Katorżnik/Rozdział II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Siwiński
Tytuł Katorżnik
Podtytuł czyli Pamiętniki Sybiraka
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1905
Druk Drukarnia „Czasu“
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział ii.

Rataje.

Jak nasza organizacya powstańcza była lichą, dowodzi fakt, który potem został przez nas sprawdzonym, że Moskale istotnie przez 14 dni oczekiwali przy Wiśle poza wałami ochronnymi naszego przybycia i że właśnie tejże nocy ustąpili i obsadzili stodoły poza wsią położone, bo woleli walczyć i strzelać ze stodół i z poza węgłów, niż w czystem polu się narażać.
Na zaklęcia tedy owego jegomościa i upewnienia, że w owych stodołach znajdują się tylko dwie roty Moskali, którzy ledwie dyszą ze strachu przed nami, dowódca nasz wydał rozkaz, aby owe dwie roty rozbić. Ruszyliśmy tedy pewni zwycięstwa i zaczęli atakować owe stodoły z Moskalami, aleć nie szło nam to tak łatwo, gdyż Moskale prażyli rotowym ogniem ze stodół, z za węgłów, a sami byli bezpieczni. Dowódca, chcąc Moskali czemprędzej wykurzyć wezwał na ochotnika do podpalenia stodół. I patrz! na ochotnika pobiegli na wyścigi i już nawet poczęli rzucać palące się głownie na stodoły — lecz wszyscy ci bohaterowie przepłacili życiem swą odwagę i wszyscy po bohatersku polegli! Tam to poległ bohaterski młodzieniec, hrabia Tarnowski, hrabia Lewartowski i wielu, wielu innych, których tu nie wyliczam.
Tu muszę nadmienić, że Moskale, jak już wspomniałem, umyślnie z wałów wiślanych cofnęli się do stodół, gdyż myśleli że cały nasz oddział z tysiąca ludzi złożony, będzie się przeprawiał naraz; a wtedy bylibyśmy ich rozbili niezawodnie. Dlatego też posłali po pomoc do miasteczek: Stobnicy i Staszowa. Gdy my ciągle usiłujemy Moskali ze stodół wywabić i ciągle ponawiamy ataki, wtem dwie sotnie kozaków i dwa szwadrony dragonów, jedni z prawej a drudzy z lewej zajeżdżają strony, a zaś z tyłu na podwodach wali sześć rot wojska: wówczas zrozumieliśmy, że tu niema żadnego wyboru, tylko pewna śmierć.
Gdybym nawet posiadał taki talent, jak Sienkiewicz, to i tak nie pokusiłbym się odmalować tej grozy, tej desperacyi, jaka nas ogarnęła!
Dowódca nasz dał rozkaz do odwrotu, a ponieważ w pobliżu był lasek, przeto tam szukaliśmy schronienia przed kulami; ale że i tu śmierć zaczęła gęsto kosić, przeto rozpoczęła się formalna ucieczka w kierunku Wisły, dokąd każdego z nas parł instynkt samozachowawczy. Moskwa w zwartej kolumnie i w półkolu postępowała za nami, strzelając nieustannie frontowym ogniem; trupy padały co krok, jęki rannych i upadających były przerażające, kule świstały i rozdzierały powietrze złowrogo — słowem była to straszna godzina, godzina naszej zagłady!
Zdziesiątkowani i sromotnie rozbici, dobiegliśmy nareszcie do wsi Rataje. Wieś Rataje jest to kolonia zamieszkana przez Niemców, o czem myśmy oczywiście nie wiedzieli jako Galicyanie. Wódz nasz wezwał nas, aby skoro mamy zginąć, drogo życie opłacić, kazał się rozstawić poza węgłami domów; strzelać i mordować Moskali, dokąd tchu w piersiach. Tymczasem większość myślała inaczej, myślała, że skoro wlizie do stogu, w kopę siana, na dach i rozmaite zakamarki to będzie uratowaną. Niestety! nawała Moskali zalała place, podwórza, ogrody i pola i rozpoczęło się polowanie na upatrzonego: kto był w ukryciu, tego wskazali koloniści, a żołdactwo pędziło jak oszalałe od kopy do kopy, kłując bagnetem kopy, z których wówczas wyłazili nieszczęśliwi męczennicy i konali dobijani u stóp wroga!
