie medjumizmu, nie widzenia na odległość, lecz straszliwie niebezpiecznego wyjścia astralnego czy „duchowego“ z woli świadomej operatora.
Z niebezpieczeństw najważniejsze: albo zerwanie całkowite nici wiążącej z ciałem fizycznem — wtedy śmierć; albo opanowanie, samotnie pozostawionego ciała materjalnego, przez istności astralu niższe, jako to elementale, larwy ect. — a wtedy następuje opętanie, szaleństwo. Nawet w Warszawie znane są wypadki, gdzie próbujący swych sił, odpokutowali śmiałość w domach dla obłąkanych, a medycyna wówczas jest bezsilną!
Znane są również przykłady samobójstwa pod wpływem bękartów mieszkańców światów astralnych!



ROZDZIAŁ IV.
Lekarstwo uniwersalne.
Jak być wiecznie młodym, nigdy nie chorować i nie umierać. Kamień filozoficzny. Taumaturgja.

Myśl o tem, że śmierć następuje wskutek tego, iż nie możemy jej zaradzić, iż nie wynaleźliśmy środka który by jej zapobiegał — jest myślą nie nową i powtarza się wiecznie.
Dlatego też adepci wszystkich czasów zajmowali się pytaniem: czy można wiek ludzki przedłużyć dowolnie a w związku z tem, czy można zachować wieczystą młodość?
Słyszymy zwykle, że tryb życia umiarkowany, regularny i skromny — przedłuża egzystencję.... bardzo to piękne... lecz jest to właściwie tylko przedłużanie starości... nam chodzi o zatrzymanie biegu rozkładowego lat, o zachowanie młodzieńczego wyglądu, niezależnie od wieku.
Czyż to jest możliwem?
Jak pisałem już w moich książkach: „Tajemnice życia i śmierci“ i „O kobiecie wiecznie młodej“ możliwem to jest i znane nam są liczne podobnych fenomenów przykłady.
Więc w XVI w. znakomity uczony, inicjat Wiliam Postel, którego znano, jako zgrzybiałego starca, dnia pewnego pojawia się młody i rzeźki; cera rumiana, włosy i zarost (dawniej siwe) powróciły do naturalnego koloru.
W XVIII w. słynny hr. St. Germain przez lat dziesiątki nie zmienia wyglądu ani na jotę: jest stale przystojnym czterdziestoletnim mężczyzną, w trakcie, gdy współcześni mu umierają, lub chylą plecy, pod ciężarem zgrzybiałej starości.

Hrabia Cagliostro.
De l’Ami des Humains reconnoiſſés les traits,
Tous ſes jours ſont marqués par de nouveaux bienſaits,
Il prolonge la Vie, il ſecourt l’indigence,
Le plaiſir d’être utile eſt ſeul ſa récompenſe.

Toż samo drugi, równocześnie z nim żyjący — hr. Cagliostro — zdawałoby się, że groźny czas żadnego nad magiem nie posiada wpływu.
Cagliostro, na tyle nawet jest uprzejmy, że udziela recepty, za pomocą której można dojść do wieku, w którym samemu człowiekowi życie się znudzi, mianowicie ni mniej ni więcej tylko — 5557 wiosen!
Oto recepta.
Należy z zaufanym przyjacielem udać się na wieś i tam nie widywać z nikim. Przez 32 dni zachować bardzo ścisłą djetę, żywić wyłącznie lekkim rosołem i jarzynami. Dnia 17 oraz 32 puścić krew, poczem przyjąć 6 kropel białej mikstury (skład jej był tajemnicą Cagliostra). Dnia 33 pacjent kładzie się do łóżka i otrzymuje pierwsze ziarenko pierwotnej substancji, stworzonej przez Pana Boga, utraconej przez grzech pierworodny a odzyskanej dzięki zasługom adeptów hermetycznych.
Połknąwszy to ziarenko człowiek traci dar słowa i przytomność na godzin trzy; wtedy następują obfite poty i wydzieliny wszelakiego rodzaju.
Następnego dnia pacjent znów zażywa jedno ziarenko. Przykre objawy powtarzają się i w fazie nowego ataku — gubi zęby, włosy, skóra schodzi z ciała.
Dnia 35 bierze pacjent ciepłą kąpiel; 36 zaś — połyka w kielichu mocnego wina trzecie i ostatnie ziarenko.
Popada po nim w sen głęboki; w czasie snu odrastają zęby i włosy.
Dnia 37 — kąpiel z traw aromatycznych; 39 — otrzymuje 10 kropel specjalnego balsamu w dwóch łyżkach czerwonego wina, a dnia 40 — jest odmłodzonym i odrodzonym, jakby powtórnie przybył na świat.
Taką jest recepta Cagliostra. Powie czytelnik, że szarlatanerja to i oszustwo, bo gdzież jest ten osławiony eliksir — podstawa wszystkiego?
A jednak eliksir istnieje, ów eliksir młodości, o którym opowiadali tyle w wiekach średnich okultyści, to, tak poszukiwane uniwersalne lekarstwo na choroby i śmierć, którego jedna kropelka, jak twierdzili, może stwarzać cuda.
Istnieje — tylko, że całkiem inaczej rzecz należy pojmować!
Naturalnie ponieważ adepci używali ciągle słowa „lekarstwo“ stale i zawsze nasuwało się przypuszczenie, że muszą to być krople, proszki ect., jednem słowem to, co my zwykle pod „medykamentami“ pojmujemy. Dlatego też nowicjusze, pseudo inicjaci całe życie ważyli i prażyli rozmaite substancje — rozumie się bezskutecznie i dochodzili do takich absurdów, iż „początkową materją“ miał być przetwór spermy a nawet uryny ludzkiej! (porównaj eksperymenty Duchanteau w XVIII w. „Tajemnice życia i śmierci“).
Dla nas, co znamy znaczenie ezoteryzmu, sprawa przedstawia się zgoła inaczej; dla prawdziwego wtajemniczonego Cagliostro nie tylko nie był szarlatanem, lecz mówił jak nie można jaśniej, gdy wymieniał, że dzieje się odrodzenie „za pomocą pierwotnej substancji, stworzonej przez Pana Boga“.
Kto pamięta nasz pierwszy rozdział, domyślił się już, że tą pierwotną materją — było „światło astralne“ które Bóg pierwsze kreował mówiąc: „niech światło się stanie“.
Fluid ten nie tylko jest „causa prima“ hermetystów, jest istotnie uniwersalną medycyną dla tych, co nim operować umieją!
Posiąść więc umiejętność operowania falami astralnemi, to posiąść kamień filozoficzny, to posiąść pramaterję... takim jest sens poszukiwań, z których się śmiano, nie rozumiejąc ukrytej treści, jak my się śmiejemy z bajek starożytności, zawierających mądrość głęboką.
Powszechnem więc lekarstwem — światło astralne, które w stanie jest zamienić na młodzieńca starca, przedłużyć nasz żywot dowolnie.
Medykament ten, rzecz prosta, nie ma nic wspólnego z eksperymentami ani mleczka Miecznikowa, ani badaniami Steinacha ani przeszczepieniami Woronowa i Jaworskiego.
Jest to środek ściśle psychiczny i do jego rozumienia zbliżali się, nie zupełnie go pojmując w XVIII w. Mesmer, a w naszym „sprzedawca szczęścia“, niedawno zmarły Coué.
Wstępem do cudownego uleczania jest wola, wiara, częściowo sam hypnotyzm.
Wyjaśnię na przykładzie.
Do słynnej Ninon de Lenclos (porównaj moją książkę „O kobiecie wiecznie młodej“) w 1620 r. przybywa dnia pewnego jakiś nieznajomy. Zdziwionej oświadcza, że z polecenia sił wyższych ma udzielić jej wszechpotężnego eliksiru młodości i życia — pod jednym warunkiem, by swe nazwisko podpisała na tabliczce. Ninon przeczuwa, że pakt to djabelski, lecz nie ma siły oprzeć się pokusie wiecznej młodości — za tą cenę każda niewiasta, by swą duszę sprzedała! Stary, otrzymawszy cyrograf, odchodzi, pozostawiając tajemnicze flaszki. I odtąd lata płyną... a Ninon wciąż jest jednakowo prześliczna. Ma lat 40 — wygląda na młodziutką panienkę, ma pięćdziesiątkę — toż samo; gdy sześćdziesiąt jej bije... cieszy się powodzeniem jak nigdy; w 70 roku — oglądają pannę de Lenclos jak dziw, ale nie przestają kochać, w 80 r. — dwóch amantów robi pięknej wietrznicy niemożliwe sceny zazdrości.
Z czasem Ninon poczynają szarpać wyrzuty sumienia: wszak sprzedała duszę djabłu, gdy pojawi się powtórnie, przybędzie, by wiecznie młodą powlec do piekła. Obawa zatruwa radość. Aż dnia pewnego istotnie melduje się „on“. Ninon blednie, drży, łapie się za szkaplerz. Lecz czarny jegomość, snać nie ma wrogich zamiarów. Uśmiecha się jeno i tak mówi.
— Proszę się nie obawiać. Nie jestem szatanem! Padła pani ofiarą wielkiej mistyfikacji, która jednak spowodowała pomyślny skutek. Nie ja byłem u pani po raz pierwszy, lecz mój ojciec. Jeśli mnie pani przyjmuje za ojca — to z powodu rodzinnego podobieństwa i sposobu ubrania. Ojciec zaś mój nie był czartem, tylko lekarzem. Chcąc wypróbować siłę działania wiary — zastosował ten środek.
— A co było w buteleczkach? — pyta Ninon.
— Czysta woda — brzmi odpowiedź. — Ale uwierzyła pani, że to tajemniczy eliksir... i wiara sprawiła cud... pozostała wieczna młodość. Bo jeśli oddziałać silnie na stronę psychiczną chorego — odbije się to na jego stronie fizycznej...
Taką była tajemnica eliksiru wiecznie pięknej Ninon.
Po wizycie tej, niemal w parę dni, zamieniła się w staruszkę... zestarzała, bo „straciła wiarę“.
Więc.
Chcieć być zawsze szczęśliwym i młodym oraz silnie wierzyć iż stać się tak może — to pierwsza zasada magicznego eliksiru życia!
Bowiem chcieć — to módz!
Na tej zasadzie buduje się cała Taumaturgja t. j. hermetyczne uleczanie.
Tedy terapeutyka tajemna wyklucza wszelkie leki zwykłe. Używa słów, tchnięć i nadaje przy pomocy woli, siłę substancjom najzwyklejszym jako to: wodzie, oliwie, winu, kamforze ect.
Najważniejszym, istotnym czynnikiem jest wiara w lekarza — wiara, która tworzy cuda.
Nawet szarlatan potrafi działać niezawodnie i skutecznie, jeśli wytworzy dokoła siebie łańcuch magnetyczny bezwzględnego zaufania. Ks. Thiers w swym „Traktacie o zabobonach“ pisze, iż razu pewnego przybyła doń niewiasta i oświadczyła, że została z ciężkiej niemocy uleczoną przez wielkiego czarownika, przy pomocy szatańskich zaklęć. Kazał jej nosić przy sobie jakiś djabelski pakt. Od tej pory istotnie jest zdrowa, ale dusza należy do czarta. Wobec tego prosi proboszcza, czy nie zachciałby uwolnić ją z pod władzy ducha ciemności. Zainteresowany Ks. Thiers poleca coprędzej okazać szatański dokument. Stały tam słowa: „Eruat diabolus oculos tuos et repleat stercoribus loca vacantia“ („niech szatan wyrwie ci oczy i napełni nieczystościami twoje....). Ksiądz nie mógł się powstrzymać od śmiechu i przetłómaczył kobiecie straszliwy cyrograf. Ta była zdumiona... tem nie mniej również była uleczoną. Figlarz, dzięki ślepej wierze, okazał się znakomitym lekarzem!
Tchnienia są najważniejszym zabiegiem medycyny hermetycznej, gdyż jest to znak przelewania życia. Inspirować (in-spiro) oznacza przelewać coś z siebie, oznacza transmisję swego ducha.
Zależnie od tego czy tchnienie jest ciepłe czy zimne, jest ono przyciągające lub odpychające.
Ciepłe tchnienie odpowiada elektryczności dodatniej, zimne elektryczności ujemnej. Dlatego zwierzęta o sierści naelektryzowanej i nerwowe obawiają się zimnych dmuchnięć: łatwo się o tem przekonać, robiąc doświadczenie z kotem.
Tchnienie ciepłe i długie przywraca normalną cyrkulację krwi, leczy z bólów reumatycznych i podagry, odnawia równowagę ducha, usuwa znużenie. Wykonywane przez osobę sympatyczną jest powszechnym, uspakajającym środkiem.
Zimne tchnienie uśmierza bóle kurczowe i powstałe na skutek zgęszczeń fluidycznych.
Te same znaczenie co tchnienia, posiadają passy magnetyczne, powodują one promieniowanie ciepła wewnętrznego. Końce palców naszych bowiem, gdzie zbiegają się wszystkie nerwy są tym aparatem, który wydziela lub wchłania światło astralne, zależnie od kierunku, jaki mu nadaje wola.
Passy powolne — odpowiadają ciepłym tchnieniom i odnoszą ten sam skutek t. j. działają uspakajająco.
Passy szybkie — korespondują zimnym tchnieniom.
Aby więc wywołać uczucie ciepła należy robić pociągnięcia powolne od góry do dołu, zimna — ruchy szybkie, jakby drgawkowe, od dołu do góry.
W ten nieskomplikowany sposób leczymy nie tylko migreny, bóle zębów, reumatyzmy ect. — lecz choroby serca, paraliż t. j. nawet wypadki takie, gdy medycyna oficjalna opuszcza bezradnie ręce.
Bodaj jednym z najsłynniejszych lekarzy okultystycznych tego kierunku był Philippe, przyjaciel Papusa, o którego cudownych kuracjach znajdujemy szereg sprawozdań w „Magji praktycznej“.
System Philippe’a jest o tyle jeszcze bardziej zastanawiający, że leczył on bez żadnych zabiegów, nie dotykając i niemal nie widząc chorego. Oto przykład.


