Kłamstwa/Tom II/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Bourget
Tytuł Kłamstwa
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1904
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Mensonges
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.
Okrutna prawość.

Ireneusz Vincy, nie mogąc nigdzie znaleźć Zuzanny, stanął w przedsionku Muzeum. Tyle sprzecznych myśli wirowało mu po głowie, że nie był zdolnym zdać sobie sprawy z tego, co się z nim stało, ani z tego, gdzie się teraz znajdował. Zuzanna nie omyliła się w swych rachubach: cios, jaki zadała młodemu człowiekowi, uczynił go niezdolnym do rozumowania i zastanawiania się. Gdyby otwarcie wyznała mu swą miłość, Ireneusz, rozumując na trzeźwo, byłby prawdopodobnie spostrzegł, jaką sprzeczność stanowiło to nagłe wyznanie z anielskim charakterem, który Zuzanna przybrać usiłowała. Pomyślałby niechybnie, że nie musi być ona aniołem, skoro tak łatwo pozbywa się swych skrzydeł. Tymczasem teraz mógł się przekonać, że anioł, rozpostarłszy swe białe skrzydła, odleciał w krainę obowiązku.
— I ona mnie kocha, ale nie przebaczy mi nigdy, żem na niej wymógł wyznanie tego uczucia!... — myślał Ireneusz.
Uwierzył naiwnie, że jego anioł odleciał z postanowieniem niepowrócenia więcej, a wiara ta pochłaniała wszystkie siły jego umysłu. Jakimże sposobem skłonić do zaniechania powziętego zamiaru kobietę, która była tak szczerą, że nie umiała utaić swego uczucia, lecz tak uczciwą, że uczucie to poczytywała za zbrodnię? Stawała mu teraz przed oczyma twarz jej przerażona i oczy łzami zamglone. Pogrążony w bolesnej zadumie, prosto szedł przed siebie; nieznośną mu była teraz myśl spotkania kogokolwiek, chociażby nawet najukochańszej swej powiernicy, Emilii. W siadłszy do dorożki, kazał jechać za rogatki, w stronę Saint-Cloud. Rozkaz ten wydał woźnicy machinalnie, przypomniawszy sobie, że Zuzanna opowiadała mu o wycieczce, którą dzieckiem będąc odbyła z koleżankami do Saint-Cloud.
Wysiadłszy z dorożki, z żywem uczuciem zadowolenia udał się w głąb lasu. Zeschłe liście szeleściły za każdem jego stąpnięciem; nad głową jego mroźny wiatr gnał szybko ciężkie, zimowe chmury. Od czasu do czasu, przez gęstwinę szarych pni i bezlistnych gałęzi, spostrzegał posępne zwaliska starego zamku i zwierciadlane wody stawu, po którym tak często pływał łódką nieszczęśliwy książę, zabity potem przez Zulusów. Ale zimowy krajobraz i wspomnienie tragicznej śmierci Napoleońskiego wnuka, nie wywarły żadnego wrażenia na umyśle młodego poety, który zastanawiał się nad tem jedynie, w jakiby sposób zobaczyć znowu kobietę, którą kochał a która go również kochała. Cóż zrobić? Czy gwałtem chcieć wedrzeć się do jej mieszkania? Czy próbować widywać się z nią w salonach, do których uczęszczała? Czy z zuchwałem natręctwem czatować na nią na ulicy lub w teatrach? Wrodzona delikatność nie pozwalała mu uczynić nic ta kiego, coby mogło zniechęcić Zuzannę. Nie chciał niczem sprzeciwić się jej woli, nawet okazywaniem swego uwielbienia. W dzieciństwie i młodości tak piękne a ułudne snuł marzenia, że teraz szczerze postanowił nie zbliżać się do niej i być jej tak posłusznym jak Dante swej Beatryczy, Petrarka Laurze, jak ci dumni poeci, będący uosobieniem wymyślonej przez średnie wieki a pełnej poświęcenia duchowej, platonicznej miłości. Z jakimże zapałem czytywał dawniej sonety, poświęcane przez tych marzycieli pamięci zmarłych lub oddalonych kochanek! Ale czyż te wzniosłe choć pełne klasztornego ducha utwory, mogły go zabezpieczyć przed jadem zmysłowej miłości, którą piękna i wytworna Zuzanna bez jego wiedzy zaszczepiła mu w żyłach?...
Być jej posłusznym?... Nie, to przechodziło jego siły!... I znów myśli rozsadzały mu czaszkę; przyspieszał kroku, aby uspokoić nerwy rozdrażnione przez najstraszliwsze cierpienie: niepokój. Tymczasem zmrok już zapadł. W tedy dopiero Ireneusz, zmęczony myślami, powziął jedyny możliwy do urzeczywistnienia zamiar: napisać do Zuzanny. Udał się do poblizkiej wsi, wszedł do restauracyi i tu na brudnym stole, przy odgłosie kul bilardowych, przy gwarze rozmowy graczy palących fajki, w obecności brudnego fagasa, który przyglądał mu się ciekawie, na wyplamionym stole i zardzewiałą stalówką napisał list jeden, potem drugi i trzeci nareszcie.
