Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom III/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Jasnowidząca
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1889
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Helena Wilczyńska
Tytuł orygin. La Voyante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.

Nie było większej niespodzianki nad tę, którą wywołała na swego naczelnika odpowiedź Pawła. Niedowierzał swoim uszom, przez parę sekund pozostawał w oniemieniu, lecz potem odzyskał napowrót przytomność.
— Teraz przychodzi kolej na mnie zapytać się pana, jak też to pan sobie pozwalasz ze mnie żartować.
— Zaprawdę, ja to jestem owym Mercierem i mogę tego dowieść.
— Pan udajesz że pan jesteś synem owego Merciera?
— A Denise Desirée Clément, nazywam się Paweł Ludwik Dénis Mercier, urodzony dnia drugiego stycznia 1819.
— I możesz pan tego dowieść?
— Najzupełniej.
— Jakim sposobem?
— Moja metryką chrztu, metryką zaślubin i metryką śmierci moich rodziców.
— Pan posiadasz te papiery?
— Tak jest mój panie.
— Gdzie pan je masz?
— U siebie w domu.
— Przynieś je pan, chcę je oglądnąć.
— W ten moment, — odpowiedział Paweł oddalając się.
— Rzeczywiście — rzekł Rodille, gdy sam pozostał — jest to tak nieprawdopodobnem, rzadkiem, śmiesznem, podobnie jak w jakim romansie albo komedyi.
Paweł powrócił i rzekł:
— Widzisz pan wszystko na stemplowanym papierze, zaopatrzone pieczęciami a podpisy legalizowane.
Dawny towarzysz nieszczęśliwego Laridona przeglądał papiery z największą dokładnością i znalazł je w porządku, papiery wykazywały najzupełniejszą wiarogodność osoby Pawła Mercier i ten więc mógł odziedziczyć znaczną spuściznę po baronie Viriville a właściwie po Andrzeju Bernard.
— Teraz więc jesteś już pan przekonany, że rzeczywiście jestem tym, któregoś poszukiwał gazetami?
— Tak jest.
— A jaki pan masz w tem interes?
— Bardzo wielki, ale ten interes więcej dla pana niż dla mnie.
— I mogęż zapytać co to za interes?
— Proszę, jest nawet moim obowiązkiem panu odpowiedzieć... jednak dzisiaj nie mogę z bardzo słusznych powodów; muszę zasięgnąć bowiem wiele wiadomości i niejeden jeszcze krok zrobić, najdalej w dwóch dniach dowiesz się pan.
— A nie mógłbym się dowiedzieć dzisiaj o co chodzi, bez dokładniejszych szczegółów?
— Nie. Nierostropne i przedwczesne zawiadomienie mogłoby pana wprawić w fałszywą nadzieję, której rozwiązanie tem przykrzejsze by było.
— Mój Boże, zagraża mi jakie nowe nieszczęście?
— Co do tego, to bądź pan spokojny; zmiana obecnego położenia mogłaby wypaść na korzyść pana. Uspokój się pan więc i bądź pan cierpliwy, powtarzam jeszcze raz, pojutrze dowiesz się pan o wszystkiem; teraz ale idź pan do swojej roboty.
Oddaliwszy się od swego pryncypała, opamiętał się nieco Paweł, jednak, jak to sobie łatwo możemy przedstawić, zawsze pozostawał jeszcze w ciekawości, jaki to może być szczęśliwy zwrot w jego niskiem, w ogóle wątpliwem stanowisku. Rodille ociągał się z odpowiedzią na czas dwóch dni dlatego, aby się przysposobić do nowej komedyi i aby od młodego człowieka ile możności najwięcej wyzyskać. W oznaczonym dniu o pierwszej godzinie w południe przywołał do siebie Merciera i rozkazał, aby nikogo nie wpuszczano, aż do jego dalszego polecenia, a sam zamknął się z nieśmiałym kochankiem Blanki.
— Siadaj sobie pan koło mnie i rozmawiajmy — rzekł uprzejmie — dzisiaj mogę zaspokoić pańską ciekawość i niecierpliwość.
Paweł usiadł obok nędznika, na którego obliczu malował się wyraz pełnego zadowolenia.
