Kochanek Alicyi/XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Kochanek Alicyi
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1886
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Emilia Śliwińska
Tytuł orygin. L’Amant d’Alice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.
Pułkownik Komuny.

Paryż był zagrożony. Należało bronić Paryża.
Paweł de Nancey zaciągnął się jako ochotnik pod rozkazy generała D... i spełnił swój obowiązek jako szlachcicowi przystało.
Został ugodzony kulą w lewe ramię, w potyczce pod Bourget, obok Ernesta Baroche umierającego po bohatersku, w chwili, w której bataliony Bellevillèskie jako prawdziwi republikanie, nie chcieli iść w ogień, usprawiedliwiając słowa wielkiego Juliusza Favra, który powiedział: „Nie ma już ludu!
Umierającego hrabiego przyniesiono do domu przy ulicy Lille, a biedna Alicya po raz drugi nakazując milczenie ogarniającej ją rozpaczy, odegrała przy nim rolę siostry miłosierdzia.
Po raz też drugi słodka i łagodna istota, stała się aniołem wybawicielem tego, którego kochała.
Jak w Niemczech po pojedynku z Gregorym tak teraz, pan de Nancey zawdzięczał jej życie, lecz powrót jego do zdrowia odbywał się bardzo powoli, bo kiedy po zawieszeniu broni co nastąpiło 18 marca, za słabym był jeszcze by módz wyjechać z Paryża. Biedny zaś Paryż wpadając z deszczu pod rynnę, jak powiada ludowe przysłowie, wydobył się z rąk ludzi 4 września dlatego, by wpaść w nikczemne pazury dyktatorów Komuny.
Tak, paryzka komuna miała przerazić świat cały!
Po wojnie i przegranej, Francya utraciwszy dwie prowincye i wzbogaciwszy skarb pruski niezmiernemi bogactwami, miała jeszcze przed sobą, stokroć większe i nieprzewidziane nieszczęścia, a nierównie bardziej hańbiące niż wtargnięcie, niż przegrana, niż ruina!
Miano widzieć francuzów, francuzów!.. korzystających z tego, że konająca matka ojczyzna tracąc krew tysiącem ran, bronić się nie mogła i ostatnim ciosem czyhających na jej zagładę!...
Tak, straszna komuna roku 71, miała sparodjować rok 93 i niemodne rusztowanie zastąpić fuzyą, która równie dobrze, lecz prędzej zabija.
Miano ujrzeć wodzów demagogii pchających na przód biedne istoty zbydlęcone, rozszalałe, bez poczucia, spojone absyntem i czerwonymi dziennikami, które przenosząc hańbiących 30 sous dziennie z ruchawki, nad uczciwy zarobek w warsztatach, porzuciły narzędzia swe dla zastąpienia ich powstańczemi szaspotami i poszły na rzeź! — po przegranej sprawie, nikczemni, bezwstydni wodzowie rozpierzchli się, lub pochowali z przerażenia, by nie patrzeć na śmierć swych żołnierzy...
Pomiędzy tymi hersztami zaś, można było napotkać ludzi, którzy dawniej zanim pycha popchnęła ich do szaleństwa, zanim szkodliwe porządliwości i zwierzęce namiętności stłumiły w nich ostatni promyk zdrowego sensu, zdobyli sobie stanowisko w literaturze i sztuce, a którzy, podwójni zbrodniarze, przy pomocy talentu i sławy, popchnęli w przepaść zbłąkanych, których poprzednio umieli oczarować...
Artysta Coubert, naprzykład, podburzył obrzydłych radykałów przeciwko kolumnie Vendôme i ten pomnik przeszłych naszych tryumfów, te dumne trofea ukute z bronzu zdobytych armat, miały runąć w błoto i kał, podczas gdy to żywe błoto zwane federalistami z krzykiem miało przyjąć ich upadek. Ukryci zaś w tłumie oficerowie i szpiegi cesarza Wilhelma śmieli się z tego rozszalałego motłochu kopiącego nogami swą chwałę, i plwającego na swój honor...
Feliks Pyat głosił z ambony mord i pożogę; hrabia Henryk de Rochefort-Luçay, w dzienniku swoim „Mot d’Ordre“ (Słowo Rozkazu) wydał istotnie „Słowo rozkazu* burzycielom hotelu na placu Saint-Georges, łupieżcom skarbca kościoła Notre-Dame (Panny Maryi), podpalaczom Roquetty...
Miano ujrzeć nakoniec, (rzecz najniepodobniejszą z niepodobnych!) Wiktora Hugo, sławnego poetę, chwałę Francyi rojalistycznej, ofiarującego schronienie zbiegom z Komuny, to jest mordercom arcybiskupa i de Chaudey, który niepozwalał na podpalenie naftą Tuilleries, i Ratusza, który się sprzeciwiał podpalaczom teatrów, gdzie autor sztuk: „Król się bawi“ i „Marya Tudor,“ wystawiał swoje dramata.
