Krótki życiorys o. Wacława Nowakowskiego, kapucyna (Edwarda z Sulgostowa)/Powrót ze Syberyi, r. 1873-1875 i emigracya

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Janocha
Tytuł Krótki życiorys o. Wacława Nowakowskiego, kapucyna (Edwarda z Sulgostowa)
Rozdział Powrót ze Syberyi, r. 1873-1875 i emigracya.
Wydawca Wydawnictwo OO. Kapucynów
Data wyd. 1903
Druk Drukarnia „Czasu“
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Powrót ze Syberyi, r. 1873—1875 i emigracya.

Podczas reakreacyjnych pogadanek, O. Wacław zapytywany o sposobie życia na Syberyi, opowiadał ciekawym młodszym słuchaczom rozmaite poważne i mniej znaczące wydarzenia, które dla urozmaicenia i zajęcia, łaskawym czytelnikom przytaczam.
O. Wacław zanim co o Syberyi miał powiedzieć, zwykle zawsze ciężko westchnąwszy — Ach! — mówił:
— Ciężkie i przykre mieliśmy na Syberyi chwile. Mimo woli, trzeba było zakonne zachowywać ubóstwo, lecz mnie, jako zakonnikowi, lżej było je znosić. Dostawaliśmy miesięcznie 6 rubli na opędzenie wszystkich potrzeb życia i mieszkania, nie mówiąc o ubraniu. Dla mnie wystarczył popielaty, wytarty aż do kostek hałatnik, służący mi za habit, który przepasywałem sznurem i wyglądałem jak teraźniejsi Bracia Albertyni. Mieszkanie wynajmowaliśmy sobie wspólne i wspólne też prowadziliśmy gospodarstwo i zarząd domu. Kolejno każdy z nas miał tygodniówkę kucharza, czy znał się lub nie na sztuce kulinarnej, musiał gotować. Ja niestety nigdy kuchni nie widziałem, aż naraz zostałem kuchmistrzem. Najłatwiejszemi do ugotowania potrawami wydawały mi się: zupa grzybowa, pierogi i knedle, te też podług własnej kombinacyi ugotowałem na obiad kolegom. Zagotowałem wodę, wsypałem kaszy i grzybów, osoliłem — i to była zupa. Następnie zarobiłem rękami ciasto i z tego utoczyłem duże, twarde kule, sądząc, że gdy się ugotują, będą miękkie; okrasiłem omastą i podałem. Zgłodniali koledzy zjedli, niby chwalili, że dobre, ale tak się nasycili, że na cały tydzień stracili apetyt. Ten wypadek uwolnił mię na zawsze od kuchni. Gdyby nie zasiłki Adamowej hr. Zamoyskiej, która każdemu z nas od czasu do czasu przysyłała po 10 rubli, nie mielibyśmy w czem chodzić i gdzie mieszkać. Z takiego ubóstwa trzeba było wspierać kolegów jeszcze uboższych od nas. Opatrzność Boża i tam nie zapomniała o nas. Gdyby były ruble, krótszym byłby też i nasz pobyt na Syberyi. Co mogłem oszczędzałem na podróż. Miałem zaufanie i pozwolono mi przechadzać się i robić wycieczki do poblizkich miejscowości i okolic. Razu pewnego robiłem z Tunki wycieczkę do Jachutów, aby odwiedzić naszych. W drodze zaskoczyła mię burza, a miałem się przeprawić przez górską rzekę. Chłop nie chciał mię przewieźć kibitką, bo konie były słabe, a więc zrobiwszy krzyż, puściłem się w bród. Woda górska uniosła mię i zalała, ale czemuż nie zatopiła? Ot opatrznościowo wyrzuciła na szkarpę. Przyszedłem do przytomności i drżąc od zimna, czekałem na jakiego przewodnika. Nadszedł poczciwy pastuszek i wskazał kierunek do Krasnojarska. Tu kilka dni u znajomych chorowałem, ale za ich staraniem przyszedłem do zdrowia i proszony, zatrzymałem się kilka tygodni, pocieszając smutnych i z rozpaczonych, (jako Misyonarz uczył religii i pobożności młodszą brać. Nazywano go też dlatego ascetą, obserwantem, ale żartobliwie; na seryo zaś, każdy polecał się jego modlitwie).
