Literatura, biografia i krytyka/Teatr (Filiberta)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Teatr
Podtytuł Filiberta, komedya w 3-ch aktach Emila Augiera, przekładem wierszem Kazimierza Kaszewskiego.
Pochodzenie Pisma Henryka Sienkiewicza
Tom LXXIX

Pisma ulotne (1874-1877)
Wydawca Redakcya Tygodnika Illustrowanego
Data wyd. 1906
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cały tom LXXIX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Teatr.
Filiberta, komedya w 3-ch aktach Emila Augiera, przekładem wierszem Kazimierza Kaszewskiego.

Filiberta jest córką wykwintnej margrabiny de Grandchamps, jest młodą i bogatą dziedziczką, ma przytem niepospolitą inteligencyę, szlachetną duszę i czyste a kochające serce, słowem: los obdarzył ją wszelkimi warunkami szczęścia, a jednak… już od kołyski unosi się nad nią pewien chmurny cień, który ustawiczną troską zasępia jej jasne czoło: oto Filiberta jest brzydką.
Ale czy tylko istotnie jest brzydką? Tak przynajmniej twierdzi jej matka, margrabina de Grandchamps, tak twierdzi jej chrzestny ojciec, książę de Chamaraule, tak wreszcie twierdzą wszyscy, z wyjątkiem siostry Filiberty, nadobnej Blanki, która pociesza ją i dodaje otuchy, jak może.
Słowa siostry budzą nawet chwilami pewną wątpliwość w duszy Filiberty, ale te chwile nadziei krótko trwają, a wkrótce potem trzeźwy rozsądek tłómaczy jej, że słowa pociechy kładzie w usta Blance tylko dobroć i kochające siostrzane serce. Tak jest: istotnie jest brzydką, istotnie nikt jej kochać nie może i nikt jej kochać nie będzie. Biedna Filiberta! W duszy nosi prawdziwe skarby miłości, czuje, jak potrafiłaby kochać, jak umiałaby uszczęśliwić człowieka, któryby oddał jej serce; natura to kochająca, tkliwa i szczera, ale — biedna dziewczyna, ziębiona ustawicznie chłodem obojętności ludzkiej, zamyka tak przed ludźmi serce, jak kwiat, owiany mroźnym powiewem, stula wonne listki korony. W takich warunkach charakter jej zgorzkniałby może zupełnie, gdyby nie miłość siostry i współczucie pewnego młodzieńca, nazwiskiem de Taulignan. Filiberta kocha tego młodzieńca całą potęgą duszy; chwilami nawet i to jego współczucie wydaje jej się czmś więcej, niż prostą sympatyą, jaką dwie szlachetne istoty czuć do siebie mogą, ale, pomna na swoją brzydotę, nie śmie wierzyć w tak wielkie szczęście i popada znowu w pełne goryczy zwątpienie.
A jednak Lucyan de Taulignan kocha rzeczywiście Filibertę, ale on jest ubogi, ona bogata, milionowa dziedziczka, więc duma, to jedno z najszlachetniejszych uczuć męskich, a może i nieśmiałość, ta wieczna towarzyszka prawdziwej miłości, zamyka mu usta i nie pozwala wymówić słów, które dyktuje mu serce.
Blanka, siostra Filiberty, która widzi wzajemne uczucia dwojga młodych, zachęca i ośmiela Lucyana. Jedno słowo może uszczęśliwić ich oboje, i wreszcie Lucyan postanawia wyznać Filibercie swoje uczucia, gdy nagle nieprzewidziana okoliczność zamiast zbliżyć odpycha od siebie jeszcze dalej dwa rozmiłowane w sobie serca.
Rolę tej nagłej, a nieprzewidzianej okoliczności odgrywa książę de Chamaraule. Stary ten donżuan przyjechał na wieś z dwu powodów: raz na ślub Blanki, a powtóre z rozkazu Ludwika XVI, który, niezadowolony ze zbyt skandalicznych sprawek księcia, rozkazał mu wyjechać na wieś i nie wracać prędzej, jak… z księżną. Łatwo zrozumieć, że przywykły do Paryża, wykwintny dworak, nudził się z całej duszy na wsi, a choć sprowadził z sobą dla towarzystwa swego synowca, świetnego kawalera de Talmay, jednakże pragnął jaknajprędzej powrócić na dwór; wiedząc zaś, że nie wolno mu tego uczynić aż po ożenieniu się, powoli rozglądał się po okolicy za odpowiednią partyą.
Owóż najodpowiedniejszą zdawała mu się Filiberta. Co do jej brzydoty, miał książę w tym przedmiocie swoje osobiste zdanie, którego nie wypowiadał tylko dlatego, że obawiał się, aby nie zgodzono się na nie zbyt łatwo. Ale wytrawny dworak odgadł natychmiast uczucia Lucyana do Filiberty i postanowił w prawdziwie godny salonowo-dworskiej dyplomacyi sposób podstawić nogę niebezpiecznemu rywalowi.