— Nieprawda mój kochany Pawle, że pan masz ku mnie zaufanie?
— Jak największe mój panie, przecież pan byłeś zawsze tak dobrym dla mnie, znam się na pańskiej rzetelności.
— Jestem dumny z tego, żem w pana wpoił to uczucie, i mogę pana zapewnić, żem zawsze czuł w obec niego największe zadowolenie, gdyż znalazłem w pańskiej osobie rzadkie własności: otwarte serce, odwagę, roztropność i wiedzę.
— Mój panie, sądzę że za wiele tych pochwał.
— Zawsze mówię tak, jak myślę, i rzadko kiedy mylę się w mojem zdaniu. Dość długo zwracałem na pana uwagę, aby pana poznać, potrzebuję tylko wspomnieć o smutku, który pana opanował, a już wystarczy to na dowód mej bystrej uwagi; a co, oszukałem się?
— Nie, mój panie. W całem mojem życiu doznałem już przeróżnych przykrości.
— To zapewne nie byłeś pan nigdy szczęśliwym?
— Nigdy! od powicia jestem sierotą, wychowałem się w domu sierot, doznałem nieraz srogiego obchodzenia się i tak spędziłem moje dziecinne lata.
— A później?
— Skoro przyszedłem do rozumu, obudziło się we mnie zamiłowanie do umysłowej pracy a potem przyszedłem do tej świadomości, iż posiadam w sobie zdolność stać się czemś większem, niż prostym rolnikiem tylko; chciałem się uczyć i naprzód postępować. Moje książki to była dla mnie jedyna pociecha a praca przewodniczką. Wiem o tem dobrze, że są na świecie szczęśliwi ludzie, ja zaś nie zaznałem nigdy tego szczęścia.
— Mój biedny przyjacielu, więc zawsze pozostajesz w potrzebie?
— W potrzebie! O, to za mało, ja byłem w nędzy; ubierałem się, w co mogłem, ale o jałmużnę nigdy nie prosiłem. Wśród najostrzejszej zimy miałem drelichowe spodnie i surdut, małom nie zamarzł, a często i dwa dni spędziłem bez kawałka chleba. O gdyby ludzie wiedzieli, na jakie to męczarnie głód naraża...
— Ale dzisiaj — rzekł z współczuciem Rodille — polepszyło się znacznie pańskie położenie!
— O pewnie — odpowiedział Paweł uśmiechając się posępnie — dzisiaj jest ono o wiele lepszem, ale wcale nie świetne. Osądź pan sam. Tutaj pobieram więcej płacy aniżelim kiedy pobierał, mianowicie sześćdziesiąt franków miesięcznie, a więc siedemset dwadzieścia na rok; sto dwadzieścia franków płacę za pomieszkanie, a z reszty muszę się przyodziewać i żyć codziennie. Prawda że zaledwie mam co jeść i że jestem biednie ubrany, ale mimo to nie narzekam na siebie jak pan to widzisz, jest bowiem wiele takich ludzi, w porównaniu których jeszcze dość bogaty jestem.
— To prawda.
— Jestem zadowolony i z tego, czem mnie obdarzono — mówił dalej Paweł — sądzę przecież że już dostatecznie usprawiedliwiłem się, jeśli mnie jaki smutek gniecie.
— I nie spodziewałeś się pan nigdy, że pańska praca i wytrwałość wynagrodzone zostaną?
— Toby było głupotą, a nawet czemś jeszcze więcej. Moja praca nie mogła do niczego doprowadzić; niezaprzeczenie, jestem dobrym jurystą, cztery bowiem lata nad tem pracuję; ale stracony to czas, gdyż dla braku pieniędzy nie mogłem się wpisać i zapłacić należytość za egzamin i nie jestem ani doktorem, ani adwokatem i na zawsze niczem pozostanę.
— Jak w czarnem świetle przedstawiasz pan sobie przyszłość!
— Nie inaczej jaką jest.
— Nie spodziewasz się pan gdzie skąd jakiego spadku?
— Spadku, skądżebym go mógł dostać?
— Może po jakim krewnym.