Za wpływemi usilnem staraniem rodziny, a przedewszystkiem rodzonej siostry, otrzymałem w r. 1872 od dotyczącej władzy z Petersburga ułaskawienie (t. j. pozwolenie wolniejszego i swobodniejszego pobytu w Rosyi). Wyznaczono mi na mieszkanie Wołogdę[1]. Stąd mogłem robić wycieczki wszędzie, wyjąwszy prowincyi zabranych. — Z tej wolności postanowiłem skorzystać i w duszy układałem ucieczkę, lecz niestety nie było groszy. Udałem się w tym celu do Jarosławia (w Rosyi), do Ks. Arcybiskupa Felińskiego i prosiłem o pożyczkę. Ks. Arcykiskup, choć sam ubogi, ofiarował mi 20 rubli, za które pojechałem do Jekaterynosławia (nad Dnieprem, 30 mil na południe od Kijowa), gdzie mój siostrzeniec Wasilewski był internowany. Stąd pojechałem do Kijowa, gdzie był gubernatorem kolega szkolny. Przedstawiwszy się na audyencyi, przedłożyłem pismo z Petersburga (list „Wołczy“), gdy atoli w Kijowie i Wilnie nie wolno mi było mieszkać, polecił gubernator telegrafować o pozwolenie do Petersburga. Gdy pozwolenie nadeszło, zamieszkałem w Kijowie i odwiedzałem stąd krewnych. Z Kijowa wyjechałem do Odessy, gdzie u notaryusza Hesse, kolegi, otrzymałem prace z miesięcznem wynagrodzeniem 25 rubli, a za lekcye miałem 20 rubli[2]. Żyjąc skromnie, zaoszczędziłem na podróż do Winnicy nad Pilicą. Przybywszy tu, zamieszkałem na pewien czas sekretnie u OO. Kapucynów. Następnie po kilku tygodniach O. gwardyan Kazimierz, obawiając się, aby mię nie zdradzono, dał mi listy polecające do księży i panów okolicznych, zaopatrzył czem mógł i wyprawił w górską i pustą okolicę. Szedłem pieszo ustroniami i przeważnie noca. Zmuszony, wstępowałem do odosobnionych zagród i folwarków, i byłem wszędzie bardzo gościnnie przyjmowany, a za nadejściem nocy, odsyłano mię w dalszą drogę z przewodnikami.
O. Wacław przezorny i ostrożny, aby się nie dać poznać, że jest zakonnikiem, nadrabiał minami i przybierał dziarską postać, mimo to wszędzie zdradzał go charakter duchowny. Raz przewodnik po dłuższej rozmowie, zapytał:
— Pan to pewnie nie świecki?
— A czemu? — zapytał O. Wacław.
— A bo świeccy panowie tak pięknie o Bogu nie mówią, ani nie nauczają w podróży. W domu są niektórzy bardzo pobożni, tak jak ci, do których teraz idziewa.
I rzeczywiście widać było zdala wiejski dworek hr. Potockich, zamieszkały przez pełnomocnika, czy też dzierżawcę. Gdy przybyli na podwórze, przewodnik, tu już znajomy, udał się wprost do gospodarza, szepnął mu coś na ucho i oddał list. Po chwili O. Wacława zaproszono w gościnę, serdecznie przyjęto i uraczono. A że był bardzo zmęczony, dano mu osobny pokoik. Już usypiał, gdy w tem obudziło go monotonne mruczenie poza ścianą: Ora pro nobis...! Ora pro nobis! (t. j. módl się za nami). Rozmarzony sądzi, że jest w klasztorze; serce raźniej zabiło, z radości zrywa się i siada na łóżku i słucha: Consolatrix aflictorum! Ora pro nobis! Auxilium Christianorum! Ora pro nobis! to znaczy: „Pocieszycielko strapionych! Módl się za nami! Wspomożenie wiernych! Modl się za nami“! Rozrzewnił się, ukląkł i dokończył litanii, którą pan domu, gospodarz z rodziną późno w nocy odmawiał. Wypadek ten miły, tak głębokie wywarł na nim wrażenie, że będąc kapłanem, podawał go w kazaniach za przykład pobożności dawnych Polaków, a zakonnikom często o nim opowiadał. Przed wschodem słońca odesłano go piękną karyerką do Skały, a stąd przez Podwołoczyska za granicę.