Uleczenie M. Rivoiron’a (1892 r.).

P. Rivoiron pisze:
Gdy byłem przejazdem w Lyonie, uległem atakowi apoplektycznemu na ulicy. Przeniesiono mnie do apteki. Tam po bezskutecznych zabiegach przywrócenia mi przytomności farmaceuta oświadczył mej żonie, że sam nic poradzić nie może i należy wezwać lekarza.
Gdy przybył dr. Musy, obejrzał mnie starannie poczem orzekł, że nie wiele zostało nadziei utrzymania przy życiu i że zapewne nie przeżyję paru dni. Wszystko to znakomicie słyszałem, gdyż mimo pozbawienia mowy i władzy w członkach czułem i rozumiałem, co się dokoła działo.
Ponieważ dr. Musy swe obowiązki pojmował serjo, zaaplikował najprzeróżniejsze synopizmy i zadecydował przewiezienie do miejskiego szpitala, co było równoznacznem z rychłą podróżą w zaświaty.
Żona moja, nie wiedząc co czynić, błaga przyjaciółkę, by ta sprowadziła p. Philippa, zamieszkałego w Lyonie, o którym wiele słyszała.
P. Philippe wysłuchał jej uważnie. Oświadczył, że obecność jego jest zbyteczna, lecz na odległość mnie uleczy, powstrzyma dalsze postępy choroby i że w ciągu 48 godzin będę uzdrowiony.
Istotnie w szpitalu stopniowo począłem powracać do zmysłów; skutki paraliżu znikały, jakby same przez się. Lekarze, którzy z ciekawością mnie obserwowali, kręcili tylko głowami, a naczelny doktór oświadczył: „przyznaję, że nic z tego nie rozumiem“.
Wieczorem zasnąłem spokojnie a nazajutrz rano mogłem swobodnie rozmawiać z żoną. Dawałem przytomne odpowiedzi asystentom, oglądającym mnie jako dziw; powróciła mi władza w członkach. Chciałem wstawać; zatrzymano mnie przez ostrożność jeszcze jeden dzień w łóżku; po tym czasie zerwałem się z posłania silny i rzeźki, jak nigdy w życiu, podczas gdy czterdzieści osiem godzin wstecz byłem łupem śmierci.
W jaki sposób zostałem uleczony? To jest właśnie cud i tajemnica!
Być opuszczonym przez otaczających lekarzy, twierdzących, że rady niema — a uleczonym przez tego, którego nie widziało się nigdy — czyż rezultat podobny osiągnęła kiedy medycyna praktyczna?
Oto ścisłe opowiadanie zaszłych wypadków, które moim podpisem stwierdzam.

T. Rivoiron
(Serbette, Isera).

Aby zakończyć ten rozdział hermetycznych uleczeń, przytoczę jeszcze przykłady kuracji w wypadku opętania.



Opętanie (manja prześladowcza).
(Papus: „Magja praktyczna“, str. 459).

U osób, które obawiają się czyjejś zemsty, czy nienawiści, z tych czy innych względów podległych mniemaniu, że zagraża im niebezpieczeństwo — a więc w typowych wypadkach, t. zw. manji prześladowczej — powstaje larwa, nie dająca nawiedzonym spokoju. Typowy przykład oswobodzenia od podobnej larwy podaje Papus. Opowiada, — co następuje:
Gdy znajdowałem się w Londynie, udało mi się wejść w kontakt z pewną mistyczką, która, słusznie, czy niesłusznie twierdziła, iż ulega prześladowaniom wroga, bardzo uświadomionego w zakresie magji praktycznej.
Opętanie to było tak silne, iż spowodowało dwukrotne usiłowania pozbawienia się życia, udaremnione przez domowników — temniemniej chora nie rozstawała się z myślą o samobójstwie.
Przystąpiłem do następującego eksperymentu:
Pomiędzy osobami, które ową panią odwiedzały zauważyłem pewną damę nerwową i dotychczas nigdy nie hypnotyzowaną.
Za jej zgodą pogrążyłem ją w trans. Muszę zaznaczyć, że nie była uświadomioną, co do treści tajemniczego prześladowania, jakiemu ulegała chora. Podczas snu magnetycznego oświadcza, iż widzi wielki węzeł fluidyczny w jednym z rogów pokoju. Według jej wskazówek rysuję ten węzeł na arkuszu papieru, konsekrowanego na miejscu magicznym sposobem. Następnie wymawiam formułę zaklęć, by złączyć obraz fizyczny z wzorem astralnym. Dalej krajemy rysunek na kawałki, co według twierdzenia medjum ma wpływ natychmiastowy na tajemniczy węzeł i w ten sposób niszczymy go ostatecznie. Czy to na skutek suggestji, czy innych przyczyn — lecz chora ozdrowiała natychmiast i popędy samobójcze opuściły ją na zawsze.
Tyle Papus.
Zapewne stało się wyłącznie dzięki suggestji. Więc przyznajmy, że świetny to środek na uleczanie manji prześladowczej, która tyle ofiar za sobą na tamten świat pociąga.





CZARNA MAGJA.
ROZDZIAŁ I.
Czy istnieje djabeł. Bafomet. Sabaty. Sataniści. Czarne msze. Zaklęcia szatana.

Czarna magja zwykle jest określana, jako hołdowanie duchom złym i piekielnym, za co te swych zwolenników, obdarzają wszelaką władzą i okazują pomoc.
Więc czarna magja jest kontaktem ścisłym z czartem.
Lecz czyż Djabeł istnieje?
A jeśli istnieje, kim on jest?
Na pierwsze z tych pytań nauka przezornie milczy, filozofja, na wszelki wypadek, zaprzecza — jedna religja odpowiada twierdząco.
Na drugie pytanie — religja poucza, iż jest to anioł upadły, strącony z nieba, okultyzm przyjmuje i rozwija definicję.
Więc Eliphas Levi mówi:
Djabeł w czarnej magji — to jest wielki czynnik magiczny, użyty na zło, przez wolę przewrotną“.
Umiejętność, bowiem, operowania potężnemi arkanami astralu może być kierowana na rzeczy podniosłe, a również na sprawy zbrodnicze, straszliwe.
W pierwszym wypadku mamy do czynienia z Wysoką Magją i jej białemi adeptami — w drugim — z Czarną i czarnemi mistrzami. Nie będą to magowie, będą to czarownicy!
Stąd jasnym jest wywód, że dla istotnego wtajemniczonego szatan nie jest osobą — a siłą.

Bafomet.

Lecz dalej...
Do jednej z największych zagadek dla ludzi zajmujących się hermetyzmem, należy figura Bafometa. Jest to, jak widać na załączonym rysunku, potworny kozioł brodaty, zasiadający na ziemskim globie, symbol panowania nad światem, na którego czole widnieje znak magji wyższej.
Cóż on oznacza, czyż jest personifikacją Czarta?
Bałwanowi temu w różnych czasach, składana była cześć niemal boska. Chylili przed nim czoła wszelakiego rodzaju niżsi adepci, czczony był w tajemnych rytuałach sabatu, uwielbiany przez wielkich mistrzów templarjuszy[6], dziś jeszcze odgrywa rolę w zakonspirowanych stowarzyszeniach i niektórych odłamach wolnomularstwa.
Więc?
Przedewszystkiem symbol ten mieć może podwójne określenie. Jeśli nazwę Baphomet, czytać odwrotnie, przekształci się ona w TEM: OPH AB — co znaczy: Templi omnium hominum pacis abas — ojciec świątyni, pokój wieczysty ludzi. Następnie samą potworność postaci można wytłomaczyć w zgoła łagodny sposób: pochodnia umieszczona między rogami — to światło równowagi powszechnej, kaduceusz śród nóg — życie wieczne; odrażający koźli łeb — wstręt do grzechu, zaś sam pięciokąt odwrócony szpicem do góry w żadnym razie sił złych reprezentować nie może, gdyż jest to najwyższy symbol dobra i światła. Nakoniec ręce, z których jedna męska, zaś druga żeńska, wskazują na biały księżyc Chesed i czarny Geburach — wyrażają harmonję miłosierdzia i sprawiedliwości.
Groźny symbol powiada prawdziwemu wtajemniczonemu tylko tyle — iż jest to obraz wielkiego czynnika magicznego, wielkiej siły rządzącej wszechświatem.
Lecz sprawa zupełnie inaczej się ma z czarnym adeptem i z czarownikiem. Dla niego będzie to istotnie obraz wszelakiego buntu i negacji, będzie to sprzymierzeniec przeciw dobru i sprawiedliwości, będzie to wielki czynnik magiczny, który, za pomocą woli złej daje się użyć do występków i zbrodni.
W tym znaczeniu pochylali przed nim czoła profanatorzy i przewrotni mistrzowie, w poszukiwaniu potęgi, co dla zadowolnienia żądzy, świat w niwecz obrócić mogła.
Nakoniec ludzie bezmyślni i głupi, coś nie coś pochwycili z magji, a nie rozumiejąc ani znaczenia ezoteryzmu, ani prawdziwych sekretów — czcili groźny obraz — jako postać Djabła.
I nie wiele się mylili.
Bo jeśli nawet szatan jest siłą... to składanie hołdu sile złej, by ją przyciągnąć — równa się składaniu czci szatanowi!
Potem, co napisałem, zrozumiałym się staje kult czarta w ciągu wieków historji.
Mamy szeregi satanistów, którzy nie mając prawdziwej inicjacji, wierzą, iż Djabeł, jako antyteza Chrystusa prawdziwą potęgę dać im może.

Tak postępują pseudo adepci i zwykli czarownicy. Więc w wiekach średnich istnieją sabaty, t. j. zgromadzenia szatańskie, na których prezydować ma sam bies we własnej osobie, lub jego reprezentant — kozioł potworny.
Rozumie się, większość nigdy na sabacie nie była: opisywane ceremonje, te choćby, co odnajdujemy na załączonej rycinie, powstawały pod wpływem narkotyków i wybujałej wyobraźni. Z tąd dowiadujemy się, że szatan kazał deptać krzyż i „propria persona“, zdrapywał stygmaty znaków świętych...
Lecz sabaty istniały również w istocie. Było to małpowanie obrzędów prawdziwych wtajemniczonych, bez żadnego tych obrzędów zrozumienia, składanie czci Bafometowi, nie wiedząc co on istotnie oznacza, kończące się zwykle potwornemi orgjami płciowemi i zbrodnią.
W imię źle zrozumianego symbolu, przelewano krew i popełniano przestępstwa.
Dalej wierzono, że Djabła wywołać można i można wejść z nim w jaknajściślejszy kontakt.


W jaki sposób wywołać można szatana?
Ci co pragną się zająć tym mało sympatycznym eksperymentem, muszą przedewszystkiem wierzyć w jakąś religję, gdyż nie wierząc w Boga, nie mogą wierzyć w djabła.
Poza tem w myśl Rytuału:
1. Będą profanować ceremonje swego kultu,
2. Uczynią krwawą ofiarę.
Bliższe szczegóły są takie: należy pościć przez dni piętnaście, jadając raz na dzień, bez soli, po zachodzie słońca; posiłek ma się składać z czarnego chleba, zmięszanego z krwią.
Co piąty dzień upijać się (iluż w Warszawie mamy czcicieli szatana!), winem zmięszanem z popiołem.
Ewokacja może się odbyć w nocy, albo z poniedziałku na wtorek, albo z piątku na sobotę.
Wybierze się miejsce ustronne i okrzyczane, najlepiej cmentarz, na którym straszy, ruiny kapliczki, czy klasztoru, nakoniec dom, w którym miała miejsce zbrodnia.
Ubiór będzie czarny, haftowany znakami księżyca, Wenery i Saturna. Miast lampy — świece, oprawione w kandelabr z czarnego drzewa, kształtu krzyża (t. zw. świecznik Cardan’a); miecz o czarnej rękojeści, w razie krew zabitej ofiary. Właściwie winno się mieć krew dziecka (p. rozdz. o Gilles de Rais’ie), lecz zastępuje się tą — krwią czarnego koguta, lub baranka.
Zakreśla się koło mieczem, w koło wpisuje trójkąt, wewnątrz trójkąta trzy koła — w których stać będą operatorzy; muszą oni być boso, lecz z nakrytemi głowami.

