Listy z zakątka włoskiego/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Listy z zakątka włoskiego
Pochodzenie „Biesiada Literacka” 1886 nry 8, 13, 16, 20, 24, 28, 31, 39, 43, 48, 52
Wydawca Gracyan Unger
Data wyd. 1886
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIST Z ZAKĄTKA SZWAJCARSKIEGO
PRZESŁAŁ
J. I. KRASZEWSKI.

Nowy zakątek, ale Szwajcarya jeszcze; nowa stacya klimatyczna, wsławiona pięknością uroczą położenia, zdrowém i miłém do oddychania powietrzem, naostatek i winogronami, któremi się tu osłabieni kurują... Montreux. Z Schinznach, gdzie kąpieli brać nie mogłem a nadaremnie czekałem na ciepło i pogodę, po kilku tygodniach wypoczynku przeniosłem się tutaj, ale na winogrona potrzeba było czekać, a ciepło tak upragnione zjawiło się tu, ironicznie szydząc z nas, w postaci nieznośnych skwarów, dochodzących do 30 Reaumura w cieniu. Oddychać było trudno, winogrona tymczasem pomaluteńku dojrzewały.

Lat temu już sporo, byliśmy raz w Montreux, również z zamiarem kurowania się winogronami i przekonaliśmy się, że właściwéj, dobrze urządzonéj kuracyi winogronami niema nigdzie oprócz Meranu. Bylibyśmy i my tam podążyli, gdyby... gdyby nie wypadało przez grzeczność zapytać, czy nam tam będą radzi. Otóż odpowiedziano nam, że możemy sobie jechać, ale gospodarz o tém wiedzieć nie chce, zajęty, nie ma czasu; przytem należało spełnić pewne formalności — więc skończyło się na tém, że dogodniéj było wybrać blizkie Montreux.
Niech mi przytem wolno będzie powiedzieć słówko o tém leczeniu.
Jest rzeczą pewną, że ono skutek błogosławiony wywiera, że odżywia, rzeźwi, sił dodaje i na obieg krwi ma wpływ wielki. Mówimy o tém z doświadczenia, ale potrzeba kuracyą tę wziąć na seryo i wykonać ją ze ścisłością, w warunkach w jakich ona jedynie skutkować może. Potrzeba do tego winogron soczystych, nie mięsistych, dojrzałych, dostatecznie słodkich i świeżych, a nakoniec należy stosowną zachować dyetę.
Zdaniem naszém wszystkie te wymagania tylko jeden Meran w zupełności zaspokaja, a klimat nie pozostawia nic do życzenia. Winogrona kuracyjne są doskonałe i dostaje się je w godzinach zwykle oznaczonych, zawsze świeżutko ściętych i przyniesionych.
W Montreux zaczyna się kuracya od winogron sprowadzanych pocztą, a potem przedłuża winogronami miejscowemi, które dzień, dwa i trzy leżą czasem na słońcu, więc świeże nie są. Nie bierze się też tu tak ściśle, jakiemi winogronami się leczy: jednego dnia dostać można najlepszych, drugiego trzeba się bardzo miernemi zaspokajać. Mowy nawet o tém niema jak w Meran, ażeby kilka razy na dzień dostarczano świeżych. Kuracye też tu odbywają się bez przywiązywania do nich zbytniéj wagi, ale dlatego, że jeść winogrona i patrzeć na śliczny krajobraz a przytem mieć w kursalu muzykę, bale, teatrzyk francuzki, różne zabawki i rozrywki... to wcale nie do pogardzenia. A nuż jeszcze powietrze i winogrona pomogą?
W ciągu tych lat, które dzielą dwa dozuane przez nas zawody w Montreux, miasteczko urosło prawie na miasto i niezmiernie się na swą korzyść odmieniło. Stary hotel pod Łabędziem istnieje przy dawnéj swéj sławie, niedaleko od niego jest i stary Monney, ale oprócz nich moc wielka nowych hotelów i pensyj dozwala wybierać co się komu podoba i co do jego kieszeni przypada. Różnica może wynosić od 6 franków do 15-stu. Montreux z rozmaitemi nazwiskami swych części, jak Vernix, Glyon i t. p. Clarens tuż blizko, Vevey, a w drugą stronę wybrzeże aż do zamku Chillon i Villeneuve pełne są willi, pensyj, hotelów i t. p.; wszystko to ciśnie się nad brzeg jeziora Leman, okrywa przecudną zielonością, ozdabia wytwornie i dla chorych zmienia w jeden ogród czarownéj piękności. Wszystkie niemal domostwa okrywają od dachów do ziemi glicyny, klematysy, wino, bluszcze, jaśminy, róże, powoje i bignonie. Wegetacya ta nie ma tego charakteru afrykańskiego, który odznacza San Remo i Rivierę, palmy i kaktusy, araukanie a nawet eukalyptusy tu nie rosną, ale europejska flora bogata, bujna, mająca dla nas coś swojskiego i sympatycznego, piękniejszą nad tutejszą być nie może. Dla oczów te krajobrazy alpejskie, ogromne jeziora, lasy gęste, strumienie i wodospady – składają się na krajobrazy nadzwyczaj urozmaicone, wspaniałe i urocze.
