Zebrałem deszcz na ręce wyciągnięte, — Deszcz rzęsisty, ciepły jak łzy... I wypiłem go jak odwary wyklęte Za urok zły, — Aby ma dusza w twojej miała ciche sny...
Zebrałem ziarna z mrocznego śpichlerza, — Ziarna dzwoniące o deski jak grad... I wsiałem w skiby twardego pobrzeża, — Że szron poranny w nie spadł, — Abyś zerwała pewnych żniw dożynny kwiat.
Zebrałem trawy i liście jesieni, — Trawy i liście, które wicher miótł... I zapaliłem w stos cichych płomieni — Że kryły żywych soków cud, — Aby pogodniej było ci czekać na wschód.
I zebrałem lic twoich rumieniec i czar, I oczu śmiech i szczęsne włosów runy, By uczynić z nich sobie złoty żar, I radosne promienie, i harfowe struny... — I dzień mam dzwonny, jako pszczelnych ulów gwar.