Jako uzupełnienie po bokach koła: trupia czaszka, rogi jelenie i nietoperz.
Domyśla się zapewne czytelnik, że części szczegółów nie podałem, nie, abym się obawiał, iż natychmiast rozpocznie wywoływać Lucyfera..., lecz wprost dla tego, by moja książka nie była zbyt obrzydliwą. Dla ciekawych dodam, że zatajone szczegóły mają bardzo drugorzędne znaczenie i jeśli... szatan ma przybyć... to i tak przybędzie!
Formuły zaklęć są różne. Przeważnie są umyślnie przerobione, by użytku z nich czynić nie można. Eliphas Levi, który je rekonstruował, podaje jedną z nich, w formie, w jakiej winna brzmieć:
Per Adanaï Eloim, Adonai Jehova, Adonai Sabaoth, Metraton On Agla Adonai Mathon, verbum pythonicum, mysterium salamandrae, conventus sylphorum, antra, gnomorum, daemonia Coeli Gad, Almounsin, Gibor, Iehosua, Evam, Zariatnatnik, veni, veni, veni.
Wielka inwokacja Agrypy składa się jedynie z tych wyrazów: Dies mies Ieschet boenedoesef Douvema enitemaus.
Nie jestem na tyle zarozumiałym, abym się przechwalał, iż pojmuję sens tych słów, które możliwie nie posiadają żadnego, skoro mają moc wywoływania djabła, będącego wogóle zaprzeczeniem wszelkiego rozumu i sensu.
Pic de la Mirandole, prawdopodobnie z tego powodu zapewnia, że w magji czarnej, wogóle słowa najbardziej zdeformowane i niepojęte — odnoszą największy skutek.
Może!
Zaklęcia wypowiadane są głosem donośnym z przekleństwami i groźbami, dopóki duch nie pocznie odpowiadać. Zwykle pojawienie jego jest poprzedzone silną wichurą, która zda się trzęsie podstawami siedziby.
Zwierzęta domowe pełzną po kątach, czoło obecnych rosi pot, a włosy stają z przerażenia na głowie.
Miłe wrażenia... jeśli chcesz, probuj czytelniku!
Celem wywołania szatana było zwykle zawarcie z nim t. zw. paktu — umowy, w myśl której miał on służyć czarownikowi przez określoną ilość lat, potem jego duszę unieść do piekła.
Uśmiech się nasuwa... a jednak ilu ludzi za podobne praktyki posłał na stos, czy na ścięcie słynny demonolog De Lancre, lub jego uczony kolega Bodin... ile potoków krwi czarowników i czarownic za to spłynęło.
Czy karano niesłusznie? W większości wypadków tak — oskarżeni byli niewinni — lecz ilu było zbrodniarzy, którzy istotnie krwawe ofiary nieśli szatanowi...
Niech o tem świadczy następująca historja.


Historja Gilles de Laval de Rais’a
przezwanego „Sinobrodym“.

Gilles de Laval, pan na Rais, istotnie miał brodę tak czarną, iż wydawała się siną, jak to zauważyć można na jego portrecie, w muzeum Wersalu, w sali „marszałków“. Był marszałkiem Bretanji; był odważny — gdyż był francuzem; chojny — bo miał majątki olbrzymie, był czarownikiem — bo był warjatem.
Zboczenia pana na Rais przejawiały się w kosztownej dewocji i w przesadzonym przepychu. Nie wychodził inaczej, niż poprzedzany krzyżem i chorągwią; nadworni kapelani lśnili od złota, strojni, jak prałaci. Otaczało go całe kolegjum paziów, czy też chłopców od chórów, zawsze bogato przybranych. Co dzień jednego z nich wzywano do marszałka: nigdy towarzysze nie widzieli, by wracał; zastępowano go nowym; surowo zabraniano zapytywać się o los zaginionego, zabraniano nawet młodzieniaszkom rozmawiać o tem między sobą. Marszałek bowiem brał dzieci najbiedniejszych rodziców: złakomieni obietnicami świetnej przyszłości oddawali je chętnie nawet pod warunkiem, że dalej się niemi interesować przestaną.
W samej rzeczy działo się tak:
Dewocja służyła za pokrywkę, jaknajhaniebniejszych praktyk. Marszałek, zrujnowany szalonemi wydatkami, za wszelką cenę pragnął posiąść złoto: alchemia nie dawała rezultatów, lichwiarze odmawiali pożyczki. Zdecydował się na środek ostateczny magji czarnej: skarby z ręki księcia piekieł.
Ksiądz apostata, z parafji San Malo, florentyjczyk, niejaki Prelati i intendent Cille byli mu konfidentami, towarzyszami.
W tym czasie poślubił on dziewczę wielkiego rodu, którą trzymał niemal w zamknięciu w swej warowni w Machecoul. W zamczysku znajdowała się wieża z zamurowanem wejściem. Grozi zawaleniem — mawiał marszałek — to też nikt nie usiłował tam wchodzić.
Jednak pani de Rais, którą mąż często w nocy pozostawiał samą zauważyła w wieży parokrotnie ukazujące się i niknące światełka. Pytać nie śmiała, tyle charakter małżonka, dziwny i ponury, napawał ją trwogą. W dzień Wielkiej nocy 1440 r. Gilles de Laval, po przyjęciu uroczystem komunii, czule pożegnał się z żoną, oświadczając iż udaje się do Ziemi Świętej; biedna kobieta nie pytała o szczegóły, tak drżała przed nim; czuła się w ciąży od paru miesięcy. Marszałek zezwolił zaprosić siostrę, by jej towarzyszyła. Pani de Rais też natychmiast posyła po nią, zaś on siada na koń i odjeżdża.
Gdy siostra przybyła, nie może się powstrzymać, by nie wyznać swych obaw. Co się właściwie dzieje w zamczysku? Czemu pan na Rais jest wiecznie ponury? Co znaczą ciągłe wyjazdy? Co ukrywa tajemnicza wieża? Jaki los spotyka dzieci które nikną codziennie? — Pytania te dręczą kobiety.
Co czynić? Marszałek jaknajkategoryczniej zabronił zbliżać się do wieży, przed wyjazdem zakaz podkreślił dobitnie. Tem nie mniej panie, przypuszczając, że musi istnieć przejście potajemne, rozpoczynają poszukiwania. Badają kolejno dolne sale — daremnie; dopiero w kapliczce, za ołtarzem odnajdują mały guzik, ukryty śród ornamentów. Za naciśnięciem — ulega; część ściany usuwa się — i ciekawskie widzą początek ginących w mroku schodów. Schody prowadzą do wieży. Idą. Na pierwszem piętrze znajdują coś w rodzaju kaplicy: krzyż jest odwrócony, świece czarne; na ołtarzu ustawiono straszliwą postać, wyobrażającą szatana.
Na drugim piętrze stały piece, retorty, alembiki — cały aparat alchemiczny.
Na trzecim — komnata tonęła w ciemnościach; powietrze było na tyle mdłe i duszące, że kobiety musiały wyjść. Pani de Rais wpada na jakieś naczynie, naczynie wywróciło się. Poczuła jak nogi i suknie zalał płyn gęsty; gdy wyszła na światło skonstatowała, iż jest skąpaną we krwi. Siostra jej Anna, chce uciekać, lecz u pani de Rais ciekawość przezwyciężyła trwogę. Schodzi na pierwsze piętro, bierze lampę z szatańskiej kapliczki, powraca. Widzi obraz straszliwy.
Wzdłuż murów poustawiano baseny pełne krwi; nad każdym z nich tabliczka z wypisaną datą; pośrodku — stół; na nim zwłoki zamordowanego dziecka.
Jeden z basenów była wywróciła pani de Rais — krew spływa ciemną strugą, po brudnej i niezmiatanej podłodze. Obydwie kobiety, teraz, na pół martwe ze strachu, chcą zatrzeć, za wszelką cenę, ślady ciekawości. Idą po wodę, szorują, myją, by usunąć krwawą plamę, lecz plama nie ustępuje... Wtem wielki rumor powstaje w zamku; słychać jak ludzie biegają i krzyczą: „Pan powrócił!“
Kobiety rzucają się ku schodom, lecz w tym czasie w diabelskim sanktuarjum, na dole, już słychać kroki; Anna, siostra, ucieka na balkonik wieżyczki, pani Rais drżąca zstępuje na dół i spotyka się oko w oko z mężem, któremu towarzyszy apostata Prelatti.
Gilles de Laval chwyta ją za rękę i wciąga do kapliczki, bez słowa; wtedy Prelatti mówi: „snać tak stać się musiało! Ofiara przyszła sama“. Na to marszałek ponuro: „Dobrze! Proszę zaczynać czarną mszę!“
Apostata podszedł do ołtarza, zaś pan na Rais wyciągnął z szafy szeroki nóż i siadł obok żony; ta omdlała leżała na ławce, oparta o mur kapliczki. Ceremoniał rozpoczyna się.
Dla wyjaśnienia dodać należy, że marszałek, miast udać się do Jerozolimy, pojechał naprawdę do Nantes, gdzie mieszkał Prelatti; wpadł do niego, wściekły, grożąc śmiercią, o ile ten nie dopomoże mu otrzymać od djabła, to czego tyle czasu poszukuje daremnie. Prelatti, grając na zwłokę, oświadczył, że warunki księcia ciemności są straszliwe: żąda, by przynieść w ofierze, dziecko marszałka, wyrwane siłą z łona matki. Gilles nie odrzekł nic, lecz, co spieszniej, powrócił do Machecoul, zabierając florentyjskiego czarnoksiężnika i księdza apostatę. W zamku zastaje żonę w turmie — reszta jest wiadoma.
W tym czasie, Anna, pozostawiona na wieżyczce, odpina białą przepaskę i poczyna nią czynić rozpaczliwe znaki. Zostają one dostrzeżone przez dwóch rycerzy, galopujących w liczniejszym orszaku, w kierunku warowni. Byli to bracia; dowiedziawszy się o mniemanej podróży pana de Laval do Palestyny, pragnęli odwiedzić siostry i je pocieszyć.
Wjeżdżają też z hałasem w bramę zamczyska, a Gilles słysząc to, przerywa ohydną ceremonję: „Pani — mówi — darowywuję ci... i nie będzie o tem mowy między nami, jeśli uczynisz, co rozkażę. Zejdziesz, przebierzesz się i przyjdziesz do sali, gdzie przyjmować będę twych braci. Tam nie zdradzisz się słówkiem. W przeciwnym razie... rozpoczniemy... w tym miejscu, gdzieśmy przerwali. Obejrzyj sobie ten nóż dokładniej!“
Nieszczęśliwa obiecuje wszystko. Sam, wówczas, odprowadza ją na dół, poczem z rozjaśnionem obliczem spotyka braci w paradnych komnatach, powiadamiając, że żona za chwilę się ukaże.
Istotnie, w chwil parę, pani de Rais wchodzi. Jest blada, jak widziadło. Mąż nie spuszcza z niej na chwilę wzroku.
— „Czy chorzy jesteście, siostro?“ — „Nie, to skutek ciąży“ — a po cichu dodaje „ratujcie, chce mnie zabić“... Drzwi otwierają się z hałasem. Anna, której udało się z baszty wydostać, wpada i krzyczy: „Zabierzcie, zabierzcie nas z sobą!“ wskazuje na marszałka: „Ten człowiek to zbrodniarz!“
Gilles woła służbę. Orszak rycerzy otacza siostry, dobywając oręż. Dworacy przybywają, lecz widząc, że pani ich się pieni, miast go bronić, stają najwyraźniej po stronie pani. Ta wraz z siostrą i braćmi każe opuszczać most zwodzony i bez przeszkód wychodzi z warowni.
Nazajutrz książe Bretagnji Jan V rozkazał zająć zamczysko, a Gilles de Laval, nie mogąc liczyć na swych ludzi — poddał się, bez oporu. Parlament Bretagnji nakazał ujęcie, jako mordercy; sędziowie duchowni zaś mieli go osądzić za herezję, sodomję i czarownictwo. Jeden głos oburzenia i przerażenia szedł przez Francję: co uczyniono z dziećmi?
Przeszukanie zamku wykazało około dwustu szkieletów, reszta została spalona, lub zniszczona całkowicie. Marszałek stanął przed sędziami arogancki, butny.
— Kim jesteś? — zapytano według zwyczaju.
— Jestem Gilles de Laval, marszałek Bretagnji, pan na Rais, Machecoul, Tiffoges, de Chautocé i innych — a wy, co mnie pytacie, kim jesteście?
— Jesteśmy twoimi sędziami.
— Wy memi sędziami? Wy banda świętokradców i rozpustników, co sprzedajecie Boga, by mieć rozkosze szatana. Wy chcecie mnie sądzić?
— Niech te wymysły się skończą! Proszę odpowiadać!
— Wolę być powieszonym, niż wam odpowiadać. Dziwię się, że książe powierza wam takie sprawy. Chcecie z nich czegoś się nauczyć, by później robić to samo...
Lecz tupet marszałka niknie, gdy grożą mu torturą. Wyznaje tedy przed biskupem de Saint-Brieuc i przed przewodniczącym Piotrem de l’Hopital swe świętokradztwa, swe zbrodnie; twierdzi że masowe mordy miały za cel niezwykłą rozkosz, jakiej doznawał podczas agonji biedaków. Przewodniczący powątpiewa; bliżej naciera. Wtedy marszałek „Próżno męczycie mnie i siebie!“ — „Nie męczę — odrzecze de l’Hopital — lecz chciałbym istotną znać prawdę?“ — „Nie ma innej prawdy, niźli to, co rzekłem. Wystarczy, tuszę, by skazać dziesięć tysięcy ludzi!“
To czego nie chciał wyznać Gilles de Rais — to były poszukiwania kamienia filozoficznego we krwi pomordowanych. Sądził, na zasadzie zapewnień nekromantów, że agens uniwersalny życia, da się uchwycić, o ile krew złączyć ze świeżą spermą ludzką. Horendalne wnioski wyciągnął był zapewne z lektury starych magicznych ksiąg, które podając receptę, nie podają jednak jej istotnego znaczenia.
Gilles de Rais został skazany na śmierć. Wyrok przyjął z pokorą.




