Kłamstwa/Tom II/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Bourget
Tytuł Kłamstwa
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1904
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Mensonges
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.
Wszystko, lub nic.

Rodzina państwa Fresneau siedziała przy stole, gdy lokaj przyniósł list od Zuzanny. Franciszka weszła do pokoju, trzymając w grubych, czerwonych palcach kopertę i oddała ją Ireneuszowi. Spojrzawszy na twarz jego, Emilia odgadła natychmiast, zkąd ten list pochodzić może. Zadrżała. Nie mogąc patrzeć dłużej na dziką boleść brata, zdobyła się na odwagę odprawienia odedrzwi nieznajomej, w której instynktownie odgadywała sprawczynię jego rozpaczy, kobietę niebezpieczną, którą Larcher wystawił jej jak ouosobienie przewrotności. Nie miała jednak siły narazić się na gniew młodego człowieka, dlatego tego też odkładała z godziny na godzinę uwiadomienie go o tem, co uczyniła.
Ireneusz, przeczytawszy list, rzucił na nią tak groźne spojrzenie, że zarumieniona spuściła oczy.
Fresneau, zajęty w tej chwili rozbieraniem kury — umiejętność tę zawdzięczał spełnianym w młodości obowiązkom dozorcy nad kuchnią w pensyonacie utrzymywanym przez ojca, zdumiał się, prędko jednak oprzytomniał i obawiając się czy żona nie dostrzegła wrażenia, jakiego doznał, usiłował upozorować czemkolwiek wyraz zdziwienia malujący się na dobrodusznej jego twarzy.
— To mi nóż kraje jak podeszewa mojej babki! — zawołał z głośnym uśmiechem.
Żart ten pozostał bez odpowiedzi. Do końca obiadu panowało w pokoju grobowe milczenie groźnie dla Emilii a zagadkowe dla pana Fresneau. Jeden tylko Ireneusz nie zwrócił na nie uwagi, siedział ponury, zasępiony, nic do ust nie biorąc.
Zaledwie Franciszka sprzątnęła obrus i postawiła na stole pudełko z tytoniem i karafeczkę likieru, poeta wyszedł do swego pokoju, rozkazawszy przedtem służącej, aby mu natychmiast przyniosła lampę.
— Dlaczego on jest w złym humorze? — spytał nauczyciel.
— W złym humorze? — powtórzyła Emilia.
— Może obmyślił przy stole jaką scenę do swego dramatu i chce zanotować ją jak. najprędzej... Ale to tak niezdrowo siadać do pracy zaraz po obiedzie... Muszę mu to powiedzieć...
I uszczęśliwiona ze znalezienia tego pretekstu, pobiegła do pokoju brata. Ireneusz siedział przy biurku i nie czekając nawet na lampę, po ciemku prawie pisał odpowiedź na list Zuzanny. Spodziewał się widocznie przyjścia siostry, bo zaledwie stanęła w progu, zawołał z niezwykłą sobie opryskliwością:
— Ach! jesteś przecie!... Była tu dziś jedna pani, której nie raczyłaś wpuścić, twierdząc, że wyjechałem zagranicę!...
— Ireneuszu — odparła Emilia błagalnie składając ręce — nie gniewaj się na mnie, sądziłam, że robię dobrze... Przyznaję, że widząc twoją rozpacz, obawiałam się wrażenia, jakie wywrzeć mogła ta kobieta.
I znajdując w uczuciu swem siłę do całkowitego wypowiedzenia swych myśli, dodała:
— Ta kobieta jest twoim złym duchem...
— Widzę z tego — przerwał poeta, trzęsąc się z oburzenia — że uważasz mnie zawsze za piętnastoletniego smarkacza... Chciałbym się raz dowiedzieć, czy jestem tu u siebie czy nie? Jeżeli nie — powiedz mi to, a przeniosę się gdzieindziej.. Zbrzydła mi już twa opieka, rozumiesz?.. Zajmij się twoim synem, twoim mężem a mnie pozwól robić, co mi się podoba...
Pani Emilia stała przed nim blada, nieruchoma, przerażona szorstkiemi słowy, jakiemi się do niej odezwał. Mimowoli zawstydził się swego uniesienia. Dlaczegóż biedna Emilia pokutować miała za boleść, miotającą jego sercem? Nie był jednak w tej chwili zdolnym naprawić wyrządzoną krzywdę i zamiast rzucić się w objęcia siostry, której uczucie tak boleśnie zadrasnął, porwał kapelusz i zanim Emilia zdołała oprzytomnieć, trzasnął drzwiami za sobą i wybiegł z mieszkania.
Poczciwy Fresneau, który ze zdziwieniem słyszał głos Ireueusza a następnie trzaśnięcie drzwiami, przybiegł także do jego pokoju pragnąc dowiedzieć się, co się stało. Zobaczywszy żonę stojącą na pół martwą, ujął jej rękę i zapytał:
— Co ci jest? — z taką serdecznością, że nieszczęśliwa kobieta padła w jego objęcia, wołając z glośnym płaczem:
— Ach! mój drogi, tyś mi jeden na święcie pozostał! Płakała rzewnie, oparłszy głowę na ramieniu zacnego człowieka, który zrozpaczony boleścią żony i rozrzewniony zarazem jej serdecznością dla siebie, nie wiedział, czy ma przeklinać, czy też błogosławić szwagra:
— Uspokój się! — prosił — staraj się zapanować nad sobą. Opowiedz mi, co zaszło między wami?
— On niema serca! on niema serca! — brzmiała jedyna odpowiedź, jaką mógł otrzymać.
— Mylisz się moja duszko — odparł i z tą trzeźwością sądu, jakie uczucie daje ludziom najmniej nawet domyślnym, dorzucił: — On ma serce, ale wie, jak bardzo go kochasz i nadużywa twej miłości...
Podczas, kiedy Fresneau pocieszał i uspakajał Emilię, nie mogąc przecież dowiedzieć się przyczyny jej poróżnienia z młodym poetą, ten ostatni błąkał się po ulicach, szalejąc znowu z rozpaczy, która od dnia wczorajszego nurtowała jego serce.
Zuzanna nie omyliła się, przypuszczając, że będzie się starał zaprzeczyć przed samym sobą prawdziwości tego co mu mówiono i co sam widział. Ktokolwiek kochał i został zdradzonym, ten słyszał w głębi swego serca ten głos, który opiera się wszelkim rozumowaniom i każe mieć nadzieję, choć ostatni jej promyk zagasł na wieki!... Utraciwszy wiarę w stałość ukochanej, jakże pragniemy powątpiewać przynajmniej o jej zdradzie.
Jakże gorąco żałujemy, że minęły już chwile, w których mieliśmy tylko posądzenie a nie okrutne, niezłomne przeświadczenie o naszej niedoli!...
Ireneusz nie wahałby się ofiarą krwi własnej okupić możność wątpienia o wiarołomstwie kochanki, ale im więcej zastanawiał się nad szczegółami, które go doprowadziły do tego przedśwdadczenia, tem widoczniejszą stawała się smutna rzeczywistość.
— A jeżeli cel jej wycieczki był niewinnym? — zapytywał nieśmiało głos miłości...