W jednym z epizodów wielkiego romansu paryzkiego, który się ukaże pod tytułem: „Tragedya Paryża[1] a który prawdopodobnie najpierwej wpadnie w ręce czytelnikom „Figara,“ autor tego opowiadania ma zamiar wystawić na widownię, ludzi i wypadki z komuny i chyba nigdy realne pióro pisarza nie pokusi się, o odwzorowanie ohydniejszego przedmiotu.
Dziś nie możemy zatrzymywać się dłużej pośród tego wykolejenia. Należy zdążać do rozwiązania dzieła.
Wiadomo jaka szarańcza obcych awanturników, chciwych złota, galonów i rozpusty, spadła na Paryż. Któż nie pamięta Dombrowskich, Wróblewskich, La Cecilia i tylu innych, jako generałów komunistycznych partyj?
Miasto zajmowało się wielce pewnym pułkownikiem federalistów, który niezmiernie prędko stał się popularnym, legendowym prawie.
Powiadano o nim, że był księciem wołoskim. Głos publicznej opinii twierdził, że kiedyś miał zamiar zamordować Napoleona III. W międzynarodowej partyi wybitne zajmował stanowisko. Prusak Franckel poważał go. Cluseret odpowiadał za niego.
Był zresztą dzielny i swoją własną osobą płacił z najzimniejszą krwią.
Brunatna i oryginalna jego piękność, długie i delikatne wąsy, malowniczy układ, a nadewszystko wspaniałomyślność jego, silne wywierała wrażenie na motłochu który tworzył przy nim straż pretoryańską, a który wdzięcznym mu był za to, że mogąc wynieść się na stopień generała, był tylko pułkownikiem.
Federaliści witali go okrzykami, kiedy przejeżdżał konno po Bulwarach, strojny w kępy o pięciu galonach, przy długiej szabli zwieszonej na boki konia, przy błyszczących rewolwerach przyczepionych dwoma stalowemi łańcuszkami do paska, lub też kiedy wieczorem szukając w miękkiej rozkoszy dozwolonej rozrywki po wojennych trudach, przejeżdżał rozciągnięty na poduszkach wielkiej karety o ośmiu resorach (skradzionej rozumie się w remizie dawniejszych posiadaczy), a otoczony rozwięzłemi dziewczętami.
Pułkownik, jak wszyscy pułkownicy federalistów, wydawał od czasu do czasu swoją małą proklamacyę, napisaną zawsze w bardzo małej formie.
Nie podpisywał się na niej swoim imieniem księcia — czyż to mówić potrzeba? — lecz po prostu imieniem Gregory.
Był to istotnie nasz wołoch, nasz Gregory, któremu kobiety, a nadewszystko karty, zabrały w kilku miesiącach majątek hrabiny.
Ujrzawszy się nagle panem znacznego mienia, którego cyfra przewyższała o wiele najśmielsze rojenia, hultaj, pomimo wytrawnego doświadczenia i energicznego charakteru, został jakby oszołomiony.
Straciwszy głowę jak to zwykle bywa, postanowił podwoić, potroić, zdziesiątkować ogromne kapitały, jakie trzymał w ręku.
Pamiętnym jest sławny Garcio, zdobywca kilku miljonów na niemieckich bankach, których jednak nie potrafił utrzymać.
Tak samo było z Gregorym, wtedy to drapieżny ten ptak pociągniętym został, jak wszyscy jemu podobni, ku rozszalałemu Paryżowi, chwiejącemu się nad brzegiem przepaści wykopanych przez ludzi 4 września, a wzniesiony nadmiernie przez oprawców 18 marca.
Przyszła nareszcie chwila powiedzieć w kilku słowach, kim był na prawdę wołoch i jakim sposobem udawało mu się przez lat kilka, że na seryo wierzono w jego tytuł i że wielu zacnych ludzi podawało mu rękę.
Książęca rodzina, nosząca historyczne nazwisko S... egzystowała istotnie i po dziś dzień egzystuje na Wołoszczyźnie.
Rodzina ta bogata niegdyś, lecz zbiegiem okoliczności sprowadzona do bardzo skromnego mienia, zamieszkiwała starożytny zamek leżący wśród lasów, zdala od szerokiego świata.
Książe S... umarł był oddawna.
Księżna żyła samotnie z jedynym synem, któremu było na imię Gregory, a który na kilka lat przed zaczęciem opowiadanej przez nas historyi, skończył lat piętnaście.
Ani matka, ani syn nie opuszczali nigdy swoich włości, gdzie otaczała ich mała liczba służących.