Wstyd palił mu czoło, gdy pomyślał, na jak grubym papierze i w jakiem ohydnem miejscu układa list do niej... Obawiał się obrazić Zuzannę, ale zarazem nie był zdolnym czekać aż powróci do domu i tam dopiero skreśli słowa, którem i chciał ją przebłagać...
Jakże wielkiem byłoby zdziwienie barona Desforges, gdyby wiedział, że Zuzanna — namiętna i czarująca królowa, mieszkanka na ulicy Thabor — odebrała od nieśmiałego wielbiciela list w tych słowach zawarty:
„Napisałem już i podarłem kilka listów, nie wiem nawet czy i ten tegoż samego nie dozna losu, bo nie umiem znaleźć słów, ktoreby oddały moje uczucie a nie były przez panią poczytanemi za obrazę. A jednak pewien jestem, że uczucie moje nie obraziłoby pani, gdybyś je znać mogła. Niestety! wzrok ludzki nie umie sięgnąć do głębi serca... Przysięgam pani jednak, że uczucie, które mnie skłania do napisania tego listu jest tak czystem, tak podniosłem, że nie może przynieść ujmy nawet pani, która jesteś ideałem cnoty i szlachetności! Ale znamy się tak niewiele, że choć pani z przędziwną czystością serca, brzydzącego się cieniem nawet kłamstwa, wyznałaś mi swą miłość, kto wie, czy wspomnienie tej miłości nie zatarło się już bez śladu zanim papier ten dojdzie rąk pani. Ach! gdyby tak było istotnie, nie dawaj mi pani żadnej odpowiedzi, nie czytaj nawet mego listu. Zrozumiem znaczenie tego milczenia i przyjmę wyrok w pokorze. Pomimo smutku i cierpienia, zachowam jednak dla pani dozgonną wdzięczność, bo dzięki tobie miałem w życiu jedyną chwilę zupełnego, najwyższego szczęścia, bo dzięki tobie, ujrzałem wcielenie ideału, o którym w latach młodzieńczych marzyłem! O tak! za tę chwilę błogosławić cię, pani, będę, choćby mi serce pękało z rozpaczy, że poznawszy cię, natychmiast utraciłem na zawsze. Zjawiłaś się przedemną po to jedynie, aby mi dać dowód, że ideał mój nie jest marą zwodniczą. W ciężkiej wędrówce dalszego życia to drogie,, ozkoszne wspomnienie stanie mi za talizman spokoju, za słowo czarodziejskiego zaklęcia...
Wiem dobrze, że nie mam prawa domagać się niczego, jeśli jednak uczucie, które dziś rano zabłysło w oczach pani — o jakże pieknemi były wtenczas te oczy, które na zawsze pozostaną mi w pamięci — jeśli uczucie to żyje dotąd, jakkolwiek głos obowiązku milczenie mu nakazuje, jeżeli po raz drugi potrafiłabyś pani uronić łzę przyjazną nad mojem uwielbieniem i czcią niewymowną — o! w imię tego uczucia, w imię tego wzruszenia zaklinam cię, pani, miej litość nademną, przed wykonaniem okrutnego wyroku skazującego nas na wieczne rozłączenie, zechciej mnie poddać jednej tylko, jedynej próbie! Proźba moja jest tak pokorną, tak w niczem nie sprzeciwia się rozkazom pani, zechciej więc wysłuchać jej łaskawie! Tak mało chwil, niestety! danem mi było spędzić w towarzystwie pani a jednak zdołałem już dostrzedz, że w życiu pani — tak szczęśliwem napozór jest niejedna smutna karta. Czy nie pragnęłaś pani mieć nigdy przyjaciela, któremubyś każdą swą troskę powierzyć mogła, który nie ośmieliłby się nigdy odezwać do pani równie zuchwale, ale który byłby zawsze przy boku pani, dzieląc każdą jej radość lub zmartwienie, szczęśliwy że oddycha tem samem powietrzem, gotów stawić się na każde żądanie, oddalić się ilekroć pani tego zażądasz i wszystkie myśli swe i uczucia tobie jedynie poświęcić? Ach! przed tą chwilą szału, w której uczucie przemogło wolę moją, ja o tem tylko marzyłem, aby zostać twym przyjacielem i nie roszcząc sobie praw żadnych, módz się poświęcić dla ciebie! A jednak czuję, że w uczuciu mem znajdę dość siły, by teraz jeszcze urzeczywistnić to marzenie. O! nie zaprzeczaj mi pani, proszę! Przysięgam, że szczerem sercem zanoszę tę prośbę i raz jeszcze ponawiam postanowienie, że z ust mych nie wyjdzie nigdy takie słowo, któreby panią zmusiło do żałowania swej pobłażliwości, gdybyś zechciała choć na czas jakiś poddać mnie tej próbie! Wszak będziesz pani zawsze mogła kazać mi odejść od siebie, jeżeli przekonasz się, że w czemkolwiek sprzeniewierzyłem się zobowiązaniu, które w tej chwili zaciągnąć pragnę?!
