Przejdź do zawartości

Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 50. Wdzięczność Mustafy
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

50.
Wdzięczność Mustafy.

Sułtan Mahomed IV był władzcą słabym, chwiejnego umysłu i podległym wpływowi pałacowych intryg.
Ojciec jego, Ibrahim, został przez janczarów złożony z tronu i zamordowany, a Mahomed w siódmym roku życia pod opieką matki dostał się na tron. Rozkosze wielkiego rodzaju, jakiemi otaczano młodego sułtana pozbawiły go wcześnie prawdziwej siły i energii, tak, że teraz mając lat dwadzieścia cztery, był zupełnie zależny od swoich doradzców.
Mahomed najchętniej przebywał w haremie i tam spędzał największą część czasu, nie troszcząc się bardzo o sprawy rządowe. Zdał on to na swoich wezyrów, w liczbie których najbardziej zakraść się umiał w jego łaskę Kara Mustafa, mający wtym czasie około lat czterdziestu.
Z rana po schadzce Mustafy z indyjskim kapłanem, wielki wezyr Achmed Koeprili i Wezyr Kara Mustafa spotkali się z sobą w pałacu sułtana.
— Dobrze się stało, szlachetny i czcigodny Mustafo, że cię spotkałem, — rzekł wielki wezyr życzliwie do kłaniającego mu się nizko wezyra, — mam ci oznajmić wiadomość, która cię niewątpliwie ucieszy!
— Tyle ci już winien jestem, wielki i łaskawy baszo, — odpowiedział Kara Mustafa, myśląc w tej chwili o spełnieniu danego indyjskiemu kapłanowi przyrzeczenia, to jest o zabiciu wielkiego wezyra i zajęciu jego stanowiska.
Słowa Mustafy były prawdziwe, chociaż nie pochodziły z serca.
Wszystko czem był, wszystko co posiadał, zawdzięczał on dobroci wielkiego wezyra, który z podrzędnego stanowiska wyniósł go na wysokie dostojeństwo, jakie Mustafa zajmował w tej chwili.
— Wiedząc, żeś waleczny i przedsiębiorczy, obmyśliłem dla ciebie ważne stanowisko, — rzekł wielki wezyr. — Wiadomo ci, że zamierzamy przedsięwziąść wyprawę do Polski. Chciałbym ci powierzyć dowództwo nad nią.
— Dobroć twoja jest nieskończoną, szlachetny i wielki baszo, — odpowiedział Mustafa, — serce moje jest tak przejęte uczuciem wdzięczności, że usta nie znajdują dosyć wyrazów, ażeby je wypowiedzieć!
— Wiem, że mogę liczyć na twą wierność i przywiązanie, Kara Mustafo i pragnę mieć zawsze w tobie wiernego stronnika i przyjaciela! — dodał wielki wezyr i udał się do apartamentu sułtana.
Mustafa sam pozostał w przedsion ku.
Wyraz nienawiści zastąpił układną minę, którą przybrał przed chwilą.
— Chcesz mnie się pozbyć! chcesz mnie usunąć! — mówił do siebie, patrząc szatańskim wzrokiem za odchodzącym, — ale się mylisz w rachunku chytry Achmedzie! Kara Mustafa cię uprzedzi! Czyż mi nie powiedział sługa indyjskiego kapłana, że twoje eunuchy szpiegują mój pałac? Fałszem zatem twoje słowa! Strzeż się mnie! Twoje godziny są policzone!
Mustafa zapomniał o długim szeregu dobrodziejstw, jakie mu wyświadczył Achmed, zapomniał o tem, że jemu zawdzięczał wpływowe swoje stanowisko w radzie sułtana.
Czarne plamy zajmowały samolubną i chciwą duszę Kara Mustafy.
W godzinę potem znalazł on sposobność przelania swego jadu w duszę sułtana.
Padyszach zakończył posłuchanie, dane Achmedowi Koeprili, a wezyra Mustafę wezwał do siebie.
Sułtan siedział tureckim zwyczajem na kosztownej sofie i miał na głowie wspaniały zawój, wyszywany drogiemi kamieniami. Ubrany był w półdługą różnowzorowo haftowaną suknię, przepasaną pasem, u którego wisiała szabla.
Obok sułtana stał niski stół, a na nim kilka filiżanek kawy.
Po drugiej stronie sofy stała półnaga niewolnica, chłodząca padyszacha wachlarzem z piór pawich.
W głębi kilku czarnych eunuchów oczekiwało na rozkazy swojego władzcy.