Niewinnym? — Czyż w takim razie starała by się uniknąć oka woźnicy nawet? Czyż potrzebowałaby osłaniać twarz gęstą woalką i wychodzić drugą bramą, oglądając się lękliwie w około, tak jak to zwykle czyniła, wracając ze schadzki z nim? A przytem, dlaczegóż Desforges w chwilę potem wyszedł drugą bramą?... Nie dosyć na tem — wszystkie szczegóły wykazane przez Klaudyusza, dowodziły jej winy: opinia ludzka, ruina państwa Moraines, posada wyrobiona mężowi, kłamliwe wykręty Zuzanny i wreszcie uczyniona przez nią propozycya ulokowania pieniędzy.
— Nie mógłbym zebrać więcej dowodów — myślał w duchu — chyba żebym ich schwytał na gorącym uczynku!..
Przypuszczenie to wzbudziło w jego umyśle wstrętny obraz pieszczot, jakiemi ten przeżyty starzec obsypywał piękną Zuzannę i złamany boleścią zamykał oczy, jakgdyby chciał odegnać okrutne widziadło. Potem pomyślał znów o bytności swojej kochanki na ulicy Coëtlogon i o jej liście, który dotąd miał w kieszeni.
— I ona śmie jeszcze prosić, abym się z nią widział!... Cóż może mieć mi do powiedzenia?... Dobrze więc, pójdę na tę schadzkę i zemszczę się... zelżę ją tak, jak Klaudyusz zelżył Kotettę! Nie — dorzucił po chwili — dałbym tem dowód, że upadłem tak nizko jak ona; jedyną zemstą, godną szlachetnego człowieka, jest zupełna obojętność. Nie pójdę...
Wahał się długo, nie będąc zdolnym uczynić stanowczego wyboru, bo o ile gorącem było jego pragnienie zobaczenia raz jeszcze Zuzanny, o tyle szczerem było postanowienie uniknięcia zastawionych przez nią sideł. Zmęczony tą niepewnością, chciał zasięgnąć rady Klaudyusza. Teraz dopiero spostrzegł, że ten wierny przyjaciel nie dotrzymał danego słowna i nie przysłał rano dowiedzieć się, co się z nim dzieje.
— Pójdę do niego, choć już późno, mogą go nie zastać — myślał Ireneusz, idąc na ulicę Varenne do pałacu Saint-Euverte.
Około w pół do jedenastej w nocy zadzwonił do bramy wchodowej. Wszedłszy na dziedziniec, zobaczył światło w jednem z okien mieszkania, zajętego przez przyjaciela. Widocznie zatem Klaudyusz musiał być w domu.
Ireneusz zastał go w pierwszem pokoju, rozjaśnionym łagodnem światłem wiszącej lampy z różowym kulistym kloszem. Na jednej ze ścian wisiała duża reprodukcya „Tryumfu śmierci“ obraz pędzla Orcagna, jak przypuszczano.
Na stole płonęła niebieskawem światełkiem spirytusowa lampka, na której stał imbryk z wrzącą wodą. Herbatnica, dwie filiżanki, butelka hiszpańskiego wina i wędliny ustawione na porcelanowej tacy, świadczyły, że gospodarz tego zacisznego mieszkanka, spodziewał się czyichś odwiedzin. Stojący obok kubek, pełen papierosów z długiemi munsztukami, jakie zwykle paliła Koletta, pozwolił Ireneuszowi domyśleć się natychmiast, kto był tym spodziewanym gościem. Nie śmiałby jednak wierzyć tym domysłom, gdyby nie widoczne zakłopotanie przyjaciela, który po chwili milczenia, tak mówić zaczął:
— Wszystko mi jedno, wolę ci prawdę powiedzieć... Tak, czekam na Kolettę. Obiecała przyjść po skończeniu przedstawienia. Czy byłoby ci przykro spotkać się z nią?
— Mówiąc szczerze, wolałbym jej nie widzieć — odparł Ireneusz.
— Dobrze więc; teraz powiedz mi, co się z tobą dzieje?
A gdy poeta opowiedział mu w kilku słowach obecne swoje położenie, zajście w teatrze, bytność Zuzanny i listownie naznaczoną schadzkę, Klaudyusz dodał:
— Cóż ci radzić? Czyż mam prawo udzielać ci przestróg, skoro sam daję dowód takiej słabości charakteru? Prawdę rzekłszy, widzę ja jasno swoje położenie, chociaż na każdym kroku potykam się jak ślepy. Dlaczegóż więc nie miałbyś jasno zdawać sobie sprawy z twego położenia? Potrafisz może być energiczniejszym odemnie. Jesteś młodszym a przedewszystkiem nie skalałeś się dotąd niczem... Słuchaj więc! Jeżeli jesteś przygotowanym na to, aby uledz jak ja manii erotyzmu, aby stać się waryatem, który idzie na ślepo tam, gdzie go zmysły prowadzą — biegnij na tę schadzkę... Zuzanna nic ci nie powie na swoje usprawiedliwienie... Czyż nie rozumiesz, nieszczęśliwy chłopcze, że gdyby ona była w istocie niewinną, pogardziłaby tobą i niechciałaby widzieć cię więcej potem, co jej powiedziałeś!... A jednak sama przyszła do ciebie. Wiesz po co? — Po to, aby ci się oddać raz jeszcze i pięknością swą podniecić twoje zmysły... Naznacza ci schadzkę tam właśnie, gdzie najmniej byłbyś zdolnym oprzeć się jej piękności... Powie ci to, co zwykle mówią kobiety w podobnych razach... Tysiące pustych frazesów, nic więcej.. Ale zobaczysz ją, usłyszysz szelest jej sukien... A przytem... Przekonasz się o tem, gdy rzucisz się na nią jak zwierzę... a tedy przepadły wymówki! Zapomnisz o wszystkiem na dziesięć minut! Ale potem... byłeś świadkiem wczorajszej mojej odwagi. Przyjrzyj się mojej teraz podłości i powiedz sobie jak ktoś, przyglądając się pijakowi wymiotującemu nad rynsztokiem, mówi sobie: I ja tak będę wyglądał w niedzielę. — Z tem wszystkiem, jeżeli nie masz sił wyrzeczenia się jej, jeżeli — tak jak ten pijak — nie możesz się obejść bez wina, choćbyś się miał na śmierć zabić — ta podłość jest roztrzygnięciem kwestyi... Ja się na to zgodziłem. Upij się tą kobietą. Jedno z was zginie: ty, albo twoja miłość! Pamiętaj tylko o tem, co ci teraz mówię: jest to koniec wszystkiego. Patrzaj, miałem talent, straciłem go już. Honor!? — Na cóżby się zdał te mu, który przebaczył to, co ja przebaczyłem? Ach! — zakończył rozpaczliwie — ty jeszcze możesz być ocalonym! Stoisz dopiero nad kałużą, usłysz krzyk nieszczęśliwego, który w niej ugrzązł po szyję. A teraz żegnam cię, jeżeli nie masz ochoty spotkać się z Kolettą. Po cóż ci to wszystko powiedziałem? Nie wiedziałbyś o niczem a rzecz, o której się nie wie, nie istnieje... Jeszcze raz bywaj mi zdrów! kochaj mnie i lituj się nademną!
