Listy do nieznajomego/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Listy do nieznajomego
Pochodzenie Kłosy. Czasopismo illustrowane, tygodniowe, poświęcone literaturze, nauce i sztuce
T. 27 Nr 685, s. 104–106
Wydawca Salomon Lewental
Data wyd. 15 sierpnia 1878
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

V.

Wracam jeszcze do powieści, o któréj rozroście wspominałeś. Mówiłem wyżéj, jak go sobie tłómaczę. Nie u nas tylko forma ta się tak przyjęła i znalazła uznanie: we wszystkich literaturach europejskich stało się toż samo, i jest najlepszym dowodem, że mamy do czynienia nie z płochém usposobieniem ogółu, ale z potrzebą naszego wieku.
Nie potrafię wyliczyć całego zastępu wybornych powieściopisarzy angielskich; nie potrzebuję ci przypominać francuzkich; nie chcę nareszcie obrachowywać ci niemieckich. Szwecya, Dania, Hiszpania, Włochy, mają ich także podostatkiem. Powieść w literaturze nie jest zresztą nowym przybyszem: przypomnij sobie Boccaciusza, Cervantesa, Scuderi, Richardsona, Goldsmitha, Voltaire’a. U nas się ona zjawiła późno: naprzód w poetycznéj formie „Banialuki“ i „Argenidy“, późniéj, z Krasickim, w „Doświadczyńskim“ i „Podstolim“. W czasach Sejmu czteroletniego próbowano się nią posługiwać w tendencyjnych powieściach „Rzepisze, matce królów“, „Goworku“ i kilku innych. Krasicki jest w niéj zarazem moralistą i malarzem, odwzorowuje swój czas i wypowiada czego życzy dla przyszłości. Tam gdzie kreśli obyczaje wieku, nie ma sobie równego między współczesnymi; nauki jego są nieco rozwlekłe i chłodne. Znać w nich już wiek podeszlejszy, w którym były pisane. Historyczny romans Niemcewicza ma wartość i dzisiaj; jego „Lejbe i Siora“ także. Z późniejszych, Skarbek się odznacza. Tak więc, od Krasickiego począwszy, nieprzerwaném pasmem ciągną się już powieści u nas, wszystkie niemal raczéj dla celu jakiegoś, niżeli dla sztuki przedsiębrane.
Nie myślę pisać historyi powieściopisarstwa naszego; poprzestaję więc na tych kilku wzmiankach. Próbowali sił swych w tym rodzaju niemal wszyscy znaczniejsi literaci nasi, z mniejszém lub większém szczęściem. Czytano ich chętnie, a co ważniejsza, powieść miała wpływ wielki, jeśli nie największy, na pojęcia, na obyczaje, na utrzymanie związku z przeszłością. Znaczna część czytelników uczyła się na niéj dziejów, chwytała przynajmniéj ich fizyognomią.
Mniejszym był wpływ takich powieści jak „Podstolic“, (Massalskiego), w których lekarstwo w mixturze nadto czuć było.
Pierwszych wydań „Jana z Tęczyna“, „Pojaty“, „Dodosińskiego“, romansów Bronikowskiego, dziś już nie widać prawie: tak je czytano, rozrywano i wyczytywano. One pierwsze z salonu przeszły do przedpokoju i garderoby, na folwarki.
Nie wspomniałem o ,,Malwinie“, o „Julii i Adolfie“, bo to były płody czysto salonowego sentymentalizmu, chorobliwe i niesmaczne. Zawróciły one może kilka głów, ale nie mogły trwałego wywrzéć wrażenia, bo czuć je było fałszem.