Mimowolnie przychodzi tu co krok na myśl jeden z najbardziéj utalentowanych tłumaczów tego alpejskiego świata, Calame, którego dzieła najlepiéj, najwierniéj a przytem najpoetyczniéj odtwarzają tutejszą naturę. W chwili gdy ten pejzaż szwajcarski był już oklepany, wyczerpany, gdy się stał banalnym i niesmacznym powtarzany szablonowo ze swemi kilku efektami światła, Calame ciągle studyując naturę, szukając motywów, potrafił go odświeżyć, odżywić, stworzyć na nowo. Dosyć tu przypomnieć wschód słońca na Monte Rosa i dostępne wszystkim krajobrazy jego znajdujące się w Muzeum lipskiém.
Montreux, na wybrzeżach Lemanu, jest jedném z najpiękniejszych miejsc i najbardziéj wsławionych. Sezon tutejszy poczyna się z d. 1 września, a przedłuża do wiosny, gdyż wiele rodzin spędza tu zimę.
Stosunkowo do pomniejszych stacyj klimatycznych na Rivierze, Montreux jest wyposażone obficiéj pod pewnemi względami, ma dogodności ale ma i niedostatki dotkliwie się czuć dające; dosyć jest wymienić brak dorożek, które też sobie płacić każą bardzo drogo. Tramwaj konny, bez szyn, przebiega przestrzeń od Chillonu do Vevey kilka razy na dzień, ale nie zaradza złemu.
Dla chorych na piersi, którym oddychanie powietrzem górskiém się zaleca, urządzono bardzo starannie koléj drucianą (funiculaire), taką samę jaka prowadzi na Wezuwiusz, na Righi i t. p., windującą na Glyon, z którego widok jest wspaniały i powietrze na wyżynie bardzo łagodne. Osobom jednak nerwowym, wrażenie jakie wywiera sam proces podnoszenia się w górę nad przepaścią, nie zawsze jest do zniesienia. Mówią, że bezpieczeństwo jest zupełne i nie wątpimy o tém, ale nie mniéj wrażenie przerażające. Wiele osób, dla łatwiejszego oddychania, część dnia spędza na górze. Montreux dzisiejsze ma niezmierną ilość willi, pensyj i hotelów, mniéj więcéj drogich. Sklepy i magazyny starczą na potrzeby podróżujących, są nawet bardzo wytworne.
Należy też wspomnieć o źródle mineralném alkaliczném, które wielkiéj sławy dotąd nie używa. Źródło to służyło za pretekst do założenia kursalu, w którym się zbierają goście, mając w nim restauracyą, kawiarnię, czytelnię, bilard, muzykę i wszystko to, co zwykle dają podobnego rodzaju zakłady. Opłata tygodniowa bardzo skromna.
Jak wszędzie tak i tutaj jesteśmy reprezentowani przez kilka osób osiadłych stale i dosyć znaczną liczbę przybywających na kuracyą co roku. W Clarens, obok Montreux, mieszka już od lat wielu, znany naszym chorym doktor L. Miniat, który co najmniéj raz w tydzień ich odwiedza.
Z powodu dosyć szybkiego rozrostu miasteczka, place do budowania i domy w Montreux są w dosyć wysokiéj cenie, osobliwie w środku miasta, gdzie sklepy ściągają. Zachwycające w istocie położenie, powietrze, dogodności wszelkie, spokój, klimat czynią pobyt tutaj bardzo przyjemnym, a niewielkie oddalenie od Genewy, Lozanny i większych miast szwajcarskich, wychodzi także na korzyść Montreux.
