John Barleycorn/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jack London
Tytuł John Barleycorn
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia L. Wolnickiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antonina Sokolicz
Tytuł orygin. „John Barleycorn“
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VIII

Naznaczyliśmy sobie spotkanie na poniedziałek, wczesnym rankiem, aby zakończyć umowę w barze Johnny Heinhold’a „Ostatnia Stawka“, naturalnie szynk miejscem tranzakcji dla mężczyzn. Wypłaciłem należność, otrzymałem pokwitowanie, a French Frank częstował. Zrozumiałem, że jest to utarty zwyczaj i nawet bardzo logiczny, — sprzedawca, który otrzymał gotówkę, oblewa dokonaną tranzakcję tam, gdzie została dokonana. Ku memu ździwieniu, jednak, French Frank częstował wszystkich obecnych. Wydawało mi się słusznie, że on i ja piliśmy, ale dlaczego Johnny Heinhold, właściciel szynku stojący za bufetem, miał być również zaproszony do kieliszka? Wyobrażałem sobie, jak on musi być zainteresowany, aby jak najwięcej wypić. Rozumiałem, ostatecznie, że taki Spider, albo Whisky Bob, koledzy i przyjaciele mogli być zaproszeni, ale robotnicy dokowi, taki Bill Kelley, albo Soap Kennedy, dlaczego mieli pić z nami?
Był tam również Pat, brat Królowej, który dopełniał nową pijacką ósemkę, mimo że było jeszcze bardzo wcześnie, wszyscy obstalowali sobie wódkę. — Cóż miałem robić w kompanji dorosłych mężczyzn pijących wódkę? „Whisky“, zawołałem z niedbałym gestem, jak taki, który to czynił tysiące razy. A, jaka to była wódka!.. Przełknąłem ją!.. Brrr!.. Jeszcze ją teraz czuję.
Przeraziłem się sumą, jaką French Frank zapłacił — ośmdziesiąt centów! Ośmdziesiąt centów.
To była zniewaga dla mej skrupulatnej duszy. Ośmdziesiąt centów — ekwiwalent długich ośmiu godzin mozolnej pracy przy maszynie — przepuściliśmy przez gardła, i przepuściliśmy w mgnieniu oka, a w rezultacie pozostał przykry smak w ustach. Niema dwóch zdań, że French Frank był utracjuszem.
Podrywało mię do wyjścia na słońce, na wodę, do mojej upragnionej łodzi. Ale wszyscy się ociągali. Nawet Spider, moja załoga, ociągał się również. Nie przeszło mi przez moją tępą głowę, dlaczego oni się ociągali. Nieraz jeszcze o tem myślę, jak oni musieli patrzeć na mnie, na tego nowicjusza, przyjętego przez nich do kompanji, stojącego z nimi przy bufecie i nie stawiającego swojej kolejki.
French Frank, o czem nie wiedziałem, zalewał robaka już od dnia poprzedniego, teraz kiedy pieniądze za Razzle Dazzle były już w jego kieszeni, zaczął zachowywać się nieco dziwnie w stosunku do mnie. Czułem zmianę w jego zachowaniu, widziałem jakieś złe błyski w jego oczach i byłem tem zdziwiony. Im więcej przyglądałem się tym ludziom, tem dziwniejszymi mi się wydawali. Johnny Heinhold, opierając się na bufecie, szepnął mi do ucha: „On cię ma na wątrobie, strzeż się“.
Skinąłem głową porozumiewawczo na znak że wiem o co chodzi, a zrobiłem to w taki sposób jakby to zrobił człowiek, który wszystko wie doskonale. Ale w głębi duszy byłem zatrwożony! Wielkie Nieba! Jakże mogłem przypuszczać, ja, ciężko zaharowany, zaczytany w książkach o fantastycznych przygodach, piętnastoletni zaledwie chłopak, który nawet nie zamarzył o Królowej Piratów, i któremu nawet na myśl nie przyszło, że French Frank był szalenie i „po włosku“ w niej zakochany, jakże mogłem odgadnąć że stałem się przyczyną jego hańby? I jakże to mogłem odgadnąć, że historja owego faktu, iż Królowa porzuciła go na własnym jego statku z chwilą gdy się tylko ukazałem, była już tematem wesołych plotek na całem wybrzeżu. I jakże to mogłem odgadnąć, że obraźliwe zachowanie Pat’a, brata Królowej miało inne powody, aniżeli wrodzoną mrukliwość?
