Kłamstwa/Tom II/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Bourget
Tytuł Kłamstwa
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1904
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Mensonges
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.
Posądzenie.

— Niegodziwa, niegodziwa kobieta! — myślał Ireneusz, idąc schodami, na których rozlegał się teraz donośny głos reżysera, wołającego:
— Podnosić kurtynę!
Nogi uginały się pod Ireneuszem; zapytywał samego siebie:
— Cóż ja złego zrobiłem tej kobiecie?
Nie rozumiał, że wszystkie pociski Koletty, były właściwie zwrócone ku Klaudyuszowi. Może zresztą aktorka, dotykając najdrażliwszej struny jego serca, powodowała się niechęcią, jaką często pałają ku nam kochanki naszych przyjaciół, przekonawszy się, że nie dbamy o ich względy. Wierność mężczyzny dla mężczyzny najboleśniej ze wszystkich uczuć rani kobietę.
— Co ja jej złego zrobiłem? — powtarzał znowu poeta, nie będąc zdolnym znaleźć odpowiedzi na to pytanie ani też skupić chaotycznie rozpierzchłych myśli.
Zdanie usłyszane znienacka, ogłusza nas nieraz, jak silne uderzenie w głowę i wprawia w stan chwilowego, bolesnego nawet częstokroć osłupienia... Po chwili wreszcie ochłonąwszy z pierwszego wrażenia, rozważywszy spokojniej słowa Koletty, Ireneusz zawrzał szalonym gniewem na przyjaciela:
— Nikczemnik! — pomyślał w duchu — jak on śmiał wyjawić moją tajemnicę takiej dziewczynie? Jakież miał dane ku temu, aby mnie pomawiać o stosunek z Zuzanną? Chyba rumieniec na mej twarzy i moje zakłopotanie, gdy wymawiałem jej nazwisko.. I to mu wystarczyło, aby szarpać dobre imię kobiety, której nie zna prawie i oczerniać ją przed tą aktorką, chociaż sam jest głęboko przeświadczony o moralnej tejże nicości.
Przypomniał sobie dokładnie wszystkie szczegóły tej rozmowy, podczas której Klaudyusz domyślił się Kiełkującej w jego sercu miłości dla Zuzanny. Uprzytomnił sobie mieszkanie na ulicy de Varenne, odbitki dziennika rozrzucone na dywanie i zajętego pracą Klaudyusza, który wydał mu się wtedy bardzo bladym i znękanym. Przypomniał sobie, z jak złośliwym uśmiechem Klaudyusz powiedział mu:
— Tak? nie jesteś w niej zakochanym? — jak potem zawahał się chwilę, zapytany czy nie wie czego o pani Moraines...
Jednocześnie przyszły mu na myśl inne pokrewne wspomnienia. Przed kilkoma dniami, Zuzanna powiedziała mu przecież:
— Zdaje mi się, że pański przyjaciel, pan Larcher niema dla mnie sympatyi.
Dziś rano także odezwała się o nim z pewną nieufnością. Tak, niestety miała zupełną słuszność, niedowierzając temu człowiekowi. Gdyby Klaudyusz rozpowiadał przynajmniej tylko o jej stosunku z nim, byłoby to do darowania!... ale jakiem prawem ośmielił się twierdzić, że Zuzanna jest utrzymanką barona Desforges? Jeżeli takt ten przejmował poetę takiem oburzeniem to nie dlatego bynajmniej, żeby w sercu jego zrodził się cień nawet niewiary w stałość kochanki, ale że musiał uwierzyć, iż Koletta istotnie dowiedziała się o tem od Klaudyusza. Jeżeli zaś Larcher powtarzał tę plotkę, musiał ją także od kogoś usłyszeć.
Widocznie, że nawet Zuzanna musiała wiedzieć, iż ludzie szarpią jej dobre imię, skoro dwa razy już zapytywała z naciskiem, co Klaudyusz mówił o niej. Przypomniał sobie znowu postać barona, którego raz u niej był spotkał, tego poważnego starca, z siwiejącemi włosami z zwiędniętą cerą twarzy... A ona! Przypomniała mu się taką, jaką ją widział tego samego ranka... biała, różowa, delikatna, z pięknemi, niebieskiemi oczyma, zdająca się być stworzoną do miłości jedynie. Czyż podobna niebiańska istota mogła dać powód do tak nikczemnej potwarzy?
— Świat jest podłym! — zawołał Ireneusz z oburzeniem — a Klaudyusz...
Przyjaciel, którego kochał sercem całem, zdradził go teraz, odzywając się w tak ubliżający sposób o Zuzannie. Jakże dobrą była ta anielska istota, która wiedząc kto rozsiewa hańbiące ją wieści, nie szukała przecież zemsty, lecz z niewymowną słodyczą mówiła:
— Przebaczyłam mu.
Jeżeli kiedykolwiek wspominała o Klaudyuszu, odzywała się zawsze z wysokiem uznaniem dla jego talentu, z politowaniem dla jego słabostek. W tej chwili Ireneusz przypomniał sobie inne zdanie, wyrzeczone przez jego niewinną madonnę:
— Nie upoważnia to jeszcze od szukania odwetu, bałamucąc inne kobiety... Raz kiedy siedział przy mnie przy obiedzie, musiałam zwrócić mu uwagę na niewłaściwość jego postępowania...
— Oto źródło jego niechęci! — pomyślał młody poeta, nie posiadając się z oburzenia — chciał ją bałamucić a dostawszy odprawę, mści się w tak niegodziwy sposób. Wstrętny człowiek!
Zajęty takiemi myślami, Ireneusz doszedł do placu Opery i machinalnie skręcił na prawo, nie spostrzegając, że dąży wprost w przeciwną stronę. Ale gniew i nienawiść, były tak obcemi niewinnemu sercu poety, że po chwili ustąpiły miejsca uczuciu miłości dla tej kobiety, tak godnej czci i uwielbienia a tak nikczemnie spotwarzonej przez wiarołomnego Klaudyusza i przez zazdrosną Kolettę! Co ona robi teraz? Siedzi prawdopodobnie w loży i uległa woli męża, patrzy obojętnie na scenę, marząc rozkosznie o swojem uczuciu i tęskniąc za pocałunkami kochanka. W tej chwili ogarnęła Ireneusza instynktowna, nieprzezwyciężona chęć zobaczenia jej jaknajprędzej. Wskoczył do przejeżdżającej dorożki i bez namysłu kazał jechać do teatru. Ileż to razy toczył walkę z samym sobą, aby oprzeć się chęci pojechania do teatru lub na koncert, na którym Zuzanna znajdować się miała. Ale dotąd od takiego kroku powstrzymywał go skrupuł, nieprzekroczenia w niczem uczynionej jej obietnicy. Zresztą przyzwyczaił się już do myśli, że między jego Zuzanną a królującą w salonach panią Moraines istnieje rozdział zupełny: nadewszystko jednak obawiał się zetknięcia z Pawłem i nieuniknionej w takim razie zazdrości.