We wszystkich tych fazach, jakie powieść przechodziła aż do dni naszych, widzę ją zawsze nastrajającą się do smaku ogólnego europejskiego, tak samo, jak poezyą. Użycie do niéj żywiołów domowych z razu jest bardzo nieśmiałe; czuć, że przeszłość za mało jest znaną i zbadaną, aby dała z siebie sok żywotny wycisnąć. Barwy są mętne, niepewne, lub zbyte tonami neutralnemi i mało oznaczonemi. Niemcewicz pierwszy w „Janie z Tęczyna“. opierając się na pilniejszych studyach przeszłości, ośmiela się na dobitniejszy koloryt. Bronikowski téż, gdzie mu na studyach zbywa, odważniejszym jest w wypełnianiu braków.
Dziś mamy już cały zastęp pisarzy wprawnych, umiejętnie, śmiało, niekiedy, jak Kaczkowski, z wielką potęgą intuicyi malujących, szczególniéj niezbyt odległą przeszłość, któréj tradycye żywe sięgają.
Jeślim nie wspomniał wyżéj o H. Rzewuskim, to dla tego, iż, mimo wielkiéj potęgi talentu swego, ile razy miał do czynienia z tém, co przeżył, lub zasłyszał z ust żywych — jest nadzwyczaj nierównym sobie — i po-za sferą sobie właściwą, prawie bezsilnym. Nie zupełnie bez przyczyny posądzano go o powtarzanie rzeczy słyszanych i podchwyconych, pamięcią nadzwyczajną, z ust ojca.
To, co żywe i całe mu przyszło z kądkolwiekbądź, oddawał z dobitnością wielką; z głębszéj przeszłości, ilekroć się w nią posunął, życia dobyć nie umiał — przebierał ją tylko w kontusz ojcowski. Z Rzewuskim na myśl mi przychodzi Michał Grabowski, nierównie większy artysta, kunsztmistrz, lecz uboższy w pomysły.
Korzeniowskiego powieść współczesna, jako obraz obyczajowy, jest przewyborną, siłą intuicyi przechodzi wszystkich, oprócz Kaczkowskiego.
Zapytasz mnie może: co właściwie zowię tą siłą tajemniczą? Źle się wyraziłem, cząstkę biorąc za całość; winienem był to nazwać siłą twórczą po prostu. Potęga to, któréj pisarz nie nabywa, którą w sobie wykształcić może i podnieść, ale jéj nie nada sobie, jeśli nią natura nie obdarzyła. W danym wieku, na daném tle, na epoce znanéj i zbadanéj, znaléźć typy jéj właściwe, odgadnąć je, stworzyć, ze wszystkiemi koniecznemi ich przymiotami i wadami, tak, by czuć było, że wyrosły z łona jéj, a nie zostały narzucone — nazywam siłą twórczą.
Gdy żywe te postacie stanęły przed poetą, wniknąć w nie tak, wcielić się, aby w każdym danym razie znaléźć rozwiązanie, jak one musiały postąpić? co logicznie wynika z ich charakteru i z wpływu epoki? — zowię intuicyą.
Intuicya ta, władza wcielenia się, Awatar artystyczny, który poetę zdolnym czyni wnijść i w psa podwórzowego i w bohatera, w konia i w dziecię, tak, by im nie narzucić myśli, ruchu, głosu fałszywego — jest geniuszu potęgą. Probierzem każdego talentu staje się ta siła. Niektórzy wcielają się łatwo w charaktery sympatyczne, innych nie umiejąc sobie przyswoić i pojąć; drudzy barwy współczesne nadają utworom epok odległych. Intuicya jest większą lub mniejszą, pełniejszą lub niedostateczną; tylko geniusz zdoła w najdrobniejszy szczegół, w biegnącą po niebie chmurę, w niedostrzeżony pyłek wibrujący w powietrzu, wlać życie im właściwe. Są ludzie, tak cudowną obdarzeni potęgą, iż intuicyą tą zgadują istoty, których nigdy badać ani postrzegać nie mieli zręczności; lecz — bardzo wielka część talentów miernych, zastępuje ten dar obserwacyą drobnostkową lub odbijaniem wzorów nie z życia, ale z literatury branych.