O Boże! jakże mi brak słów na wypowiedzenie tego, co czuję! Ręka mi drży, gdy piszę te słowa, serce mi bije na mysi, że pani czytać je będziesz. Jakąż odpowiedź otrzymam? Czy wolno mi będzie raz jeszcze przestąpić próg tej świątyni, w której okazałaś mi pani tyle przyjaźni, tyle życzliwości, że wspomnienie chwil tam spędzonych jest balsamem pociechy na krwawiącą ranę mego serca? A w sercu tem dziś już nic niema prócz przywiązania, posłuszeństwa, czci i uwielbienia dla pani. O! powiedz, powiedz proszę, że mi przebaczasz! powiedz, że mi pozwalasz powrócić do siebie! powiedz, że mi nie odmawiasz twej przyjaźni i pozwalasz na nią zasłużyć! Nie wahałabyś się ani chwili, gdybyś mogła wniknąć do głębi mego serca. Ale choćby prośba ma odrzuconą została, nie usłyszysz odemnie słowa skargi lub wymówki; zawsze i wszędzie, zarówno w upojeniu radosnem jak w chwili najstraszliwszych moralnych katuszy, wdzięcznym ci pozostanę. Teraz dopiero zrozumiałem, że nawet cierpienie sprawione przez ukochaną osobę jest szczęściem najwyższemu...
Szósta godzina biła na ratuszowym zegarze, gdy Ireneusz rzucał ten list do skrzynki pocztowej. Zaledwie koperta zniknęła mu z przed oczu a już żałować począł wysłania tego listu, obawa następstwa, jakie z tego wyniknąć mogły, dręczyła go stokroć srożej niż niepokój, miotający jego sercem od chwili rozstania się z Zuzanną. W natłoku myśli cisnących mu się do głowy zapomniał zupełnie o zwykłym trybie swego życia, zapomniał, że nigdy dotąd nie wydalał się z domu na dłużej, nie uprzedziwszy poprzednio domowników.
Poczuwszy głód, wstąpił na obiad do restauracyi i nie myśląc o siostrze ani o narzeczonej, czynił tysiączne przypuszczenia, jakiem będzie postanowienie Zuzanny po przeczytaniu jego listu. Ocknął się z tego snu na jawie wtedy dopiero, gdy wróciwszy pieszo do domu koło dziesiątej, spotkał się w korytarzu oko w oko z poczciwą służącą, która ujrzawszy go, o mało nie upuściła na ziemię trzymanej w ręku lampki.
— Ach! Panie — zawołała Franciszka — gdyby pan wiedział, jak się nasza pani niepokoiła o pana!...
— Jakto? — przerwał Ireneusz zwracając się do Emilii, która wybiegła na korytarz naprzeciw niemu — byłaś niespokojną, dlaczego nie wracałem dotąd?... Nie gniewaj się na mnie — dodał ciszej, całując siostrę — to ona jest tego przyczyną...
Młoda kobieta, która istotnie doznała srogiego niepokoju, spojrzała badawczo na brata. Ale widząc wzburzoną twarz jego i oczy pałające gorączkowym blaskiem, nie miała siły czynić mu wyrzutów, że z bezwiednym egoizmem zapomniał o jej usposobieniu tak skłonnem do obawy i niepokoju o ukochanego; uścisnęła go serdecznie i wskazując na uchylone drzwi do jadalnego pokoju, rzekła półszeptem:
— Panie Offarel są tam.
Pod wrażeniem kilku tych słów, gorączkowe podniecenie Ireneusza zmieniło się nagle w stan trwożliwego niepokoju. Dziś rano, pomimo radości, jaka przepełniała mu serce, gdy zwiedzał z Zuzanną wspaniałe galerye Luwru, wspomnienie biednej, opuszczonej narzeczonej zatruwało mu chwile niebiańskiego szczęścia... A teraz musi ujrzeć przed sobą nie wspomnienie Rozalii, ale ją samą, musi spojrzeć w te oczy, których spojrzenia unikał rozmyślnie od dni tylu; musi patrzeć na bladą jej twarz, wiedząc dlaczego znikły dawne rumieńce! Głośniej, wyraźniej niż kiedykolwiek, sumienie wyrzucało mu popełnioną zdradę. Bo zdradą było miłosne wyznanie uczynione innej kobiecie z zupełnem lekceważeniem zobowiązań względem tej, która miała prawo uważać się za jego narzeczoną. Z bijącem sercem wszedł po jadalnego pokoju i spotkawszy utkwiony w swej twarzy wzrok Rozalii, odgadł natychmiast, że czytała w jego sercu jak w księdze otwartej. Siedziała koło matki, zajęta, jak zwykle, robotą, tuż przy niej stało puste krzesło, na którem postawiła kapelusz ojca i koszyk od roboty.