Whisky Bob przysiadł do mnie na chwilę. „Oglądaj się bacznie naokoło“, szepnął, „pamiętaj, co ci mówię, French Frank to cholera“. Puszczam się z nim wgórę rzeki, aby zdobyć szkuner na połów ostryg. Kiedy wróci na połów pilnuj się. Mówił, że cię zatopi. Gdy go spotkasz o zmroku w jakiej stronie, zarzuć gdzie indziej kotwicę i zgaś światła. Strzeż się”.
I istotnie, strzegłem się. Potaknąłem głową i, jak mężczyzna mężczyźnie, podziękowałem za ostrzeżenie, poczem wróciłem do kompanji przy bufecie. Lecz nie poczęstowałem ich. Ani mi się nie śniło, że oczekują mojego poczęstunku. Opuściłem kompanję wraz ze Spider’em, a dzisiaj jeszcze palę się ze wstydu, kiedy pomyślę, co oni musieli o mnie mówić.
Idąc, zapytałem Spider’a po drodze, co ugryzło tego French Frank’a. „On jest wściekle zazdrosny o ciebie”, odpowiedział. „Czy jesteś tego pewny?” rzekłem i zmieniłem temat rozmowy, bo wydawało mi się to zbyt głupie.
Ale — w każdym razie, moja piętnastoletnia męskość nadęła się z dumy, dowiedziawszy się, że French Frank, pięćdziesięcioletni awanturnik, marynarz wszystkich mórz świata, był zazdrosny o mnie i był zazdrosny o dziewczynę, która nosiła tak romantyczny przydomek Królowej Piratów. Dotychczas czytałem tylko o podobnych rzeczach w książkach i uważałem, iż możliwe będą dla mnie kiedyś, później, gdy już będę dojrzały.
Oh! czułem się silny, jak młody djabeł, kiedy podnieśliśmy wielki, główny maszt, odczepiliśmy kotwicę i płynęliśmy, holując pełnym biegiem o trzy mile, pchani wiatrem w głąb zatoki.
Taka była historja mojej ucieczki od zabijającej pracy przy maszynie, takim był początek mej karjery pirata ostryg. Co prawda, karjera moja rozpoczęła się od pijaństwa, i życie obiecywało dalsze pijaństwo. Ale czyż miałem się cofnąć z tego powodu? Gdziekolwiek płynie życie wolne i wielkie, tam mężczyźni piją.
Romantyczne przeżycia i awantury zdają się chadzać ramię przy ramieniu z John’em Barleycorn. Aby poznać pierwsze dwie, trzeba poznać i trzeciego. Inaczej musiałbym zadowolnić się czytaniem książek, pożyczanych z bibljoteki publicznej, o czynach innych mężczyzn, a samemu wrócić do niewolnictwa, opłacanego po dziesięć centów godzina przy maszynie w fabryce konserw. Nie; nie wyrzekłem się brawurowego życia na wodach z tego powodu, że ludzie morza są dziwakami i używają nadmiernie piwa, wina i wódki. I cóż z tego że ich pojęcie przyjemności włącza również zabawny obraz mojej pijanej persony. Jeżeli będą trwali przy kupowaniu mi trunków i wlewaniu ich we mnie — cóż mam robić, będę pił. To przecież cena, którą muszę płacić za ich koleżeństwo. A jednak niełatwo mi było upić się. Nie upiłem się owej niedzieli popołudniu, kiedy to załatwiłem kupno Razzle Dazzle, mimo że ani jeden z nich nie pozostał trzeźwy. A więc, tym sposobem, mogę iść w dalsze życie, pijąc, jeśli mi to sprawia przyjemność, bylebym tylko strzegł się przeciągnięcia struny w pijaństwie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Griffith Chaney i tłumacza: Antonina Sokolicz.