Kara Mustafa ukląkł przy wejściu do pokoju.
Młody sułtan, który lubił poddańczą pokorę u swych doradzców, rozkazał wezyrowi powstać i zbliżyć się.
— Achmed Koeprili lubi cię, Mustafo! — zawołał Mahomed, — obmyślił dla ciebie nowy dowód swej życzliwości i chce cię zrobić wodzem!
— Gdyby to była życzliwość, najpotężniejszy władzco i panie, zawołałbym: “błogosławiony niech będzie Achmed Koeprili!” — odpowiedział wezyr, — obawiam się jednak, czy tu tchórzostwo jedynie nie jest pobódką!
— Tchórzostwo? — zapytał Mahomed.
— Tak jest, najpotężniejszy władco i panie! Miejsce wielkiego wezyra jest na czele wojowników. Na brodę proroka, gdybym ja bym wielkim wezyrem, nigdybym tego stanowiska innemu zająć nie pozwolił, — mówił Kara Mustafa dalej. — Ale Achmed obawia się porażki... i co jeszcze straszniejsze, najpotężniejszy władco, że twój pierwszy doradca i sługa, twój wielki wezyr knuje tajemne, niebezpieczne zamiary!
— Czyż możesz wiedzieć o jego zamiarach?
— Ponieważ wiem o nich, pragnie mnie oddalić i usunąć, najdostojniejszy władco, — odpowiedział wezyr, chce mnie wysłać, gdyż mu stoję na drodze! — Muszę przyznać, że powzięty przez niego zamiar powierzenia ci wojska, wydawał mi się podejrzanym. Już kilku na dworze dało mi do zrozumienia, że Achmed Koeprili nie chce brać odpowiedzialności za porażkę!
— Achmed obawia się mnie, najpotężniejszy władco.
— Do tego nie ma żadnego powodu, gdyż winieneś mu wdzięczność i obowiązany jesteś go szanować.
— Obawia się mnie, ponieważ ma na myśli plan tak straszny i tak zbrodniczy, że zaćmiewa on i niweczy wszelkie dobro, jakie kiedykolwiek mnie albo komu innemu uczynił! Są jeszcze wyższe i świętsze obowiązki, niż wdzięczność, dostojny i wspaniały władco!
O jakich mówisz obowiązkach?
— O najświętszych względem naszego najpotężniejszego pana!
— Masz słuszność. Te obowiązki są pierwsze. Ale cóż zamierza Achmed?
— Obawiam się wymówić tu, najpotężniejszy władco, gdyż samo wypowiedzenie takiej myśli jest zagrożone śmiercią.
— Przestraszasz mnie, Mustafo! — zawołał sułtan.
— Achmed obawia się mnie, ponieważ zna moją wierność! Każe szpiegować mój pałac i obserwować mnie na każdym kroku, z powodu swego zbrodniczego planu.
— Chcę wiedzieć jaki to plan! Rozkazuję ci powiedzieć! Wezyr padł przed sułtanem na kolana.
— Łaski, najpotężniejszy panie! — zawołał, — narażę życie swoje, jeżeli powiem, co Achmed uczynić zamierza!
— Nie lękaj się niczego. Owszem wynagrodzę cię za wyznanie, które będzie mi dowodem twojej wierności.
— A więc słuchaj, najpotężniejszy władco! Twój wielki wezyr Achmed zamierza cię zdetronizować i zabić! — rzekł Kara Mustafa.
Sułtan przeląkł się widocznie... drżał już o swe życie, a ponieważ, jego ojciec padł ofiarą intryg pałacowych i został zamordowany przez janczarów, straszny więc obraz stanął mu przed oczyma, gdy Kara Mustafa wymówił te słów kilka.
— Kto ci zdradził zamiar Achmeda? — zapytał sułtan.
— On sam, najpotężniejszy panie! Chciał mnie pozyskać dla swoich zbrodniczych planów.
— Rozumiem. I dla tego, uważając cię za swego sprzymierzeńca, chce cię postawić na czele wojsk! — rzekł sułtan ponuro, — wierzę ci, — ponieważ słowa twoje dotyczą twego dobroczyńcy, o którym twój język nie mógłby powiedzieć kłamstwa. Ale masz słuszność Mustafo, zamiar podobny znosi wszelkie obowiązki wdzięczności.
— Miałem do wyboru umrzeć, albo też złożyć przed tobą zeznanie, najdostojniejszy władco, otóż przyszedłem i zeznałem.