Ireneusz zrozumiał natychmiast niewinny ten wybieg, za pomocą którego młoda dziewczyna, spodziewając się przybycia ukochanego, chciała zostawić mu miejsce przy sobie. Obie z matką robiły na drutach wełniane mitenki dla pana Offarel, który skarżył się obecnie na silny reumatyzm w palcach. Wiecznie gderający urzędnik siedział przy końcu stołu i zapijając mocny grog — pomimo trapiącej go ciągle obawy o stan swego zdrowia — grał w pikietę z panem Fresneau.
Emilia zaproponowała panom grę w karty, aby uniknąć ogólnej rozmowy, któraby odrywała jej myśli od nieobecnego brata. Aniela zwijała splątane pasmo czarnego jedwabiu. Wisząca lampa oświetlała łogodnym blaskiem ten obrazek skromnego mieszczańskiego bytu, obrazek, który wydał się Ireneuszowi symbolem szczęścia, jakie zadawałniało go dotychczas a które porzucił bezpowrotnie. Szczęściem dla niego, pan Fresneau podniósł oczy od kart i przerwał bieg smutnych jego rozmyślań:
— Jak się masz? — zagadnął grubym swym głosem — możesz się poszczycić, mój drogi, że masz tak rozsądną siostrę! Wyobraź sobie, że chciała nie kłaść się spać i dowodziła, że niechybnie spotkało cię jakie nieszczęście, jeżeli nie dałeś znać, co się z tobą dzieje!... Miała nawet ochotę wysłać mnie na zwiady... Napróżno przedstawiałem jej, że musiano cię zatrzymać u znajomych na śniadanie i na obiad... Czekam, pan jesteś na ręku, panie Offarel!
— Masiałem odwiedzić znajomych mieszkających na wsi — odpowiedział Ireneusz — spóźniłem się na pociąg.
— Jak on niezręcznie kłamie! — pomyślała Emilia, zachwycając się zakłopotaniem brata, jako dowodem prawości jego charakteru, podobnie jak gotowa była zachwycać się przebiegłością jego, aż do machiavelizmu posuniętą.
— Przybladłeś pan nieco — ironicznie zauważyła pani Offarel — czy pan jesteś cierpiącym?
— Czy pan chce usiąść tutaj, panie Ireneuszu — wtrąciła Rozalia, z nieśmiałym uśmiechem — zabiorę ztąd kapelusz ojca.
— Oddaj mi go, postawię go w bezpieczniejszem miejscu — przerwał pan Offarel, wskazując ręką kredens.
— Zapominasz, że to jest najwspanialszy mój kapelusz, miałbym się zpyszna, gdybym go nie szanował.
— Ach! ojczulku, najwspanialszy i od tak dawna jedyny! — zawołała wesoło Aniela. — Pan Ireneusz miałby prawo pochwalić się wspaniałym kapeluszem — dodała, podnosząc do góry błyszczący cylinder, przy którym jeszcze smutniej wyglądał dawno wyszły z mody i wyplamiony kapelusz starego urzędnika.
— Ależ obecnie nic nie może być za pięknem dla pana Ireneusza — z właściwą sobie uszczypliwością zauważyła pani Offarel a chcąc wywrzeć swój gniew na Anieli, której postępek nie podobał jej się, dodała:
— Życzę ci tylko, aby twój mąż był zawsze tak porządnie ubranym jak twój ojciec.
Tymczasem Ireneusz usiadł przy Rozalii. Nie odpowiedziawszy ani słowa na uwagę zawziętej swej nieprzyjaciółki, nie przyjmował i nadal udziału w rozmowie, którą Emilia zwróciła rozmyślnie na temat sztuki kucharskiej.
