Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom I/XXXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Jasnowidząca
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1889
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Helena Wilczyńska
Tytuł orygin. La Voyante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVII.

Nowa osobistość pojawiła się na widowni, gdzie leżał trup matki i biedna sierotka w kąciku kucznęła. Zamknęła drzwi za sobą i zatrzymała się w progu.
Ponieważ było ciemno, Blanka nie mogła widzieć człowieka i tylko oddech słyszała, co jej trwogę jeszcze pomnożyło.
Nagle rozwidniło się w pokoju.
Przybyły odsłonił szybko małą latarkę, którą niósł w lewej ręce i zwrócił jej promienie najpierw na trupa matki a potem na drżące dziecię.
Tym obcym człowiekiem jest nasz dawny znajomy, jakkolwiek trudny do poznania, bo, jak wiemy, najrozmaitsze postacie przybierał.
Wobec nas wstąpił on zeszłej nocy do tego pokoju, aby spełnić zbrodnię, która śmierć i nieszczęście zrodziła.
Był to Rodille.
Nędznik zdawał się być wcale spokojnym. Podszedł teraz ku Blance, która nań jak na straszydło wielkiemi oczyma patrzała.
Gdy się jeszcze bardziej zbliżył, dziecię wyciągnęło okropnie przestraszone rączęta, jak gdyby się chciało chronić tego potworu i otworzyło usta, aby wydać okrzyk trwogi.
Okrzyk ten mógł być słyszany, coby bandycie wcale nie było na rękę, musiał się przeto starać stłumić go w zarodku.
Stanąwszy rzekł cichym przyjaznym głosem:
— Czy się mnie boisz dziecię?
Dziecina nie była wstanie dać odpowiedzi, lecz bojaźliwy wzrok i śmiertelna bladość twarzy dostatecznie były wymownemi.
Rodille mówił dalej jak najbardziej łagodnym głosem, na jaki tylko zdobyć się mógł:
— Byłoby mi bardzo przykro, moje kochane dziecię, gdybym cię przestraszył, i zarazbym się oddalił, lecz ojciec twój, który cię tak bardzo kocha, przyseła mnie do ciebie, więc odejść nie mogę.
Rodille nie omylił się w oczekiwaniu. Dziecię uczuło się spokojniejszem.
— Czy pan znasz mego ojca? wyszeptało tak cicho, że zaledwie można się było słów domyśleć.
— Czy go znam! Wszakże ja jestem jego najlepszym przyjacielem.
— I widziałeś go?
— Widziałem go moje dziecię.
— A kiedy?
— Zaledwie przed godziną wyszedłem od niego.
— I ojciec powiedział, żebyś pan tu przyszedł?
— Nie mógł tego zrobić bo ci ludzie, którzy go zabrali, dopiero za kilka dni go uwolnią.
— To są niedobrzy ludzie — rzekła Blanka — mój ojciec nie zrobił im nic złego, nie prawdaż?
— Niezawodnie, lecz teraz czuje się bardzo nieszczęśliwym i tylko jedno mogłoby go pocieszyć to jest, gdyby swoję kochaną Blankę mógł uściskać.
— Ach. ja także tęsknię za tem i radabym go uściskać, lecz gdy tu przyjść nie może, jakżeż to możliwe?
— Toby się dało zrobić, zaprowadziłbym cię moje dziecię i właśnie ojciec przysyła mnie po to.
— Dobrze, dobrze, więc chodźmy prędko do niego, rzekła Blanka porywczo, lecz nagle potem wstrzymała się w pośpiechu.
— A dlaczegóż się ociągasz, czy nie chcesz pójść?
— To nie, ale gdy my pójdziemy, to biedna mama, która taka zimna na tej twardej leży podłodze, może się obudzić, i byłaby sama w domu, gdy nas nie będzie.
— Prawda, że zostanie samą gdy za nami pójść nie może, lecz nasza nieobecność nie będzie długo trwała. Zaraz cię tu nazad przyprowadzę moje dziecię, skoro cię tylko ojciec zobaczy: uściska, a dobre nowiny, które z sobą przyniesiemy mile obudzą śpiącą matkę.