Incubizm i sucubizm.

Prócz wywoływania szatana i wstępowania z nim w ten sposób w kontakt, oskarżano czarowników jeszcze o drugie przestępstwo straszliwe: mianowicie o utrzymywanie z demonami bezpośrednich stosunków cielesnych. Był to t. zw. incubizm i sucubizm. O ile duch ciemności przybierał na siebie postać mężczyzny, by uwodzić niewiastę — zwał się incubem, jeśli odwrotnie napastował mężczyznę, pod postacią kobiety — był sucubem. Średniowieczni demonolodzy zastanawiali się nawet czy z podobnego złączenia może powstać potomstwo i doszli do przekonania, że nie tylko jest to możliwem, lecz noworodek będzie znacznie większy i cięższy, niż powinien być normalnie. Z takiego stosunku, według famy współczesnych, miał się zrodzić Apolonius z Tyany i Luter.
Były to przesądy średniowiecza, tem nie mniej w książce p. Gougenot’a des Mousseaux zatytułowanej „Les Hauts Phenomenes de la Magie“ czytamy:
Razu pewnego, działo się to 17 lipca 1844 r. zabawiało się towarzystwo złożone z kilkunastu panien i dwóch mężczyzn. Naraz jeden z obecnych odezwał się w te słowa: „chcecie to sprowadzę tu kogoś, co was tak rozweseli, jak nikt?“ — „Ależ bardzo prosimy!“
Drzwi są zamknięte szczelnie, okna również. Cóż robi ten pan. Wyciąga z kieszeni książeczkę „Wielkiego Alberta“ i mruczy słów parę. Ma już wybuchnąć ogólny śmiech... gdy naraz pojawia się nie wiadomo z kąd bardzo przystojny młodzieniec (Sic!)
— Z miłą chęcią was zabawię — mówi — lecz przód proszę mi podpisać karteczkę... ot tą... „raz na zawsze zrzekam się imienia (parę śród panien było Marji), wyrzekam wiary i oddaję na zawsze“.
Myśląc, że to żarty, rozbawione wietrznice podpisały cyrograf swą krwią... i szybko o nim zapomniały, bo potem rozpoczęła się szalona zabawa i tańce... a gdy zajaśniał świt tajemniczy młodzieniec nagle znikł.
W rok później t. j. 17 lipca 1845 r. (skracam rozwlekłe opowiadanie) jedna z panien, obecnych na zabawie siedziała samotnie w swym pokoju; naraz przed jej oczami zjawia się ta sama postać.
— Czy pamiętasz nasz zeszłoroczny układ — pyta — bądź powolną, inaczej cię zabiję!
I odtąd co rok, opowiada panna, musiałam mu czynić zapłatę mojem ciałem.
Przez jedenaście lat nawiedzał mnie: czułam go, widziałam, dotykałam. Wizyty zaczynał zwykle rozmową, później mną owładał. Czasem stawiałam mu zapytania:
— Jak czynisz, że możesz wchodzić i wychodzić przez drzwi zamknięte i okna?
— Mam na to władzę.
— Jak możesz będąc djabłem czy duchem, postępować, jak człowiek?
— Biorę ciało zmarłego i czynię z nim, co chcę!
— Nie umrzesz nigdy — dodawał — będziesz żyła wiecznie. Jeśli mi pozostaniesz wierną, będę w stanie, w godzinę po śmierci cię wskrzesić...
Co przez to rozumiał — nie wiem.
Dopiero dzięki łasce Boga i żarliwej modlitwie udało mi się po latach jedenastu od straszliwego kochanka uwolnić...
Opowiadanie to podaje p. Gougenot des Mousseaux na odpowiedzialność arcybiskupa X, który mu je zakomunikował i tłomaczy tak, jak brzmi, t. j. istotnym szatańskim stosunkiem.
Znacznie lepiej by zrobił, gdyby postawił był djagnozę halucynacji! nie byłby się naraził na śmiech wszystkich okultystów. Ale co gorzej, że w ślad za nim jego teorje opublikował jeden z warszawskich kapłanów w 1917 r., twierdząc, że wszelkie przejawy magji — są dziełem biesa.
I jak tu nie mówić o djable w XX w.!





ROZDZIAŁ II.
Działanie broni na larwy i demony.

W „Magji praktycznej“ Papusa odnajdujemy następującą relację, nadesłaną przez niejakiego p. G. Bojanoo (str. 208).
Poniższe fakty sądzę, iż będą zasługiwały na uwagę.
Osada P., o której piszę, składa się z sześciu zabudowań, zajętych przez dwadzieścia kilka osób. O siódmym domku, znajdującym się pośrodku fermy, a należącym do moich rodziców wraz z fermą, jako o niezamieszkałym, nie wspominam. Obok stała chata, na pół rozwalona, własność niejakiej B., w całej okolicy okrzyczanej za czarownicę; przypisywano jej czyny najstraszniejsze z zakresu czarnej magji, więc rzucanie uroków, chorób, sprowadzanie klęsk ect.
Po raz pierwszy ujrzałem ją w parę miesięcy po nabyciu przez moich rodziców posiadłości w P. Regularnie zachodziła na fermę co sobota, by kupić jajek, masła i sera, które to produkty odprzedawała dalej.
Była w wieku lat czterdziestu; mała, krępa, szatynka, o twarzy niemiłej, choć nie brzydkiej. Miała wargi mięsiste, zmysłowe, nos krótki, gruby o szeroko rozwartych nozdrzach. Najbardziej zwracały uwagę charakterystyczne oczy: każde oko było koloru innego — prawe szare, zaś lewe w górnej połowie zielonkawe, w dolnej przechodziło w brązową barwę.
Że znałem wszystkie bajdy o B. opowiadane, — obserwowałem ją ciekawie.
Tu podkreślę szczegół, w dalszym przebiegu, nie bez znaczenia. Zanim rodzice moi nabyli posiadłość, ta należała do pewnego magnata węgierskiego; zarządzał nią prosty chłop, bez wykształcenia, ścisłemi węzłami złączony, jak fama głosiła, z B.
Ferma nie dawała dochodów — z tej przyczyny sprzedano ją a wraz z ziemią cały inwentarz; pośród inwentarza znajdował się pies, duży owczarek, o sierści rudej, świetny stróż w nocy, lecz w dzień niezwykle łagodny. Pies szybko przywiązał się do mnie.
Oczy miał dziwne: jedno szare, drugie w połowie zielone, w połowie brunatne; słowem, oczy identyczne, jak B. Pozatem zwierzę, co wzmiankowałem, wielce spokojne, wprost nie znosiło wspomnianej osoby. W dniu, gdy przychodziła, ujadał zaciekle i rzucał, że trzeba go było wiązać na łańcuch, dopóki B. przebywała na fermie.
Przyczyna psiej nienawiści była nieznana. A gdy dnia pewnego zagadnąłem kobietę, czy nie wyrządziła mu kiedy jakiej krzywdy, odpowiedziała tylko, że jest to bestja złośliwa, której należałoby co rychlej pozbyć, inaczej spowoduje nieszczęście. Dodać muszę, że pies, po za obrębem domu, obawiał bardzo B. i skoro ją tylko zdala dostrzegł, uciekał co rychlej.
Przyzwyczailiśmy się w końcu do tych kaprysów; a co sobota rano owczarka brano na uwięź.
W lipcu 1876 r., na parę dni przed terminem powrotu do pułku, wyszedłem na przechadzkę z mym towarzyszem M. N.; Pies biegł za nami. Miałem zamiar zajść do niezamieszkanego domku; jak wspomniałem, B. zajmowała chatę obok.
Musiała dostrzec, gdyśmy wchodzili, gdyż wychodząc zauważyłem, że stoi przy drzwiach, oparta o ścianę. Owczarek, co podążał z tyłu, naraz wydaje pisk bólu, jak pies, którego silnie uderzono znienacka i ucieka, ile sił, w stronę fermy. Zdumieni spoglądamy na tą scenę, a kobieta wciąż stojąca przed chatą, poczyna cicho się śmiać. Sam, nie wiem czemu, ogarnęło mną dziwne rozdrażnienie. Poczynam wołać psa, który był w odległości stu kroków. Na me uporczywe gwizdanie, zawraca i powolutku zbliża z powrotem, lecz tak przerażony, że przykuca co chwilę, a ogon tuli pod siebie. W miarę zbliżania i gdy głos mój coraz silniej doń dobiega, nabiera odwagi. Już jest o dwanaście metrów, wtedy zamiera na ziemi, głucho warcząc.
Wyczuwałem, że coś się stać musi (M. N. później wspominał, że ogarniało go omdlenie). Instynktownie spojrzałem na B.; twarz miała wyraz twardy, nienawistny. Nigdy nie mogłem zapomnieć tego szatańskiego zaiste wykrzywienia, jak również zrozumieć niepohamowanego gniewu, zdawało się bez przyczyny, który mną owładał.
Rzuciłem krótki, ostry rozkaz — wiedziałem, iż pies usłucha. Wyprężył się, uniósł z ziemi i z rykiem wściekłości rzucił w kierunku kobiety; ta szybko uskoczyła do chaty, zatrzaskując drzwi. Zwierzę wsparło się łapami i drapiąc zaciekle, usiłowało dostać do wewnątrz. Z trudem uspokoiłem rozszalałego owczarka; wziąłem go za obrożę i w ten sposób zaciągnąłem do domu.
Długo w noc siedzieliśmy z M. N., dyskutując nad dziwnym zajściem i snując tysiące komentarzy.
Nazajutrz wyjechałem do Paryża.
W grudniu otrzymałem ponowny urlop; też co rychłej pospieszyłem do P. Nic niezwykłego przez czas nieobecności nie zaszło.
Że pokoje fermy były zajęte, zamieszkałem w pustym domku, przy którym odbywała się pamiętna scena. O godzinie 11 wiecz. czując znużenie, ze służącą udałem się na miejsce noclegu. Wraz z nami pies. Służąca zasłała łóżko, poukładała bieliznę, poczem odeszła, zabierając psa. Pokój, jaki zajmowałem znajdował się na pierwszem piętrze. Szło się doń przez długi korytarz, na który wychodziły drzwi drugiego pokoju; ten stał pusty, bez mebli; inne wejście łączyło go z sypialną w ten sposób, że drzwi, otwierające się na moją stronę, znajdowały w nogach posłania.
Po odejściu służącej, zamknąłem dół na klucz, poczem udałem się na górę; drzwi sąsiedniego pokoju pozostawiłem, jak były: zlekka uchylone.
Rozebrałem się z munduru, oparłem pałasz o krzesło, zastępujące nocny stolik; położyłem i zdmuchnąłem świecę.
Gdy tylko pozostałem w ciemnościach, usłyszałem hałas, było to wyraźne skrobanie do pierwszego pokoju, wyraźne drapanie pazurami psa, który chce wejść.
Po pierwszym odruchu zdziwienia, pomyślałem, że owczarek, zapewne, pozostał w domu; lecz co było najbardziej zastanawiające, to — że drapanie dochodziło z wewnątrz, nie zewnątrz. Parokrotnie zawołałem go po imieniu „Sokół“ — na co szum tylko się wzmocnił.
Jak wspomniałem, drzwi do sąsiedniej ubikacji pozostały uchylone i opierały się o koniec mego łóżka. Wysunąłem nogę z pod kołdry, pchnąłem je, że zatrzasnęły z hukiem. W tejże chwili rozpoczęło się drapanie w te właśnie drzwi. Przyznaję się, z początku, szczególnie po bezskutecznem wołaniu „Sokoła“, ogarnął mną strach; dlatego odruchowo zatrzasnąłem drzwi; lecz skoro z poza nich zabrzmiały skrobania, strach minął i zapaliłem świecę. Nim zabłysło światło — zaległo milczenie.
Wstałem z łóżka, by zwiedzić sąsiedni pokój: wciąż mi się zdawało, że może istotnie, gdzie ukrył się pies; lecz pokój był pusty. Wyszedłem na korytarz, na schody, na parter — wszędzie nic.
Cóż miałem robić. Powróciłem do sypialni, otuliłem kołdrą i zgasiłem świecę.
Zaledwie to uczyniłem, hałas powstał z większą siłą od strony drzwi, które tym razem zamknąłem starannie.. Wyskoczyłem z łóżka, schwyciłem pałasz i rzuciłem do sąsiedniego pokoju. Wchodząc poczułem, jakby opór, zdawało się, że jakiś blask, jakiś cień świetlny zastępuje drogę, cofając w kierunku drugich, prowadzących na korytarz, drzwi. Nie namyślając długo, zadałem straszliwy cios szablą; trafiłem w drzwi. Snop iskier bryznął, gdyby broń napotkała na gwóźdź; pałasz przeciął drzewo głęboko i utkwił, że z trudem musiałem dobywać. Pośpieszyłem po światło i z bronią w ręku obejrzałem dokładniej drzwi. Nigdzie nie było śladu ćwieka, ni też szabla, przecinając deskę nie natrafiła na żelazo. Raz jeszcze obszedłem dom dookoła — lecz nic anormalnego nie dawało się zauważyć.
Gdym wrócił do sypialni — biła północ.
Nie rozumiałem tego, co zaszło; nerwy moje tylko uspokoiły się znacznie: głos wewnętrzny mówił, że zrobiłem coś, co musiałem zrobić. Machinalnie gładziłem rękojeść broni i położyłem pod kołdrę, kładąc do łóżka.
Zasnąłem, bez dalszych przeszkód, budząc się, mniej więcej, koło ósmej rano.
Przy dziennym blasku wypadki ubiegłej nocy wydały się jeszcze bardziej niezrozumiałe.
Poszedłem do fermy na śniadanie. Opowiadanie moje, jakkolwiek brzmiało nieprawdopodobnie, uczyniło duże wrażenie, szczególnie na moich rodzicach i na M. N.
Po śniadaniu, koło dziesiątej, wszyscy chcieli obejrzeć miejsce wypadków; udajemy się więc wspólnie do zajmowanego przezemnie domku.
Na pół drogi napotykamy wieśniaczkę; ta mówi, że szła właśnie do nas, by M. N. zechciał odwiedzić B., która zachorowała. Inna kobieta, przed chwilą była weszła do B. w jakiejś sprawie i zastała tą, pokaleczoną.
Przyśpieszamy kroku; przyznaję, byłem dziwnie wzruszony zasłyszanemi słowami.
U B. oczekiwał nas straszliwy widok.
Leżała ona bez przytomności na łóżku. Twarz miała pokrytą zakrzepłą krwią, która zalewając oczy sączyła się jeszcze cienkim strumieniem ze śmiertelnej rany na głowie. Rana ta, zadana bezwzględnie jakimś ostrym narzędziem, rozpoczynała przy włosach, a kończyła z nasadą nosa, ciągnąc na przestrzeni siedmiu i pół centymetra. Czerep był dosłownie rozłupany i mózg dobywał się na wierzch przez otwór.
M. N. i ja pobiegliśmy do domu. M. N. po bandaż — ja, by co prędzej, wysłać posłańca do najbliższego lekarza.
Gdym wrócił, M. N. już był zrobił prowizoryczny opatrunek. Chata zapełniła się ludźmi. Wszyscy w głowę zachodzili, co stać się mogło. Że jednak B. powszechnie była znienawidzona, powodowała obecnemi raczej ciekawość, niż litość. Nikt rannej nie żałował, a żona oberżysty odezwała się na głos: „nakoniec B. dostała, co jej się dawno należało“.
Muszę dodać, że jakieś światło poczynało błyskać w mej świadomości. Miałem niezbitą pewność, że ona to, „czarownica“ straszyła mnie w nocy i że ją trafiło ostrze mej broni, gdym ciął w drzwi, raniąc śmiertelnie.
To też, gdy po ukończonym opatrunku, weszliśmy z M. N. do mego domku i gdym mu pokazywał głęboki otwór w drzewie, wyraziłem mu powyższe przypuszczenia.
Nie miałem wtedy pojęcia o naukach tajemnych i o ukrytych siłach natury, supozycje moje były więc ściśle intuicyjne.
— Nie rozumiem nic — M. N. na to — lecz zaszły tu rzeczy straszliwe!
Ponieważ, w gruncie, również nic nie rozumiałem, daliśmy sobie słowo, nie wspominać o tem nikomu i raz jeszcze zaszliśmy do B.
Ta leżała w stanie bezprzytomnym. Poleciwszy dwom dozorującym kobietom, zmieniać okłady z zimnej wody, do chwili przybycia lekarza, powróciliśmy na fermę. Ostatnie wypadki tak zaprzątnęły uwagę mojej rodziny, że o zamierzonych oględzinach domku więcej nie było mowy; my z M. N. nie naprowadzaliśmy rozmowy na ten temat, a gdy ktoś z obecnych wspomniał, iż mieliśmy obejrzeć rozrąbane drzwi, odpowiedziałem, że chodzić nie warto i że uległem, zapewne, halucynacji sennej.
O pierwszej przybył lekarz; wraz z nim i z M. N. udaliśmy się do chorej.
Doktór mógł jedynie stwierdzić, że rana jest śmiertelną i że B, zaledwie godzin parę pozostaje do życia. Na jego pytania, co do pochodzenia rany, wstrzymaliśmy się, jak było ułożone z M. N. od odpowiedzi, nie powiadamiając o naszych przypuszczeniach.
Lekarz, ze względu na oczekiwane śmiertelne zakończenie wypadku, sporządził natychmiast zawiadomienie i przez gońca wysłał do władz, celem wszczęcia dochodzenia.
Żandarm przybył koło siódmej. Począł on bezzwłocznie badać obecnych w chacie B. Wówczas znajdował się tam lekarz, M. N., ja i kobieta, która pierwsza weszła do jej chaty.
O godz. 7¾, gdy śledztwo jest w toku, B. naraz odzyskuje przytomność. Prostuje się na swym łóżku, pogląda na nas rozszerzonemi oczami, chce przemówić. Trwa to jednak sekundę, opada do tyłu — jest martwa.
Lekarz zamyka zmarłej powieki.
Ponieważ nikt nie mógł udzielić najmniejszej informacji, co do rany, otrzymanej przez B., żandarm zakończył swą czynność i odjechał. Nazajutrz przybył inny urzędnik i po załatwieniu zwykłych formalności, doktór sporządził akt zejścia, poczem B. pochowano.
Zarządzone prze władze sądowe i kryminalne poszukiwania pozostały bezskuteczne i ostatecznie zgodzono się na to, że zmarła uległa wypadkowi i padając zraniła się sama.
Po za tem nic więcej nie mam do dodania.
Nasuwały by się więc wnioski:
1) Że B. była bardzo silnem „medjum“, działającem świadomie.
2) Że B. potrafiła wydzielić „ciało astralne“ z siebie.
3) Że nocne hałasy spowodowane były przez B., raczej przez jej formę eteryczną, celem nastraszenia mnie za to, iż kiedyś zmusiłem mego psa do sprzeciwiania się jej tajemniczej władzy.
4) Że broń moja, siekąc drzwi, trafiła jednocześnie „ciało astralne“ B., wywołując głębokie rozłączenie jego molekułów — co odbiło się w postaci głębokiej rany na ciele fizycznem kobiety.