Powieściopisarz, analizujący uczucie, szukałby może rozmyślnie spotkania z mężem, aby rozranić swe serce i badać ranę pod mikroskopem psychologicznej analizy. Ale artyści, którzy nie spaczyli talentu swego, lub nie doszli do czczej frazeologii, unikają instynktownie podobnych doświadczeń. Chcą i umieją szanować piękność uczucia, przepełniającego ich serce. Podczas gdy powóz toczył się bulwarem Bonne-Nouvelle, Ireneusz przechodził myślą wszystkie te argumenty, które dotąd dopomagały mu do stawienia oporu pokusie. Ale dziś słowa Koletty dotknęły go głębiej, niżeli sam sobie przyznawał. Nie był w stanie otrząsnąć się ze smutnych myśli a czuł instynktownie, że widok Zuzanny powróci mu utraconą chwilowo równowagę umysłu.
Każdy z nas, kochając, ulega częstokroć takiemu niewyrozumowanemu popędowi, bo serce, podobnie jak wszelka żywa istota, posiada swój instynkt samozachowawczy...
Powóz toczył się dalej a Ireneusz usprawiedliwiał przed samym sobą przekroczenie umowy zawartej z kochanką:
— Gdyby ona dowiedziała się tego, co ja dziś słyszałem, czyż nie wezwałaby mnie natychmiast, abym na jej twarzy wyczytał prawdziwą miłość ku mnie? Zresztą popatrzę na nią przez kwadrans tylko i odejdę, zapomniawszy o tej bezczelnej gadaninie... A mąż? Prędzej, czy później musiałbym go zobaczyć, zresztą skoro ona go nie kocha!...
Pani Moraines bowiem nie omieszkała dać do zrozumienia kochankowi, że jest nieszczęśliwą w małżeńskiem pożyciu. Wymówka ta, będąca usprawiedliwieniem wszystkich niewiernych żon, jest zazwyczaj kłamstwem bezczelnem, choć nieraz ma pozory prawdy, jak o tem świadczą sprawozdania z procesów rozwodowych. Prawda, czy kłamstwo? Niech odpowie ten, kto zdołał zbadać do głębi serce kobiety. Ale Ireneusz widział w tem nowy dowód subtelności uczuć Zuzanny i chęć oszczędzenia mu cienia nawet zazdrości, z tem większem też oburzeniem złorzeczył oszczercom tej idealnej istoty.
— I ta kobieta miała być kochanką Desforges’a? I po co? Dla pieniędzy?... Głupstwo wierutne!... Jest przecież córką ministra a żoną dobrze uposażonego urzędnika! Jakiem prawem ten Klaudyusz śmiał!...
Wszystkie te przypuszczenia, chaotycznie cisnące mu się do głowy, musiały ustąpić miejsca namysłowi nad wyborem drogi działania, gdy młody poeta doszedł do teatru Gymnase. Nie chciał, aby go Zuzanna spostrzegła, stał więc kilka minut na schodach, namyślając się co uczynić. Antrakt widocznie rozpocząć się musiał, bo widzowie tłumnie wychodzili z sali. Okoliczność ta nasunęła Ireneuszowi myśl użycia niewinnego podstępu, aby zobaczyć kochankę, nie będąc przez nią widzianym; postanowił wziąć bilet dający prawo wejścia i korzystając z antraktu, obejść całą salę korytarzykiem, ciągnącym się pod lożami a dostrzegłszy wreszcie Zuzannę, stanął w takiem miejscu, z któregoby mógł bezpiecznie napawać się widokiem jej anielskiej twarzy. We drzwiach spotkał się Ireneusz oko w oko z jednym z młodych ludzi spotkanych u pani Komof, z markizem de Hére, który biegł prędko, bawiąc się laseczką i nucąc półgłosem aryę z modnej podówczas operetki. Ale piękny paniczyk w obcisłym tużurku, w dziurce którego tkwił bukiecik konwalij i paproci, nie poznał poety, podobnie jak przed chwilą nie poznał go Salvaney. Tymczasem Ireneusz doszedł już do wąskiego korytarza. Nie potrzebował długo rozglądać się po sali: natychmiast spostrzegł panią Moraines, prawie naprzeciw siebie, w trzeciej loży od sceny.
Siedziała sama na przodzie loży, za nią zaś dojrzał dwóch mężczyzn, z których jeden, stojący za krzesłem, młody, przystojny, z długiemi wąsami i nieco ogorzałą cerą — musiał prawdopodobnie być jej mężem, drugi zaś siedział...
Jakiemż dziwnem zrządzeniem losu — bo inaczej Ireneusz rozumieć tego nie chciał — człowiek ten znajdował się dziś właśnie w jej loży? Tak, to nie ulegało żadnej wątpliwości... to Desforges siedział w głębi loży pani Moraines.
Ireneusz nie mógł się łudzić... poznał odrazu ostre rysy twarzy barona, jego piwne oczy, jasne wąsy i wysokie czoło, okolone siwemi już prawie włosami. Ale dlaczegóż, patrząc na poufałą rozmowę tego starca z Zuzanną — która bokiem ku niemu zwrócona, zasłaniała się wachlarzem od męża lornetującego przeciwległe loże — Ireneusz doznał tak przykrego wrażenia, że mimowoli cofnął się w głąb korytarzyka? — Dlatego, że po raz pierwszy od owej szczęśliwej chwili, kiedy zobaczył Zuzannę w pąsowej tualecie, w sieni pałacu hrabiny Komof, podejrzenie zrodziło się w jego sercu. Jakie podejrzenie? Na to pytanie nie byłby zdolnym dać wyraźnej odpowiedzi. A jednak... Dziś rano jeszcze Zuzanna, wspominając o zamiarze spędzenia wieczoru w teatrze, powiedziała mu: — Idziemy we dwoje z moim mężem. Cóż ją skłonić mogło do rozminięcia się z prawdą? Chodziło tu wprawdzie o rzecz małej wagi, ale bądź co bądź, kłamstwo, czy to w małych czy wielkich rzeczach — kłamstwem być nie przestaje. A jeżeli Desforges przyszedł tylko złożyć jej wizytę w loży, podczas antraktu? Przypuszczenie to wydało mu się tak naturalnem tak prawdopodobnem że uwierzył w nie natychmiast. Zresztą rzecz cała wyjaśni się za chwilę. Wrócił do kasy i wziął bilet do jednego z bocznych krzeseł, z którego najswobodniej mógł obserwować Zuzannę. Sala zapełniła się po chwili, dzwonek dał się słyszeć, podniesiono kurtynę... ale Desforges nie wyszedł z loży. Siedział wciąż na tem samem krześle nachylony ku Zuzannie, szepcząc jej coś do ucha... I cóż w tem zresztą dziwnego?
