Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom III/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Jasnowidząca
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1889
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Helena Wilczyńska
Tytuł orygin. La Voyante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.

Jak gospodarz zarządził, tak zostało natychmiast wykonanem i nie minęło ćwierć godziny, aż tu rozległ się głos dzwonu i pobudził mieszkańców z Montiviliers i okolicy a straż już była w drodze. Wreszcie przybyli nie tylko sędzia i jego pisarz, ale oraz i naczelnik policyi, pomimo, iż gospodarz o nim ani nie myślał. Podczas gdy Alain opowiadał tej licznej komisyi o smutnym wypadku, wrócił już nasz obcy ściskając biednego Tristana, który nie okazywał śladu życia, a krew sączyła mu się z głębokiej rany.
Wiedziony od czasu do czasu powtarzającem się głuchem skomleniem, wszedł nasz podróżny na jedną odległą uliczkę, która na pole prowadziła i znalazł tutaj swego psa kulą przeszytego właśnie w ostatniej chwili życia. Morderca dał ognia, gdy pies groził mu ukąszeniem, a zraniwszy go śmiertelnie, pospieszył w pole. Skoro się naczelnik straży dowiedział, że morderca udał się w stronę ku Paryżowi, wydał swoim ludziom rozkaz by wsiedli na konie, a po drodze by wezwali chłopów i na wszystkie strony się rozprószyli. Podczas gdy wykonano ten rozkaz, rozpoczął naczelnik policyi i sędzia śledztwo, które bardzo ciekawych szczegółów dostarczyło.
W pokoju pod Nr. 8. znaleziono torbeczkę należący do mniemanego Anglika, znaleziono też bokobrody i różne przybory do farbowania, których Rodille używał do malowania swej twarzy by się stać trudnym do poznania i paszport z napisem Tom Brovn Espu. Potem wskazywał na dwa miejsca pobytu, mianowicie w Paryżu i w Londynie.
— Przy pomocy tych wiadomości — zawołał komisarz — odszukamy wnet złoczyńcę; Anglik nie może się długo wre Francyi ukrywać!
— A tem bardziej ten — dodał gospodarz, — ze swoją śmieszną popsutą mową.
— Ale paszport ten jest fałszywy a ten zbrodniarz nie jest Anglikiem — zawołał obcy tamując tymczasem psu krew i zawijając mu ranę. — Słyszałem jak on z zabitym rozmawiał niemal ćwierć godziny, on włada wybornie naszym językiem, bez najmniejszego podejrzanego wygłoszenia.
Na żądanie komisarza musiał obcy powtórzyć całą rozmowę, której on był świadkiem, a potem śledztwo toczyło się dalej, tym razem jednak w pokoju pod Nr. 9.
— Patrzcie no moi panowie, jak łóżko wzburzone — zawołał komisarz pokazując na miejsce gdzie leżał Laridon zimny i zdrętwiały. — Tutaj niezawodnie pod tymi materacami znajdowała się owa suma, której zwrotu żądał mniemany Tom Brovn, a morderca przewrócił wszystko, by ją z sobą zabrać.
To przypuszczenie było najnaturalniejsze w święcie i nikt nie wątpił że złoczyńca obszukał swą ofiarę na każdem miejscu. W tem przekonaniu pozostawano dopóty, dopóki pisarz sędziego nie wydał okrzyku. Dzielny ten chłopak, który się nie zadowalniał powierzchownem tylko śledztwem, przeszukiwał torbeczkę, słomę i drzewo, które przy piecu było złożone i znalazł między tem małe ale ciężkie metalowe pudełeczko. W tem pudełeczku, które znamy, był właśnie zachowany skarb Rodillego, albowiem nędznik po daremnem przeszukaniu łóżka i szafy uciekł, a tę znaczną część swego majątku pozostawił.
Resztę nocy spędzono na spisaniu tego wszystkiego co śledztwo wykazało. Tymczasem podróżny nie odstępował od swego psa, którego pielęgnował tak, jak przyjaciel przyjaciela pielęgnuje; zaledwie po dwóch godzinach spostrzegł z radością, jak zwierzę zwraca ku niemu swój wzrok, wtedy i jemu łzy się w oczach zakręciły. Rana nie mogła być żadną miarą śmiertelną, przeto miał nadzieję swojego wiernego i walecznego towarzysza widzieć uratowanym.
— O mój Boże — pomyślał sobie — ja zwątpiłem o Tobie, ja dopuściłem się nawet bluźnierstwa; teraz ale korzę się przed Tobą Wszechmocny! Ty mój Boże, nie chciałeś mnie jeszcze uwolnić od podejrzenia, które mię gniecie, ale Tyś mi pozwolił słyszeć głos tego, który mi zawsze uchodził, bym go znowu poznał, skoro się ku mnie zbliży.
Około dziesiątej godziny z rana przetrzęsła straż razem z chłopami okolicę, ale bez oczekiwanego skutku, przyjęto zatem za pewnik, że morderca nie opuścił Francyi.
Na drodze ku Paryżowi znaleziono w biały dzień młodego, ostrogami pokaleczonego konia, którego z pobliskiej okolicy z pastwiska wzięto. Zbieg jak widać nie przebierał w środkach służących mu do przyspieszenia szalenie biegnącego rumaka, którego dostał w swe ręce, aby przybyć do Paryża, gdzie go policya najskrzętniej poszukiwać musiała.
Około południa przybyli prokurator i sędzia śledczy z Havru, aby zbadać istotę mordu, którego dopełnił nieznajomy na nieznajomym a mianowicie wśród takich osobliwszych okoliczności, iż można przyjąć, jakoby padły ofierze śmierci również był takim nikczemnikiem jak i sam morderca.