Gustaw Bojanoo.

Oto dla czego przy inwokacjach mag stale używa miecza — jest to jego ochrona przed potęgą duchów złych! Jeśli zestawimy wypadek opisany ze „strachami w Cideville“ (rozdz. „Oczarowania“) zobaczymy zupełnie rzecz identyczną: rany zadane ciału eterycznemu odbijają się natychmiast na ciele fizycznem.
Gdyby ktoś ironicznie potrząsał głową, zacytuję inne jeszcze fakty.
Podczas seansu z medjum Zimermanem w Ameryce, gdy rozpoczęły się w pokoju fenomeny i ukazała świetlista zjawa, pewien jankes, nie myśląc długo, wyciąga rewolwer i strzela w stronę widziadła. Rozumie się, trafiła w próżnię,[7] lecz w tej chwili Zimerman pada na podłogę. Zapalają światło: ma ranę głęboką w piersiach. Rzeczą jest wykluczoną, by amerykanin go trafił, gdyż kula tkwi w ścianie, w zgoła innym kierunku, niż siedział. Eksperyment ten odpokutował Zimerman paromiesięczną kuracją w szpitalu.
Właściwie, w większości wypadków, to, co widzimy na seansach spirytystycznych (por. moją książkę „Duchy i Zjawy“) jest sobowtórem medjum, jego „ciałem astralnem“ a nie żadnym duchem — „ciałem astralnem“, wydzielonem nieświadomie.
Zapewne owa „ektoplazma“, substancja wyłaniająca się z medjum podczas transu, nie jest niczem innem, i by zakończyć przytoczę przykład z własnej praktyki.
Podczas pewnego seansu w Warszawie, gdy medjum jęło wyłaniać „ektoplazmę“ w formie mglistego obłoku (ten kształtuje się następnie w części postaci a nawet całkowitą postać ludzką) jeden z niedowiarków chwycił przezroczystą materję, bez uprzedniego ostrzeżenia, czego czynić nie wolno, w rękę. Rozległ się krzyk medjum, wiło się ono w konwulsjach i tą nieszczęsną próbę, równie jak i Zimerman, przypłaciło długotrwałą chorobą.
Bo ciało eteryczne związane jest ściśle z fizycznem — ta tylko zachodzi różnica między medjum a okultystą, że medjum wydziela je nieświadomie i nie zawsze, zaś okultystą dowolnie i wtedy, gdy zechce.





ROZDZIAŁ III.
Oczarowanie

Lanea et effigies erat, altera cerea, major Lanea, — quae poenis compesceret inferiorem Cerea suppliciter stabat, servilibus ut quae Jam peritura modis...

Et imagina cerea
Largior arserit ignis
Horacy.
Mężczyzna który spogląda na kobietę z nieczystą żądzą — pohańbią tem kobietę, rzekł Mistrz. To czego się uporczywie pragnie, spełnionem zostaje. Wszelka wola realna wyraża się czynem, wola zaś poparta czynem — jest spełnieniem zamierzenia. Wszelki czyn podany jest osądzeniu, osądzenie jest wieczne. Oto dogmaty i zasady. (Eliphas Levi).

Według tych zasad i dogmatów wszelkie dobro lub zło, którego pragniecie, czyto względem siebie, czy innych, w rozciągłości naszej woli i w sferze waszego czynu — spełni się nieodwołalnie, czy to względem was czy innych — jeśli osiągniecie napięcie woli, które wyładuje się czynem.
Czyny muszą być analogiczne do woli.
Chęć szkodzenia lub zmuszenia do miłości musi odpowiadać aktom nienawiści lub miłości...
To są wielkie psychologiczno-filozoficzno-magiczne prawa tego, co nazywamy oczarowaniem.
Oczarowanie bowiem w istocie rzeczy nie jest niczem innem, jak oplątaniem osobnika w jakąś chęć, w sieć sformułowanej woli.
Instrumentem oczarowania nie jest nic innego niźli wielki czynnik magiczny, który pod wpływem żądzy złej, staje się istnym szatanem.
Samo zaś rzucenie czaru t. j. procedura, oddziaływa na czyniącego czary jedynie i ma za cel skondensowanie i wzmocnienie jego chęci, sformułowanie jej tak, by skutek niezawodnym się stał.
Rzucanie czarów, to świadoma czy nie świadoma umiejętność posługiwania się magnetyzmem wszechświata. Nim przystąpię do bliższego wytłomaczenia, przytoczę słynną historję wypadków jakie miały miejsce w 1850 r., w Normandji, w wiosce Cideville, wypadków, jak zostały one przedstawione w aktach Sądu Pokoju miasta Iverville.