Wmawia więc w Filibertę, że Lucyan jest ubogi, że, jeżeli radby się z nią ożenić, to tylko dla majątku, że jej nie kocha i kochać nie będzie, bo ona nigdy innych uczuć, jak ojcowskie, takie właśnie, jak jego, księcia de Chamaraule, wzbudzać nie może, ale jeżeli nie pogardzi temi właśnie bezinteresownymi, ojcowskiemi uczuciami, to on, książę de Chamaraule, we własnej osobie podejmuje się być jej dozgonnym opiekunem i prosi o jej rękę.
Filiberta nie decyduje się odrazu, ale łatwo zrozumieć, jak pierzchają jej złudzenia co do miłości Lucyana. Wierzy staremu księciu, bo pamięta o swej brzydocie. Wierzy, że Lucyan tylko dla majątku chce się z nią ożenić, że robi ofiarę dla swego rodu i kiedy on przychodzi do niej ze słowami wyznania, odpycha go, rzucając mu w oczy podejrzenie i niewiarę.
Ale wówczas wybucha krępowana duma męska. Mężczyzna wart tu kobiety. Ona kocha go, ale nie odda mu ręki, nie wierząc w jego miłość, on, choćby mu umrzeć przyszło z miłości i cierpienia, raz odepchnięty i posądzony, nie przyjmie jej serca, tak jak nie przyjął nawet dłoni przyjaźni, gdy mu ją ofiarowała.
Książę de Chamaraule więc tryumfuje, ale oto zjawia się nowa przeszkoda w osobie jego siostrzeńca, kawalera de Talmay. Młody i świetny kawaler nudzi się na wsi nie mniej od stryjaszka, pragnie więc znaleźć rozrywkę w jakimś cichym stosuneczku miłosnym. Filiberta wydaje się jakby stworzoną do tego. Dziewczyna cicha, zamknięta w sobie, sentymentalna, a powiedzmy po cichu, licho wie, dlaczego ogłoszona za brzydką, bo w rzeczywistości piękna, jak anioł, ale nie wiedząca o tem nic a nic, nie potrafi zapewne oprzeć się niezrównanym wdziękom i doskonałej wprawie w stosunkach miłosnych młodego panicza.
Ufny więc w siebie panicz oświadcza jej swą miłość. Jakto? pan się chce ze mną ożenić? pyta Filiberta. — No… tak znowu nie! odpowiada zuchwale młody wietrznik. Więc cóż? Oto kocham panią. I tu następuje potok sentymentalnych wyznań. Filiberta przeciera oczy. On nie chce się z nią żenić: więc chce, żeby została jego faworytą. To obelga, ale Filiberta nie myśli teraz o obeldze. Inna myśl poczyna świtać w jej głowie. Więc ona może się podobać? I to nie dla swego majątku, ale dla siebie samej? Więc ona jest piękną? A zatem może być kochaną? A zatem Lucyan nie dla jej pieniędzy chciał się z nią żenić? Więc on ją kocha? I pod wpływem radosnego upojenia biedna dziewczyna zapomina skarcić zuchwalca i wybiega rozpromieniona z miłością w sercu, a promiennym uśmiechem na ustach.
Tak! tak! istotnie jest piękną, jak jutrzenka, piękną do tego stopnia, że skarcony w następnym akcie kawaler de Talmay zapomina o swych pierwotnych zamiarach, a pragnie się z nią ożenić, wyraźnie o-żenić. Nosił wilk owce, ponieśli i wilka. Rozkochał się biedak po uszy. Ale owóż chce się żenić i stryjaszek! Cha! cha! Otóż nowa zabawa. Tu następuje cały szereg najśmieszniejszych scen rywalizacyi między stryjem a synowcem. Kogo tu wybrać z dwu tak ponętnych pretendentów? Ten Lucyan, tak dumny, choć tak kochany, skona raczej z bólu, da się raczej zabić młodemu de Talmay, a nie przebaczy jej, choćby mu sama i pierwsza wyznała miłość. Cóż więc czyni Filiberta? Oto z filuteryą, prawdziwie niewieścią, składa w jego ręce wybór między stryjem a synowcem. Ona mu ufa; pójdzie za tego tylko, którego on jej wybierze. Nieszczęśliwy Lucyan ma wydać sam na siebie wyrok straszniejszy od wyroku śmierci. Czyż się zawaha? Tak jest! I jego serce nie z żelaza; waha się, na twarzy występuje mu wyraz walki wewnętrznej i niekłamanego cierpienia, ale trwa to krótko. Już gotów oznajmić swój wybór, już wymówił nawet nazwisko kawalera de Talmay, gdy wreszcie Filiberta odkrywa mu wszystko i błaga go o przebaczenie. Panie Lucyanie, nie odrzucaj mnie! Te słowa, niby muzyka rajska, brzmią w jego uszach; ten głos słodki, dźwięczny, pełen miłości, a drgający łzami i serdeczną prośbą, płynie, jak balsam, do zbolałej jego duszy. Pokora kobiety zwycięża dumę męska, i zwyciężony młodzieniec otwiera ukochanej szlachetne swe objęcia.