— Jestem sierotą i nie mam ani rodziców, ani krewnych, w ogóle nie mam nikogo.
— O mój kochany przyjacielu! — zawołał Rodille po kilku minutach głębokiego milczenia — gdybym tylko mógł wypowiedzieć, jak mocno mię przejęła wiadomość o pańskiej przeszłości i jak słodko by mi było zobaczyć wreszcie pana szczęśliwym!
— Pan jesteś bardzo dobry i dziękuję panu za współczucie.
— Mów pan ze mną całkiem otwarcie, wymień mi pan sumę, której pan rocznie potrzebujesz do zupełnie niezawisłego życia i któraby pana szczęśliwym uczynić mogła.
— Moje potrzeby są bardzo skromne, dla mnie nie trzeba wiele.
— Powiedz pan, ile potrzebujesz?
— Sądzę — odpowiedział Paweł po kilku sekundach namysłu — że dwa tysiące czterysta franków rocznie szczęśliwszym by mię uczyniły od milionera.
— A gdybyś pan przyszedł w posiadanie pięciu tysięcy franków renty, a więc kapitału stu tysięcy franków?
— Niezawodnie znalazłbym się w kłopocie w skutek takiego dostatku i bogactwa. Pięć tysięcy franków rocznie wydaje mi się być bogactwem Krezusa, kopalnią złota w Peru.
— Jaką byś pan dał odpowiedź człowiekowi, któryby panu ofiarował sto tysięcy franków za to, że pan mu odstępujesz zupełne pełnomocnictwo w pewnej sprawie sądowej?
— Odpowiedź? przyjąłbym ją z największą radością i starałbym mu się odwdzięczyć, ale niestety, to tylko mrzonki, bo któżby był tak niemądrym, występować w obec mnie z podobnem żądaniem?
— To się pan mylisz.
— A więc byłby kto, któryby coś podobnego zrobił?
— Jest.
— A któż to?
— Ja, pański uniżony sługa!
— Ależ to żarty!
— Broń Boże; to najrzeczywistsza prawda. Jeszcze raz powiadam, ja ofiaruję panu sto tysięcy franków, za odstąpienie mi zupełnego pełnomocnictwa w pewnej bardzo zawikłanej sprawie i chciej mi pan wierzyć, zresztą przekonasz się pan; rozchodzi się o spadek, dwieście pięćdziesiąt tysięcy franków, który się panu prawidłowo należy, a o posiadanie tegoż ubiegają się już od dawna inni spadkobiercy, termin niezadługo wyjdzie i cała ta sprawa będzie wymagała długiego procesu i wiele kosztów, a wynik zawsze jest jeszcze wątpliwy. Za odstąpienie pańskiego pełnomocnictwa daję panu zaraz sto tysięcy franków, ponoszę wszystkie koszta, wyrzucam dwadzieścia pięć tysięcy, a potem, skoro stracę, następuje moja ruina. Gdy zaś proces wygram, to biorę do kieszeni sto dwadzieścia pięć tysięcy franków, co niemałą sumkę czyni! To rzecz prosta i łakoma, jak pan widzisz. Nie przyjmiesz pan mojej propozycyi, to zostawię rzecz, niech idzie swoim trybem. Pojmujesz pan to wszystko jasno?
— Jak najjaśniej.
— Zgadzasz się pan czy nie?
— Panie Rodille, pan uważasz mię za głupca! Oczywista, że się zgadzam i powtarzam to sto razy!
— To tem lepiej, i nic nie powinno pana odciągać od załatwienia tej sprawy. Ja już mam wszystko przygotowane, tu na stole leżą odnośne akta podpisz je pan!
— Ale.
— Cóż to, pan się jeszcze namyślasz?
— Broń Boże! ale nim się do tego zobowiążę, muszę wiedzieć...
— O mój kochany — odparł Rodille — pan się o niczem nie dowiesz, to sekret. Kto najpewniej wygra, to tym jesteś pan sam i nie potrzebujesz pan nic, chyba rękę nastawić. Chcesz pan tak dalej żyć, jak dotychczas? zależy to od pana. Ależ podpisz pan, podpisz, ociąganie się pańskie może łatwo sprawić, że ja się cofnę.