∗             ∗

W pierwszych dniach marca 1849 r. ks. Tinel proboszcz z Cideville, napotkał u jednego ze swych chorych parafian niejakiego G***, który w całej okolicy miał ustaloną reputację znachora i czarownika. Proboszcz zwrócił się doń w ostrej formie i rozkazał mu wyjść. W dni parę później władze aresztowały G*** i skazano go na rok czy dwa więzienia.
G*** swe aresztowanie również przypisał, słusznie czy niesłusznie proboszczowi i poprzysiągł się zemścić, zaś za narzędzie swej zemsty wybrał swego przyjaciela i ucznia, pastucha Thorel’a.
Przy kościele w Cideville wychowywało się dwóch chłopców: jeden z nich 12 l. zwał się Gustaw Lemonnier, zaś drugi Clemens Bunel liczył 14 l. Wychowywanie tych chłopców było dla duchownego nie tylko aktem miłosierdzia, lecz prawdziwą przyjemnością; to też, według zdania powszechnego świadków, czarownik zemścił się na księdzu uderzając nie bezpośrednio, a pośrednio w jednego z wychowanków. Dnia pewnego, podczas jarmarku, Gustaw zostaje zaczepiony przez owczarza... i w parę godzin później fenomeny rozpoczynają się. Natychmiast po powrocie dziecka do domu, coś jakby w rodzaju trąby powietrznej spada na plebanję; później rozlegają się stuki we wszystkich kątach, tak silne, że zda się, za chwilę, domostwo rozpadnie w gruzy. Stuki te słychać na odległość prawie dwóch kilometrów; na odgłos zbiegają zaniepokojeni mieszkańcy, szukają wszędzie przyczyny — daremnie. Bez przerwy hałasy trwają, wylatują szyby z okien, przedmioty poczynają się poruszać, stoły wywracają kozły, drobne sprzęty jako to szczotki, noże, brewiarze wyfruwają przez jedno okno, by powrócić drugiem. Jeden ze świadków idzie do pokoju chłopców i tam w myśl spirytystycznych teorji proponuje głośno, by odpowiadano mu na jego pytania, według zasad stukanego alfabetu i otrzymuje natychmiast wystukaną logiczną odpowiedź, prócz odpowiedzi jaką jest przyczyna fenomenów.
Stan ten rzeczy trwa. Zachowanie chłopca podczas tego „oczarowania“ przedstawia znamienne symptomy. Jest to jakby opętanie całego systemu nerwowego, skarży się, że nieznośny ciężar gniecie mu barki i piersi. Pozatem ciągle widzi za sobą cień człowieka, którego nie może poznać, lecz gdy razu przypadkiem spotyka Thorela, krzyczy: Oto on!“
Nieco później dzieciak ma dziwną halucynację. Woła, iż ujrzał wielką czarną dłoń, wychylającą się z komina. Woła, że dłoń ta wymierza mu policzek i istotnie twarz poczyna czerwienieć, puchnie. Przerażony ucieka z pokoju.
Pewnego wieczoru, siedział proboszcz z Cideville zgnębiony i wraz z paru duchownemi omawiał fenomeny tajemniczego prześladowania. Jeden z kapłanów wspomina, iż czytał w starej księdze fakt dziwnej bojaźni duchów przed bronią sieczną i żelaznemi ostrzami. Nie obawiając się śmieszności, obecni, uzbrajają się kto w co może i poczynają stalowemi sprzętami wymachiwać w kierunku, w którym słychać hałasy. Po upływie pewnego czasu z buta, unoszącego się w powietrzu, tryska płomień i dym tak gęsty, że co prędzej trzeba otwierać okna. Temniemniej obecni walczą dalej; rozlega się jęk, po chwili wyraźnie słychać głos „przebaczcie!“.
„Przebaczcie?“ wołają duchowni — „ależ chętnie ci przebaczymy i Boga prosić będziemy, by ci darował, lecz pod warunkiem byś ty przeprosił to niewinne dziecko, które tak krzywdzisz!“
— Czy nam wszystkim przebaczacie?
— Więc jest was więcej?
— Jest nas pięciu wraz z owczarzem.
— Wszystkim przebaczamy.
Cisza zapadła całkowita w probostwie. Nazajutrz, po południu, ktoś stuka. Otwierają się drzwi, wchodzi Thorel, postawa jego pokorna, coś bełkoce; stara się twarz, która nosi ślady licznych zadraśnięć i siniaków, zasłonić kapeluszem. Chłopiec, gdy go widzi woła: „oto człowiek który prześladuje mnie od dwóch tygodni!“
— Czego chcecie Thorelu? — zapytuje proboszcz.
— Przychodzę.. przychodzę... w imieniu mego gospodarza... prosić... o organki...
— Kłamstwo, kłamstwo Thorelu! Nie poto przychodzisz! Inny rozkaz otrzymałeś. Lecz przódy może powiesz, skąd te rany na twojej twarzy?
— Co to księdza proboszcza obchodzi! Nie mogę powiedzieć.
— Bądź szczery. Powiedz, że przyszedłeś przeprosić dziecko. Uklęknij.
— Więc niechaj będzie. Przebaczcie! — tu Thorel pada na kolana i czołgając się stara chłopca pochwycić za ubranko.
Udaje mu się to. A świadkowie zeznają, że od pory tej cierpienia dzieciaka i hałasy w probostwie rozpoczęły z nową siłą. Proboszcz wzywa owczarza do zakrysji. Tam, ten nieprzymuszony, znów pada na kolana i woła „darujcie“. Co mam ci darować — pyta proboszcz. Pytanie to zostaje bez odpowiedzi, a czarownik skradając się chce za połę uchwycić kapłana, jak to uczynił z chłopcem.
— Nie zbliżaj się — woła proboszcz — nie dotykaj, bo cię uderzę!
Daremne ostrzeżenie. Owczarz podsuwa się coraz bliżej, aż duchowny, zapędzony do kąta, nie mając wyboru, w obronie własnej, wymierza mu trzy porządne uderzenia laską w rękę.
Te to trzy uderzenia laską, stały się przyczyną sprawy, która toczyła w sądzie pokoju Cideville i podczas której wszystkie fakty, jakie ogólnikowo wspomniałem, zostały przez licznych świadków, co do najdrobniejszych szczegółów, ustalone. Zapadł wyrok dn. 5 lutego 1851 r. całkowicie uniewinniający proboszcza z Cideville, zaś skazujący Thorela na zapłacenie wszystkich kosztów.
Tyle o stronie formalnej sprawy, lecz cóż się stało dalej?
Mimo rozgłosu jaki nabrała sprawa, niepokoje w plebanji trwały nadal. Skończyły się one dopiero, gdy na skutek rozkazu arcybiskupa chłopcy zostali z Cideville zabrani i oddani na wychowanie jednemu z duchownych miasta Rouen...
Zwróćmy się do historycznych przykładów.
Boethius w swej „Historji Szkocji“ opowiada o królu Duff’ie, który zapadł na ciężką a nieznaną lekarzom chorobę. Dręczyła go bezsenność, silna gorączka. Wciąż uderzały nań poty, nikł w oczach. Stosowano wszelakie środki ratunku — daremnie. Utracono nadzieję w powrót do zdrowia króla; poczęto przebąkiwać o przestępstwie.

Mieszkańcy prowincji Murrach, zdawna nieprzychylni monarsze, podnieśli jawny bunt. Wówczas to przypadkowo wyśledzono, iż trzy czarownice, zamieszkałe w Forres, na południu Szkocji, czynią czary. Wysłano oddział wojska i pochwycono je niespodzianie — podczas gdy jedna z nich trzymała nad ogniem woskową figurkę, przedstawiającą króla Duff’a. Czyniła to ona według czarodziejskiej formuły: gdy figurka rozpływa się nad ogniem — król traci siły; gdy roztopi się całkowicie — król umrze.
Czarownice podczas procesu zeznały, że namówili je na to obywatele Murrach, żądni buntu, skoro władca skona.
Wiedźmy zostały spalone. W dni parę później Duff poczuł się lepiej, w czas zaś jakiś całkowicie wyzdrowiał.
Dalej w starych kronikach czytamy. Papież Jan XXII w liście pasterskim z 1317 r. skarży się, że bezbożnicy razy parę usiłowali podobnemi środkami skrócić jego życie — i twierdzi, że jedynie łaska Boska uchroniła go od tych zakusów. „My — pisze on — zawiadamiamy, iż przeciw Nam a równie niektórym braciom naszym kardynałom czynione są zbrodnicze knowania i przygotowywane woskowe figury, celem Naszej śmierci, lecz Wszechmocny czuwa nad nami“.
Przykładów podobnych można cytować szeregi. Toż samo znajdujemy w procesie Enguerard’a de Marigny, obwinionego o czary przeciw królowi Ludwikowi francuskiemu, toż samo w procesie hrabiego Rugieri z Florencji, wielkiego magika, co zamykał się w ukrytej komnacie, by bez przeszkód długiemi szpilkami nakłuwać woskowe postacie swych wrogów.
Lecz jeśli by mi kto odrzekł, że wierzenia te odnoszą się tylko do zamierzchłych lub średniowiecznych czasów — odpowiem mu, że się myli.
W połowie XVIII w. słynny awanturnik Giacomo Casanova, najgienialniejszy uwodziciel kobiet, ma chwilę śmiertelnego przerażenia. Dowiaduje się, że niejaka hrabina Rinaldi przez zemstę za jego niewierność, obstalowała u znanej w Rzymie wiedźmy jego figurę i że nad tą figurą mają się rozpocząć operacje. Pędzi do czarownicy, za drogie pieniądze wykupuje swój duplikat, poczem, jak pisze w pamiętnikach „uciekałem, jak nikt jeszcze nigdy nie uciekał“. A dodać muszę, że był Casanova istotnym dziecięciem XVIII w., nie wierzył ani w Boga ani w djabła, za szczyt mądrości poczytywał racjonalistyczną filozofję... snać jednak wierzył w możność podobnego oczarowania.
Nie tylko Casanova, gdyż cytowanemi faktami jęli się interesować uczeni. W 1891 r. pułkownik M. A. de Rochas, dyrektor szkoły politechnicznej w Paryżu, poczyna robić podobne doświadczenia. Rezultat tych doświadczeń odnaleźć możemy w jego książce „L’Extériorisation de la Sensibilité“ („Eksterjoryzacja wrażliwości“).
Doświadczenia te polegają na następującem. Konstruuje de Rochas woskowe figurki, poczem w stanie głębokiego transu przenosi na nie wrażliwość zahypnotyzowanego osobnika. Skoro nakłuwać taką figurkę — medjum odczuwa ból w korespondującem miejscu. Czasem więcej jeszcze. Razu pewnego seans już został skończony; medjum znajdowało się na schodach. Jeden z obecnych, niechcący potrąca figurkę i lekko uszkadza jej nogę. W tej że samej chwili rozlega się przeraźliwy krzyk medjum; trze nogę, skarży się na tajemnicze uderzenie. Istotnie po sprawdzeniu, noga jest zaczerwieniona, nieco opuchnięta.
Też same doświadczenia robił de Rochas z fotograficznemi kliszami.
Przenosił wrażliwość na kliszę, przed zdjęciem, a gdy następnie zdjęcie następowało, fotografja była obdarzona niezwykłemi właściwościami. Skoro tylko dotykano się do niej, sfotografowany odczuwał natychmiast, a gdy zlekka zadrapano ją w miejscu, przedstawiającem rękę — osobnik zemdlał; po ocuceniu najwyraźniej skonstantowano dwa czerwone znaki na dłoni, jaknajściślej odpowiadające, poczynionym na obrazku uszkodzeniom.
Czyż jest to całkowite wytłomaczenie średniowiecznych oczarowań? Częściowo tak i częściowo nie, gdyż przy eksperymentach de Rochas’a, osobnik „enwoltowany“ musi być bezwzględnie pogrążony w głęboki trans — lecz w każdym razie jest to świetne potwierdzenie, wysuniętej na początku niniejszego rozdziału teorji. Teorja zaś ta brzmi.
Oczarowanie nie jest zabobonem, oczarowanie jest rzeczą możliwą. Zależy tylko jak je pojmować. Nie dzieje się ono przy pomocy śmiesznych i bezsensownych ceremonji. Ceremonje te mają tylko dodatkowe znaczenie. Oczarowanie ma miejsce, o ile adept, przeważnie czarny adept, owładnie świadomie, lub nieświadomie straszliwą potęgę wielkiego czynnika magicznego, owładnie najtajniejszemi arkanami magnetyzmu. Powiadam: świadomie lub nie — gdyż dzięki zbiegowi okoliczności, mag zły, czarownik raczej, przypadkowo pochwycić może potężne sekrety fal astralu. Wówczas rzecz całą widzieć będzie w stronie zewnętrznej jedynie, przyjmując akcesorja za skutek. Kierować niemi będzie przypadkowo, dopóki, jak każdy niewykształcony zuchwalec, sam padnie ofiarą własnej niewiedzy. Był bowiem nie panem, lecz sługą potęg, których znaczenia ani znać ani pojąć nie mógł.
Sądzę, że to co powiedziałem do zrozumienia wystarcza.
Tak! każdy prawdziwy mag „enwoltować“ może! Zbędne mu są przy tem wszelkie przyrządy, nie potrzebuje ani obrzędów ani inwokacji. Najwyżej wstrzymywać się będzie od spożywania ze skazanym, przy jednym stole: gdyby zaś do tego zmuszonym był, nie przyjmie z jego rąk soli. Dla czego? Dla tego, że gdyby nie uczynił przerwałby prądy gniewu, rzucając na ich miejsce prądy sympatji.
Mag zły postępuje inaczej: świadomie używa jaknajwięcej akcesorji; za ich pomocą zatruwa on fale astralu, przemieniając je, gdyby w jadowite błyskawice. Wymienimy parę z tych zbrodniczych machinacji.
I. Biorą oni włosy, lub ubranie osoby, którą chcą przekląć, następnie wyszukują zwierzę, w ich oczach ją symbolizujące. Za pomocą włosów czy części ubrania stawiają pomienione zwierzę w stosunek magnetyczny ze swym wrogiem, następnie zwierzę zabijają i wyrywają mu serce.
Drżące to serce owijają w przedmioty namagnetyzowane i w ciągu trzech dni nakłuwają szpilkami lub gwoździami, wymawiając najstraszliwsze przekleństwa. Wierzą i niestety częstokroć słusznie, że ofiara niecnych manipulacji — odczuje te wszystkie tortury, by zamrzeć powoli.
II. Inna podła praktyka, nader modna śród satanistów. Bierze się ropuchę, którą się chrzci imieniem osoby, podlegającej „enwoltowaniu“. Następnie karmi się ją hostją poświęcaną[8], owija w namagnetyzowane przedmioty i grzebie u progu komnaty, zamieszkałej przez ofiarę. Elemental ropuchy będzie odgrywał rolę wampira i koszmaru.
III. Trzeci sposób: oczarowanie za pomocą woskowej figury, o czem już niejednokrotnie wspomniałem. Figura taka może służyć nie tylko do celów nienawiści, lecz i innych, np. miłości. Wtedy należy ją tulić, pieścić, wymawiając imię ukochanej osoby. By figura podobna miała moc magnetyczną, musi zawierać części ciała lub ubrania „oczarowywanego“.
IV. Nakoniec urzeczenie za pomocą „złego wzroku“ „jettatury“, jak to nazywają we Włoszech. Czar zostaje rzucony przez spojrzenie na wroga. Sposób ten, bezwzględnie, zdaniem mojem będzie najefektywniejszy, gdyż ustala się tu nie tylko kontakt bezpośredni, a hypnoza, na odległość?
Co czynić, by bronić się od tych maleficji?
Mag prawdziwy wie doskonale, co czynić. Kieruje on prądy astralne, wymierzone przeciw niemu, w próżnię. Wówczas w myśl praw rządzących, cofają się one i następuje t. zw. „uderzenie zwrotne“. Uderzenie zaś to trafia tego, który je wysłał, trafia czarownika, jest dla niego zabójcze, w większości wypadków kończy się jego śmiercią.
Lecz jeśli ofiarą „enwoltowania“ nie był mag, lecz biedny profan — co czynić?
Wtedy postępują bardzo różnie. Wysocy adepci odprawiają t. zw. Ceremonję glorji Melchizedecha“, polegającą na przyciągnięciu fal sympatji, a zneutralizowaniu jadowitych. „Ceremonja glorji Melchizedecha“ jest aktem nader uroczystym i celebrujący występuje w białych pontyfikalnych szatach. Uchodzi za niezawodną w wypadkach, gdy ani sposób, ani środek oczarowania nie jest znany. Bliższych szczegółów na tym miejscu, niestety, z różnych względów podać mi nie wolno.
Można działać inaczej. Przedewszystkiem należy ustalić sposób magicznej wolty. Wtajemniczeni wprowadzają zwykle medjum w stan jasnowidzenia i wtedy każą mu określać, w jaki sposób działał czarownik. Po ustaleniu faktu — usuwa się sam przedmiot „maleficium“: więc niszczy corychlej figurkę, lub też, zamienione w jadowity tok magnetyczny, zwierzę.
Poza tem zaś rada jedna.
Nigdy nikomu nie dawać swej bielizny, ani ubrania, o ile starannie wypranem i oczyszczonem nie zostało, jak również nigdy nie nosić cudzego ubrania, o ile puryfikacja nie nastąpiła.
Dla czego? Parę przykładów w historji przypomnę, czytelniku!
Więc cytują fakt o królu francuskiem Henryku II, który podczas tańców wyszedł do drugiego pokoju i tam, przez pomyłkę, zamiast ręcznikiem, wytarł sobie twarz przypadkowo leżącą koszulą jednej z dam dworu Marji de Cleve — do której potem poczuł nieprzepartą miłość.
Również w ten sam sposób, powstać miała wielka miłość króla Henryka IV, do pięknej Gabryjeli d’Estrées — mianowicie, król otarł pot chustką pomienionej damy.
Tyle historja! A jeżeli powstać mogą prądy sympatji i miłości... to równie łatwo i prądy antypatji, nienawiści i zła...
Nieco dziwne rewelacje? Prawda, czytelniku?
Spoglądasz na mnie ze zdziwieniem, może z uśmiechem ironji — czy wszystko to piszę serjo?
Najzupełniej serjo! Nie wierzysz, lub cię oburza — zamknij tą książkę!
Zresztą, jeszcze, radzę nie zamykaj, bo mój autorytet wesprze ktoś inny...