Czyż obecności jego nie można było wytłómaczyć inaczej, jak tylko obwiniając Zuzannę o kłamstwo? Może też Moraines zaprosił go bez wiedzy żony? Rozmawiał z nią wprawdzie z widocznem zajęciem, ale miał do tego prawo, bywając w jej domu... Przecież rozmowa kobiety z mężczyzną nie sprzeciwia się w niczem przepisom towarzyskim i nie dowodzi jeszcze, aby ludzi tych łączył występny stosunek... W ten sposób rozumował młody poeta a rozumowanie to wydałoby mu się zupełnie uzasadnionem, gdyby spostrzegł na twarzy pani Moraines najlżejszy bodaj cień smutku lub tęsknoty. Ale niestety! młoda kobieta w strojnej czarnej koronkowej sukni, w różowym kapelusiku na jasno-blond włosach wydawała się zupełnie szczęśliwą i wolną od trosk wszelakich. Tak swobodnie śmiała się z zabawnej sztuki; w oczach jej malowała się tak szczera wesołość, gdy odpowiadała na zapytania towarzyszących jej panów; z tak nietajonem zadowoleniem chrupała cukierki, stojące przed nią, w eleganckiej bombonierce, że patrząc na nią, niepodobna było przypuścić, iż tegoż samego rana, dążyła ukradkiem na schadzkę z kochankiem! Wzruszenie tej chwili zostawiło tak mało śladów na jej twarzy, promieniejącej teraz zadowoleniem, że Ireneusz nie chciał wierzyć własnym oczom. Zupełnie inaczej wyobrażał ją sobie.
Dobroduszna, szczera twarz pana Moraines nie zdradzała również człowieka ze skrytym i ponurym charakterem, jakim go sobie przedstawiał poeta na mocy poufnych zwierzeń kochanki... Nieszczęsny młodzieniec, który dążył do teatru, aby ochłonąć z niepokoju, w jaki go wprawiło opowiadanie Koletty, powrócił do domu ze stokroć większym niepokojem w sercu. Powiadają, że człowiek niewieluby miał przyjaciół, gdyby mógł słyszeć co mówią za jego oczyma ci, którym nadaje to miano. Ale niebezpieczniejszą jest jeszcze rzeczą śledzić ukradkiem zachowanie się ukochanej kobiety. Ireneusz nabył dziś tego smutnego doświadczenia, nadto jednak był zakochanym w Zuzannie, aby mógł tak łatwo uwierzyć w dwulicowość swojej madonny.
— Cóż w tem dziwnego, że była tak wesołą wczoraj wieczorem? — mówił sam do siebie, obudziwszy się nazajutrz i nie mogąc otrząsnąć się z przygnębienia. Trzeba być ostatnim egoistą, aby jej mieć to za złe... I cóż ztąd, że baron Desforges znajdował się w jej loży, chociaż upewniała mnie, że idzie sama z mężem do teatru?... Z pewnością wytłómaczy mi to, gdy tylko się zobaczymy. I cóż ztąd, że jej mąż nie wygląda na skrytego, podejrzliwego człowieka? Pozory tak mylą! Przecież dałem się tak długo oszukiwać i szczerej twarzy Klaudiusza, udanej jego serdeczności i gotowości do wyświadczania mi usług, o których zdawał się zapominać natychmiast. Ach! ten zdrajca!...
Przykre wrażenia doznane dnia poprzedniego spotęgowały jeszcze w sercu Ireneusza żal do dawnego przyjaciela, którego gadatliwość stała się pierwszą przyczyną tego zmartwienia. Zaślepiony gniewem zapomniał on nawet o istotnych przymiotach człowieka, któremu tyle przecież zawdzięczał; zapomniał o bezinteresowności Klaudyusza i o poparciu, jakiego doznał od starszego, wytrawniejszego kolegi po piórze.
Nie raczył nawet przypuścić, że Klaudyusz mógł zawinić lekkomyślnością lub nierozwagą jedynie; bez litości oskarżał go o dopuszczenie się zdrady. Przez cały dzień powtarzał sobie nieustannie, że kochanek Zuzanny nie może nadal pozostać przyjacielem człowieka, który zniesławił ją tak, jak to Klaudyusz uczynił. Wróciwszy z biblioteki wcześniej niż zwykle, nie był zdolnym zająć się poważną pracą, usiadł przy biórku i napisał do Klaudyusza ostry list, donosząc, że zrywa z nim wszelkie stosunki. Skończywszy pisać, uważnie odczyta! list cały. Przekonał się jednak, że stawał w obronie pani Moraines w sposób świadczący wymownie o jego uczuciu a że więcej niż kiedykolwiek pragnął zataić przed Klaudyuszem swoją tajemnicę:
— Nie będę pisał wcale — rzekł sam do siebie — poczekam aż powróci i wtedy mu powiem słowa prawdy. Będzie to szlachetniejszy sposób zakończenia sprawy.
Trzymał już w ręku niebezpieczny list, chcąc go podrzeć co prędzej, gdy do pokoju weszła Emilia, aby dowiedzieć się jak zwykle, co brat porabia. Spojrzawszy z kobiecą ciekawością na zaadresowaną kopertę, spytała:
— To Klaudusz jest w Wenecyi? Nie wiedziałam, że pisał do ciebie.
— Proszę cię, abyś nigdy o nim przy mnie nie wspominała! — odparł Ireneusz, z szaloną zawziętością mnąc list w ręku.
— Czy pogniewaliście się? — pytała dalej pani Fresneau, która żywiła głęboką wdzięczność dla Klaudyusza.