— Na wszelki sposób — rzekł sędzia śledczy, przeglądnąwszy papiery Rodillego i Laridona — są te paszporty fałszywe i nie mogą być uważane za punkt oparcia, a pierwszem zadaniem sądu jest dobrze zbadać pierwej osobistość zmarłego, a potem stosownie do tego wnioskować o mordercy. Ale cóż tu robić? Zmarły podróżował tylko po naszym kraju, a także i ciało wkrótce zupełnie się zepsuje. Czy pan prokurator nie jest tego zdania, aby przywołać rysownika i odportretować umarłego?
Zapytany chciał właśnie odpowiedzieć, gdy tymczasem przystąpił podróżny i rzekł:
— Ja przyjmę na się tę robotę, moi panowie i ręczę że jestem gotów doręczyć wam najwierniejsze podobieństwo tego obrazu.
— Pan jesteś artystą? — zapytał prokurator.
— Artystą!
— Nie śmię chełpić się tym zaszczytem, ale jestem w stanie zdjąć najwierniejszą kopię.
— Więc dobrze, przyjmuję pański wniosek. Masz pan kredę, farby, papier, w ogóle wszystko, co panu potrzeba?
— Tego wszystkiego nie potrzebuję, tylko wosku a ten mam zawsze przy sobie.
— Bierz się więc pan zaraz do roboty, ciekaw jestem co to z tego będzie.
— Do usług pańskich!
Zaraz sięgnął obcy do swej torby po przybory i kawałki różnobarwnego wosku.
— Panie prokuratorze, rozpoczynam więc moją robotę, proszę tylko rozkazać, by żaden z ciekawych tutaj nie wchodził.
Zaraz postawiono żandarma przed drzwiami z nakazem by nikogo nie wpuszczał. Obcy usiadł koło umarłego i rozpoczął swoje dzieło.
Wystarczyło dwie godziny, aby zbudować figurę kilka cali wysoką. Oblicze umarłego było oddane jak najwierniej. W obec tak prędko zbudowanej figury, w obec talentu i w obec pewnej a zręcznej ręki rzeźbiarza oświadczył prokurator głośno swoje zdziwienie.
— Panie — rzekł on z natchnieniem. — Nikt nie jest godniejszym pięknego tytułu artysty od pana. Rażąca skromność pańskiej odzieży jest niezawodnie tylko fantazyą, humorem, a ja jestem przekonany, że gdybym pana o imię zapytał, to bym usłyszał imię najgenialniejszego artysty.
Podróżny potrząsł głową.
— Pan się mylisz, panie prokuratorze; ja nie jestem artystą lecz tylko rzemieślnikiem, a to co pan geniuszem nazywasz, jest tylko wprawą, której nabyłem z mego zatrudnienia. Podróżuję po kraju, pokazuję moje woskowe figury, najlepsze zaś z tych są dziełem mej własnej ręki.
Zostawmy naszego podróżnego przy swojej woskowej figurze w gospodzie Montivilliers, gdzie go również i rana psa jego zatrzymała, a pójdźmy za Rodillem.
Po zamordowaniu swego towarzysza i po ciężkiem zranieniu psa, poznał, że go nie minie prześladowanie podobnie jak dzikiego zwierza. Sapiąc wskutek szalonego biegu widział przed sobą słaby tylko promyk nadziei na udanie się jego przedsięwzięcia i pytał siebie samego, czy nie opuściło go szczęście, które mu tak długo sprzyjało, czy już nie nadszedł czas jego nieodzownej kary, czy nie ma on teraz dostać się w ręce sprawiedliwości i począł rozpaczać. Tymczasem spostrzegł w ogrodzonem polu pasącego się pięknego i silnego konia.
— Ach. czart sam mię strzeże; jeszcze jestem wolny!
Rozgrodził tedy płot, z łatwością odwiązał konia, sznuru zaś użył za cugle, a potem skoczył na niego, spiął go ostrogami i ruszył w największym pędzie w drogę; gdy zaś koń zdawał się zwalniać biegu, tedy bódł go ostrogami do krwi. Mniej niż w dwu godzinach zrobiło biedne zwierzę około dwanaście godzin drogi a potem padło jak nieżywe i nie wstało więcej. Zbieg nie zatrzymywał się, lecz z brzaskiem dnia poprawił na sobie odzież, nad brzegiem potoku, który mu za zwierciadło posłużył, oderwał bokobrody, zrzucił perukę, a potem wziął na się bluzę i wełnianą czapkę, które właśnie na płocie się suszyły. Ubrany podobnie do normandzkiego chłopa siadł na okręt i dostał się bez najmniejszego przypadku do Rouen, gdzie zmienił swoje ubranie. Rodille skorzystał ze sklepiku gdzie suknie sprzedawano i przebrał się jako pan, będący w najpiękniejszych stosunkach życia. Z różą w dziurce od guzika, z binoklami na tasiemce, wsiadł do dyliżansu i ruszył do Paryża. Nie życzył on sobie aby u wjazdu żądano od niego paszportu. Dla tego wysiadł, gdy właśnie ociężała maszyna ze swymi czterema końmi poruszała się zwolna po moście w Neuilly. Pozostając w tej pewności, że najmniejsze podejrzenie na niego nie spadnie, spokojnie podążył piechotą do Paryża, podobnie spokojnemu obywatelowi, który przed obiadem dla apetytu na przechadzkę idzie.
Po dwóch godzinach przybył na ulicę muzealną i znowu udał się do tego samego biura, w którem nieszczęśliwy Laridon już więcej nie pojawił się.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Helena Wilczyńska.