— Nie — rzekł do siebie poeta, wracając do domu — ja nie ugrzęznę w tem bagnisku.
Po raz pierwszy może, odkąd ze smutkiem patrzał na żałosną miłość Klaudyusza, zrozumiał prawdziwie, jak straszną chorobą dotknięty był jego przyjaciel. W samym sobie odkrył teraz potworne uczucie, które tak upodlało kochanka Koletty: mieszaninę bezwzględnej pogardy i namiętnego pożądania kobiety, ostatecznie osądzonej i skazanej. Tak, po tem wszystkiem, co wiedział, pragnął jeszcze namiętnie posiadać Zuzannę, pragnął całować te piersi i usta, których Desforges dotykał ustami, pragnął nasycić się tą urodą, którą rozpusta starca skalała, nie zdoławszy jednak przyćmić jej blasku. Dręczyło go teraz wspomnienie jej pięknego i białego ciała, za niem tylko tęsknił. Oto, do czego doszła wzniosła jego miłość, jego cześć dla tej, którą wprzódy swoją madonną nazywał. Tak, Klaudyusz miał słuszność, twierdząc, że dość raz uledz tej wstrętnej żądzy, aby jej ulegać na zawsze! Ale takiego obrzydzenia doznał, patrząc na moralny upadek przyjaciela, iż zdobył się na energię powiedzenia sobie:
— Daję sowo honoru, że nie pójdę w poniedziałek na ulicę des Dam es — i słowa tego dotrzymał.
Podczas kiedy Zuzanna drżała z rozpaczy i pożądania i oczekiwała go w błękitnym saloniku, on także drżał, siedząc w zamkniętym pokoju i powtarzając co chwila.
— Nie pójdę! nie, nie pójdę!
Myślał o swym przyjacielu.
— Biedny Klaudyusz! — rzekł z westchnieniem, współczując szczerze nieszczęściu przyjaciela zwyciężonego w walce, która i jego teraz czekała. Żałując Klaudyusza, litował się nad sobą samym a uczucie to, wraz z zakorzenionem od lat wielu przyzwyczajeniem spełnienia obrzędów religijnych, utwierdzało go w powziętem postanowieniu. Teraz, odkąd przestał być czystym, zaniechał praktyk religijnych; jak każdy nowoczesny artysta, począł i on wątpić, by potem znowu powrócić do chrystanizmu, jako jedynego źródła życia duchowego. Ale teraz w chwili zwątpienia, były uczeń i siostrzeniec księdza Taconeta, poczuł znów w sobie tę siłę moralną, rozwijaną w dzieciństwie i w latach młodzieńczych i postawił bronić się nią przeciw dręczącej go żądzy fizycznej. Gdy dwunasta wybiła, zawołał z radosnym prawie uśmiechem:
— Zuzanna wróciła już do siebie... Jestem ocalony!
Nie był nim jednak, czego najlepszym dowodem było, że nie mógł zdobyć się na to, aby w zupełności usłuchał rad Klaudyusza. Ani tego poniedziałku, ani z dni następnych nie mógł się śmiało i stanowczo zdecyować na to, by wyjechać z miasta i uciec od tej, od której chciał się uwolnić Pod różnemi pozorami odkładał swój wyjazd:
— Tu w tym pokoju, jestem od niej tak daleko, jak gdybym był w Rzymie lub w Wenecyi, bo ani ja do niej, ani ona do mnie nie przyjdzie...
W rzeczywistości zaś czekał, sam nie wiedząc na co, czuł jednak, że uczucie jego zbyt było silnem, by mogło zgasnąć w ten sposób. Zobaczy się jeszcze z Zuzanną. Gdzie i jak? — nie zastanawiał się nad tem, ale zobaczyć się z nią musi. Wstydząc się tej nadziei, ukrywał ją przed samym sobą a jednak tak był pewnym jej urzeczywistnienia, że nie wychodził ze swego mieszkania, oczekując ciągle nowego listu, któryby mu dał sposobność do uczynienia jakiegoś stanowczego kroku.
List jednak nie przychodził, on żadnego kroku nie czynił, gryzł się tylko i martwił. Chwilami, to nieświadome prawie pragnienie ujrzenia Zuzanny, dochodziło do tego stopnia, że siadał nagle przy biurku i pisał do tej nędznicy listy pełne szalonych wyznań miłosnych. Wylewając swą wściekłość na papier, znieważał ją i ubóstwiał na przemian, przeplatając najstraszniejsze obelgi z najczulszemi zaklęciami. Wtedy przypominając sobie dolę Klaudyusza, rozdzierał papier, który był przez chwilę powiernikiem tłumionej jego boleści, Kładł się spać zrozpaczony, myśląc o śmierci, jako o jedynej uldze, jakiej mógł doznać obecnie; budził się z tem samem usposobieniem. Blask słoneczny tak świetny w obecnej porze roku, wstrętnym mu był teraz; bądź co bądź, pozostawszy poetą, w zdychał do ciemności, które odpowiadały stanowi jego duszy. Gdy zmrok zapadał, mógł przynajmniej płakać, nie będąc widzianym przez nikogo.
Nie dziw więc, że tych chwil Emilia obawiała się najwięcej dla brata. Zgoda nastąpiła między niemi zaraz nazajutrz, po chwilowem nieporozumieniu:
— Gniewasz się na mnie jeszcze? — spytała Emilia, która, kochając prawdziwie, pierwsza uczyniła krok do zgody.
— Nie — odpowiedział — przyznaję, że nie miałem słuszności, ale zaklinam cię, jeżeli nie chcesz, abym znowu obszedł się z tobą szorstko i niesprawiedliwie, nie mów mi nigdy o tem, o czem wczoraj wspominałaś...
— Dobrze — przyrzekła Emilia i obietnicy dotrzymała.
Widziała jednak, że brat z każdym dniem staje się mizerniejszym, że policzki mu zapadają a w oczach błyszczy płomień, który ją niepokoił; dlatego też, gdy zbliżała się niebezpieczna szara godzina, przychodziła do jego pokoju. Męża z synem wyprawiała na spacer, sama zaś pod jakimkolwiek pozorem zostawała w domu. Trzymała za rękę ukochanego brata, którego ta niema pieszczota wzruszała niewypowiedzianie. Wywzajemniał jej się równie milczącem uściśnieniem dłoni. W tedy zapomniał o swem cierpieniu, dopóty przynajmniej, dopóki wspomnienie barona znów nie stanęło mu przed oczyma.
— Odejdź ztąd — prosił wtedy Emilii, która czyniła zadość jego prośbie, sądząc, że zrozpaczony młodzieniec w samotności znajdzie ukojenie.
Po wyjściu siostry, Ireneusz rzucał się na łóżko, na którem niegdyś oddała mu się Zuzanna a zazdrość szarpała serce do rozpaczy go doprowadzając. Ach! jakież męczarnie przenosił!