Pani Offarel bowiem równie namiętnie zajmowała się tą kwestyą jak swemi pieszczochami: Burkiem, Kopciuszkiem, Filusiem i Milutkiem. Niezadowolona z posiadania jej tylko wiadomych przepisów przyrządzania różnych potraw a szczególniej konserwy z raków i potrawy z kaczek z sosem Offarel jak go z chlubą nazywała — chlubiła się niezrównaną znajomością sklepów i magazynów, rozprawiając o Paryżu tak, jak Robinson o swej wyspie. Od czasu do czasu odbywała istne pielgrzymki do dzielnic bardzo oddalonych od ulicy Bagneux, dowodząc, że kawę w tym tylko sklepie a ciasta w tej tylko cukierni kupować można. Wiedziała w które dnie przychodzi świeży transport oliwy lub śledzi do sklepu korzennego. Podczas tych wycieczek, doznawała zwykle tysiącznych przygód, które dostarczały niewyczerpanego materyału do rozmowy. Jeżeli chodziła piechotą, rozwodziła się następnie nad brakiem porządku na ulicach, nad ścieśnionem powietrzem, lub nad niegrzecznością przechodniów. Jeżeli jeździła omnibusem, miała tysiące rzeczy do powiedzenia o swych sąsiadach: widziała jakąś panią bardzo tłustą i uprzejmą, to znów jakiegoś niegrzecznego młodzieńca, konduktor poznał ją i ukłonił się grzecznie... omnibus o mało się nie wywrócił... jakiś pan bardzo stary i chodzący o kuli nie zdążył wsiąść na przystanku... Niegdyś Ireneusz przysłuchiwał się z zajęciem tym błachym szczegółom, które pani Offarel pomimo płytkości swego umysłu, umiała ubarwić oryginalnemi a dosadnemi wyrażeniami.
Opowiadając o jakimś panu, który umizgał się w omnibusie do kucharki wracającej z targu z pełnym koszykiem, mawiała:
— Niektórzy ludzie lubią tłuste kieszenie...
Opisując gwałtowną sprzeczkę, której była świadkiem dowodziła, że jeden z nich wymyślał jak Darnajat — zagadkowe porównanie, którego znaczenia nigdy wyjaśnić nie chciała.
Dziś jednak zbyt jaskrawa zachodziła różnica pomiędzy romantycznym nastrojem, do jakiego młodego poetę doprowadziła rozmowa z Zuzanną a pospolitością tej sfery, z którą od dzieciństwa zżyć się był przecież powinien. Nie pomyślał on o tem, że na każdym szczeblu drabiny społecznej spotkać można śmieszne słabostki charakteru, że w zakulisowem życiu sfer wielkoświatowych, kryje się tyle podłego współzawodnictwa, tyle niecnych układów z sumieniem, iż wobec tych zabiegów, mających na celu li tylko błyszczenie pozorami, pospolite życie sfer mieszczańskich wydać się może ideałem nieskazitelnej cnotliwości. Patrzył na Rozalię, której podobieństwo do matki sprawiało mu nader przykre wrażenie. A przecież młoda dziewczyna nie była brzydką: matowa bladość twarzy nadawała jej jakiś wdzięk idealny; szczere, głębokie uczucie malowało się w jej spojrzeniu, ilekroć odrywając oczy od roboty, podnosiła je na ukochanego. Ale dlaczegóż czarne jej oczy miały ten sam odcień, co oczy starej kobiety? Dlaczego, pomimo dwudziestoczteroletniej różnicy wieku, Ireneusz zauważył teraz ten sam rysunek czoła, ten sam owal twarzy, ten sam wykrój ust? Dlaczego nielitościwie okrutny gniewał się na biedną dziewczynę za jej podobieństwo do matki, za brak rumieńców na twarzy, za wyraz smutku w oczach, za jej milczenie nawet?... Niestety! jakże często w poczuciu własnej winy mężczyzna znajduje niewyczerpane źródło niesprawiedliwych sądów o ukochanej niegdyś kobiecie! Ireneusz obwiniał Rozalię o wyrzuty sumienia, zatruwające rozkosz uczucia, jakie wzbudziła w nim nowa kochanka.
Istotnie, biedna dziewczyna bezwiednie popełniła zbrodnię: wydawała mu się uosobieniem przeszłości serca, której nigdy przebaczyć nie umiemy, ilekroć stanie zaporą między nami a naszą przyszłością.
Jakkolwiek kobiety są po większej części niestałem i w uczuciach, niecne ich wiarołomstwm jest przecież zbyt małą karą za samolubstwo cechujące ród męzki. Gdyby Ireneusz miał rozpaczliwą odwagę, jaką posiadał jego przyjaciel, gdyby umiał trzeźwo bez złudzenia zastanowić się nad samym sobą, musiałby przyznać niechybnie, że jedynym powodem jego niechęci do Rozalii było własne jego postępowanie z narzeczoną. Ale on był poetą, marzycielem; ułudnem i, błyszczącemi zasłonami ukrywał ujemne strony swego charakteru. Wszystkie swe myśli skierował ku Zuzannie, ku nowemu uczuciu, które zrodziło się i zakwitło w jego sercu, i po raz pierwszy powziął stanowcze postanowienie zerwania dawnego stosunku z Rozalią.
— Powinienem stać się jej godnym! — pomyślał; stać się godnym kobiety przewrotnej, obłudnej, która zwyciężyła szczerą, łagodną, pełną prostoty dziewczynę elegancyą stroju, przepychem otoczenia, niezrównaną umiejętnością udawania miłości a nadewszystko czarem swej zmysłowej piękności.