Taką jest treść Filiberty. Rozmaici recenzenci zarzucali tej sztuce brak węzła dramatycznego, brak intrygi, namiętności i subtelnej analizy charakterów. Zarzuty to zbyt ciężkie. Sztuka ma swój węzeł dramatyczny, co zaś do analizy charakterów, to zbytnią może szkicowość postaci ubocznych opłaca dwójnasób postać samej Filiberty. Filibercie braku subtelnej analizy zarzucić żadną miarą nie można. Przeciwnie, rysunek tej postaci kreślony jest z tak przepyszną delikatnością, tak con amore wykończony, tak ściśle psychologiczny, że przymioty powyższe stawiają ją w rzędzie najlepszych kreacyi Augiera. Bogactwo uczuć tej dziewczyny prawdziwie może być nazwane świetnem, a przytem, ileż to poezyi w tych jej zwątpieniach, w tych przejściach od radości do goryczy, od nadziei do rozczarowań. Ileż tu delikatnych odcieni, podpatrzonych z niezmierną bystrością i prawdą życiową, która tem większą stanowi zasługę autora, że otoczenie, wśród którego rzecz swą prowadzi, było arcy-sztucznem i konwencyonalnem…
Ta prawda i ciepło, z jakiem kreślona jest Filiberta, powinny były zwrócić baczniejszą uwagę krytyki. W duszy tej młodej dziewicy, odgrywa się cały, cichy dramat, ale dramat prawdziwy, dramat taki, jakich wiele rozegrywa się w ukryciu przed oczyma ludzkiemi w rzeczywistości. Historya Kopciuszka bliższą jest rzeczywistości, niżeli się komu wydaje. Nieraz widzimy nierówny rozdział miłości rodzicielskiej między dzieci, z którego to rozdziału nikt nie umie zdać sobie sprawy. Jak bywają geniusze rodzinne, na których nikt prócz mamy i ciotek poznać się nie umie, tak zdarzają się i takie upośledzenia lub brzydoty rodzinne, których nikt prócz rodziny nie widzi. W Filibercie nic innego się nie dzieje, a zgodność z rzeczywistością głównego założenia poparta jest prawdą i ciepłem, z jakiem główne założenie przeprowadzone jest w sztuce. Być może, że niezrównany urok gry podnosi i potęguje to ciepło, ale chwilami widz istotnie zapomina, że ma przed sobą scenę, i sądzi, że patrzy na życie samo.
Wspomnieliśmy o wybornej grze tytułowej roli. Wogóle, nie pisujemy nigdy o grze artystów, sądząc, że krótkie, luźne uwagi, jakiemi, niby zdawkową monetą, zbywa się zwykle rzecz całą, nie przynoszą pożytku ani artystom, ani publiczności. Tym razem jednak szereg prawdziwych tryumfów, jakie odniosła w tej roli w dotychczasowych wystąpieniach p. Romana Popiel, zmusza nas, jako sprawozdawcę, do odstąpienia od ogólnego zwyczaju. Talent ten, do najwyższego stopnia oryginalny, samodzielny a pełen prawdy, zdaje się w obecnej chwili dochodzić do szczytu rozwoju, rozszerzając przytem co chwila dotychczasowy swój zakres. Od ról naiwnych, które oddaje z prawdziwą genialnością, przerzuca się do dramatu (Sfinx), do komedyi wyższej (Filiberta) i we wszystkich tych różnego rodzaju sztukach z równą występuje prawdą, siłą i ciepłem, dla którego trudno wyszukać odpowiedniego porównania. Cechą tego talentu jest zupełny brak konwencyonalności, niemasz w nim nic sztucznego, nic, jeśli się godzi tak wyrazić, nastrojonego z góry, dlatego niektóre role pomienionej artystki wyglądają, jakby świetne improwizacye, tem tylko od rzeczywistości różne, że od rzeczywistości piękniejsze i bardziej poetyczne.
Co się tycze wyłącznie Filiberty, rolę tę najsurowsi nawet krytycy nazwali arcydziełem, bo rzeczywiście niepodobna nazwać jej inaczej, i chyba zupełna nieznajomość rzeczy lub uprzedzenie mogłoby się na takie określenie nie zgodzić.

Niwa, r. 1875, t. VII.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.