Wielka, może największa, liczba pisarzy powieści, tak samo jak dramatycznych, natchnienie czerpie z drugiéj ręki; — własnéj intuicyi i siły twórczéj nie mając, posiłkują się stworzonemi już typami, które z małemi zmianami odtwarzają słabiéj a dziwaczniéj.
Tak się dzieje wszędzie. Ileż to odbić zjawiło się po „Notre-Dame“, W. Hugo i „Ostatnim dniu skazanego“.
Ile potomstwa zostawili po sobie bohaterowie romansów Walter Scotta, Hoffmanna i pani Sand!
W istocie, tylko geniusz jest twórczym; talent musi się ograniczyć na waryacyach z danego tematu. Geniusz tylko potrafi się tak zrosnąć z epoką, wnijść w proch i kości strupieszałe, by z nich żywe i prawdziwe wywiódł postacie. Świat i żywot jego cały, w najrozmaitszych swych przeobrażeniach, są rządzone prawem niezmienném; wszystko tu jest ściśle logiczne i konieczne. Umysł wyższy, który albo zbadał to prawo, albo cudem je odgadnął, z jednego szczątka odtwarza całość. Jest to ten rezurrekcyonizm Cuvier’a, który z zęba odgaduje zwierzę, z tą różnicą, iż geniusz nie uczy się, ale ma widzenie wieszcze, że jemu dosyć dotknięcia epoki danéj, aby prąd życia jéj uczuł w sobie.
Ci, którym brak téj siły twórczéj, uciekają się zwykle do wzorowania z żywéj natury, do portretowania. Tak powieść przeradza się w pamflet. Mieliśmy przykłady jego u siebie. Ma prawo powieściopisarz, jak malarz, typ żywy zużytkować, lecz w sposób twórczy, biorąc z niego co typem jest, a odrzucając indywidualne cechy.
A że typami nie godzi się zaludniać powieści, więc indywidualność im musi własną nadać siłę.
Jako dzieło sztuki, powieść nie jest łatwiejszą, ani mniéj cenną od innych rodzajów poezyi. Szatę tylko zwykle przywdziewa mniéj wykwintną i trwałą, czując, że im silniéj ma przemówić do współczesnych, tém słabszą ma nadzieję przeżyć ich i przetrwać chwilę, dla któréj stworzoną została.
Ilekroć jest obrazem teraźniejszości i dotyka zagadnień, wypowiada pojęcia i uczucia chwili — (gdy zadania ludzkości nie są w niéj potrącone) zostaje co najwięcéj historyczną po niéj pamiątką. Niezmierna chyba uroda artystyczna zbawia ją od zapomnienia. Czytaż kto dziś „Heloizę“, „Pamelę?“ „Don Quixote“ szczęśliwéj formie ocalenie winien.
Dodajmy tu szczególną uwagę, że dowcip, uśmiech, szyderstwo, sceptycyzm, negacya, — dłużéj żyją i pozostają, niż najwznioślejszych uczuć wyrażenie. Uczucia i idee dodatnie o świecie, zmieniają się, zużywają, ustępują jedne drugim; negacya i niewiara, niestety, wiekuiście żyją.
Wszystko, co dodatnie, z natury rzeczy niepełne jest, niecałe; bo ludzkość idzie, zdobywa i odkrywa coraz nowe światy, — gdy sceptycyzm jest właśnie bodźcem do pochodu. Jemu z żadnego ze źródeł, różdżką cudowną wywiedzionych ze skały, nie smakuje woda; on pędzi do szukania krynic nowych. Romans humorystyczny, satyryczny, dowcipny dłużéj się czytać daje, niż poważny. Rabelais nie zestarzał wcale; a cóż się stało ze Scuderami, a nawet d’Arlincourtem?
W powieściach postacie dodatnie, jasne, wielkie, są nieskończenie trudniejsze do malowania, niż błazenkowate, drobne, czarne. Najczęściéj się trafia i na obrazach i w romansach, że główni bohaterowie są chybieni. Poeta, usiłując im niemal nadludzkie nadać oblicze, czyni je bezmównym ogólnikiem, zimną maską, nie śmié ich uczynić ludźmi i tworzy posągi, którym tchu i ruchu braknie.