— Tak, nie znamy się już teraz — powiedział — ale nie pytaj mnie o powody... Powiem ci tylko, że Klaudyusz mnie zdradził.
Emilia nie nalegała dłużej. Po dźwięku głosu brata poznała, że cierpiał, że czuł głęboki żal do Klaudyusza; ale widocznie coś ważniejszego niż spór literacki musiało poróżnić obu przyjaciół, skoro Ireneusz mówić nawet z nią o tem nie chciał. Prawdziwe uczucie daje nieraz dziwną moc jasnowidzenia, to też Emilia odgadła natychmiast, że przyczyną niezgody musiała być ta kobieta, o której Ireneusz nigdy już przy niej nie wspominał, ta pani Moraines, którą zaczynała teraz nienawidzić dla tych samych pobudek, dla których poprzednio tak życzliwie była dla niej usposobioną. Od paru tygodni zauważyła, że policzki brata pobladły, że oczy jego podkrążyły się ciemnemi obwódkami a wyraz zmęczenia malował się na jego twarzy. Pomimo swej uczciwości, miała nadto znajomości życia, aby mogła nie rozumieć istotnej przyczyny tego zmęczenia.
Rozmyśla wciąż nad tem, przepisując ustępy z „Savonaroli“, jak niegdyś przepisywała „Sigisbeusza“ a jakkolwiek zachwycała się wszystkiem, co wyszło z pod pióra brata, umiała jednak poznać, że tworzenie przychodziło mu z większą trudnością, niż dawniej, jak o tem świadczyła mniejsza ilość wierszy napisanych na jednem posiedzeniu, ciągłe przekreślanie i przerabianie pojedynczych scen a nawet zmieniony znacznie charakter pisma. Widziała, że w sercu brata wyschło to źródło świeżej, podniosłej weny poetyckiej, z którego wytrysnął „Sigisbeusz“.
Jakaż nowa zmiana zaszła w życiu Ireneusza? Kobieta stanęła na jego drodze. Otóż wpływowi tej kobiety przypisywała Emilia chwilowe osłabienie zdolności umysłowych brata. Nie dosyć na tem, czuła jeszcze głęboki żal do tej okrutnej nieznajomej za cierpienie Rozalii. Zapomniawszy, że sama czynny przyjęła udział w zerwaniu stosunków między Ireneuszem a jego narzeczoną, obwiniała o to panią Moraines; dziś nadto przypisywała tejże pani Moraines winę poróżnienia brata z najlepszym jego przyjacielem, w którego szczerość i przywiązanie miała wiarę głęboką, doświadczeniem stwierdzoną.
— Ale jak się to stać mogło? — myślała w duchu — przecież Klaudyusz wyjechał już od tak dawna.
Przez cały dzień łamała sobie głowę nad tą kwestyą, kręcąc się przy gospodarstwie, przesłuchując lekcyj małego Kostusia, sprawdzając rachunki męża i przeglądając świeżo odebraną z prania bieliznę brata.
Ireneusz zaś siedział zamknięty w swoim pokoju, w którym wszystko przywodziło mu na myśl rozkoszne wspomnienie, jedynej bytności Zuzanny i z gorączkową niecierpliwością oczekiwał dnia przyszłej schadzki. W sercu jego nurtowało podejrzenie, które po raz pierwszy zachwiało ślepą jego wiarę. Trawiony tą chorobą człowiek — je, pije, pracuje, nie mogąc niczem zagłuszyć bolesnego niepokoju. Nadchodzi wreszcie chwila, w której gorzka rzeczywistość pogrąża nieszczęsnego szaleńca w bezgraniczną, dziką niemal rozpacz... Młody człowiek nie przypuszczał wprawdzie ani na chwilę, aby bezczelne oskarżenie Koletty mogło być prawdą, ale rozmyślając nad niem nieustannie, wykazując jego bezzasadność, przyzwyczajał się powoli, zżył się niejako z tą myślą. W pierwszej chwili nie przypuszczał nawet możliwości podobnego postępowania, teraz jednak zaczynał już czynić różne domysły a broniąc się zwątpieniu i zazdrości, przypominał sobie wszystkie dowody prawdziwego przywiązania, jakich kiedykolwiek doznał od Zuzanny.
Niepodobna opisać bezgranicznej boleści, jakiej doznał, gdy przyszedłszy wreszcie na tak gorąco upragnioną schadzkę, przekonał się w sposób niezbity, że przywiązanie to nie było tak szczerem, jak sądził dotąd. Wszedł do saloniku z miną tak smutną i stroskaną, że Zuzanna przywitała go pytaniem:
— Co ci się stało?
Zarumieniwszy się, odparł wymijająco, że przeczytał przed chwilą artykuł, w którym nielitościwie wyszydzono jego utwory. Ale po chwili zawstydził się swej nieszczerości, bo Zuzanna, z nieopisanym wdziękiem przytulając się do niego, odparła:
— To dzieciństwo, mój drogi, gdybyś nie miał zazdrosnych, nie miałbyś powodzenia.
— Mówmy lepiej o tobie — przerwał Ireneusz i z bijącem sercem zapytał — powiedz mi, co robiłaś odkąd cię nie widziałem?
Gdyby Zuzanna zwróciła wtedy uwagę na wyraz jego twarzy, poznałaby niechybnie, z jakim niepokojem zadawał jej to pytanie. Rozbudzona nieufność sprawiła, że w przeciągu trzech dni, ślepo wierzący kochanek stał się zdolnym chwycić się nawet wybiegu w postępowaniu ze swą niewinną madonną.
Ale w stosunku, z młodym poetą. Zuzanna znajdowała się w takiem samem położeniu, w jakiem Desforges znajdował się względem niej. Będąc pewną, że poznała go dokładnie, nie mogła przypuścić nawet, aby ten naiwny dzieciak okazał się przebieglejszym od niej.
— Co robiłam przez ten czas? — odparła. — Otóż wieczorem tego dnia, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, byłam w teatrze z moim mężem. Na szczęście, nie mamy już sobie nic do powiedzenia. Mogłam więc przez cały wieczór myśleć o tobie i tęsknić za tobą tak, jakgdybym była zupełnie samą. Ach! bo też nigdy nie czuję się więcej osamotnioną, niż kiedy on jest przy mnie... Użalasz się nieraz, że tak smutnem jest życie artysty, ale gdybyś wiedział, czem jest życie kobiety światowej, zmuszonej śmiać się lub tańczyć, choć serce pęka jej z bólu!... Gdybyś wiedział, czem jest pożycie z człowiekiem, z którym nic nas nie łączy!...