Ileż dni spędził w ten sposób? Siedem zaledwie, ale zdawało mu się, że każdy dzień ciągnie się przez całą nieskończoność, tak jak jego boleść. Ósmego dnia, spojrzawszy na Kalendarz, zauważył, że koniec maja się zbliża. Przyzwyczajony do prawdziwie mieszczańskiej akuratności, postanowił nie bez przykrości jednak — pójść na ulicę des Dames, aby wymówić mieszkanie i opłacić za zaległe komorne. Wybrał się po obiedzie, aby tem pewniej uniknąć spotkania z Zuzanną.
— Zresztą i tak już pewnie zapomniała o mnie! — myślał w duchu.
Niepodobna opisać wrażenia, jakiego doznał, gdy na stole w saloniku zobaczył nietylko chusteczkę i rękawiczki zostawione przez Zuzannę, podczas ostatniej jej bytności, ale nadto zapieczętowany bilecik z adresem „Do pana Alberta“. Rozdarł kopertę; ręce mu drżały, że przez pięć minut nie mógł przeczytać kilkunastu słów skreślonych na papierze, na którym pozostały widoczne ślady łez.
„Raz jeszcze wróciłam tutaj, mój najdroższy! Tu, w schronieniu naszem i w imię wspomnień, które ono w nas obojgu wywoływać powinno, zaklinam cię raz jeszcze o zobaczenie się zemną. Powiedz, najdroższy, czy tu w gniazdku naszem marzyłbyś dotąd o mnie, gdybyś nie był zaślepiony nienawiścią, której błyski dostrzegłam w twych oczach? Wspomnij ile dowodów miłości dałam ci tu w tem samem miejscu, w którem czytasz te słowa. Nie, życie stanie mi się ciężarem, jeżeli będziesz powątpiewał o szczerości uczucia, które jest najdroższym, jedynym skarbem moim. Powtarzam ci raz jeszcze, nie oburzam się, ani czuję się dotkniętą... nie!... jestem tylko z rozpaczoną a jeżeli tego nie odczuwasz, widocznie i w twojem sercu żadnego już uczucia wzbudzić nie mogę, bo w mojem wszystkie wygasły... wszystkie prócz miłości i rozpaczy... Żegnaj, ukochany!... Wieleż razy słyszałeś z ust moich te słowa tu na progu tego mieszkania! Zwykle dodawałam jeszcze: „Do widzenia!“ A te raz?... teraz muszę rozstać się z tobą i pożegnać się na zawsze. Czyż to jednak możebne żebyśmy rozłączyli się bezpowrotnie?...“
— Żegnaj ukochany! — bezwiednie niemal powtórzył młody poeta.
Naprożno usiłował zapomnieć o tem: czułe a proste słowa listu, widok pokoju, do którego Zuzanna, pomimo utracenia nadziei zobaczenia kochanka, przyszła, jakby odbywając pielgrzymkę do chwil ubiegłych — wszystko to wprawiło go w stan szalonego rozdrażnienia, które napróżno starał się przezwyciężyć.
— Jej ukochany! — z wściekłością zawołał po chwili — a innemu oddała się za pieniądze!... Jakim ja podły!...
Żeby ostrząść się z bolesnego wrażenia, jakie go opanowywało w tej samotności, wyszedł szybko z pokoju i zadzwonił do drzwi pani Raulet.
Miodowo-słodka twarz stręczycielki ukazała się w drzwiach nawpół otwartych. Wprowadziła młodego człowieka do saloniku zastawionego resztą sprzętów, których nie mogła pomieścić w odnajętym salonie. Na twarzy jej odbiło się przykre wrażenie, gdy młody człowiek oznajmił, że nazawsze opuszcza mieszkanie.
— Nie przygotowałam jeszcze rachunku — zauważyła.
— To nic, mogę poczekać — odparł Ireneusz a obawiając się nowego napadu rozpaczy w tam tych pokojach, dodał: — zaczekam tutaj, jeżeli pani nie przeszkadza...
Chociaż nie był bynajmniej usposobionym do czynienia spostrzeżeń, zauważył jednak, że w ciągu dwudziestu minut, które spędził w saloniku, pani Raulet zdążyła się przebrać. Zamiast perkalowego szlafroka, który miała poprzednio, włożyła strojną, czarną grenadinową suknię; z pod wyciętego stanika przysłoniętego koronkową chusteczką, przeglądało białe ciało zalotnej wdowy. Oczy jej pałały żywszym blaskiem, policzki były silniej zarumienione. Położyła na stole rachunek, napisany tak starannie, że widocznie odaawna już był przygotowanym.
— Wybacz mi pan, że musiałeś czekać. Czułam się nie zdrową... Miewam tak silne bicia serca... Niech się pan przekona!...
Wzięła rękę młodego człowieka i położyła ją na piersiach z uśmiechem, znaczenie którego najnaiwniejszy człowiek mógł był odgadnąć.
Widząc, że Zuzanna dwa razy już nie zastała nikogo, domyśliła się zerwania stosunków między wrzekomym panem d’Albert i jego kochanką. Wymówienie mieszkania przez Ireneusza potwierdziło jej domysły; postanowiła zatem skorzystać z obecnego położenia, czy że męzka i delikatna uroda Ireneusza podobała jej się istotnie, czy też, że liczyła na takie zyski, jakie ciągnęła dotychczas ze stosunku z subiektem i ze studentem. Wyglądała jeszcze młodo i pochlebiała sobie, że może się podobać. Ale gdy podniósłszy rękę Ireneusza do swych piersi, spojrzała na niego, dostrzegła w jego oczach wyraz tak chłodnej pogardy, że mimowoli puściła jego rękę.
Wzięła rachunek i starając się ukryć zmieszanie, zaczęła wyjaśniać rozmaite przesadzone pozycye, których Ireneusz nie raczył nawet sprawdzić. Wręczył jej natychmiast żądaną należność w złocie i w papierach. Upokarzające niepowodzenie, jakiego w miłosnych zachciankach doznała, nie zmniejszyło widocznie wcale jej zdolności do rachunków, bo przyjrzała się pod światło banknotom i rachując luidory, każdy z nich obejrzała dokładnie. Jedna sztuka wydała jej się fałszywą, rzuciła ją o stół a usłyszawszy brzęk, zawahała się chwilę.
— Muszę prosić pana o inną sztukę — rzekła wreszcie.
Ta bezwstydna zmysłowość w połączeniu z nizką chciwością, odpowiadały tak dobrze obecnemu nastrojowi Ireneusza, że wynosząc z mieszkania do dorożki różne drobiazgi, stanowiące jego własność, czuł się prawie wesołym; straszny to rodzaj wesołości, tak trafnie i dosadnie przez jednego z humorystów nazwanej „wesołością grabarzy na swym własnym pogrzebie“. Kiedy jednak wsiadł do powozu — wynajętej karety z poplamionem suknem — i powiódł okiem po przedmiotach wywiezionych z mieszkań, w którem tyle chwil szczęścia przeżył, okrutna jego wesołość ustąpiła miejsca najczarniejszej melancholii. Znał dobrze tę drogę, którą tyle razy przebywał, gnany żądzą rozkoszną; teraz nigdy już tędy jechać nie będzie.