Paweł Mercier wzdrygał się już na samo wspomnienie, że Rodille może czegoś podobnego dokonać; chwytając za pióro rzekł:
— A sto tysięcy franków?
— Pan otrzymasz, jeśli tylko nasza ugoda prawomocną się stanie.
Suma ta była dla młodego człowieka ogromną, albowiem dawała mu możność oświadczenia swej miłości Blance, pojąć ją za towarzyszkę życia swego, za małżonkę przed Bogiem i przed ludźmi... Co za promyk słodkiej nadziei! Przystąpił z drżącą ręką do podpisu.
— Dobrze, mój synu, dobrze — zawołał nikczemnik powstrzymując się przemocą od radości, potem schował podpisane papiery do biurka i rzekł: — Teraz jesteś pan bogatym.
— To znaczy, dopiero stanę się nim wkrótce.
— Pan już jesteś nim, w tej chwili należą już do pana sto tysięcy franków, tylko wciągnięcie do rejestru potrwa jeszcze parę dni; a teraz, abyś pan nie cierpiał więcej niedostatku, masz tu pan tymczasem sto luidorów. Jest to niczem w obec tej sumy, którą mam panu zapłacić.
Rodille dobył dwa zwitki pieniędzy i dał je Pawłowi, który nawet nie miał zamiaru prosić o zadatek.
— Sprawa nasza już ukończona — mówił dalej Rodille; — ale mamy jeszcze inną do załatwienia a ta jest niemniej ważną i zajmującą od tamtej; — podczas gdy Paweł uważnie się przysłuchiwał, mówił on dalej: — Szczęście, które pana spotkało i które pan tak świetnem nazywasz, zechce pana rozłączyć ze mną, i pojmuję, że pan tak niskie stanowisko nie zechcesz zajmować; lecz życzyłbym sobie, abyś mi pan ofiarował jeszcze na parę tygodni swoje zdolności, swoją gorliwość i milczenie.
Paweł zaraz sobie pomyślał, że rozłączony z Rodillem już więcej nie będzie miał sposobności zbliżyć się do Blanki i natychmiast odpowiedział:
— Pozostanę tak długo, póki panu pomocnym być mogę.
— Dziękuję ci mój kochany przyjacielu, dziękuję: podziwiam pana, a pańskiem szczęściem tak jestem zachwycony, jak gdybym go sam doznał; ale proszę pana ani, słowa nie wspominać o tem swoim towarzyszom, nie prawdaż?
— Bądź pan spokojnym, zamilczę o tem!
Paweł opuścił gabinet z rozpromienioną twarzą. Po raz pierwszy w swojem życiu miał złoto w kieszeni i po raz pierwszy zaświecił mu jasny promyk nadziei szczęśliwej przyszłości. Wśród chaosu myśli i uczuć wzbudziła się w nim jeszcze gorętsza miłość wobec córki Vaubarona, a w miejsce zazwyczaj wielkiej nieśmiałości uzbroił się w nadzwyczajną odwagę, zresztą był w tem mniemaniu:
— Gdybym Blankę zobaczył, odważyłbym się upaść jej do nóg, ofiarować jej moją miłość i przysiądz, że tylko śmierć mi pozostaje, gdyby wzgardziła moim majątkiem i moją ręką.
Przeprowadzenie Fryderyka Hornera do samotnego pomieszkania w ogrodzie przy ulicy Amandiers-Popincourt odbyło się trzy dni przed opisanem zajściem, a Paweł nie wiedział jeszcze, że magnetyzer opuścił swoje zwyczajne pomieszkanie i Blankę ze sobą zabrał. W parę godzin potem, opuściwszy swą pracownią udał się Mercier na Boulevard du Temple, i pomimo że nie miał żadnego polecenia do doktora, to przecież zbliżył się ku domowi i chociaż nie spodziewał się swej ukochanej zobaczyć, to uczuł niepowściągniową chęć, odetchnąć tem powietrzem, którem ona oddychała i przemówić do siebie:
— Tu ona mieszka, zaledwie parę kroków jesteśmy od siebie oddaleni.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Helena Wilczyńska.