W wyobrażeniu Ireneusza snuł się znów obraz tej pięknej czarodziejki, gdy pan Offarel podniósł się z krzesła, dając hasło do odwrotu i kończył rozmowę z gospodarzem domu:
— Wygrałem czternaście sou... Ha! będę miał przynajmniej na cygara na cały tydzień. Ale czas już wracać — dodał zwracając się do żony — czy jesteście już gotowe, moje panie?
— Ponieważ szczęśliwym trafem, nikogo dziś nie brak między nami — wtrąciła pani Offarel, wymawiając z naciskiem wyraz „nikogo“ i rzucając złowrogie spojrzenie na Ireneusza — umówmy się, kiedy przyjdziecie państwo na obiad? Może w sobotę! Zdaje mi się, że p. Fresneau ma w ten dzień więcej czasu swobodnego?
A otrzymawszy twierdzącą odpowiedź nauczyciela, zwróciła się teraz bezpośrednio do młodego człowieka:
— Pana także czekać będziemy, panie Ireneuszu. Zaręczam panu, że daleko przyjemniej spędzisz czas u nas niż u tych wszystkich bogaczów, którzy rzucają łaskawie panu Larcher okruchy ze swego stołu...
— Ależ, pani... — przerwał młody poeta.
— Zgoda, zgoda — odparła pani Offarel — co do mnie stosuję się zawsze do tego, co mawiała babka moja — że kawałek suchego chleba wśród swoich lepiej smakuje niż indyk z truflami u obcych.
Pomimo, że uwaga pani Offarel nie mogła być zastosowaną do nieszczęśliwego Klaudyusza, który wskutek silnie rozminiętego kataru kiszek musiał wstrzymywać się nawet od wypicia kieliszka wina, Ireneusz uczuł się tak dotkniętym, jak gdyby przyjacielowi jego wyrządzono najsroższą zniewagę.
Uszczypliwe te słowa stały się dla niego nowym dowodem namiętnej niechęci pomiędzy sferą, z której wyszedł, a sferą, o której śnił, marzył, która stała się teraz najgorętszym celem jego pragnień. Zrozumiał, że ludzie ci mają prawo do niego, prawo stokroć więcej uzasadnione niż przypuszczała pani Offarel, ponieważ był narzeczonym Rozalii. Serce jego zapałało znów niechęcią do biednej dziewczyny i z większą jeszcze stanowczością niż przed chwilą powiedział sobie w duchu:
— Muszę z nią zerwać.
Położył się spać z tem postanowieniem, ale nie mógł zasnąć. Myśli jego zwróciły się teraz w inną stronę: ku Zuzannie, ku wysłanemu do niej listowi a rozgorączkowana wyobraźnia nasuwała mu cały szereg nieprzewidywanych dotychczas niebezpieczeństw... Jeżeli list ten został przejętym przez męża Zuzanny? Dreszcz wstrząsnął jego ciałem, gdy pomyślał ile nieszczęść nieopatrzne jego postępowanie ściągnąć mogło na głowę tej nieszczęśliwej kobiety, skazanej na pożycie z okrutnym, nielitościwym tyranem. A przypuściwszy nawet, że list doszedł szczęśliwie przeznaczenia, jeżeli treść jego nie podoba się Zuzannie?.. Tego się najwięcej obawiał, usiłował przypomnieć sobie każde napisane słowo.
— Jakże szalenie postąpiłem, pisząc do niej w ten sposób! — wyrzucał sobie w duchu.
Teraz już pragnął, aby list zginął w drodze... Wszak zdarza się dość często wtedy, gdy to jest dla nas najmniej pożądanem... Dlaczego podobny wypadek nie miałby się trafić jeżeli go całem sercem pragniemy?.. Po chwili zaczął się wstydzić swego tchórzostwa, przypisując je rozdrażnieniu, spowodowanemu niemiłem towarzystwem, wśród którego spędził wieczór cały; przeklinał płytkość umysłu pani Offarel a niechęć do matki czyniła go niezdolnym do odczuwania litości dla córki.
Do czwartej rano oka zamknąć nie mógł, dręczony bolesnemi myślami, usnął wreszcie snem ciężkim, gorączkowym a gdy ocknął się nazajutrz, pierwszą myślą jego było ponowienie raz jeszcze uczynionego postanowienia, aby natychmiast zwrócić Rozalii dane słowo.
Ale jakiego sposobu użyć? Najłatwiejszym i najprostszym sposobem było: poprosić młodą dziewczynę o chwilę rozmowy sam na sam.