Historja oczarowania młodej księżny Mildred T.

W dotychczas niepublikowanych wspomnieniach z pobytu w Anglji, Eliphas’a Levi, możemy odnaleźć, co następuje:
Podczas pobytu w Londynie, bywał Eliphas Levi wielokrotnie u księcia T., którego cenił wysoce. Książe posiadał czarującą małżonkę, zagorzałą katoliczkę, był się z nią ożenił wbrew woli swej protestanckiej rodziny. Jak głosiła plotka z jej powodu zerwał ze wszystkiemi krewnemi, a również porzucił piękną młodą włoszkę, z którą go łączył długotrwały stosunek przed ślubem.
Pewnego dnia księżna zachorowała. Zawezwani lekarze stawiali najprzeróżniejsze djagnozy, stosowano różne medykamenty — bezskutecznie. Stan młodej kobiety pogarszał się z dnia na dzień — zaś najfatalniejszem było, że nie dawało się ustalić, co jej dolega.
Dom księcia często odwiedzał stary abbé, nader do księżnej przywiązany. Wiódł on z Eliphasem Levi długie rozmowy przeważnie na zagrobowe tematy. Razu pewnego pozostali sami w salonie; książe wyszedł na chwilę do pokoju małżonki. Nastrój był przygnębiający, wyczuwało się, jakby śmierć, krążącą dokoła domu. Nawet lampy płonęły ponuro; na ulicy ciążyła nieprzenikniona londyńska mgła. Nagle abbé przerwał milczenie. — Powiedziałbym panu coś — zwrócił się do Eliphasa Levi — lecz, gdybym był pewien dyskrecji...
A gdy mistrz potakująco skinął głową, ciągnął dalej:
— Co sądzi pan o chorobie księżnej?
Eliphas wzruszył ramionami, ten zaś mówił:
— Przekonany jestem, że nie chodzi o zwykłą chorobę. Znam Mildred od dziecka: nigdy nie było zdrowszej i silniejszej dziewczyny. Tu... tu... jest coś innego... Ta gorączka... ten dziwny puls. Zdawałoby się, że jakieś potęgi sprzysięgły przeciw niej. Czy zechce mi pan dopomódz, zły czar odrzucić?
— Ależ najchętniej!
— Dobrze. Będę pana oczekiwał dziś jeszcze. Spróbujemy zapytać się sił nieziemskich. Może otrzymamy odpowiedź!
O godzinie wpół do dwunastej dzwonił Eliphas do mieszkania abbé’go. Przedtem musiał udać do domu, by umyć, ogolić i przebrać, gdyż duchy średniej sfery, które abbé wywołać zamierzał, wymagają specjalnej staranności w ubiorze od tych, którzy z niemi komunikować się pragną. Nie znoszą nic, coby pochodziło ze zwierzęcia, dla tego zarówno wełniane ubranie, jako też skórzane obówie podczas ceremonji są niedopuszczalne.
Dom duchownego znajdował się w Hampstead Heath na północno-wschodzie miasta, Eliphas zaś wówczas mieszkał u jednego z przyjaciół na Russel Square. Kto zna Londyn, wie dobrze, jak znaczna odległość dzieli oba te miejsca. Musiał spieszyć się Eliphas ze swą tualetą, o ile chciał przybyć o naznaczonej godzinie.
Też nieco zadyszany przybiegł na spotkanie i zastukał metalowem kołkiem o drzwi. Otworzył mu sam abbé, ubrany całkowicie biało i przez wysoką sień powiódł szerokiemi schodami do głębokiej komnaty, na pierwszem piętrze. Małe chwiejne ogniki połyskały w płaskich filiżankach, szerząc zapach aromatycznej woni; były jedynem oświetleniem. Eliphas zauważył, że wielki okrągły stół znajdował się pośrodku pokoju, na nim ustawiony odwrócony krucyfiks, ze znakiem lingamu. Obok stołu stała niepokaźna postać.
— Mój służący — szepnął abbé. Wszak liczba trzy przy zaklęciach jest konieczną. Może pan zechce rozpocząć inwokacje.
Była to wielka uprzejmość przekazywać gościowi prowadzenie obrzędu. Abbé, jakby tem dawał do zrozumienia, że uważa gościa za maga pierwszorzędnego stopnia; ryzykował głową, gdyż istności średniej sfery za zakłócenie swego spokoju, zemściłyby się bezlitośnie, jako na panu domu, gdyby ich ewokację powierzył niewtajemniczonemu. Pewną ręką pochwycił Levi znak lingamu i począł wymawiać zaklęcia. Następnie instynktownie sięgnął na lewo: winno się tam znajdować naczynie z poświęconą wodą, zaczerpniętą w księżycową noc z cysterny, z wodą, nad którą przez dwadzieścia i jeden nocy czuwano z modlitwą na ustach. Pokropił nią po wszystkich kątach pokoju. Abbé ministrował i powiewał kadzielnicą. Powietrze w komnacie zgęszczało się, obecni z trudem chwytali dech, wyczuwali ciężar na piersiach, duszenie za gardło.
Wtem przecięły błyskawice mrok pokoju. Zakryli oczy; wywołanego ducha niewolno nieskromnym spojrzeniem zrazić. Powoli i dobitnie zapytał Levi o przyczynę choroby księżnej Mildred. Pauza. Dym gęstniał jeszcze, oddychać było niesposób. Eliphas skoczył do okna, by je otworzyć — lecz w tejże chwili zabrzmiała odpowiedź straszliwa: wyczuł ją raczej nerwami, niźli słuchem. Zatoczył o ścianę; koło niego przesunął się abbé, jego drżące dłonie daremnie usiłowały otworzyć okno. Sługa, biedny statysta, który przy ewokacji był obecny, leżał omdlały na podłodze. Duszność była zabójcza. Ocknął się Levi ze swego oszołomienia, pochwycił krzyż, silnem uderzeniem, rozbił szybę. Chłodne, wilgotne powietrze wtargnęło przez otwór. Na zewnątrz słała się gęsta mgła i mżył drobny deszcz. Wychylił się Eliphas głęboko z okna, chciwie wchłaniając chłodną kąpiel dżdżu i mgły; pozostał tak długo. Groźna odpowiedź, która wibrowała we wszystkich fibrach nerwów brzmiała wciąż, ciskając straszliwe oskarżenie. Gdy nakoniec wrócił od okna, drżący, lecz z trzeźwemi zmysłami — komnata przedstawiała zgoła inny widok, a światło lamp rozproszyło mroki. Zbliżył się do duchownego:
— Rozgniewaliśmy duchy średniej sfery — ale czem? Czy wszyscy słyszeli odpowiedź?
Przerażone oczy gospodarza zamigały tylko.
— Przysięgam — zawołał Eliphas — że oskarżenie jest niesłuszne. Nigdy nie byłem mordercą. Zrozumieć nie mogę, jak śmiał on mię nazwać splamionym krwią!
Wtedy zauważył, że oczy abbé’go poczęły błądzić po jego postaci. Zatrzymywały się to na podbródku, to na koszuli. Levi dostrzegł lustro; pochwycił lampę, stanął przed nim. Naprzeciw spoglądała mu niemal obca, wybladła twarz, bez zarostu. Badał uważniej. Nagle zauważa plamę na brodzie z paru kropelkami zakrzepłej krwi, skutek pospiesznego golenia; parę innych kropel plamiło biały gors koszuli. Zagadka była rozwiązaną; takie było znaczenie odpowiedzi ducha: „ze splamionemi krwią — nie rozmawiam!“
Eliphas poczuł się uspokojonym. Lecz nie gospodarz. Gdy się odwrócił — ujrzał starego, który skulony siedział w rogu kanapy. Levi postawił lampę na stole i zbliżył. Ten trzymał głowę ukrytą w dłoniach, a z poruszeń ramion znać było, że płacze. Na słowa pociechy, uniósł twarz zalaną łzami:
— Nie mów pan o pocieszaniu — rzekł — sam wiem, że nieszczęście nie byłoby wielkie, bo duch łatwo da się przebłagać i gdybyśmy przeczekali trzy razy po dwadzieścia jeden dni, to przy pomocy odpowiednich ofiar i modlitw, powtórna ewokacja byłaby możliwą — lecz czyż pan nie rozumie? — przez ten ten czas umrze Mildred. Muszę mieć odpowiedź, szybką odpowiedź! W jaki sposób?
Levi czuł, że abbé ma rację. W stanie, w jakim znajdowała się księżna, nawet tygodniowa zwłoka była więcej, niż groźną. Że jednak rada nie przychodziła na myśl, milczał.
Stary człowiek zerwał się ze swego miejsca i jął nerwowo przebiegać komnatę.
— Muszę mieć odpowiedź — zawołał, zatrzymując się przed Eliphasem, a nieugięte postanowienie biło z oblicza — i potrafię ją zdobyć. Pan jednak, przyjacielu, przyrzeknij, że mnie nie opuścisz.
— Wszak już to obiecałem!
— Więc pozostań u mnie. Za dwanaście godzin przystąpimy do nowej próby. Wywołam duchy niższej sfery.
Eliphas cofnął się z gestem odrazy.
— Pan? Duchowny? — To byłoby wyzwaniem Stwórcy! Nawet księżna byłaby temu przeciwna... nie, to stać się nie powinno.
— Wszelkie grzechy bywają odpuszczone — na to abbé — a kto z miłości grzeszy — potępiony nie będzie... nie mogę się zgodzić, by biedne dziecko umarło. Pójdźmy, trzeba poczynić ablucje.
Niechętnie ruszył ramionami Levi. Lecz taka stanowczość biła ze słów gospodarza, że opór wydawał się daremnym. Abbé wszczął gorączkowe przygotowania. Wyjmował trawy z szuflad; ile Eliphas w pośpiechu mógł dojrzeć, były to liście aloesu, suszona belladona, oraz zielsko, zwane djabelskim. Wysłał służącego po ścierki i szczotki, by poddać gruntownemu porządkowaniu komnatę.
W tym czasie gospodarz zrzucił swe białe szaty wprost na podłogę, pod spodem miał takież żółte. Chwycił Eliphasa za rękę i wywiódł z pokoju. Po ciemku dotarli do wyżej położonych ubikacji. Stary otworzył drzwi, zaświecił lampę. Znaleźli się w pokoju tualetowym: rozpoczęli długi i mozolny obrzęd omywań i oczyszczań, które według odnośnego rytuału i modlitw odbyć się musiały. Levi jeszcze się nie decydował. Chciał być jedynie przy ceremonji obecny, nie przyjmując aktywnego udziału. Skoro omywania zostały ukończone, podszedł gospodarz do szafy i wyjął szereg ubrań i rekwizytów, przeznaczonych do szatańskiej służby. Gdyż na płomienno czerwoną szatę dolną musiała być nałożoną czarno-pomarańczowa tkanina. Dalej ołowiana tjara, wysadzana kamieniami lapis lazuli; na jej froncie widniał napis: Almalek, Aphiel i Zarahiel. Ubiór zakańczał krótki miecz i sztylet, miast laseczki magicznej.
Po zakończeniu ubioru gospodarz przeszedł z Levim do sąsiedniej sypialni i zaproponował, by ten spoczął; sam zaś chciał czas przed ewokacją ciemnych potęg spędzić na modlitwie... Eliphas czuł skutki poprzedniego wywoływania we wszystkich członkach, obrzędy te męczą niezwykle i wywołują chęć snu. Też zaledwie siadł na sofę, zapadł w kamienny sen.
Gdy zbudził się, abbé stał przed nim. Sen trwać musiał parę godzin; potoki światła zalewały pokój, Eliphas wypoczęty i wzmocniony czuł głód porządny.
Przeraziło go blade oblicze gospodarza i jego błędny wzrok. Ten rzekł „Drogi przyjacielu, prawdziwie mi przykro, lecz, jako wtajemniczony, zrozumiesz, że teraz nie mam prawa ofiarować ci posiłku. Dlatego pragnąłem byś nabrał sił, śpiąc jaknajdłużej. Teraz południe, godzina zaklęć się zbliża. Muszę cię prosić, byś się przebrał, co rychlej“.
Niechętnie wstał Eliphas i równie niechętnie oblekł w ornat djabelski. Potem udał się za starym do sali, która za miejsce wczorajszej nieudanej ewokacji służyła. Była zmienioną całkowicie. Okna i lustro zostały zawieszone czarnemi chustami; na ukos przebiegał czerwony chodnik. Meble usunięto, stół wyniesiono. Abbé kolejno zapalał pochodnie: potem rzucał liście do odnośnych kadzielnic. Gdy to ukończył, padł na kolana, dotknął czołem posadzki i rozpoczął zaklęcia w imię Chavajoth, Belialsa i Sachabiela, Potem zwrócił się na cztery strony i wymienił straszliwe nazwy: Lilith, Molocha i Nahemala. A później jął powtarzać długą formułę ewokacji. Mocny, gryzący odór siarki napełnił komnatę. Niebieski płomyk zatańczył z południa na północ, skacząc po mrocznych zakamarkach, a w miejscu, gdzie znikł, wyskoczył ognisty potwór ze ściany i nieruchomo stanął przed abbé. Drżącym głosem zapytał ten o przyczynę choroby księżniczki Mildred.
— Batrachos! — wyskrzeczał potwór dziecinnym głosem i znikł.
Abbé pozostał nieruchomo z czołem opartem o posadzkę. Zapach siarki ginął powoli. Eliphas nie mógł określić, jak długo pozostali w zadumie. W końcu podszedł do starca i uniósł do góry. Biedak znajdował się w stanie ciężkiego omdlenia. Levi chwycił go w ramiona, wyniósł do sypialni. Tam rozebrał i bez postronnej pomocy ułożył do łóżka. Wtedy dopiero zawiadomił sługę i polecił przynieść wzmacniające środki. Gdy powrócił do sypialni, abbé był przytomny; leżał sztywno z wzrokiem utkwionym w sufit, milczał. Levi siadł obok niego. Stary człowiek jął mówić znękanym głosem: „I to napróżno! Biedną mą duszę — poświęciłem napróżno! Bo cóż znaczy „batrachos“? Co ma znaczyć to greckie słowo, oznaczające żabę?“ I znów zapadł w długotrwałe milczenie.
Gdy wszedł sługa z winem i posiłkiem — wzbraniał się on przed wszelkim jadłem. Natomiast Eliphas, który odczuwał głód, zjadł i pozostał parę godzin przy nim, w wielkim niepokoju, gdyż abbé nie reagował na zapytania, pozostając w odrętwieniu. Dopiero z nastaniem mroku powrócił Levi, przygnębiony, do domu. Przez dni następne dowiadywał się systematycznie zarówno o księżnę, jak i o swego przyjaciela. Wieści były jaknajgorsze. Księżna czuła się coraz słabiej, koniec zdawał się nieunikniony. Abbé pozostawał w swej prostracji, odmawiał pożywienia, pragnął, jakgdyby w ten sposób przyspieszyć śmierć.
Zrozpaczony, zamknął się Eliphas u siebie w domu. Tragiczne skutki grzesznej ewokacji, której nie mógł przeszkodzić, ciężyły mu zbytnio. Podczas długich samotnych wieczorów zagłębiał się w księgi, jedyną pociechę.
Pewnego dnia studjował „Enchiridjon“ przypisywany papieżowi Leonowi II, starając się kabalistyczne miejsca odcyfrować przy pomocy klucza Trithemiusa. Czytał: „Jednym z ulubionych środków oczarowania, jest urok, rzucany za pomocą żaby. Bierze się specjalnie tłustą żabę, lub kreta: zwierzę zostaje poświęcone imieniem osoby, którą się przeklnąć chce; każe się bestji połknąć kawałek hostji, poczem zawija w szaty uroczonego. Następnie zakopuje w miejscu, w którem najczęściej tamten przebywa. Ciało astralne żaby stanie się wampirem i nocą będzie ssało krew. Aby ubiedz czar należy zwłoki gada odnaleźć i spalić nad płomieniem z siarki i smoły. Wtedy przekleństwo spadnie na sprawcę, on i jego wspólnicy w ciągu doby zemrą“.
Księga wypadła z rąk Eliphasa.
Zerwał się i popędził, jak oszalały przez ciemne już ulice Londynu do domu księcia T. Gdy przybył — ujrzał zapłakane twarze.
„Czy koniec?“ zapytał starego sługę. „Prawie tak, panie — brzmiała odpowiedź — księżna przyjęła ostatnie sakramenta. Lekarze nie mają złudzeń. Agonja!“
— Za wszelką cenę muszę do niej — może ratunek możliwy! — i z temi słowy rzucił się Eliphas, mimo zdumionego sługi do drzwi sypialni księżnej. W drzwiach wpadł na księcia.
— Zostaw mnie, — zawołał do niego — jeśli masz do mnie zaufanie, pozostaw mnie samego i nie pytaj o nic. Dopóki Mildred żyje, nic jeszcze nie stracone! Zmieszany książe cofnął się nieco; skinieniem głowy wyraził, że przychyla się do dziwnej prośby.
Wtedy Eliphas wszedł do sypialni. Starannie zamknął za sobą drzwi. Mildred leżała bez przytomności; oczy były wprawdzie otwarte, lecz tak zapadłe, iż same widniały białka; z piersi oddech dobywał chrapliwy. Mag rzucił na chorą przelotne spojrzenie. Ukląkł i począł gorączkowo odrywać podłogę. Wyjął scyzoryk na pomoc, lecz po chwili ostrze pękło. Paznokciami, z siłą rozpaczy, krwawiąc ręce, uchylał deski. Niestety — nic tam nie znalazł. Odrzucił dywan, zaścielający sypialnię — daremnie. A jednak czuł, że to — musi być. Więc była jedyna możliwość: samo posłanie! Zbliżył się do łoża i uniósł umierającą. Zaledwie czuł ciężar wynędzniałego ciała, gdy przenosił na sofę. A potem z minuty na minutę wzrastającym podnieceniem, przewracał i grzebał w kołdrach, pościeli. Wszystko napróżno. W końcu szarpnął materac, rozdarł i we włosie zagłębił dłonie. Poczuł jakiś gąbkowaty przedmiot; wyrwał go szybko, a jeden rzut oka wystarczył, by upewnić, że był to objekt szukany.
Wypadł z komnaty, rzucił księciu dwa słowa i pędził do siebie równie gorączkowo, jak przybył. W domu uczynił, jak w „Enchiridionie“ przepisanem stało: spalił bestję szatańską nad płomieniem ze smoły i siarki. Dopiero, gdy rozwarł okno, a smrodliwy dym wypełzł na ulicę — owładnęło nim znużenie. W ubraniu rzucił się na łóżko i zapadł w długi, kamienny sen.
Nazajutrz, w pałacu księcia T., którego wdzięczność nie miała granic, dowiedział się Eliphas Levi, że kryzys minął, że księżna Mildred czuje się lepiej i jest na drodze całkowitego wyzdrowienia.
W dobę później Eliphas Levi otrzymał równie ciekawą wiadomość.
Cały Londyn był zelektryzowany nagłym, a niewytłomaczonym zgonem divy baletowej, pięknej włoszki Marji Bertin, byłej przyjaciółki księcia.
W tym samym czasie i o tej samej godzinie zmarła w niemniej zagadkowych okolicznościach, stara panna M., blizka kuzynka księżnej Mildred.
Tyle wyczytałem w ciekawych pamiętnikach maga...




