Z starych lazurów złotej zwiei, w tajemniczy Najpierwszy dzień, i z wiecznych gwiazd śnieżycy cichej Dla ziemi obcej jeszcze klęskom i dziewiczej Oddzieliłeś, o Panie, przeczyste kielichy.
Mieczyk dziki o szyi wysmukłych łabędzi, I płomienny laur boski dla wygnanych duchów, — Jak serafin, co spływa z niebieskich krawędzi, Spłoniony od jutrzenki różanych podmuchów...
Hyacynt i mirt, o lśnieniu ponocnych błyskawic, I podobną do ciała kobiecego — różę, Okrutną Herodyadę wonnych kwiecia ławic, Skąpaną w krwi radosnej i dzikiej purpurze.
I tyś uczynił rzewną biel łkających lilii, Która nad morzem westchnień, co o pierś jej trąca W blednącej dali modrych kadzidłach się chyli I marząca wystrzela ku tarczy miesiąca...
Hosanna więc na dzwonkach i na kadzielnicach, Ojcze nasz! O, hosanna za kwieciste Limby! I te echa w wieczoru mistycznych tęsknicach... Ekstatyczne spojrzenia, migocące nimby:
Ojcze, coś stworzył w prawem i możnem twem łonie Kielichy, kołyszące lek jutrzejszej doli: Wielkie kwiaty o szczęsnym, balsamicznym zgonie Dla poety smutnego, gdy go życie boli.