Kościuszko — Książę Józef/I Francja otrzymała konstytucję

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Cecylia Niewiadomska
Tytuł Kościuszko — Książę Józef
Pochodzenie Legendy, podania i obrazki historyczne
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I Francja otrzymała konstytucję.

(1789—1794).

Nietylko w Polsce aż do konstytucji 3 maja panowała nierówność stanów, poddaństwo, pańszczyzna, niesprawiedliwość względem wszystkich ludzi, którzy nie urodzili się szlachtą. Tak samo zupełnie było w innych państwach Europy, a nawet znacznie gorzej. Podatki jeszcze cięższe, panowie okrutniejsi. Kiedy czytamy dziś opisy, jaki ucisk ciężył we Francji nad ludem, nad bogatem i oświeconem mieszczaństwem, nie możemy prawie uwierzyć, że tak być na świecie mogło. Dość powiedzieć naprzykład, że jeśli kto ze szlachty albo urzędników miał nienawiść do mieszczanina, lub chciał sobie jego majątek przywłaszczyć, brał gotowy już papier z podpisem królewskim, wpisywał imię i nazwisko nieszczęśliwego, i natychmiast — nie mówiąc za co — zamykano go na całe życie do więzienia, które nazywało się Bastylją. Tam umarł, nigdy już nie widząc ludzi, oprócz swoich dozorców, nie wiedząc nawet, z jakiej przyczyny tak cierpi. I nikt nie mógł być pewny, czy go taka niespodzianka którego dnia nie spotka.
A mieszczaństwo we Francji było bardzo oświecone, na naukę nie żałowano pieniędzy. Pisali mieszczanie bardzo mądre książki, i tak jak w Polsce Konarski, Leszczyński, Staszyc, dowodzili, że szkodliwem jest liberum veto i elekcja, że ludowi należy dać wolność i ziemię, — tak samo i we Francji dowodzili wielcy pisarze, że prawa są niesprawiedliwe, że wszyscy ludzie są braćmi i powinni mieć prawa równe; że król, jako człowiek, musi być omylny, więc nie powinien rządzić, jak mu się podoba, lecz stosować się do konstytucji, t. j. ustawy, zabezpieczającej każdemu swobodę, a krajowi mądry porządek. Ten porządek i prawa ustanawia zgromadzenie narodowe, rodzaj sejmu, złożonego ze szlachty i mieszczan.
Książki te chętnie czytano we Francji, a nawet w całym świecie, i przyznawano im słuszność. Trzeba było tylko mądrego króla, któryby podług nich kazał ułożyć konstytucję i zaczął rządzić sprawiedliwie.
Tymczasem po Ludwiku XIV (za Sobieskiego), który przez ciągłe wojny tak strasznie kraj zniszczył i tyle zmarnował pieniędzy, i Ludwiku XV (mężu Marji Leszczyńskiej), który się tylko bawił i zaciągał długi, aby wyrzucać pieniądze na zbytki, — wstąpił na tron Ludwik XVI (wnuk Ludwika XV i Marji Leszczyńskiej), człowiek dobry, łagodny, ale nie rozumiejący, czego kraj potrzebuje, i co zrobić trzeba.
W skarbie zastał pustki, długi ogromne, a niema ich czem płacić, bo podatki naprzód wybrane, — co tu począć?
Sam sobie rady nie da. Postanowił zwołać Zgromadzenie Narodowe, jak to było w zwyczaju w ciężkich chwilach; niechże ono zaradzi złemu. Było to już w roku 1789.
Zgromadzenie, złożone z duchowieństwa, szlachty i mieszczan, zaraz rozdzieliło się na dwa stronnictwa: jedni mówili: żeby zaradzić złemu, trzeba przedewszystkiem zmienić wszystkie prawa, ogłosić równość, wymierzyć wszystkim sprawiedliwość. Naród z równych obywateli złożony i długi wszystkie spłaci i jeszcze bogaty będzie, — tylko magnaci przestaną zbytkować i rozrzucać pieniądze.
Lecz na to możni zgodzić się nie chcieli: — niech wszystko pozostanie po dawnemu, a wy dajcie pieniądze — mówili do mieszczan. — Może coś tam za to od nas dostaniecie, co uznamy z królem za potrzebne dla was.
A najgorzej było, że król nie wiedział, kto ma słuszność: gdy słuchał mieszczan, im przyznawał rację, — gdy słuchał panów, im wierzył, a mieszczan lękał się, jak nieprzyjaciół.
Z mieszczanami trzymało jednak wielu szlachty, znaczna część duchowieństwa, wszyscy rozumni ludzie, — a król nie miał odwagi połączyć się z nimi.
Po długich targach stracili cierpliwość. Stracił ją i lud głodny, bo chleba w Paryżu zabrakło, przestraszony, bo wojsko król zaczął gromadzić, — trzeba wydrzeć, czego dać nie chcą.