Nad miastem ciążyło szare i pochmurne niebo. Od dnia wczorajszego nastąpiła nagła a dość częsta w Paryżu zmiana pogody; w połowie wiosny powróciła niespodzianie zima, mrożąc chłodnem swem tchnieniem świeżą jeszcze zieloność.
Gdy powóz przejeżdżał przez most, Ireneusz spojrzał na mętne, zielone fale rzeki:
— Jakże łatwo możnaby tem u koniec położyć!... — pomyślał i potem chwilowem poddaniu się rozpaczy, sięgnął do kieszeni i wyjął list Zuzanny, jak gdyby raz jeszcze przekonać się o prawdziwości swego nieszczęścia.
Wydobył także chusteczkę i podniósłszy ją do ust oddychał długo jej zapachem; miał w ręku rękawiczki, zachowujące dotąd formę paluszków, które tyle razy pocałunkami obsypywał. Czuł teraz, że w walce z pokusą wyczerpał ostatnie siły; znalazłszy się sam w swym pokoju, zmęczony tym nowym paroksyzmem rozpaczy, zawołał głośno:
— Nie mam już sił więcej...
Powolnym, automatycznym prawie ruchem otworzył jedną z szuflad biórka i ze skórzanego futerału, wyjął kieszonkowy rewolwer, który mu siostra podarowała, z prośbą aby go zawsze nosił przy sobie, ilekroć będzie wracał do domu późno w nocy. Odwiódł i spuścił parę razy kurek, potem wyjął z pudełka ładunek i ważył go długo na dłoni.
— Nędzna machina ludzka! — pomyślał — jak małej rzeczy potrzeba, aby ją popsuć!
Nabił rewolwer, rozpiął koszulę i odnalazłszy lewą ręką miejsce, w którem bicie serca najmocniej czuć się dawało, oparł lufę na piersiach.
— Nie! — głośno zawołał jeszcze przedtem spróbuję.
Słowa te wyrażały myśl, która nieraz już przychodziła mu do głowy a którą odrzucał zawsze, jako szaloną; teraz dopiero, rozumując z tą jasnością pojmowania, jaką umysł nasz posiada w chwilach krytycznych, zapragnął ją urzeczywistnić. Schowawszy napowrót rewolwer do szuflady, usiadł w fotelu — w fotelu Zuzanny i pogrążył się w czarną zadumę, w której myśl leci z gorączkową szybkością i decyduje się na kroki rozpaczliwe.
— Ukochany mój! — powtarzał, przypominając sobie słowa, które Zuzanna pisała w liście.
Tak, pomimo wszystkich kłamstw, mimo komedyi, którą z nim odegrała a której główniejsze szczegóły stawały mu w pamięci, pomimo ohydnego stosunku z baronem, musiała przecież szalenie, namiętnie go kochać. Gdyby miłość ta nie była szczerą, czyż stosunek ich mógł istnieć choć chwilę? Jakiż interes mógł ją skłonić do zostania jego kochanką? Nie chęć zysku przecież, bo Ireneusz był biednym i należał do niższych niż ona sfer towarzyskich. Nie próżna chęć zdobycia serca modnego autora, bo sama żądała, aby stosunek ich pozostał w tajemnicy. Nie kokieterya — nie odbiła go bowiem żadnej rywalce, nie walczyła o niego dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Tak! jakkolwiek potworną była ta miłość w połączeniu z zepsuciem i oszustwem, ona musiała go kochać, kochała go dotąd jeszcze. Ta kobieta dotknięta trądem moralnym, który go wstrętem przejmował, była jednakże zdolną do szczerości. Było w niej coś co było stokroć więcej warte, niż jej życie, niż jej postępowanie.
Ireneusz zdecydował się wreszcie posłuchać głosu, przemawiającego w obronie jego kochanki i zaczął teraz zastanawiać się nad jej rządzą pieniędzy, o której dowiedziawszy się, czuł się tak przygnębionym.
Bytność w pałacu Komoff, dziecinne prawie wrażenie, jakie zrobiło na niem arystokratyczne towarzystwo, posiadanie Zuzanny i wdzięk najdrobniejszych szczegółów jej tualety, obznajmiły go z wystawnym zbytkiem i pozwoliły zarazem odgadnąć niejedną tajemnicę. Do mieszczańskiej sfery przywykły, oczyma poety na świat patrzący, dał się unieść w pierwszej chwili urokowi arystokratycznego towarzystwa; teraz dopiero zasłona spadła mu z oczów i zrozumiał, jak przerażającą zbytkowność pociąga za sobą wystawne życie w Paryżu. W obecnej chwili dzięki większej znajomości świata, dzięki uczuciu, które żyć pragnąc, usiłował usprawiedliwić Zuzannę, zrozumieć ją przynajmniej, odnaleźć w jej postępowaniu coś, coby nie dozwalało bezwzględnie nią pogardzić, odgadł jaki dramat, odegrał się w życiu jego kochanki...
Klaudyusz powiedział mu to bez ogródki:
— Siedem lat temu, państwo Moraines byli zrujnowani...
Zrujnowani! W tem jednem słowie zawierał się teraz dla młodego poety wierny wizerunek wszystkich upokorzeń i przykrości, jakie nędza za sobą pociąga.
Zuzanna wzrosła otoczona zbytkiem i dla zbytku wychowana. Oddychała nim, był jej do życia niezbędnie potrzebnym. Jej mąż, ten wyfraczony modniś — bo to tak dotąd sądził biednego Pawła — musiał pierwszy popchnąć ją na fatalną drogę. Nasunął się Desforges — uległa, nie kochając go jednak... A potem, gdy pokochała wreszcie, czyż mogła zerwać krępujące ją więzy?... Tak, mogła! mogła zażądać od Ireneusza, aby wyrzekł się wszystkiego i aby zaczęli żyć razem, na zawsze złączeni!...
— Wyrzec się wszystkiego?... Żyć razem?... Na zawsze?... — jak przez sen powtarzał.
Ale czy już zapóźno urzeczywistnić to marzenie? Gdyby teraz poszedł do Zuzanny z propozycyą, aby poświęciła wszystko dla miłości, aby z przeszłości swej wymazała wszystko, prócz miłości, aby w niej jednej zawarła całą teraźniejszość i przyszłość swoją? Gdyby jej powiedział:
— Przysięgasz, że mnie kochasz, że miłość ta jest jedynem prawdziwem uczuciem twego serca... dowiedź mi tego... Nie masz dzieci, jesteś wolną. Oddaj mi swoje życie, weź moje wzamian. Jedź zemną a przebaczę ci, uwierzę w szczerość twego serca...
— Wpadam w szał — zawołał, wstrząsnąwszy się cały na myśl o tym zamiarze, który przedstawiał się w jego umyśle tak jasno, że zdawało mu się, iż widzi Zuzannę, słuchającą jego propozycyi....
W szał? — dlaczego?... Wszystko co czytał w młodości o odkupionych przez miłość nierządnicach — a przedmiot to poruszany piórem największych mistrzów słowa stawało mu teraz w pamięci. Niegdyś w marzeniach jego zjawiała się często najpiękniejsza postać zakochanej prostytutki, urocza Estera Balzaca a marzenia takie nie przechodzą bez śladu w umysłach, w których wrażenia literackie poprzedzają zawrze wszelkie inne... Kochał Zuzannę i ona go kochała.