Nieraz już Rozalia uprzedzała go, o której godzinie pani Offarel wyjdzie z domu; biegł wtedy na ulicę de Bagneux, pewien, że zastanie Rozalię samą, bo Aniela — równie dyskretna siostra, jak nią była Emilia — nie przeszkadzała kochankom rozmawiać spokojnie. Tak, prawość i uczciwość nakazywały uczynić w ten sposób! Ale młody poeta nie miał siły znieść nawet myśli o szczerem rozmówieniu się z narzeczoną. W podobnem położeniu mężczyźni starają się często osłonić pozorami litości własne swe tchórzostwo; nie mając odwagi znieść widoku cierpienia, którego stali się przyczyną. Nie myślą o rozpaczy, jaka ogarnia serce porzuconej kobiety, ale nie chcą patrzeć na jej łzy. Pragnąc oszczędzić sobie wzruszenia — które jak twierdził, przechodziło siły jego — postanowił użyć środka, do jakiego zwykli uciekać się ludzie pozbawieni woli i stanowczości. Papier jest cierpliwy... Ubrawszy się prędko, zaczął pisać list, ale po chwili rzucił pióro nie mogąc znaleźć słów na wypowiedzenie swych myśli. Rozgniewany, smutny czekał z niecierpliwością chwili, w której co rano przynoszono z poczty listy i gazety. Jakkolwiek niedorzecznem było spodziewać się tak wcześnie odpowiedzi od Zuzanny, serce zabiło mu żywiej, gdy Emilia weszła do pokoju, trzymając w ręku ranną gazetę i trzy listy.
Ach! jakże gorąco pragnął ujrzeć na jednej z tych trzech kopert wykwintne, okrągłe pismo, któreby wszędzie od pierwszego rzutu oka poznał, choć je raz tylko widział!.. Ale niestety, we wszystkich kopertach mieściły się listy, tyczące interesów pieniężnych, rzucił je więc na stół z takiem rozdrażnieniem, że Emilia żywo zaniepokojona, spytała:
— Czy masz jakie zmartwienie, mój drogi braciszku?
Na twarzy młodej kobiety malowało się tak głębokie przywiązanie, w oczach jej widniała tak żywa, tak szczera miłość dla brata, że zmęczonemu wahaniem i niepewnością poecie, wydała się teraz aniołem zbawienia. Dlaczegóżby nie miał powierzyć Emilii uczynienia tego, czego sam nie śmiał powiedzieć a czego napisać nie umiał? Zaledwie dostrzegł ten sposób ratunku, z pośpiechem właściwym ludziom słabego charakteru i ze łzami w oczach począł opowiadać siostrze o zobowiązaniu zaciągniętym względem Rozalii i o niezłomnym zamiarze zerwania tego stosunku.
Spowiedź lub szczere wyznanie dają częstokroć dziwną moc jasnowidzenia: w miarę jak Ireneusz rozwijał swą opowieść, w sercu jego rodziły się nowe uczucia, które wypowiadał teraz na poparcie powziętego posłanowienia a które powinny były odezwać się w nim wtedy, gdy stawał się winnym postępków, o które się teraz obwiniał.
Zawiązując stosunek miłosny — stosunek niewinny wprawdzie, ale tajemnicą osłonięty — nie pamiętał on o tem, że poczucie uczciwości nie pozwala bałamucić młodej dziewczyny i że niebezpiecznem jest przyzwyczajać ją do uchylania się z pod czujnego rodzicielskiego oka. Nie pamiętał on o tem, że honorowy mężczyzna nie ma prawa wyznawać kobiecie uczucia, o którego stałości nie jest przeświadczonym i że o ile gwałtowna namiętność może usprawiedliwić popełniony występek, o tyle żądza wrażeń stanowi zwykle obciążającą okoliczność. Teraz dopiero te i tym podobne zarzuty przychodziły mu na myśl i na usta a zarazem po twarzy Emilii poznawał ile cierpiała, widząc, że nie posiadała dotąd bezwzględnego zaufania ubóstwianego brata. W stosunku ścisłej, wyłącznej niemal zażyłości, podobna nieszczerość jest zawsze bardzo bolesną. Ale przykre, z zawodem graniczące uczucie, którego doznała pani Fresneau, wyraziło się u niej jedynie niechęcią do młodej dziewczyny i kiedy brat wytłomaczył jej, jakiej usługi żąda, odrzekła z całą naiwnością:
— Miałam o niej lepsze wyobrażenie.
— Nie potępiaj jej — odparł Ireneusz, rumieniąc się ze wstydu. — Gdyby stosunek nasz pozostał nadal w tajemnicy, kto byłby temu winnym?... Ach! ja niestety! jestem jedynym winowajcą!
— Ty? — zawołała Emilia, obsypując go pocałunkami. Ty jesteś za bardzo dobrym i czułym!... Zrobię wszystko co zechcesz i przyrzekam ci wywiązać się zręcznie z tego zadania... Dobrze zrobiłeś, zwracając się z tem do mnie... My, kobiety, posiadamy dar powiedzenia wszystkiego... A zresztą, przyznaję, że poczucie uczciwości nakazuje ci wyjść z tak fałszywego położenia — po chwili milczenia dodała. — Trzeba to skończyć jaknajprędzej, dziś zaraz pójdę do Rozalii, rozmówię się z nią, jeżeli będzie sama, albo też poproszę, aby tu przyszła do mnie.