O życiu umysłowém, duchowém w kolonii chorych, którym zaleca się raczéj spoczynek i rozrywka niż praca, mowy być nie może; jednakże księgarnie w Montreux i Vevey, o ileśmy je mogli rozpatrzeć, są daleko lepiéj zaopatrzone niż na Rivierze. W księgarniach, które się tytułują „francuzko-niemiecko-angielskiemi”, od Zurichu widoczny jest zmniejszający się znacznie wpływ Niemiec: nowości niemieckie ani obfite, ani bardzo świeże; powiększéj części autorowie tylko znani i wzięci, i chleb powszedni dla podróżujących – przewodniki, literatura tania i lekka. Heysego nowelle znajdą się wszędzie, bo czują to nawet księgarze, iż one nie zestarzeją się i pozostaną z literatury współczesnéj, razem z G. Freytagiem i niewielu innymi. Język jednak niemiecki i tu jeszcze rozpowszechniony dosyć, choć francuzki jest już niejako urzędowym, miejscowym. Francuzi i niemcy spotykają się tu na neutralnym gruncie, unikając tylko zbyt częstego zaglądania sobie w oczy. Z podróżujących niema prawie jednego niemca, który by po francuzku nie umiał; z francuzów taki, który choć troszeczkę mówi po niemiecku jest osobliwością, prawie fenomenalną. Włochów już się tu prawie nie spotyka.
Zresztą cóż można nowego powiedzieć o Montreux, które jest i u nas lepiéj znane niż inne stacye klimatyczne. Wspomnienia Rousseau, tu i w Genewie są jeszcze dosyć żywe, ale uczucia jakie obudzały, zmieniły się znacznie. Cały ten ruch reformatorski umysłów z końca XVIII w., który miał tylko apologistów i wielbicieli, albo ludzi na wiarę cudzą czczących w nim wielki krok do postępu, surowiéj dziś jest sądzonym i odartym z wielkiego uroku. Taine i Renan, ludzie niezaprzeczenie do zacofanych liczyć się nie mogący, występujący z surową krytyką doktryn XVIII w. i ich następstw, najlepszym są znakiem kierunku ducha wieku.
Pobożnych pielgrzymów do Ferney liczba się zmniejsza, a to co się drukuje z nowszych źródeł o Rousseau i Voltairze, raczéj się przyczynia do odjęcia im uroku, jaki mieli dla pokoleń poprzedzających, niż do odżywienia go. Posągów wystawiono już im tyle, że o nowych myśleć niema potrzeby. We Francyi wznoszenie ich wszystkim, nawet zapomnianym znakomitościom, w téj chwili weszło, możnaby powiedzieć w modę, bo tu wszystko modą się staje.
Słyszymy, że szczęśliwszy od Mickiewicza Bohdan Zaleski, już ma zapewnione wzniesienie pamięci swéj pomnika w Krakowie, którym być ma Bojan Welońskiego. Myśl jest szczęśliwa, bogdajby tylko nie zaszły przeszkody, które by wykonaniem jéj zachwiały. Kraków stanowczo stroi się monumentalnie i posągowo, co charakterowi jego odpowiada. Dokoła królewskich grobów stają jak cienie przeszłości wielcy mężowie. Ponieważ mówiąc o posągach, wyszliśmy z Montreux, nie mamy ochoty już powracać do niego.
Są przedmioty o których od lat wielu w korespondencyach ubolewania i pragnienia nasze powtarzamy, w nadziei, że może nakoniec w szczęśliwéj godzinie ktoś zechce spełnić na co oddawna oczekujemy. Mówiliśmy i w „Biesiadzie“ o konieczności wydania wreszcie jakiegoś starego dzieła historycznego, kroniki i t. p. z illustracyami pomnikowemi, na wzór tych wszystkich historyj rzymskich, greckich, francuzkich, niemieckich, które zostały ogłoszone ostatniemi czasami. Obfitego materyału mogłyby dostarczyć znane nasze zbiory sztychów i rysunków, i illustracye peryodyczne. Od lat dwudziestu ciągleśmy takiéj historyi się domagali od wydawców naszych i bylibyśmy sami może wydanie jéj przedsięwzięli, biorąc za tekst kronikę polską Bielskiego, gdyby... gdyby nie koszta tego przedsiębierstwa, których nie mogliśmy ponieść.
Otóż, gdy my dotąd nie zrobiliśmy nic, w języku niemieckim ukazała się próba podobnie illustrowanéj historyi naszéj, godna wzmianki i bliższego z nią zaznajomienia się. Grote w Berlinie, wydający historyą powszechną w pojedyńczych obrazach, między innemi zamieścił w niéj Rossyą, Polskę i Inflanty aż do XVII wieku, przez d-ra Schiemann’a, archiwistę miasta Rewla. Historya ta, któréj szczegółowe ocenienie i krytyka zawiele by nam miejsca zabrały, jest illustrowaną pomnikami, zabytkami przeszłości.
