Na śpiącym stawie cicho drżą sitowia sploty, A niekiedy w powietrzu łagodnie oddycha, Jak niewidzialnych ptaków trwożliwe przeloty Stłumionych drżeń wietrzanych harmonia cicha.
Blady księżyc rozlewa się bożym uśmiechem Na nieskończonych łęgów kwieciste podściele, Skąd zapachnie niekiedy gorącym oddechem Młode krzewię zroszone i kwitnące ziele.
Lecz oto cicho, cicho zawodzić poczyna Pieśń, którą łkają w mroku żałosne źródełka, — Póki w sercu ich śpiewna, samotna godzina Wszystkich pragnień i tęsknot i snów nie rozełka.
A wtedy z głębin cichej przeszłości wypływa Wspomnienie snów, prześnionych w takie same noce, I zdaleka — powraca ułuda szczęśliwa, I na wargach się słowo miłości trzepoce.