Pomimo przeświadczenia o swej zręczności, młoda kobieta zrozumiała po namyśle całą trudność; siedziała przy śniadaniu smutna i zakłopotana. Pan Fresneau dopytywał się naiwnie o powód jej smutku a Ireneusz, patrząc na nią, doznawał wyrzutów sumienia. Czyż polecanie osobie trzeciej, by uwiadomiła Rozalię o zmianie uczuć narzeczonego nie było okrutnem pastwieniem się nad biedną dziewczyną, upokorzeniem, które powiększyć musiało jej cierpienie? Gdy Emilia wychodząc do państwa Offarel przyszła się z nim pożegnać, chciał ją w pierwszej chwili zatrzymać... Ale nic nie powiedział i Emilia wyszła z pokoju. Słyszał stuknięcie bramy, zamykającej się za nią... Pomyślał, że za chwilę przybędzie już do Rozalii. Ale smutny bieg jego myśli przerwanym został nagle radosnem przypomnieniem, że zbliża się chwila nadejścia wieczornej poczty. Zuzanna musiała bezwątpienia otrzymać list jego rano i jeżeli odpisała natychmiast, można teraz spodziewać się odpowiedzi... Nadzieja ta i gorączkowe oczekiwanie chwili, w której ona urzeczywistnić się miała, rozwiały ostatni cień litości dla biednej, opuszczonej dziewczyny.
Silne uczucie przytłumia częstokroć subtelną wrażliwość serca ludzkiego. Sercem Ireneusza miotał niepokój, od jakiego żaden kochanek nie jest wolnym: ani prosty żołnierz, spodziewający się nieortograficznie napisanego listu wiejskiej dziewczyny, ani książę krwi, prowadzący sentymentalną korespondencyę z piękną, dowcipną i zalotną damą dworu. Napróżno staramy się powrócić do zwykłych, obowiązkowych zajęć; myśl czuwa i liczy minuty, z których każda wiekiem się wydaje. Co chwila spoglądamy na zegar, tworzą tysiące najnieprawdopodobniejszych przypuszczeń. Gdyby nie obawa śmieszności po raz dwudziesty może zapytalibyśmy tego, kto nam zwykle listy oddaje:
— Czy nic niema dla mnie?
Cóż straszniejszego nad oczekiwanie, które wzamian za przypuszczenia szalone, za urojone obawy i gorączkowe marzenia przynosi nam tak często bolesne rozczarowanie? Ogień ten trawi serce i mózg wysusza... Gdy po upływie dwóch godzin, Emilia weszła znów do pokoju brata, Ireneusz przywitał ją tak, jakby zupełnie zapomniał o zleceniu, jakiem ją obarczył. Ale na twarzy pani Fresneau malowało się takie wzruszenie, że poeta z mimowolnym niepokojem zapytał:
— No, cóż?
— Już skończone — odrzekła pół szeptem. — Ach! Ireneuszu, ja nie znałam jej dotąd!...
— Cóż ci odpowiedziała?
— Ani słowa wymówki... Płakała tylko, płakała gorącemi łzami!... Jak ona cię kocha!... Nie zastałam pani Offarel ani Anieli... O ironio losu! poszły kupować przysmaki na sobotni obiad... Ja przynajmniej nie zasiądę do tej uczty... Rozalia otworzyła drzwi i ujrzawszy mnie, zbladła, zachwiała się... myślałam, że zemdleje... Nie otworzyłam jeszcze ust a ona już wszystko odgadła... Pomyślałam wtedy, że nie ja jedna umiem przeczuć wszystko, co się w sercu twem dzieje... Weszłyśmy do jej pokoju... Ach! jak każdy sprzęt tam ciebie przypomina: nad łóżkiem wisi twoja fotografia, na komodzie za szkłem zasuszone kwiaty, które zrywałeś dla niej podczas naszych zamiejskich wycieczek, na stole leżą twoje poezye w ozdobnej oprawie... Powiedziałam wreszcie, co mnie do niej sprowadziło, ale przysięgam ci, że mówiłam serdecznie i bardzo ostrożnie... I mnie łzy stanęły w oczach, kiedy biedna dziewczyna odpowiedziała głosem drżącym od wzruszenia: — Jaki on dobry, że panią z tem do mnie przysłał! O! bo pani przynajmniej nie potępisz mnie za moją miłość dla niego.. Powiedziała mi potem, że oddawna już spodziewała się tego i że prosi o jedno tylko, abyś jej pozwolił zatrzymać twoje listy... Ach! nie pytaj mnie teraz więcej! Nie mogę oprzeć się smutnemu przeczuciu, że boleść Rozalii przyniesie ci nieszczęście, mój najdroższy!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Bourget i tłumacza: anonimowy.