Księżna marzyła o tem, by siłą oszczędności, odbudować dla Gregorego część utraconego bogactwa i znakomitemu domowi powrócić cokolwiek dawnej świetności.
Ażeby zaś młody książę mógł stanąć na szczycie marzonej dla niego przez matkę karyery, należało mu dać odpowiednie wychowanie, a księżna za nic w świecie nie chciała się z nim rozłączyć...
Więc co tu robić?
Postanowiła dać mu nauczyciela, ten zaś nauczyciel był to młody dwudziestoletni człowiek obdarzony bystrym umysłem, a syn dawnego czynszownika rodziny S... który nauki ukończył chlubnie na uniwersytecie w Bukareszcie.
Chciwy wiedzy, niezmordowany w pracy, czyniąc sobie igraszkę z największych trudności, młody Georgy — tak było na imię nauczycielewi — posiadał zwłaszcza dar do języków. Słowa, frazesy, djalekt obcych języków, lokowały się w jego pamięci nazawsze.
Obdarzony tak wielkiemi zdolnościami Georgy, pomimo nizkiego urodzenia, co w jego kraju nieprzebytą było zaporą, mógł i powinien był zdobyć sobie kiedyś znaczne stanowisko.
Nieszczęściem jednak miał on w sobie najróżnorodniejsze złe skłonności, które czekały tylko na sposobność wydobycia się na wierzch.
Zbytek burzliwego życia, kobiety, dobry stół, wyborowe wina, słowem przyjemności pod każdą postacią pociągały ku sobie młodego Georgy, zajmowały mu umysł, mięszały się do snu, nie odrywając go jednakże od pracy.
Pod takim kierunkiem młody książę, jakkolwiek średnich zdolności, uczynił szybkie postępy.
W wieku lat ośmnastu wiedział więcej, niż studenci rówieśnicy jego i niezawodnie Georgy byłby zrobił kiedyś z niego znakomitego człowieka, gdyby nie nieszczęśliwy wypadek. Pewnego dnia będąc na polowaniu, spadł z konia przeskakującego pień drzewa i to tak nieszczęśliwie, że nieodzyskawszy przytomności stracił życie w przeciągu dwudziestu czterech godzin.
Księżna z rozpaczy zalewała się łzami, a mieszkanie swoje przemieniła w rodzaj klasztoru, zkąd nie wyszła już więcej i gdzie nie przyjmowała nikogo. Wprzód jednak, tytułem gratyfikacyi ofiarowała młodemu Georgy sumę względnie znaczną, która mogła zapewnić mu nawet dobrobyt.
Wejście w posiadanie takiej sumy, było właśnie sposobnością, na którą oczekiwały złe narowy pana Georgy.
Zaopatrzony w mały swój skarb, wołoch postanowił urzeczywistnić bezzwłocznie swoje marzenia o zbytkach i przyjemnościach.
Udał się do Niemiec, gdzie grał, wygrywał i pochlebiało mu mnóstwo wyzyskiwaczy i kurtyzanek szukających szczęścia w miejscach kąpielowych.
Ludzie ci uważali go dla pieniędzy, jako wielkiego pana. Raz powiedziała doń pewna ładna kobieta:
— Mnie się zdaje, że pan musisz być księciem podróżującym incognito!
Słowo to zadecydowało o jego przyszłości. Wytłómaczył sobie, że nic łatwiejszego jak przybrać tytuł księcia przy dobrej swojej minie i zrobić się tym Gregorym S... którego nikt nigdy nie widział i o śmierci którego nie wiedziano.
Myśl ta owładnęła jego umysłem z niesłychaną siłą. Pod jej urokiem nie miał ani chwili spokoju, w końcu uległ pokusie.
Wtedy gdy ukazał się w wielkich miastach europejskich świetny książę Gregory S... autentyczny i niezaprzeczony na pozór.
Jedna tylko księżna wdowa mogła była upomnieć się o to. Że zaś zamknięta w smutnem swem ustroniu, nie wiedziała co się dzieje na szerokim świecie, spokojnym się czuł zupełnie. Resztę można odgadnąć.
Pewnego pięknego dnia, szczęście odwróciło się doń plecami. Fałszywy Gregory stracił wszystko co wygrał, nie mogąc zaś wyrzec się odtąd zbytkownego życia do jakiego przywykł, postanowił nieprzebierać w środkach i prowadzić go nadal jakim bądź kosztem. Wtedy to stał się uwodzącym i niebezpiecznym awanturnikiem jakiegośmy czytelnikom naszym przedstawili, a jakiego odnajdujemy w randze pułkownika Komuny paryzkiej.





  1. Trzy części tego opowiadania: „Mąż Małgorzaty“ „Hrabina de Nancey“ i „Kochanek Alicyi,“ wyszły w „Figaro!“





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Emilia Śliwińska.