Nie potrzeba było nic więcej, aby pokonać obawy dziecka i wygrana była po stronie Rodilla. Od tej chwili dziecię było uspokojone a ująwszy z ufnością podaną sobie rękę, poszła Blanka z Rodillem.
Nie zdybali na wschodach nikogo, a także na ulicy prawie nie było nikogo. Zaledwie oddalili się nieco od domu, wziął bandyta małą na ręce, aby módz pospieszyć i w kilku minutach przybyli na Boulevard.
Tam wsiadł Rodille do fiakra i rzekł do woźnicy:
— Palais-Royal, — jedź szybko. Dwadzieścia sous nagrody.
Blanka od dłuższego czasu nic nie jadła i czuła się przeto osłabiona. Do tego przyczyniło się wzruszenie. To też zaledwie w powozie usiadła, położyła główkę na poduszce i zasnęła.
Przybywszy na Palais-Royal, dokąd przybył li tylko dla omylenia możliwych poszukiwań za dzieckiem, Rodille zlazł z wozu trzymając w ramionach uśpione dziecię.
Uszedłszy kawał drogi, wsiadł do innego fiakra i kazał się zawieść na Champs-Elisé, tam gdzie dzisiaj aleje w gwiazdę się zbiegają.
Wysiadł potem, a upewniwszy się, że najgorliwsze poszukiwania nie byłyby w stanie odkryć uprowadzonego dziecięcia, zwrócił kroki ku małemu domkowi w pobliżu Neuilly.
Plan Rodilla był prosty, lecz we wszystkich szczegółach bardzo dobrze obmyślany. Po śmierci nieszczęśliwej Urszuli Renaud i barona Viriville użył nędznik całej swej dyabelskiej zręczności, aby ciężar zbrodni zwalić na mechanika.
Widzieliśmy, jak sobie poczynał.
Miał on przy tem dwojaki cel na oku, raz, aby uwagę sądu zwrócić na kogo innego, a potem opanować Blankę, która sama i bez pomocy zostając, żadnym sposobem z rąk mu się wyśliznąć nie mogła.
Jak sobie czytelnicy przypomną, miało to dziecię dla Rodilla wartość dziesięciu tysięcy franków, bo taką sumę Horner mu ofiarował, jeżeli mu dziecię wyda. Oprócz tego miała dlań Blanka jeszcze inną wartość, jak się o tem zaraz dowiemy. Wszystko poszło jak z płatka, lecz Rodille był zanadto chytry a z drugiej strony zanadto chciwy, aby niemieckiemu lekarzowi oddać dziecię za tak błahem wynagrodzeniem.
Nie wątpił o tem ani chwili, że przez kilka dni w całej dzielnicy Marais o niczem mowy nie będzie, jeno o tajemniczem zniknięciu córki zbrodniarza Jana Vaubarona.
Z powodu tego postanowił przez dwa lub trzy tygodnie dziecię trzymać w ukryciu, dopóki powszechna uwaga na inny jaki przedmiot nie zwróci się.
Żadna kryjówka nie zdawała mu się być bezpieczniejszą, jak jeden z owych dwu domków pod Neuilly. Toż gdy wysiadł z dorożki, wziął dziecię na ręce i poniósł je do jednego z nich.
W chwili, gdy wetknął klucz do zamku, obudziła się mała i westchnęła.
— Moje kochane dziecię — rzekł nędznik jeszcze zawsze tym samym łagodnym głosem, czy cię może co boli?
— Tak jest, czuje się bardzo słabą i oczy mnie pieką... lecz myślę; że mi się polepszy, gdy ojca zobaczę. Czy daleko jeszcze iść mamy?
— Nie, bośmy już przybyli.
Mała nie posiadała się z radości.
— W końcu uściskam ojca — rzekła — co za szczęście.
— Tak jest moje dziecię, za kilka minut; odpowiedział Rodille otwierając drzwi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Helena Wilczyńska.