Pod względem ich obfitości i dostateczności, wieleby zarzucić można, co do wyboru nic prawie. Portrety, budowy, miniatury z rękopismów, jak: Pontyfikal Ciolka, Krakowska księga cechów Bema i t. p. mogłyby być liczniejsze, więcéj by się zapożyczyć mógł illustrator we wzorach sztuki średniowiecznéj, z których ledwie korzystał, ale to co tu dał jest już wcale dobrym początkiem tego, czego my nie przestajemy życzyć sobie i spodziewać się. Poczynając od pamiątek przedhistorycznych, od szczątków najstarszych u nas budowli, od zabytków kunsztu złotniczego, monet, pieczęci, portretów — mamy łatwy stosunkowo do zebrania cały szereg illustracyj, któreby aż do końca XVII w. nas doprowadziły, nie potrzebując ratować się żadnemi artystycznemi domysłami i wymysłami.
Pierwsza taka historya nasza, illustrowana tém co po sobie zostawiła przeszłość, że u nas by powodzenie miała wielkie, niema wątpliwości. Tymczasem nikt nie ma odwagi jéj przedsiębrać, tak samo jak do niedawna jeszcze nikt nie miał odwagi włożyć kapitału w przedsiębierstwo nawet najdotykalniéj korzystne.
Gniewamy się potem straszliwie i czujemy obrażonymi, gdy ktokolwiek bądź ośmieli się wynurzyć to zdanie, że nam na duchu przedsiębierczym zbywa, że do prowadzenia interesów nie mamy ani talentu wrodzonego, ani wytrwałości nieodzownie potrzebnéj.

Dnia ośmnastego września zbiera się międzynarodowy kongres w Genewie, poświęcony rozbiorowi kwestyj tyczących własności literackiéj i artystycznéj. Własność ta, już określona i uznana przez niektóre państwa, traktatem zawartym zapewnioną została. Prace kongresów wyświeciły ją; cel jest w części osiągnięty. Montreux od Genewy dzieli trzy godziny podróży koleją, a mało co więcéj statkiem parowym; w Montreux winogrona nam stanowczo nie służą, jedźmy więc choćby powitać członków kongresu. Dotąd gorąco było nieznośne, ale słońce świeciło jasno, w sam dzień podróży niebo się pokryło szaremi chmurami, wiatr zawiewa chłodny, ale wszystko do podróży gotowe. Siadamy na nowiuteńki, świeżo przed kilku dniami dopiero sprowadzony statek, La France, i płyniemy.
Komu nie służy szczęście, ten i w drobnych życia obrotach doznaje przykrego zawodu. Obiecywaliśmy sobie wiele po téj podróży, którą potrzeba było odbyć w salonie na dole, bo wicher na pokładzie wytrwać nie dopuszczał; dopiero dopływając do Genewy niebo się rozjaśniło trochę. Stara znajoma nasza zdala przynajmniéj nie zmieniła fizyognomii, przybył jéj tylko pomnik dziwaczny ks. Brunświckiego, na wzór pono Skaligerowskiego w Weronie utworzony, który ma kosztować parę milionów, si fabula cera – ale możnaby zapłacić aby na niego nie patrzeć.
Miasto odziedziczyło po księciu dwadzieścia kilka milionów franków, gdyż połowę tylko zapisu mogło uzyskać; druga połowa została w Brunświku, a procesować się o nią nie radzono.
Z tych milionów Genewa już pono nic nie ma; wystawiła wspaniały teatr, kilka szkół, wydała je na rzeczy użytku publicznego. Możnaby nazwać miasto Kalwina – grodem szkół; niema ulicy, placu, gdzieby obejrzawszy się nie spotkało jakiéjś szkoły, instytutu, kolegium i t. p. Dodamy, że wszystkie te zakłady przyjmują uczniów bezpłatnie, że nigdzie ani szeląga się od ucznia nie wymaga.
Widzę nawet szkołę zegarmistrzowstwa wspaniałą.
Sztuka podobno najmniéj dotąd kwitła na tym gruncie, ale na szkole sztuk pięknych nie zbywa. O okolicy nad brzegami jeziora Leman mówić byłoby zbyteczném; krajobrazy to są rzadkiéj piękności, któremi się oko zachwyca. W Genewie mam nadzieję widzieć Jeża, który tu od lat kilku mieszka; gdzież zresztą niema ziomków rozproszonych? W uniwersytecie prof. Laskowski, którego mieliśmy przyjemność poznać niegdyś na wystawie w Paryżu, wykłada anatomią, równie się odznaczając jak Nęcki w Bernie.
Pochlubić się nimi możemy.[1]







  1. Kraszewski był rzeczywiście na kongresie w Genewie, gdzie jako jeden z wice-prezesów honorowych, zajął miejsce prezydyalne. Rzewna była scena powitania się dwóch koryfeuszów polskiej powieści: Kraszewskiego i Jeża; Jeż zbliżył się do gościa, który o własnych siłach powstać nie może, uściskał go i zamienili z sobą kilka słów poufnych.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.