— Nudziłaś się więc w teatrze? — zapytał Ireneusz z naciskiem.
— Śmiertelnie, ponieważ ciebie tam nie było — odparła z uśmiechem.
— Co ci jest, mój drogi? — spytała po chwili, spojrzawszy na Ireneusza.
Nigdy jeszcze twrarz jego nie wydawała jej się tak surową i pochmurną.
— Nie mogę zapomnieć o tym niegodziwym artykule.
— W jakiemże piśmie ukazał się ten paszkwil? — spytała z instynktownym niepokojem.
Poeta, zaskoczony znienacka tem pytaniem, odparł zmieszany:
— Nie warto go czytać nawet.
Teraz już Zuzanna nie wątpiła, że musiał gniewać się na nią. W pierwszej chwili chciała zapytać:
— Czy dowiedziałeś się czego o mnie?
Ale głęboka jej dyplomacya nakazała milczenie pierwszemu popędowi serca... Człowiek niewinny nie domyśla się nawet rzuconej na niego potwarzy; przenikliwość dowodzi w tym razie połowicznego przyznania się do winy... Należało najprzód wybadać, co Ireneusz robił przez ten czas, z kim rozmawiał i czego mógł się dowiedzieć.
— Czy byłeś u panny Rigaud? — spytała z udaną obojętnością.
— Tak — odparł Ireneusz, nie umiejąc ukryć zakłopotania, w jakie go to pytanie wprawiło.
— Czy przebaczyła biednemu Klaudyuszowi? — pytała dalej Zuzanna.
Nie, ach! cóż to za niegodziwa kobieta! zawołał Ireneusz z taką goryczą, że pani Moraines domyśliła się natychmiast prawdy: aktorka musiała mu z pewnością powiedzieć coś o niej.
Pragnęła gorąco dowiedzieć się czegoś więcej a doświadczenie nauczyło ją, że najlżejszym środkiem osiągnięcia tego celu, było podniecenie namiętności kochanka. Wiedząc, że żaden mężczyzna nie jest zdolnym stawić oporu uczuciu, które wzbiera w sercu pod wpływem pieszczot miłosnych, zamknęła kochankowi usta długim, gorącym pocałunkiem. W tejże chwili, w oczach jego dostrzegła błysk pożądania, które doprowadza do szału zmysłowego, dającego zapomnienie wszelkich podejrzeń. Dzika niemal namiętność, z jaką Ireneusz przycisnął ją do siebie i posiadł w miłosnym uścisku, utwierdziła Zuzannę w przekonaniu, że w sercu jego nurtowała jakaś boleść, której ona przyczyną byś musiała. Bo nawet w chwili największego szału Ireneusz pieścił ją z głuchym jakimś gniewem, podniecającym namiętność, lecz wykluczającym uczucie... Po krótkim odpoczynku, Zuzanna zarzuciła kochankowi ręce na szyję i głosem niewymownie łagodnym, przenikającym do głębi tkliwe serce poety, spytała:
— Dlaczego nie chcesz powiedzieć otwarcie, co jest przyczyną twego zmartwienia?
Ach! gdyby była powiedziała te słowa na wstępie rozmowy, Ireneusz nie byłby w stanie zamilczeć prawdy; ze łzami w oczach wyznałby wszystko, czego się dowiedział od aktorki. Ale teraz już niestety! przestał boleć nad niegodnem posądzeniem, rzuconem przez Klaudyusza. Jak ostrze sztyletu utkwiło w jego sercu bolesne przeświadczenie, że ubóstwianą swą madonnę schwytał na gorącym uczynku kłamstwa.
Tak, Zuzanna skłamała przed nim... nie mógł już wątpić o tem. Skłamała raz, twierdząc, że była tylko sama z mężem w teatrze; skłamała drugi raz, twierdząc, że nudziła się śmiertelnie przez cały wieczór... A jednak wobec pytania, świadczącego o tak żywem współczuciu dla jego zmartwienia, Ireneuszowi zabrakło siły do spokojnego wypowiedzenia tych dwóch oskarżeń; zmieszany, jak winowajca, powtórzył raz jeszcze niezręczną wymijającą odpowiedź. Zuzanna rzuciła na niego tak badawcze spojrzenie, że spuścił oczy ku ziemi... Konieczność rozłączenia się za chwilę, zmusiła Zuzannę do zaniechania dalszego badania. Szepnęła tylko z westchnieniem:
— Jakże mi ciebie żal serdecznie! — żegnała go czulej niż zwykle.
— Dowiem się wszystkiego za przyszłym razem — myślała, wracając do domu.
Mimowoli jednak milczenie Ireneusza przejmowało ją niepokojem. Istotnie bowiem kochała młodego poetę, jakkolwiek uczucie jej było innem niźli się zdawać mogło na pozór. W rzeczywistości bowiem ceniła najwięcej miłość fizyczną a jednak pomimo, że była zepsutą życiem i otoczeniem, nie pozostała jednak obojętną na szlachetność serca młodego poety. Charakter Ireneusza nęcił ją tym dziwnym urokiem, który sprawia, że najrozpustniejsi mężczyźni ubiegają się tak gorliwie o względy skromnych, pobożnych panien. Wiedziała zresztą, że nawet zmysłowych rozkoszy pozbawioną zostanie, skoro przerwie się czarownych złudzeń koło, którem go otoczyła. A oto ktoś widocznie usiłował przerwać czarodziejskie to koło.
Wrogiem tym nie mógł być nikt inny, prócz Koletty. Wszystko zdawało się świadczyć o tem. Ale z drugiej strony jakie pobudki mogły skłonić aktorkę do prześladowania kobiety, której ze słyszenia nawet nie znała zapewne.
Koletta była kochanką Klaudyusza — musiała to więc być sprawka tego człowieka, który od pierwszej chwili poznania wydał jej się niebezpiecznym. Cokolwiekbądź Koletta powiedziała Ireneuszowi, musiała bezwątpienia dowiedzieć się o tem od Klaudyusza. Pomimo swej przebiegłości, młoda kobieta nie mogła rozwiązać tej zagadki. Klaudyusz nigdy przecież nie widział ich razem a zresztą, głęboko była przekonaną, że Ireneusz nie zwierzał się przyjacielowi.
— Widocznie moje obawy są zupełnie nieuzasadnione — zawyrokowała wreszcie.