W naszéj literaturze ściśléj odznaczyć się dają tylko dwa rodzaje powieści: historyczna i współczesna, obyczajowa; w angielskiéj, niemieckiéj, francuzkiéj, rozmaite próby stworzyły oddzielne niemal działy, powieści wiejskich (Dorfgeschichten), kryminalnych, sensacyjnych, tendencyjnych i t. p.
W Niemczech, sielskie historyjki, w rodzaju Auerbacha, już się przejadły i musiały odżywić nową dozą realizmu, aby podniebienie łechtały. W Anglii, po cudownych prawdą obrazkach Dickens’a, romans sensacyjny uciekł się do narkotycznych środków, żeby pociągnąć ku sobie.
W Niemczech téż tych powieści spannend, zasadzonych na jątrzeniu ciekawości, na draźnieniu zawikłaniami spożywa się mnóztwo po czytelniach. Pokarm to niezdrowy, a zwłaszcza, gdy, jak w wielu francuzkich i niemieckich, za podstawę mu służy zbrodnia, za sprężynę policyjne jéj dochodzenie; gdy bohaterami są ludzie, których tylko rozpasana namiętność i temperament czynią zajmującymi. Mieliśmy niedawno przykład w procesie Francesconiego, zabójcy pocztyliona, który myśl zbrodni powziął z romansu Gaerstaeckera, jak zła książka okropne wydać może owoce. Powieść, malując obraz swojego czasu, musi nieraz odbić i najczarniejsze jego zakątki; lecz te brudy i kały brać za temat i zadanie, aby niemi ciekawość i zajęcie obudzić, jest niemal występkiem. Tam, gdzie massy na wpół wykształcone czytają wraźliwie, nieoględne słowo najstraszniejsze skutki pociągnąć może za sobą.
Realizm, w sztuce całéj się rozgaszczający, który z fotografią wszedł do malarstwa, z obrazów przechodzi teraz do literatury. Jako środek jest on i potężnym, i potrzebnym; jako cel — mógłby zabić tę sztukę, w imię któréj otrzymuje swe prawo obywatelstwa. Wywiera on w początkach wrażenie wielkie, pomaga do uprzytomnienia, do nadania prawdy szczegółom; lecz wybór ich musi być poddany prawidłom pewnym i miéć granice. Zasada ta, że naturalia non sunt turpia, mogłaby doprowadzić za daleko.
Dowcipny koncept Mich. Grabowskiego, może najtrafniejszy z tego wszystkiego, co w życiu powiedział — rozróżnienie sztuczki od sztuki, realizm miéć powinien na pamięci. My zaledwie pierwsze próby tego rodzaju i to świeżuteńko nabyte mamy w literaturze; jak daleko zajdziemy na téj drodze — nie odgadnę. Że się z niéj zawrócić późniéj będzie potrzeba — to pewna.
Mógłbym tu jeszcze, gdy mowa o powieści, słowo powiedziéć o typach naszych, szczególniéj z niedawnéj przeszłości, które najczęściéj występują.
„Soplica“ Rzewuskiego i wydany przed kilkudziesięciu laty Pamiętnik Paska“, służyły za protoplastów kreacyom późniejszym, w których zamaszystość, rubaszność, junactwo, jest rysem głównym. Jest w nich wiele prawdy, bo typy takie istniały, żyły i były dosyć pospolite; jednakże za jedynych wyobrazicieli przeszłości stawić ich nie podobna. Pozostało skazówek wiele, z którychby nie mniéj prawdziwe, nie mniéj oryginalne, a może nie mniéj téż sympatyczne wyprowadzić się dały. W tych postaciach wszystkich uczucie, namiętność, zakorzeniony obyczaj bezmyślny, główną cechę stanowią. Męztwo ich jest szalone, wiara i pobożność ślepa, surowość niekiedy posunięta do okrucieństwa, namiętności niepohamowane, — rozum zaledwie widoczny: wszystko to nadaje barwę wielką, lecz, choć dla rozmaitości, już-byśmy w świecie szlacheckim coś nowego wyszukać powinni. Rzewuskiego szlachcic miał braci może trochę podobnych do siebie, ale czémś téż różnych. Jakie się typy polskie urobiły z tego w literaturze niemieckiéj u Heinego, Freytaga, a teraz u Sacher-Masocha i Francoza — wiemy.
