Kawaler de Maison-Rouge/Rozdział XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Kawaler de Maison-Rouge
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XV.
BOGINI ROZUMU

Maurycy naprawdę był chory. Od czasu jak nie wychodził z domu, Lorin odwiedział go regularnie i czynił co mógł, aby nakłonić przyjaciela do jakiej rozrywki. Ale Maurycy był nieugięty. Są choroby, z których leczyć się nie chcemy.
Pierwszego czerwca Lorin przybył około pierwszej w południe.
— Co tam dziś nadzwyczajnego, żeś się tak ubrał świątecznie?... — spytał Maurycy.
— Najprzód ma nastąpić zupełny upadek żyrondystów, przy odgłosie bębna. W tej chwili na placu Karuzeli, ogrzewają czerwone kule, a potem: mówiąc szczegółowo, pojutrze odbędzie się wielka uroczystość na którą cię zapraszam.
— Ale dziś nic nadzwyczajnego?... Powiadasz, żeś po mnie przyszedł?...
— Owszem, dziś odbędziemy próbę.
— Jaką próbę?...
— Próbę wielkiej uroczystości.
— Mój kochany, wiesz, że od tygodnia nigdzie nie wychodzę i nie wiem, co się dzieje; potrzeba więc, abyś mnie objaśnił.
— Jakto!... alboż ci nie powiedziałem?...
— Nic mi zgoła nie powiedziałeś.
Maurycy wzruszył ramionami.
— Krzywże się i wzruszaj ramionami skoro ci się podoba... — rzekł Lorin, — my jednak będziemy czcić odtąd boginię Rozumu.
— Zostaw mnie, Lorinie, ja nie mogę, ani nie chcę wyjść, leżę w łóżku i na krok się z domu nie ruszę.
Lorin, podrapał się po uchu.
— Dobrze!... — rzekł — pojmuję co to znaczy.
— Cóż pojmujesz?...
— Że czekasz na boginię Rozumu.
— Na honor!... — zawołał Maurycy, — dowcipni przyjaciele są zawsze zbyt dokuczliwi, idźże sobie, albo cię przeklnę wraz z twoją boginią.
— Przeklinaj, przeklinaj...
Maurycy podnosząc w górę obie ręce miał właśnie to uczynić, gdy wtem przerwał mu wchodzący jego oficjalista z listem do obywatela brata.
— Obywatelu Agezilausie... — rzekł Lorin — w złą chwilę przybywasz, twój pan miał być właśnie przewybornym...
Maurycy opuścił rękę i mimowolnie po list sięgnął, zaledwie go dotknął, zadrżał i zaczął pożerać wzrokiem pismo i pieczątkę, którą rozerwał blednąc, jakby mu się słabo robiło.
— Oho!... — mruknął Lorin... — interes wyjaśnia się, jak widzę.
Maurycy nic nie słyszał, całą duszą czytał kilka wierszy listu Genowefy, a przeczytawszy po raz drugi, trzeci i czwarty, otarł czoło i błędnym wzrokiem spojrzał na Lorina.
Maurycy po raz piąty odczytał list Genowefy i nowy rumieniec przebiegł mu po twarzy. Wyschłe oczy napełniły się łzami, głębokie westchnienie pierś mu rozszerzyło, potem nagle, zapominając, że chory, że osłabiony, wyskoczył z łóżka.
— Moje suknie!... — zawołał na zdumiałego sługę, — podaj mi moje suknie, kochany Agezilausie!.. Ach... biedny mój Lorinie, od trzech dni na ten list oczekiwałem. Ale, prawdę mówiąc, wcale go się nie spodziewałem. Tak, tak, spodnie białe, koszula z żabotami, fryzuj mnie i gol natychmiast.
Sługa jak mógł najspieszniej wykonał wszystkie te rozkazy.
— O!... zobaczę ją znowu, zobaczę!... — wołał młodzieniec. — Lorinie!... doprawdy nie wiedziałem dotąd, co to jest szczęście!...
— Mój biedny Maurycy... — rzekł Lorin — sądzę, że koniecznie potrzebujesz odwiedzin, które ci radziłem.
— Przebacz, kochany przyjacielu... — zawołał Maurycy — przebacz; lecz w istocie, zdaje mi się, żem stracił rozum kompletnie.
— No to ja ci mego odstąpię... — rzekł Lorin, śmiejąc się z okrutnego kalamburu, Artemizę bowiem nazwał swoim rozumem.
Maurycy roześmiał się również. Szczęście i jemu powróciło chęć dowcipkowania, lecz nie na tem się skończyło.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Dumas (ojciec).