Ale napróżno pocieszała się tą myślą, nie mogła uwierzyć, aby Ireneusz wziął tak bardzo do serca jakiś złośliwy artykuł dziennikarski. Przeczucie ostrzegało ją o groźnem choć nie dającem się określić niebezpieczeństwie.
Przeczucie to wzrosło jeszcze nazajutrz, po dniu, w którym zauważyła tak zagadkowy dla niej smutek Ireneusza. Był to dzień przyjęcia, goście zebrali się liczniej niż kiedykolwiek, wreszcie rozeszli się w szyscy, ostatni wyszedł Desforges.
Około siódmej, Zuzanna siedziała w tym samym saloniku, w którym niegdyś osnuwała serce młodego poety delikatną, 1ecz mocną siecią, jak pająk duszący nieszczęśliwą ofiarę.
Po chwili wbiegł do pokoju pan Moraines wesoły, uśmiechnięty, z twarzą rozpromienioną i obejmując wpół żonę, która krzyknęła mimowoli, przerażona tą niespodziewaną napaścią.
— Należy mi się pocałunek! — zawołał, całując ją w szyję — dwa nawet — i znów ją pocałował — w nagrodę za moją grzeczność. Tak — dodał odpowiadając na pytające spojrzenie Zuzanny — wracam od pani Komof, której od tak dawna winien byłem wizytę. Czy wiesz, kogo u niej zastałem?... Zgadnij-że!... Tego młodego poetę, Ireneusza Vincy Nie rozumiem, dlaczego Desforges utrzymuje, że ten młodzieniec wydał mu się sztywnym i nienaturalnym. Ależ to niepospolicie wykształcony chłopak. Bardzo mi się podobał... Rozmawialiśmy z sobą dość długo... Powiedziałem mu, że byłoby ci bardzo przyjemnie widzieć go znów u siebie. Czy dobrze zrobiłem?
— Bardzo dobrze — odparła Zuzanna — i kogóż więcej widziałeś u hrabiny!
Podczas gdy mąż wymieniał jej kilkanaście znajomych nazwisk, Zuzanna myślała:
— W jakim celu Ireneusz chodził do pani Komof?...
Nie bywał przecież nigdzie, odkąd zawiązanym został ich stosunek. Nieraz nawet mówił jej:
— Chciałbym wyrzec się wszystkiego w świecie, prócz ciebie i pracy...
A teraz, pomimo że miał zwyczaj uprzedzać ją zawczasu o każdym swoim postępku, nie powiedział ani słowa o tej wizycie, która była przecież tak niezwykłym przypadkiem w obecnym jego trybie życia. Na domiar złego, poznał jej męża, który prawdopodobnie zrobił na nim wprost przeciwne wrażenie, niżeli ona tego pragnęła. Mimowoli też Zuzanna czuła żal do męża, że ośmielił się być u hrabiny jednocześnie z Ireneuszem i szorstko prawie spytała:
— Jestem pewną, że nie napisałeś dotąd do pana Cruce z zapytaniem o koronki?
— I owszem — tryumfująco odpowiedział Paweł — będziesz je miała niedługo.
Chodziło tu o staroświeckie koronki, o których Cruce — pokątny faktor wszystkich elegantek — wspominał Zuzannie a które ona kazała mężowi kupić dla siebie.
Od czasu do czasu wymagała od niego jakiegoś kosztownego prezentu, który następnie pokazywała znajomym, mówiąc:
— Patrzcie, jak Paweł o mnie pamięta. Oto co przed kilkoma dniami od niego dostałam...
Zapomniała tylko dodać, że prezenta te były kupowane — jeżeli nie bezpośrednio przez barona — to za pieniądze barona.
Chociaż Desforges zajmował się interesami o tyle tylko, o ile względy majątkowe tego wymagały, zdarzała mu się niekiedy prawie pewna sposobność zarobienia pieniędzy, któremi uprzejmie dzielił się z panem Moraines. W tym właśnie czasie Kompania północna, której Desforges był administratorem, zakupiła linię kolei żelaznej, mającej tylko wewnętrzne znaczenie i której akcye były mało cenione na giełdzie. Paweł, uprzedzony w swoim czasie, skorzystał z raptownej zwyżki tych akcyj i zarobił około trzydziestu tysięcy franków, z których część przeznaczył na kupno kosztownych koronek dla żony.
Z powodu tej operacyi finansowej, młoda kobieta miała bardzo charakterystyczną rozmowę z Ireneuszem. Zapytała, ile dochodu przyniósł mu „Sigisbeusz“ i dodała:
— Gdzie umieściłeś te pieniądze?
— Nie wiem — z uśmiechem odparł Irereusz — moja siostra kupiła listów zastawnych za pierwsze tysiąc franków a resztę schowałem do biurka.
— Pozwólże, abym ci dała siostrzaną radę — odpowiedziała. — Mamy znajomego, który jest administratorem Kompanii północnej i który nam mówił... Ale przyrzeknij, że nie zdradzisz tajemnicy...
Tu wytłomaczyła mu całą kombinacyę odkupienia akcyj.
— Zrób to jaknajprędzej — dodała — wygrasz, ile sam zechcesz.
— Cicho! — przerwał młody poeta, zamykając jej usta ręką — wiem, że mówisz tak przez miłość dla mnie, ale nie mogę od ciebie przyjmować rad w tej kwestyi. Straciłbym szacunek dla samego siebie.
Ireneusz mówił to tak szczerze, że Zuzanna nie śmiała nalegać dłużej. Zbytnia skrupulatność kochanka wydała jej się nieco śmieszną. Pokochała go wprawdzie, głównie za jego naiwność i łatwowierność a jednak też same przymioty strachem ją przejmowały. Wiedziała, że Ireneusz jest zanadto szlachetnym, za mało zdolnym wchodzić w układy z poczuciem honoru, aby dowiedziawszy się o istotnej wartości jej charakteru, mógł znaleźć dla niej słowo przebaczenia. Tak, należało się mieć na baczności! Rozmyślając nad spostrzeżonemi objawami grożącego niebezpieczeństwa, jakiem i były: smutek Ireneusza, jego oburzenie na Kolettę i nagłe odnowienie stosunków towarzyskich, Zuzanna powiedziała sobie:
— Popełniłam wielki błąd, odkładając wyjaśnienie na później.