W r. 1875 przybył do Krakowa do O. Józefa Maryi Rosset, kapucyna, również emigranta z Królestwa Polskiego, (rodem z Warszawy, w r. 1865 przybył do Krakowa, gdzie zmarł dnia 16 lutego 1902 r.). Ponieważ O. Wacław do prowincyi OO. Kapucynów galicyjskich nie miał jeszcze urzędowego przyjęcia, udał się w odwiedziny do Ks. Maryańskiego, kanonika katedralnego w Poznaniu i innych przyjaciół. Gdy ich jednakże nie zastał w Poznaniu, otrzymawszy zasiłek pieniężny od krewnych, wyjechał do Paryża, aby tam wstąpić do zakonu OO. Trapistów, mających klasztor pod Paryżem. Tam przepędził na rozmyślaniu rekolekcyjnem dni kilka. Gdy jednak charakter zakonu nie odpowiadał jego intencyom, pożegnał się z OO. Trapistami odjechał do Paryża, gdzie z polską emigracyą zaznajamiony, oddychając wolnością i ciesząc się ogólną miłością, przepędzał weselsze dni życia.
Tam rodzina powiadomiła go, że pewna bardzo zamożna rodzina polska pragnie go mieć za instruktora i opiekuna w podróży, dla chorego syna za granicą. Za wynagrodzeniem 1000 rubli rocznie, zgodził się na propozycyę i z powierzonym sobie paniczem wyjechał do Włoch. Bawił w Rzymie, we Florencyi, Pizzie i w innych wybitniejszych miejscowościach włoskich, a także i w Szwajcaryi.
Powróciwszy z klimatycznej podróży do Galicyi w r. 1876-1878 zamieszkał we Lwowie i oddał się pracy literackiej przy Redakcyach: Ruchu literackiego i Wiadomości kościelnych, mieszkając z Ks. Aleksandrem Maryańskim, profesorem, przebywającym obecnie w Gnieźnie.
Nareszcie od O. Józefa Krzysikiewicza, prowincyała OO. Kapucynów, do prowincyi galicyjskiej otrzymawszy przyjęcie r. 1878, przybył do Sędziszowa do Klasztoru, i tu odbył trzeci w swem życiu nowicyat.






  1. Patrz i czytaj opowiadanie O. Wasilewskiego, str. 24.
  2. O. Wacław zamieszkał przez jakiś czas w Odessie, gdzie był prywatnym pisarzem. Ztąd w końcu maja 1875 r. odwiedził Ks. Józefa Dawidowicza, byłego Sybiraka, zostającego pod dozorem policyi w Jekaterynosławiu. Tutaj przybył wraz ze swą siostrą, a matką Ks. Wasilewskiego, Jezuity. Ks. Dawidowicz, to prawdziwie kapłan święty; — wszędzie gdzie był, czy w Syberyi, czy w Jekaterynosławiu okazał się jako narzędzie Opatrzności. W Jekaterynosławiu pod dozorem policyi pomiędzy innymi był wówczas p. Maryan Dubiecki, prof. z Równego. Gubernatorem tamtejszym był Durnowo, przyjaciel cara Aleksandra II., późniejszy minister, życzliwy dla zesłanców polskich. Kiedy O. Wacław Nowakowski i siostra jego żegnali się d. 30 maja, przed wieczorem, z Ks. Dawidowiczem, wszedł do Ks. Dawidowicza pod tę porę Ks. Dr. Smoczyński, obecny prepozyt św. Floryana w Krakowie, który co tylko przybył do Jekaterynosławia, przysłany tam pod dozór policyjny z Baja, z Kostromskiej gubernii. Po zaznajomieniu się, p. Wasilewska usiadła do harmonium i we czworo odśpiewali: „Pod Twoją obronę“, poczem Ks. Dawidowicz dał błogosławieństwo obojgu odjeżdżającym do Odessy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Andrzej Janocha.