— Nie wyjdzie to na twoją szkodę, Mustafo! Nie chciałbym zwracać niczyjej uwagi. Jeżeli wielkiemu wezyrowi poślę czerwony sznurek, to może zapomnieć go użyć.
— Mógłby się domyśleć niebezpieczeństwa, najpotężniejszy panie. Lepiej będzie, jeżeli Achmed nagłe umilknie!
— Sądzę, iż najlepiej uczynię, jeżeli los jego i życie złożę w twoje ręce tego, który go swoim dobroczyńcą nazywa.
— W moje ręce najdostojniejszy panie?
— Tak, w twoje ręce! Widzisz stąd, że mam w tobie nieograniczone zaufanie. Nie nadużyj go! Możesz tej nocy tego, o którym mi mówiłeś, kazać wsadzić na okręt, płynący do Epiptu i wysłać na wygnanie, jeżeli serce twoje przemawia za darowaniem mu życia... Możesz, jeżeli to uważasz za potrzebne, kazać go zabić. Jeden tylko warunek kładę ci, Mustafo: Milczenie!
— Sługa twój słucha, najpotężniejszy panie i władco! — odpowiedział Kara Mustafa, i wstał, ażeby opuścić pokój sułtana, który tego wezyra uważał za najwierniejszego i najlepszego swego sługę.
Mustafa kilkakrotnie zręcznemi radami i okrucieństwem przeciw chrześcijanom zwrócił jego uwagę i zjednał sobie życzliwość, a następnie pozyskał całe zaufanie Mahomeda.
Ułożył on już cały swój plan, nim wrócił do przedpokoju.
Sułtan zastrzegł sobie milczenie.
Znaczyło to tylko, że Achmed ma zniknąć w ten sposób, żeby jego upadek lub śmierć nie wywołały wiele hałasu.
Gdy go już nie będzie, powiedzą: “Wielki wezyr strącony! Mamy nowego wielkiego wezyra!” I nikt się nie i poważy zapytać o poprzedniku. Każdy będzie wiedział, że ściągnął on na siebie niezadowolenie padyszacha i że jak niejeden wielki dostojnik państwa, poniósł śmierć w tajemnicy.
Sułtan miał zwyczaj przepędzać wieczór w tak zwanym kiosku gwiaździstym, leżącym po za wielkim serajowym ogrodem i Kara Mustafa wiedział, że Achmed co wieczór przychodzi do sułtana do kiosku, ażeby mu złożyć raporta, a następnie zawsze sam jeden szedł ogrodem aż do bramy serajowej. Sułtan okazywał mu niekiedy tyle łaski, że grał z nim partyę szachów, a wtedy Achmed wychodził bardzo późno z gwiaździstego kiosku.
Wiedząc o tem Kara Mustafa w ciągu dnia ostatecznie ułożył plan, a nad wieczorem ukończył swoje przygotowania, kazawszy nadzorcy eunuchów ażeby mu przysłał kilka czarnych niewolników, gdyż, jak powiedział, ma im dać ważne zlecenie.
Dozorca czarnych eunuchów nie wahał się ani chwili ze spełnieniem danego rozkazu potężnego wezyra.
Czterej młodzi jeszcze, prawie nadzy eunuchowie weszli zaraz potem do pokoju, w którym na nich czekał Mustafa i padli przed nim na kolana.
Czarni eunuchowie byli, jak wezyr wiedział dobrze, najdyskretniejszymi wykonawcami wszelkich dawanych im rozkazów.
— Czy dziś macie służbę w haremie? — zapytał Kara Mustafa.
— Nie, panie! — odpowiedzieli niewolnicy.
— A więc, gdy noc zapadnie, udajcie się z czarnym, skrzywionym wozem albo noszami na zewnątrz muru serajowego, — zarządził wezyr, — czekajcie w bliskości drzew i krzaków gwiaździstego kiosku, dopóki nie zostaną wam przerzucone przez mur zwłoki człowieka. Nie oglądajcie go, jeżeli wam życie miłe, lecz włóżcie na wóz lub na nosze i zanieście na odległe miejsce wybrzeża. Tam przywiążecie mu kamienie do rąk i nóg i rzucicie go do wody.
— Rozkazałeś panie... będziemy posłuszni, — odpowiedzieli czarni eunuchowie.
— Idźcie! — rozkazał wezyr.
Czterej niewolnicy oddalili się po cichu.
— Skończyło się! — rzekł Kara Mustafa, patrząc ponuro przed siebie, — po raz ostatni skierujesz swe kroki do gwiaździstego kiosku... tam dojdziesz.. ale do swego pałacu więcej nie powrócisz!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.