To też, gdy w kilka dni potem dążyła na schadzkę z Ireneuszem, czyniła silne postanowienie niedopuszczenia się powtórnie tego błędu. Od pierwszego rzutu oka spostrzegła, że młody człowiek był jeszcze smutniejszym i więcej zmieszamym, udała jednak, że nie widzi ani jego zakłopotania, ani oziębłości, z jaką ją przywitał.
Zdjąwszy kapelusz i okrycie, ze smutnym uśmiechem mówić zaczęła:
— Muszę cię wyłajać, mój najdroższy; dlaczego nie uprzedziłeś mnie zawczasu, że masz zamiar odwiedzenia hrabiny? Postarałabym się oszczędzić przykrego zapewne spotkania.
— Przykrego? — odparł Ireneusz z ironią której Zuzanna dotąd nie zauważyła w jego słowach — przeciwnie, pan Moraines był dla mnie nader uprzejmym!
— Tak, podobałeś mu się bardzo. On, tak sarkastyczny zazwyczaj, z uniesieniem opowiadał mi o tobie... Możesz się poszczycić tem, że raczył cię zaprosić, abyś bywał częstszym u nas gościem. Wogóle mój małżonek nie lubi nowych znajomości... Ach! mój jedyny! — mówiła dalej, opierając obie ręce na ramieniu kochanka — jakże boleśnie dotknąć cię musiała jego uprzejmość!
— Tak, było mi bardzo przykro — głuchym głosem odparł Ireneusz.
Rzuciwszy okiem na piękną twarz u kochanej, mimowołi przypomniał sobie jej słowa wyrzeczone w Luwrze, przed portretem kochanki Barbarellego:
— Trudno pojąć doprawdy, aby kobieta mająca twarz tak łagodną, była zdolną dopuścić się kłamstwa!
Ach! i ona miała twarz łagodną a skłamała przecież? I jakąż miał rękojmię, że i dawniejsze jej postępowanie nie było kłamstwem? Od chwili poznania pana Moraines, młody poeta tworzył tysiące bolesnych przypuszczeń. Zjednany uprzejmem obejściem się Pawła, nie mogąc uwierzyć, aby ten był — zgodnie z twierdzeniem Zuzanny — człowiekiem despotycznym i nieznośnym w pożyciu, zadawał sobie pytanie:
— Dlaczego Zuzanna i w tym względzie starała się mnie oszukać?
Poszedł do pani Komof bez ściśle określonego celu; łudzić się nadzieją, że dowie się czegoś o niej z opowiadania ludzi, należących do wielkiego świata. Ci przecież znać ją powinni! Ale niestety! krótka rozmowa z panem Moraines wtrąciła go znowu w otchłań zwątpienia i rozpaczy. Zrozumiał wreszcie tę okrutną prawdę, że Zuzanna, wystawiając charakter męża w ujemnem świetle, chciała wybawić się od konieczności przyjmowania go u siebie. Dlaczego?... miała widocznie jakąś tajemnicę, której jemu powierzyć nie chciała. Jaką tajemnicę?... Koletta zawczasu już odpowiedziała na to pytanie... Dręczony bolesnemi przypuszczeniami, Ireneusz powziął zamiar łatwy do wykonania, mogący dowodnie przekonać go o istotnym stanie rzeczy: korzystania z zaproszenia pana Moraines, postanowił prosić Zuzannę, o pozwolenie złożenia jej wizyty. Jeżeli przystanie, to dowód, że nic przed nim nie ukrywa, ale jeżeli odmówi?... Młody poeta, w umyśle którego snuły się wciąż te pytania i wątpliwości, nie spuszczał oka z pięknej twarzyczki, opartej na jego ramieniu. Ach! ileż uroczych marzeń wzbudzał w nim niegdyś widok tej twarzy! Jakże głęboko wierzył w szczerość spojrzenia tych łagodnych, niebieskich oczów! Z jakimż zachwytem słuchał niegdyś każdego słowa wychodzącego z tych klasycznie wykrojonych usteczek!...
Nie, to niepodobna, aby Koletta miała słuszność!... Ale jak sobie wytłomaczyć te trzykrotne jej kłamstwa? Tak, Zuzanna skłamała trzy razy. Niema kłamstw niewinnych. Zaufanie — tak samo jak miłość — chce mieć wszystko, lub nic. Zaufanie musi być bezwzględnem, inaczej nie może być szczerem. Ci, którzy doznali zawodu, najlepiej o tem wiedzą.
— Biedny, nieszczęśliwy chłopcze! — szepnęła Zuzanna z głębokiem westchnieniem.
Wiedziała dobrze, że współczucie skłania człowieka do wypowiedzenia swych smutków.
— Tak, jestem bardzo nieszczęśliwym — odparł młody człowiek, wzburzony tym dowodem współczucia, którego brak tak gorąco odczuwał.
— Słuchaj Zuzanno — dodał po chwili badawczo patrząc jej w oczy — wolę nic przed tobą nie ukrywać. Namyślałem się długo i doszedłem do przekonania, że stosunek nasz nie może pozostać nadał takim, jakim był dotąd. Nie mam już siły cierpieć dłużej... Takie życie nie zadawalnia mej miłości... Spotykamy się ukradkiem, co kilka dni zaledwie a po upływie krótkiej godziny szczęścia, ja nie wiem co porabiasz, nie mogę przyjmować udziału w twych zajęciach i rozrywkach... Nie przerywaj mi, niech wypowiem wszystko co myślę... Z powodu twego męża, wzbraniałaś mi dotąd wstępu do swego domu... Ale teraz przeszkoda usuniętą być może; widziałem go, rozmawiałem z nim, niech że przynajmniej zostanę wynagrodzonym za ofiarę, którą uczyniłem podając rękę te mu człowiekowi... Wiem, że to co mówię nie dowodzi szlachetności, ale przestałem już być dumnym i cenić swą godność... Ja ciebie kocham, Zuzanno... W imię tej miłości, zaklinam cię, pozwól mi bywać u siebie, żyć w twoim świecie, widywać cię wszędzie, nietylko tutaj, gdzie przychodzimy, aby użyć rozkoszy zmysłowych...
— Aby się kochać! — przerwała Zuzanna, podnosząc głowę i usuwając się od kochanka — takim więc jest koniec mych pięknych marzeń o naszej miłości ukrytej przed światem i ludźmi, wolnej od niecnej obłudy, która wstręt we mnie wzbudza. A jednak zdawało mi się, że dawniej rozumiałeś moje marzenia i narówni ze mną urzeczywistnić je pragnąłeś!