Dlaczegóż nie miałby w imię tego wyniosłego uczucia wyrwać ją z kałuży, w której szamotała się napróżno, wyrwać samego siebie z czarnej przepaści śmierci, ku której rozpacz go ciągnęła? Dlaczegóż nie miałby dać jej sposobności odpokutowania błędów przeszłości!... Ale cóż ona na to odpowie?...
— Dowiem się wreszcie, czy mnie kocha mówił sam do siebie — tak, jeżeli mnie kocha, wtedy z radością chwyci tę sposobność zerwania złotych więzów, któremi ją skrępowano. A jeżeli nie zechce?...
Na samą tę myśl, dreszcz przerażenia wstrząsnął jego ciałem.
— Wtedy będzie jeszcze czas działać — zawyrokował.
Burza myśli wywołana nagłem powstaniem tego zamiaru, trwała około trzech godzin. Młody człowiek poddawał się jej, nie zastanawiając się nad tem, że postanowienie jego à priori już powziętem zostało, że to wahanie się jego myśli ukrywało tylko przed nim samym uczucie przeważające w jego sercu: żądzę odzyskania kochanki.
Gdyby nawet zamiar wspólnej ucieczki, był stokroć więcej nierozsądnym, niepraktycznym i żadnych szans powodzenia nie przedstawiającym, Ireneusz uchwyciłby się go niezawodnie, jako jedynego środka, który mu dawał możność pogodzenia zapału namiętnej miłości z poczuciem godności osobistej, na punkcie której nieskalany dotąd honor nie pozwalał mu czynić żadnych ustępstw.
— Trzeba działać — rzekł nareszcie.
Usiadł przy biurku i napisał do Zuzanny list, z prośbą, aby jutro po południu czekała na niego u siebie. Sam poszedł rzucić list do skrzynki i wróciwszy do domu, doznał uczucia spokoju, który powraca zwykle po powzięciu ostatecznego postanowienia. On, który przez tydzień cały po pierwszym gwałtownym napadzie szału, nie czuł się zdolnym do najmniejszego wysiłku woli, nie był w stanie zajrzeć nawet do swego rękopisu Savonaroli — zaczął teraz czynić różne przygotowania, jak gdyby nie wątpił ani na chwilę o odpowiedzi Zuzanny. Przeliczył pieniądze znajdujące się w szufladzie: miał przeszło pięć tysięcy franków. To wystarczy na pierwsze potrzeby. A potem?... Obliczał, jaka suma należeć mu się będzie z majątku rodzinnego, niepodzielonego dotąd między nim a siostrą. Najtrudniej będzie przeżyć dwa lata, podczas których wykończy swój dramat i wystawi go na scenie. Natychmiast potem wyda powieść, którą powodzenie dramatu popchnie w świat — tak jak fala popycha falę — a potem znowu tomik: poezyj... Widział przed sobą cały szereg prac i tryumfów. Czuł się zdolnym do największych poświęceń, byle tylko wspierało go szczęście — ta najpotężniejsza dźwignia — i byle tylko mógł otoczyć Zuzannę zbytkiem, którego się dla niego wyrzekła.
Siostra, wszedłszy do pokoju, zastała go porządkującego papiery i książki, odkładającego na bok ryciny.
— Co robisz? — spytała.
— Jak widzisz — odpowiedział — składam rzeczy do podróży.
— Do podróży?
— Tak. Mam zamiar wyjechać do Włoch.
— I kiedyż to? — pytała dalej z nieudanem zdziwieniem.
— Pojutrze zapewne.
Mówił to z najzupełniejszą dobrą wiarą. Obliczył że Zuzanna potrzebować będzie około dwudziestu czterech godzin dla przygotowania się do podróży, w razie gdyby zgodziła się jechać. Gdyby się na to zgodziła! Ta jedna wątpliwość tak go teraz dręczyła, że niechciał nawet myśleć o niej. Od czasu sceny w Operze, gdy pozostawił ją bladą i jakby piorunem rażoną, nadludzkim wysiłkiem woli hamował w sobie rozszalały potok namiętności.
Nadzieja stała się nagle otwartą szluzą, przez którą wyrwał się, w swym pędzie unosząc i niszcząc wszystko. Obłęd jego doszedł do tego stopnia, że nazajutrz, przed pójściem do Zuzanny, wstąpił do kilku sklepów, aby obejrzeć kufry. Od czasów wyjazdu z Vouziers nikt z całej jego rodziny nawet na dzień jeden nie opuszczał Paryża. W mieszkaniu przy ulicy Coëtlogon, za jedyne przybory podróżne służyć mogły dwa kufry, stoczone przez robaki i trzy skórzane walizy, rozlatujące się ze starości.
To zajęcie się drobiazgami życia praktycznego, urzeczywistniało poniekąd marzenia młodego człowieka i pozwalało mu znieść cierpliwie gorączkowe oczekiwanie naznaczonej godziny schadzki. Złudzenie wywołane pragnieniami było tak silnem, że szczegóły rzeczywistości zwróciły jego uwagę wtedy dopiero, gdy wchodził do saloniku przy ulicy Murillo. Wszystko jeszcze pozostawało do uczynienia.
— Pani zaraz przyjdzie — oświadczył lokaj, zostawiając go samego w pokoju.
Nie był tu od owego dnia, kiedy najpiękniejsze swe wiersze odczytywał tej, którą wtedy jeszcze za nieskalaną madonnę uważał. Byłże to ostatni, najzręczniejszy wybieg Zuzanny, że przez chwilę zostawiła go samego w pokoju, dla niego pamiętnym? Istotnie, odezwały się w nim wszystkie dawne wspomnienia, wywołując przecież wrażenie zupełne inne niż to, którego spodziewała się Zuzanna. Zbytkowne urządzenie, które go tak niegdyś zachwycało, wstręt w nim teraz wzbudziło. Zdawało mu się, że jakaś woń podłości wydziela się z tych sprzętów, które po większej części zapewne były kupione za pieniądze barona. Pod wrażeniem doznanego wstrętu, wzmogła się w nim chęć wyrwania ukochanej z hańbiącego ją otoczenia; to też, gdy Zuzanna ukazała się na progu, dojrzała w jego oczach nie tkliwe uczucie, ale wyraz nieubłaganego, stałego postanowienia. Jakie to było postanowienie? Z nich dwojga, ona była teraz więcej wzruszoną i mniej zdolną do panowania nad sobą. Biała koronkowa suknia uwydatniła żółtawą bladość jej twarzy, zmęczonej niepokojem kilku ostatnich dni. Nie potrzebowała użyć czarnego ołówka dla podmalowania oczów — jak to czynią zarówno salonowe, jak i teatralne aktorki; nie wystudyowaną też była jej poza, gdy na widok młodego człowieka położyła rękę na sercu i oparła się o ścianę, aby nie upaść. Od pierwszego wejrzenia, odgadła, że musi stoczyć ciężką walkę, aby go odzyskać; drżała też jak liść osiny. Przez chwilę oboje milczeli; tak uroczysta i przejmująca cisza panowała w pokoju, że zdawało się, iż słychać szelest skrzydeł ulatającego przeznaczenia.