Przeszliśmy z bohaterów na karykatury, a samiśmy po trosze temu winni, bo sami nie ledwie karykatury stawiliśmy na pierwszym planie.
W powieści współczesnéj różnego rodzaju spekulatorowie, przemysłowicze, dorobkowicze, ludzie goniący za groszem, występują jako typ epoki.
Tym czasem u nas są to dotąd tak wyjątkowe zjawiska, że się powtarzanie ich w dramatach i powieściach zaledwie da usprawiedliwić.
Wiele, wiele, mój drogi stary kolego, o powieści-by się powiedziéć dało, gdybym ja sam ich tyle nie napisał i nie był w téj sprawie obżałowanym.
Blizko przez pół wieku opowiadam w nich to, co do koła słyszę, na co patrzę, co odczuwam. Niektóre z opowiadań tych dla mnie samego stały się już niemal historyą — tak świat w nich z natury malowany dziwnie się odmienił. Z „Latarni czarnoksięzkiéj“ nie został nikt, wszystko poszło do grobu, nie mówiąc już o dawniejszych; nie znajdzie się dziś ani Ulana, ani Jermoła, ani Ostap Bondarczuk i Jaryna. Powieść, ile razy jest wierném odbiciem czasu, choćby z innych względów straciła na wartości, zachowa pewną cenę, jako dokument historyczny.
Jest-li co szacowniejszego do obrazu obyczajów za Stanisława Augusta nad początek „Doświadczyńskiego“?
W chwili, gdy ten list kończę, powieść nie ledwie schodzi na drugi plan, zepchnięta przez dramat i komedyą. Jako czynnik cywilizacyjny, scena działa żywiéj, silniéj, potężniéj pewnie od powieści; lecz zakres jéj czynności jest warunkami scenicznemi bardziéj ograniczony. Wrażenie silne z natury swéj prędzéj się rozprasza i ściéra. Dramat zaś dzisiejszy, tak, jak go stworzyli nowi pisarze: Dumasowie, Sardou i w ogóle Francuzi, przeważnie się opiera na zawikłaniach, na ściąganiu effektów, charakterami tylko posługując się jako narzędziami. — Ścieśnia to jeszcze granice, w których się obraca.
Przypominasz sobie pewnie na Bernardyńskim Zaułku, Wiktora Każyńskiego, u mnie deklamującego, grającego raczéj sceny z komedyi Fredry. Jest-że dziś jedna choćby komedya nowa, z któréjby sceny jakiéj nauczyć się i powtórzyć ją brała ochota?! Najstraszniejsza to dla nich krytyka.
Na scenie wywołują one effekt, robią wrażenie, szczególniéj gdy je Modrzejewska, Popielówna, Żółkowski, Hoffmanowa, Rapacki, Królikowski lub Rychter odegrają; lecz wrażenie to ściera się wprędce, więcéj będąc przywiązane do akcyi, niż do słowa, które nie jest jéj wyrazem, ale narzędziem. U Moliera, u Fredry, każde słowo ma znaczenie, jest odcieniem; u nowych pisarzy ledwie w głównych sytuacyach przywiązuje się do niego waga pewna. Pojęcie akcyi w dramacie stało się dziś trywialniejsze, brutalniejsze, — duchową ona nie jest, ale cielesną, mechaniczną. Poziom znacznie się obniżył pod tym względem, nawet od czasów Szekspira. Wiek pozytywizmu potrzebuje akcyi na kułaki.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.