[108]Legenda
I.
Srebrny dwór stał, a sen nadymał
puch jego rzeźb spokojnych i białych jak zima.
Nocą czernił szczeliny i układał z głazów
wiele przeobrażonych jak duchy obrazów,
wiele snów, które zwinnie uskrzydlone biegły
i tak się w noc zmieniały w jelenie ścian cegły
rzeźby w białe owady co świszcząc leciały
powietrze w morze, a kolumny w skały.
takTak przemieniała noc, a w dzień o świcie
każdy pielgrzym oglądał jakby sen w granicie
kuty. Tak lotny zamek był jak pióra
z lotek ptasich, a mocny jak piorunów góra.
II.
A mieszkał w nim nie człowiek — ten, którego baśnie
zwą cesarzem, a żywe opowieści — Bogiem,
i choć nikt go nie widział, każdy mógł wyjaśnić
z mieszkańców tej krainy pod zamkiem, że ogień
albo skrzydło jest jemu podobne, a inni
nazywali go burzą w jakimś gromów hymnie,
a inni: snów doznaniem, inni nieistnieniem
albo karą i sądem, albo zapomnieniem.
I każdy widział Pana, każdy na przysiędze
mógł głowę kłaść pod topór jak rękę na księdze
i każdy widział Pana i znał go nie lepiej
niż byle gwiazdę, choć go co dzień w chlebie
pożywał i wykrawał znak na nim, krzyż albo
półksiężyc, albo herby. Nieświadomą chwalbą
pożywał go i nie znał, a powiadał wiele,
i tak byli ci wszyscy jakoby chrzciciele,
którzy chrzcząc w imię swoje, nazywali rzeczy
imieniem smutnym jak każde człowiecze.
[110]III.
Chór:
A nie nazwę ja brzegu ni zamku.
A nie nazwę wołania, co we mnie,
bo za chmurą jest chmura, a za nią
szeleszczący rozwija się wszechświat,
za nim chmura, a za nim wołanie,
za nim jeszcze się warstwa rozwija
i co nazwę, to chmura wymija,
a co wezwę, to jeszcze znaczenie,
które imion ni słowa nie znaczy
które jest jak majestat przebaczeń
I nie nazwę. Za chmurą znów chmura,
za nią sen, ni to śpiew, ni to pióra
i nie nazwę ja brzegu ni zamku,
nim się drogi pozamną nie zamkną.
IV.
A miał Pan synów trzech — jak to bywa
w baśniach — każdy się człowiek nazywał,
każdy imię to samo nosił.
I zawołał Pan synów trzech — jak to bywa
w baśniach — i rzekł: Ja nazywać
ani imion nie będę wam głosił.
Poślę was — jak to baśniw baśni, w legendzie —
w ziemię, w morza żelazne i wszędzie,
gdzie się kształt staje twardy. Na ziemi
każdy w imię się swoje zamieni
V.
I schodzili powoli, a gwiazdy szumiały
deszczami krwi zielonej ulewami chwały
i czuł każdy jak w korze gdy drzewo się wzniesie,
że jest sam choć jak drzewo w lesie.
I czuł każdy poczynanie się mitu
i żelaza i złota, granitu,
i choć z zamku co z piór się zdawał
każdy czuł jak się ziemią stawał,
jak mu cień rośnie w stopach i wola
jak wyrasta rośliną na polach,
jak mu morze nazywa się matką
jak uściśnie powierzchnię gładką
i odbije dojrzałego syna
dla którego jest ciała — przyczyna.
[112]
I nim się stali dopełnieniem ruchu
zapomnieli ust i ojca słów
i tak byli trzygłos ducha
który nagi wybiega na łów.
I tak byli. — Tak poszli, poznali,
tak się w czynie jak w dzbanie ustali
jakby woda kryształowa w dzbanie,
której dzban jest przez twardość — poznaniem.
VI.
Chór:
Nie oświecisz. Kto wybiegł — nie wraca
tak nazywa cię snem albo orłem,
tak piorunem, albo i spokojem
nie pamięta, kto wybiegł — nie wraca
Nim oświecisz. Nie zrozumieć za słowem
ukrywanych elementów walnych
i żelaznych bram i snów otwartych
i tak kamień przeczuwa cię martwy
i nie nazwie cię o ile czuje,
i nie wezwie jeśli ciebie pozna.
Oto ciało, nad nim noc kołuje
noc zamknięta na słowo, noc mroźna.
VII.
Jechał pierwszy syn na koniu
pod jaworem, pod jabłonią
słaby był i dzieckiem jechał
przez pomniki miast.
Słały gwiazdy noc jak liść.
Gdzie mu było puszczą iść?
tam zwierzęca wełna w grozie
nosi w krwawych pyskach noże
tam pioruny w huku burz
jakby tędy słabość niósł.
Więc nawrócił w kłęby miast,
gdzie talary białych gwiazd
[114]
Na śnie ludzkim leżąc warczą
jakby psy.
Wtedy śnią się złe komnaty, pełne złota
krwawe szaty
wtedy śni się złota brzęk
ostry nóż i cierpki lęk.