ZAKOŃCZENIE.

W niniejszych szkicach, z dziedziny noszącej miano wiedzy tajemnej, starałem się zobrazować, czem jest magja i jakie jej znaczenie istotne.
Bo z prawdziwą przyjemnością stwierdzić muszę, że książka ta jest pierwszą i jedyną, w tej formie ujętą, książką o magji po polsku.
Przeważnie powoływałem się na Eliphasa Levi i cytowałem, aż do znudzenia... lecz Eliphas, skarbnica głębokiej mądrości, jest wyrocznią... i tą sobie przypisuję zasługę, że z nim zapoznałem czytelnika.
Cóż więcej mam jeszcze powiedzieć?
Może, że dotykając ręką najwyższych sanktuarjów — nie byłem dostatecznie jasny... nie moja to wina, bo czasem jasnym być trudno... zresztą sądzę, że ci, co chcieli, zrozumieli mnie świetnie.
Do tych też, co w dzisiejszej dobie, dobie, w której wielki poryw do życia duchownego jest jaknajjaskrawszym protestem przeciw powszechnemu zmaterjalizowaniu, do tych się zwracam: jeśli pragniecie uzupełnień i wyjaśnień zawsze niemi chętnie służę, zaś dalszy ciąg w niniejszym tomie zawartych rewelacyj, szczególniej w dziedzinie najgłębszych sekretów i inicjacji, nastąpi w niezadługo mającej się ukazać książce, bibljoteki „Izyda“, p. t. „Mistrzowie nauk tajemnych“.

St. A. Wotowski.






  1. Różni autorzy dają różne określenia magji. Maxwell w swej nudnej i super materjalistycznej książce, daje naturalnie definicję socjologiczną. „Magja — powiada — jest zjawiskiem socjologicznem, zmienia się w związku z psychologją społeczeństwa“.
    Jeden zaś z okultystów polskich, członek warszawskiej loży martynistów, zupełnie dobrze i ściśle określa. „Magją nazywamy wiedzę, która dzięki znajomości praw i dróg, któremi wszechmoc ducha wpływa i kieruje wszystkiemi formami i przejawami bytu, pozwala człowiekowi korzystać z tych praw dla opanowania potęg natury od niego silniejszych, podporządkowywując doskonałej woli astral, jako uniwersalnego pośrednika“. Nazwiska nie podaję, ze względu, że odnośne papiery „loży“ przypadkiem się znalazły w moim posiadaniu.
  2. Zmarł 25 października 1916 r.
  3. Z komentarzy światła i słońca można przytoczyć takie ezoteryczne tłomaczenie.
    Gwiazda alegoryczna magów nie jest niczem innem, jak tajemniczym pentagramem, a trzej królowie, dzieci Zoroastra, prowadzeni przez nią do grobu Boga mikrokosmicznego, wystarczają, by ustalić początki prawdziwie kabalistyczne i magiczne religji chrześcijańskiej.
    Jeden z króli-magów jest biały, drugi czarny, zaś trzeci brunatny. Biały ofiarowywuje złoto, symbol życia i światła; czarny — myrrhę, obraz nocy i śmierci; brunatny — kadzidła, emblemat złączenia; potem wracają oni do swych krajów, lecz odmienną drogą — co znaczy, że nowe tory powstały, celem zaprowadzenia ludzkości do prawdy.
  4. Eliphas Lewi dodaje następujący komentarz: „gdyby — powiada — w wypadkach tych chodziło o to, co nazywamy cudem, byliby zarówno Eliasz, jak i Św. Piotr, których systemy były identyczne, przemawiali i rozkazywali w imię Jehowy lub Chrystusa“. Tymczasem nic nam o tem kroniki nie mówią.
  5. Sir Lytton Bulwer prawdopodobnie.
  6. Rycerski Zakon Templarjuszy, który powstał w czasie Wojen Krzyżowych i po oswobodzeniu Jerozolimy od turków, osiedlił się w pobliżu Świątyni, z kąd otrzymał swą nazwę (Templum — świątynia — templariusze) popadł w uprawianie czarnej magji, sądząc, że mu to da władzę nad światem.
    Hołdowali Templarjusze dziwnej statui Bafometa oddając jej cześć przynależną Bogu. Gdy w 1312 r. Zakon niemal doszczętnie został zniszczony przez Filipa Pięknego, króla francuskiego i Klemensa V papieża, za obrzędy szatańskie — paru jednak rycerzom udało się zbiedz do Szkocji, unosząc z więzienia tajemniczy posąg a wraz z nim związane straszliwe sekrety.
    Ta to właśnie statua miała się, jakoby dostać, w spadku od niedobitków rycerskiego zakonu — masonom, którzy też się mienią bezpośredniemi następcami templarjuszy; temu to bałwanowi, ulanemu ze złota, o oczach rubinowych, składana jest przez stopnie wolnomularskie najwyższa cześć — ten to bałwan jest symbolem walki, z religją, katolicką zaś w pierwszym rzędzie.
    Bliższe szczegóły odnajdzie czytelnik w jednej z następnych książek bibljoteki „Izyda“ p. t. „Mistrzowie nauk tajemnych“.
  7. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; winno być trafił w próżnię lub kula trafiła w próżnię.
  8. Porównaj „La Bas“ Huysmans’a.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.