Nieprzejrzany tłum ludu uderzył nagle na Bastylję, wymordował żołnierzy, zburzył mury, uwolnił więźniów. — Potem otoczył Wersal (królewski pałac pod Paryżem), i zażądał, by król z rodziną wrócił do stolicy. Trzeba było usłuchać: — tłum groźny, głodny, dziki — a wielki i potężny.
Odtąd się zaczęło panowanie tłumu. Nie rozumnych, spokojnych członków Zgromadzenia, ale ciemnego tłumu, który poczuł, że jest potęgą, i chce władzy. On teraz rządzi krajem, a naprawdę ten, kto umie nad nim panować, niekoniecznie najrozumniejszy, ale śmiały, silny, wymowny.
I nastały dla Francji dni krwawe, okropne. — Kto nie z nami, ten wróg! — wołały czarne masy, i setkami spadały głowy, zarówno okrutników, samolubów, jak szlachetnych synów ojczyzny, którzy innego chcieli dla niej rządu, którzy nie chcieli przez morze krwi płynąć do wolności i szczęścia.
Bracia królewscy opuścili Francję, uchodziła z niej szlachta i magnaci, którzy się z rewolucją nie złączyli, a walczyć z nią nie mieli sił ani odwagi, — król przerażony chciał uciekać także, nie czując się bezpiecznym wśród poddanych, — ale został schwytany, uwięziony.
Bo pocóż chciał uciekać? Pewno, żeby sprowadzić wrogów, — zdrajca! — wołali mówcy, — a lud burzył się i groził.
Mógł się burzyć, bo rzeczywiście czarne chmury gromadziły się dokoła Francji. Nie napróżno wzywali pomocy monarchów innych państw emigranci, — przecież królowa francuska to córka Marji Teresy, cesarzowej Niemiec, — przecież na taki przykład nie można pozwolić, bo inne ludy postąpią podobnie; — za porwanie Poniatowskiego przez garstkę zapaleńców jakże surowo Polska była ukarana, a tam sto razy gorzej.
Pierwsze państwa niemieckie wypowiedziały wojnę i wkroczyły w granice Francji, grożąc, że zburzą Paryż, jeżeli królowi natychmiast nie zostanie przywrócona władza, jeśli mu włos spadnie z głowy.
Jakby kto draźnił lwa rozszalałego.
Szał też istotnie ogarnął Francuzów, i to może ich ocaliło. Bo musieli wytężyć nagle wszystkie siły, aby odeprzeć potężnego wroga, który miał w kraju licznych sprzymierzeńców, — nie trzech nędznych zdrajców, lecz tysiące mężnych, zacnych obywateli, którzy widzieli w królu męczennika i chcieli go ocalić, tłumiąc rewolucję. Sprawiedliwość uczynią i bez krwi rozlewu, jak uczyniono w Polsce.
— To jest wróg najgroźniejszy! — wołali do ludu wodzowie rewolucji, Robespierre, Danton i Marat — tych mordujcie bez straty czasu, bo inaczej zginiemy wszyscy!
— A jakże ich rozpoznać? — pytali strwożeni rzeczywistem niebezpieczeństwem.
— Niema czasu na rozpoznanie! Mordujcie wszystkich bez wyjątku, kto nie morduje z wami. To jedyna droga ratunku. Śmierć i strach padnie na wrogów wolności.
Te straszne słowa były krwawo wykonane. Trudno wspomnieć bez zgrozy dziś jeszcze te dni mordów. Ścinanie głów gilotyną — to za długo; tłumy morderców rzucono do więzień, do kościołów, gdzie chroniła się ludność bezbronna, mordowano na ulicy i w mieszkaniach, — króla, królowę stawiono przed sądem, skazano na śmierć, ścięto. — Nie włos z głowy, ale głowa mu spadła, — niechże się pomści wróg, który śmiał grozić.
Szał ogarnął Francuzów, dla nich szał zbawienny, choć okrutny i ślepy. Ginęli tysiącami nietylko niewinni, lecz rozumni i mężni, ginęli dlatego, że chcieli szał powstrzymać, opanować.
Morze krwi zalało Francję, krwawe morze. Zabijano, topiono, palono, ścinano: wszystkie sposoby dobre, byle prędko.
A na granicy żołnierz stał jak mur. Bo cofnąć się — to śmierć: cofa się tylko zdrajca. Takie prawo.
I połączone siły Europy skruszyły swą potęgę o ten mur.
Szał zaś wyczerpał się własną okropnością. Wodzowie rewolucji wymordowali się sami nawzajem, ich głowy spadły też pod gilotyną; ostatni padł Robespierre z rąk mścicieli Dantona, którego na śmierć skazał.
Marata przedtem jeszcze zabiła odważna kobieta.
Kraj znużony, skrwawiony, zapragnął pokoju, bezpieczeństwa dla wszystkich i sprawiedliwości.
Wówczas nakoniec ogłoszono konstytucję: sprawiedliwość, równość, braterstwo.
Jakże odmienną drogą doszli do tego Polacy!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cecylia Niewiadomska.