Milczenie to było tak przykrem dla nieszczęśliwej kobiety, że pierwsza je przerwała, mówiąc bardzo cichym głosem:
— Ireneuszu mój! jakże ja cierpiałam przez ciebie! — i zbliżywszy się do niego, nieprzytomna prawdę ze wzruszenia, chwyciła go za ręce i padła mu na piersi, szukając ustami ust jego.
Ireneusz zdobył się na energię odepchnięcia jej.
— Nie! — zawołał — ja nie chcę...
— Ach! — jęknęła, załamując ręce — więc nie zapomniałeś jeszcze o tych szkaradnych podejrzeniach!... Nie chciałeś przyjść, wydałeś wyrok potępienia, nie wysłuchawszy mnie wprzódy!... I jakież miałeś dowody? Ten tylko, że widziałeś mnie wychodzącą z jakiegoś domu! I nie przyszło ci na myśl nic, coby na moją korzyść świadczyło, żadnej wątpliwości nie miałeś!... A gdybym ci powiedziała, że w tym domu mieszka moja chora przyjaciółka, którą poszłam odwiedzić?... Gdybym ci powiedziała, że i obecność tego mężczyzny, którego widok cię tak rozgniewał, była spowodowaną tą samą okolicznością? Gdybym ci przysięgła na wszystko, co mi najdroższe w życiu, na...
— Nie przysięgaj — szorstko zawołał Ireneusz — nie uwierzę ci, nie mogę uwierzyć...
— Nie chce mi wierzyć teraz nawet! O Boże! Co pocznę? — chodziła po pokoju, powtarzając kilkakrotnie: — Co pocznę? Co pocznę teraz?
Przez cały tydzień przecież zastanawiała się wciąż nad tem, że Ireneusz może być na nią do tego stopnia rozgniewanym, iż wierzyć jej nie zechce. Niech jedno tylko podejrzenie zostanie w jego umyśle a ona będzie zgubioną. Znów będzie ją śledził albo też śledzić ją każe. Dowie się niezawodnie, że za każdą bytnością u mniemanej przyjaciółki spotyka barona i wszystko na nowo się rozpocznie. Po cóż w takim razie okłamywać go dłużej? Zresztą miała już dosyć tych wybiegów. Teraz, gdy najszczersze uczucie owładnęło jej sercem czuła potrzebę wyznania kochankowi prawdy a zarazem wypowiedzenia mu swego uczucia. Ach! wobec tego czyż potrafi pozostać nieczułym? Czyż nie uwierzy jej słowom?... I nie mogąc dłużej zapanować nad sobą:
— To prawda! — zawołała — okłamywałam cię... chcesz wiedzieć prawdę, powiem ci wszystko...
Umilkła na chwilę i jakby w obłąkaniu zakryła twarz rękami... Nie! Nie czuła się na siłach wyspowiadania się przed nim... Zanadtoby nią pogardził... Wreszcie chcąc w jakikolwiek sposób pogodzić pragnienie szczerości i obawę wzgardy Ireneusza, tak mówić zaczęła:
— Straszna to historya... Ojciec mój umarł... Musiałam wykupić listy, wskutek których podli ludzie chcieli shańbić jego pamięć... Potrzebowałem dużo pieniędzy... nie miałam nic... mąż był głuchy na moje prośby... Wtedy ten człowiek... Straciłam głowę a zresztą byłam w jego mocy... teraz ta tajemnica nas wiąże!... Ach! czyż nie rozumiesz, że skłamałam dlatego tylko, aby być twoją, aby ciebie posiadać?...
Podczas gdy mówiła te słowa bez związku, Ireneusz nie spuszczał oka z jej twarzy. Cała historya o ocalonym w ten sposób honorze ojca, była jednem więcej kłamstwem; czuł to, rozumiał doskonale. Ale ostatni wykrzyk pełen dzikiej prawie namiętności, kłamstwem być nie mógł. Cóż go więcej obchodzić mogło? Chciał się przekonać, czy ta miłość dla niego, jedynie — jak sama utrzymywała — prawdziwe jej uczucie, będzie dość silną, aby mogła wyrzec się wszystkiego i zapomnieć o wszystkiem prócz o nim.
— Tem lepiej! — odpowiadał. — Tem lepiej, jeżeli jesteś niewolnicą hańbiącej przeszłości, która cię krępuje! Tem lepiej, jeżeli zależność od tego człowieka wstręt w tobie budzi! Powiadasz, że mnie kochałaś, że kochasz mnie dotąd, że kłamałaś dlatego jedynie, aby być moją?... Dajże mi teraz dowód tej miłości, abym nie miał prawa powątpiewać nadal o niej. Wskażę ci sposób zerwania bezpowrotnie z przeszłością, wymazania jej z twego życia... Ja także kocham cię, Zuzanno, kocham cię szalenie! Nie pytaj nawet, co czułem, dowiedziawszy się tego, co mi mówiono, zobaczywszy to, co widziałem. Jeżeli nie umarłem, widocznie człowiek z rozpaczy umrzeć nie może. Gotów jestem jednak o wszystkiem zapomnieć, wszystko przebaczyć, gdybym tylko był pewnym, że kochasz mnie prawdziwie. Jestem wolnym i ty nią jesteś także, bo niemasz dzieci. Wyrzeknę się wszystkiego dla ciebie i przychodzę zapytać, czy jesteś gotową uczynić tę samą ofiarę. Pojedziemy razem do Włoch, do Anglii, gdzie zechcesz wreszcie; uciekniemy tak daleko, aby żadne echo z twej przeszłości dolecieć do nas nie mogło. Ja zapomnę o tem, co było. Zdobędę się na to, bo poświęcenie twoje rozwieje wszelką nieufność. Powiem sobie: — Nie znała mnie, lecz odkąd mnie poznała, nic dla niej nie istniało prócz miłości ku mnie. — Lecz nie wymagaj odemnie, Zuzanno, abym zgodził się na tę wstrętną współkę i pozwolił ci przychodzić do mnie wprost z jego objęć, skalanej jego pocałunkami! Gdybyś nawet zerwała z nim, niedowierzałbym temu zerwaniu i grałbym dalej upadlającą rolę szpiega, jak to już raz uczyniłem... stanęliśmy w tem położeniu, że musimy być dla siebie wszystkiem lub niczem: kochankami, którym miłość zastąpi rodzinę, ojczyznę, świat cały — lub też ludźmi obcymi, którzy się nie znają. Wybór od ciebie zależy...
Mówił z pełną energii stanowczością człowieka, który poprzysiągł sobie, że przed nizem się nie cofnie i spełni powzięte postanowienie. Pomimo, że w oczach paryżanki, przywykłej spotykać uczucia tylko pod pokrywką światowych konwenansów i w warunkach, dających się pogodzić z wymaganiami życia towarzyskiego — propozycya ta wydała się niemożliwą do urzeczywistnienia, Zuzanna zrozumiała jednak istotny stan rzeczy.