Ja otoczony hurmem Moskali, tyle tylko pamiętam, że jakiś Moskal z bokobrodami złożył się do pchnięcia mnie bagnetem i widziałem, jak się odsadził i jak wpakował cały bagnet aż po lufę w moje piersi. Od tej chwili nic już nie widziałem, przestałem żyć moralnie; moralnie byłem umarły i jakby przez sen tylko mi się zdaje, żem słyszał rozkaz oficera: „Nie troń!“ Żem dotychczas przy życiu, zawdzięczam to dwom okolicznościom a mianowicie: najpierw własnemu instynktowi samozachowawczemu, żem w owej krytycznej i błyskawicznej chwili podołał schwycić za bagnet przy lufie i nadać mu inny kierunek, tak, że otrzymałem tylko lekką ranę na lewem boku, oraz temu magicznemu słowu: „Nie troń!“
Oprzytomniałem dopiero wtedy, gdy mnie jakieś ręce rzuciły na ziemię, wówczas otworzyłem oczy i zobaczyłem, że jestem w pośród innych w stodole, która już była po brzegi naładowana jeńcami naszymi, a na boisku leżało kilkunastu rannych Moskali w kałużach krwi. Leżąc tak w stodole wraz z innymi, słyszałem ciągłą strzelaninę i jęki rannych, a do tej grozy wojennej przyłączyła się groza nieba, które, chcąc zagłuszyć strzelaninę ludzką, zesłało burzę z piorunami i strasznym huraganem.
Była to okropna chwila: ludzie strzelali i niebo strzelało, stodoła trzęsła się i trzeszczała od wichury!... Wówczas Moskwa przestała strzelać, a zaczęła się modlić. Trwało to z godzinę. Gdy się burza uciszyła, zabrała się Moskwa do nas, obdzierając ze wszystkiego, co kto posiadał wartościowego, a gdy tego niestało, zabrano nam, cośmy mieli na sobie tak, że zaledwie zostały nam koszule!
W takim uniformie ustawiono nas w szeregi i otoczono wojskiem: mieliśmy odejść do Stobnicy. Lecz właśnie wówczas zaszło coś strasznego! Oto jeden z naszych, ranny w nogę, nie mógł iść i trzeba było mu dać podwodę, gdy to oficerowi zameldowano, kazał owego rannego, tuż o 20 kroków od nas, rozstrzelać! Widziałem tego delikwenta: był to mężczyzna 25-letni, miał żółty zarost brody, obdarty był do koszuli; tylko koszula webowa z monogramem świadczyła, że to był ktoś z inteligencyi. Dusza w nas zamarła na ten barbarzyński czyn oficera i owo straszne słowo; rozstrilat! Jakoż w okamgnieniu wystąpiło trzech żołnierzy: zmierzyli, strzały padły i ów męczennik zwalił się na ziemię! Lecz nie na tem jeszcze koniec, przystąpili owi żołdacy i dobili go! I widziałem ich bagnety zanurzone w ciele ofiary i słyszałem chrzęst przekłuwanego ciała i więcej już nic nie widziałem, bom sam był jakby nieżywy od tej strasznej grozy! Kto był ten nieszczęśliwy męczennik, o tem od nikogo nie mogłem się dowiedzieć: snać jego znajomi przed nim wyginęli. — Cześć jego popiołom!
Po tej barbarzyńskiej egzekucyi, pognano nas przez Pacanów do Stobnicy, gdzieśmy nocowali w jakiejś szopie. Na drugi dzień ruszyliśmy do Staszowa. W Staszowie widziałem hr. Tarnowską, matkę poległego syna, która przyjechała po zwłoki dziecka swego. Skoro między poległymi nie rozpoznała swego syna, podążyła za nami, by się od kogo dowiedzieć, jaką śmiercią i gdzie poległ jej syn. Później dowiedzieliśmy się, iż młody Tarnowski tak był posiekany, że istotnie trudno było na zwłokach rozpoznać postać ludzką! On był między pierwszymi ochotnikami, którzy usiłowali zapalić stodołę z Moskalami, padł ciężko ranny tuż obok stodoły, gdzie go Moskale rozsiekali.
Tak tedy z owych 300 piechoty i 60 kawaleryi pozostało nas przy życiu wziętych do niewoli 94, a reszta — wyginęła.
Wiadomo już dawno całemu światu, że to, co się stało z naszym oddziałem, stało się i ze wszystkimi oddziałami powstańczymi. Owa cała wyprawa młodzieży w roku 1863 na zdobycie ojczyzny, podobna jest do owej średniowiecznej wyprawy dzieci na zdobycie ziemi świętej! Tu porywał młodzież patryotyzm narodowy, tam zaś fanatyzm religijny.

separator poziomy


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Siwiński.