— Nie pozwalasz mi zatem bywać w twoim domu? — zapytał Ireneusz.
— Dlaczego chcesz, abym dobrowolnie wyrzekła się dotychczasowego szczęścia? — zawołała Zuzanna. — Jesteś zanadto delikatnym, zanadto wrażliwym, abyś mógł przyzwyczaić się do mego otoczenia. Wszystko i wszyscy razić cię będą... Nie wiesz, czem jest ten świat, w którym ja żyć muszę; nie pojmujesz, jak mało jesteś do niego stworzonym. A potem mnie przypisywać będziesz doznany zawód. O! mój najdroższy, nie żądaj tego odemnie! zaklinam cię, porzuć tę myśl nieszczęsną!
— Chcę wiedzieć, co ukrywasz przedemną! — stanowczo zawołał młody człowiek, ogarniając ją znów przenikliwem spojrzeniem. Nie domyślał się on, że jedynym celem Zuzanny było wykrycie przyczyn, które przed kilkoma dniami sprowadziły chmurę smutku na jego czoło, następnie skłoniły go do odwiedzenia pani Komof a teraz wreszcie wywołały żądanie tak nagłej zmiany w dotychczasowym ich stosunku.
Zapytanie Ireneusza sprzyjało wielce jej planom, to też zbolałym głosem ofiary, upadającej pod brzemieniem srogich prześladowań, odparła:
— Co słyszę? ty mój najdroższy, odzywasz się do mnie w taki sposób?... Ale nie! ktoś musiał podsunąć ci tę myśl... ty sam nie byłbyś zdolnym do tego... Przychodź do mnie, przychodź, ile razy zechcesz.. Posądzasz mnie, że ukrywam cokolwiek przed tobą?... Czy nie wiesz, że wolałabym umrzeć niż skłamać wobec ciebie!...
— A więc dlaczego skłamałaś wtedy? — z goryczą zawołał Ireneusz.
Wzruszony rozpaczą, która malowała się w oczach młodej kobiety, rozbrojony uzyskanem od niej pozwoleniem, niezdolny zataić dłużej istotnego powodu swej boleści, czuł niezwalczoną chęć wypowiedzenia wszystkich swych uraz — bogdajby urojonych nawet.
— Ja? skłamałam? — spytała Zuzanna.
— Tak, powiedziałaś mi, że idziesz do teatru sama, z mężem tylko...
— Ależ byłam tam...
— I ja tam byłem — przerwał Ireneusz — i widziałem, że ktoś trzeci siedział w tej loży.
— Desforges — wesoło zawołała Zuzanna — szaleniec z ciebie, mój drogi!... Desforges przyszedł do loży w antrakcie i mój mąż zatrzymał go do końca przedstawienia. Desforges!... — mówiła dalej w uśmiechem! — Desforges się nie liczy... Nie przyszło mi nawet na myśl wspominać ci o nim... No, ale mówiąc seryo, nie możesz chyba być zazdrosnym o tego starego barona?
— Wydawałaś mi się tak wesołą, tak szczęśliwą! — odparł Ireneusz miększym już głosem.
— Niewdzięczniku! — odparła z wyrzutem — gdybyś był widział, co się dzieje w sercu mojem! Wiesz przecie, że największem dla mnie nieszczęściem jest konieczność ciągłego ukrywania swych uczuć i śmiesz mi czynić wyrzuty o to! Nie, Ireneuszu, jesteś nadto okrutnym! nadto niesprawiedliwym!
— Przebacz mi! przebacz, najdroższa! — zawołał młody poeta do łez prawie wzruszony kłamliwemi słowami kochanki. Jestem podłym.. To Koletta podsunęła mi tę myśl... Miałaś zupełną słuszność niedowierzając Klaudyuszowi!
— Mężczyzna zawsze pała nienawiścią do kobiety, która się nie pozwala bałamucić — odparła Zuzanna.
— Nędznik! — z oburzeniem zawołał młody człowiek i jakby dla ulżenia sobie, dodał. — Dowiedział się o naszym stosunku... Nie mówiłem mu nic, ale domyślił się wszystkiego, widząc jak byłem zmieszany i zakłopotany, wspominając o tobie... Nikt mnie nie zna lepiej od niego!... Domyślił się i rozpowiedział swej kochance, że my się kochamy, że... Nie, nie jestem w stanie powtórzyć ci wszystkiego.
— Powtórz, powtórz najdroższy! — nalegała Zuzanna.
Twarz jej miała w tej chwili wyraz dumy i pełen rezygnacyi, jak ofiara idąca odważnie na plac stracenia, Po krótkiem milczeniu, dodała:
— Czy powiedziano ci, że jesteś nie pierwszym moim kochankiem?
— Ach! gdyby to tylko! — z westchnieniem odparł Ireneusz.
— Cóż więc takiego, o Boże? — przerwała. — Zresztą nie dbam o to, co ludzie mówią o mnie, ale boli mnie bardzo, że ty, Ireneuszu, możesz wierzyć tym baśniom!... Proszę powiedz mi jednak wszystko!... lżej ci będzie na sercu. Czy i tego nawet nie mam prawa wymagać?
— A więc dobrze! — zawołał Ireneusz i rumieniąc się tak, jakby on był winowajcą, zaczął bełkotać, jąkając się: — Kiaudyusz powiedział Kolecie, że ty jesteś... Nie! nigdy mi to przez usta nie przejdzie... No! mówił, że Desforges...
— Znowu Desforges — przerwała Zuzanna z nieco ironicznym uśmiechem — ależ to śmiechu warte!...
Nie chciała, aby Ireneusz wypowiedział oskarżenie, którego domyślała się teraz. Obawiała się zdradzić mimowolnem wzruszeniem i nie dając mu przyjść do słowa podjęła dalej:
— Powiedziano ci, że Desforges był moim kochankiem, że jest nim dotąd może... Doprawdy, tylko człowiek podły albo waryat może wpaść na tak niedorzeczną myśl... Desforges jest starym przyjacielem mojej rodziny i zna mnie od dziecka... Bywał bardzo częstym gościem u mego ojca, rosłam w jego oczach, nie dziw więc, że kocha mnie jak swoje dziecko. Io tym człowieku śmiano mówić!... Nie, Ireneuszu, musisz mi dać słowo, że nigdy temu nie uwierzysz... Czyż zasłużyłam na to, abyś miał o mnie podobne wyobrażenie?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Bourget i tłumacza: anonimowy.