Ireneusz mówił szczerze, ale w szczerości jego tyle było uczucia, że nie wątpiła już o odniesieniu ostatecznego zwycięztwa nad szalejącym, zbuntowanym kochankiem.
— Ach! — drżącym głosem odparła — jakiś ty dobry, że w ten sposób do mnie przemawiasz? Jak ty mnie kochasz! Jak ty mnie kochasz!
Drżała, wymawiając te słowa i pochylała trochę głowę, jakgdyby obezwładniona nadmiarem szczęścia, o którem się przekonała.
— Boże mój, co to za rozkosz! — dodała jeszcze.
Zbliżywszy się do Ireneusza, objęła jego rękę i uścisnęła ją tym razem z nieśmiałością prawie.
— Dzieciaku, i cóż mi chcesz ofiarować?... Gdyby tu o mnie tylko chodziło, powiedziałabym bez wahania: Zabierz mnie z sobą. Wyrzeczenie się wszystkiego dla ciebie nie byłoby nawet żadną zasługą z mej strony...Ale czyż mam prawo przyjmowania ofiary z twego życia? Masz dwadzieścia pięć lat, ja przeszło trzydzieści. Wyobraź nas sobie za lat dziesięć: j a się zestarzeję, ty będziesz młodym jeszcze... Cóż wtedy zrobimy? A przytem twoja praca, zamiłowanie do sztuki, które nieraz moją zazdrość wzbudzało... Dlaczegóż miałabym nie powiedzieć ci teraz wszystkiego? Potrzebujesz być w Paryżu, by módz pisać... Byłbyś wciąż smutnym przy mnie... Widziałabym, że jesteś nieszczęśliwym więźniem, że kochasz mnie tylko z litości przez poczucie obowiązku!... Nie, tegobym nie zniosła!... O! mój najdroższy, porzuć ten zamiar szalony! Przebacz mi i bez tego, Ireneuszu! powiedz, że mi przebaczasz!...
Mówiąc tak, przysuwała się do młodego człowieka, opierała się piersiami o niego i ust jego szukała.
Ireneusz, przekonawszy się, że była bez gorsetu, uczuł w sobie nagle rozbudzoną żądzę i obrzydzenie zarazem na myśl, że chciała rozmyślnie podziałać na jego zmysły. Wziął ją za rękę i ścisnąwszy z całych sił gwałtownie, odepchnął od siebie.
— Nie chcesz zatem — zowołał z uniesieniem — powiedz wyraźnie, że nie chcesz...
— Zaklinam cię, Ireneuszu — rzekła ze łzami w oczach i w głosie — nie odpychaj mnie Ach! bądźmy szczęśliwi, jeżeli się kochamy nawzajem, kochaj mnie taką, jaką jestem, ze wszystkiemi wadami i nieszczęściami... Tak, to prawda... Lubię zbytek, lubię towarzystwo, lubię życie światowe, którego ty nienawidzisz... Nie mam odwagi rozstać się ze wszystkiem, wyrzec się wszystkiego... Weź mnie taką, jaką jestem, bo wiesz, czujesz dobrze, że mówię prawdę, przysięgając że cię kocham tak, jak: nigdy nie kochałam nikogo. Ach! weź mnie! Będę twoją niewolnicą, twoją własnością. Zawołasz mnie — przyjdę, wypędzisz — odejdę z pokorą... Nie patrz się na mnie tak srogo, zaklinam cię, pozwól się zmiękczyć!... Kiedy przyszedłeś do mnie, czy pytałam cię, czy miałeś inne kochanki przedemną? Nie, o tem tylko myślałam, aby cię uszczęśliwić. Czy możesz mieć żal do mnie za to, że chciałam ukryć przed tobą wszystkie troski mojego życia? Patrz, klękam przed tobą i błagam cię...
Istotnie, padła przed nim na kolana. Zapomniała o zachowaniu ostrożności, nie dbała o to, że ktoś ze służby mógł wejść lada chwila. Wyglądała prześlicznie z obłąkanemi oczyma, z malującą się na twarzy namiętnością, która ujawniała teraz utajoną w niej dotychczas naturę kurtyzanki.
Ireneusz zmiękł, trawiony żądzą cielesną; nagle przez umysł jego przemknęło okrutne wspomnienie i cisnął jej w twarz jak obelgę nazwisko drugiego kochanka:
— A Desforges?
— Nie mów mi o nim — jęknęła — nie wspominaj go! Czy sądzisz, ze zawahałabym się choć na chwilę, gdybym mogła z nim zerwać, wyrzucić go za drzwi? Czy nie rozumiesz, że jestem w jego mocy? O Boże mój! Boże! czy godzi się tak okrutnie dręczyć kobietę? — dodała ponuro, klęcząc wciąż z głową pochyloną ku ziemi — nie, nie mogę...
— Przystań zatem na to, co ci ofiarowałem — przerwał Ireneusz — jeszcze czas. Uciekajmy razem!
— Nie — odparła jeszcze posępniej — nie, tego uczynić nie mogę... Widzisz, mogłabym przecie przyrzec ci a potem niedotrzymać słowa! Ale nie chcę już skłamać...
Podniosła się z ziemi. Po przebytym ataku nerwowym nastąpiła reakcya, to też zmęczonem głosem dodała:
— Nie mogę... nie, nie mogę!...
— Czegóż więc chciałaś odemnie? — zapytał Ireneusz, trzęsąc się z gniewu. Dlaczegóż włóczyłaś się przed chwilą u nóg moich? Chciałabyś ze mnie zrobić lokaja, któryby zaspakajał twe żądze zmysłowe? Młokosa, w którego objęciach mogłabyś zapomnieć o pieszczotach zgrzybiałego starca? Ach! — i uniesiony gniewem, łącząc brutalny gest z podobnemi słowy, szedł do niej z podniesioną ręką, z tak strasznym wyrazem twarzy, że Zuzanna sądziła, iż chce ją zabić.
Blada ze strachu, cofała się, wyciągając ręce ku niemu.
— Wybacz mi, wybacz! — wołała nieprzytomna prawie. — Nie czyń mi krzywdy!
Schowała się za stołem, na którem między innemi drobiazgami, znajdowała się fotografia barona, w aksamitnych ramkach.
Ireneusz odwrócił się od Zuzanny, wałcząc z potworną pokusą uderzenia tej bezbronnej kobiety. Spostrzegłszy fotografię, parsknął szalonym śmiechem, schwycił portret a trzymając kochankę za włosy, tarł nim jej twarz z całej siły, nie zważając na to, że może ją skaleczyć. Śmiejąc się wciąż jak szalony, powtarzał:
— Oto twój kochanek! masz go!...
Rzucił wreszcie fotografię na ziemię i podeptał ją nogami. Po chwili, sam się zawstydził tego szalonego wybryku. Po raz ostatni spojrzał na Zuzannę, która stała w kącie pokoju przerażona, roztargana, z błędnemi oczyma i wyszedł, nie powiedziawszy ani słowa.
Ona też nie miała siły przemówić.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Bourget i tłumacza: anonimowy.