Przejdź do zawartości

Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 48. Allaraba i wezyr
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

48.
Allaraba i wezyr.

W wielkim bazarze w stolicy państwa tureckiego Stambule, panował jak zazwyczaj ruch bardzo żywy.
Starzy i młodzi wyznawcy islamu, przechodzili koło wystawionych towarów, pozdrawiając się właściwym sobie, poważnym i godnym sposobem.
Można było zabłądzić w tym labiryncie pokrytych u góry uliczek, w których bocznych ścianach, w niszach, kupcy porozkładali swoje towary.
W jednej z uliczek na lewo i na prawo, w długości stu kroków widać było tylko żółte skórzane pończochy i czerwone trzewiki, w innej indyjskie i perskie szale różnokolorowemi barwami wabiły kupców, w trzeciej połyskiwały wspaniałe złote i srebrne hafty, w czwartej handlarze futer powystawiali kosztowne, bogato przyozdobione futra, w innej jeszcze była porozkładaną i porozwieszaną broń rozmaitego gatunku, a w innej ulicy znajdowały się olejki różane, wosk i najrzadsze produkta Persyi i Indyi.
W ulicy bazaru zajętej przez handlarzy broni, siedzących za nizkiemi stołami, sposobem tureckim w pośród ludzi poubieranych w kaftany i turbany, mających starannie pielęgnowane brody, pojawił się człowiek, którego cera była jeszcze brunatniejszą od cery Turków, a który był ubrany w bluzę i fez.
Ruchy jego były bardzo żywe i jak by lękliwe, co dowodziło, że nie należał do Turków. Rzucał oczyma na wszystkie strony, szedł pochylony i tak się rozpatrywał, jak gdyby bazar był dla niego czemś zupełnie nowem.
Ponieważ jednak między zwiedzającymi bazar bywali często rozmaici cudzoziemcy, Persi, Indyanie, Armeńczycy, człowiek w bluzie i fezie nie zwracał na siebie uwagi.
Był to Timur, sługa indyjskiego kapłana.
Zwracał on wzrok pożądliwy, jak się zdawało na kosztowności pewnego starego handlarza broni, ponieważ wielokrotnie przechodził koło jego niszy a zawsze oczy jego padały na dziwnie piękny sztylet wysadzany drogiemi kamieniami, który brodaty Turek wywiesił, aby jego kosztownością kupców przywabić.
I rzeczywiście dwaj młodzi bogaci Turcy przystąpili do stołu i do niszy starego handlarza broni, ale nie targowali się o sztylet, tylko o wspaniałą szablę ze złotą kamieniami sadzoną rękojeścią.
Podczas gdy stary Turek, który znał jednego z młodzieńców, przemawiał do niego z wielkiem uszanowaniem, Timur coraz mniejszemi kołami krążył koło niszy.
— Weź szablę za nizką cenę, za którą ją oddaję, — rzekł handlarz do jednego młodzieńca, — nikt inny nie powinien jej nosić jak ty, młody i piękny syn potężnego wezyra Kara Mustafy!
Synowi wezyra i jego towarzyszowi jednakże cena się wydawała jeszcze za wysoką.
Stary Turek nie chciał nic ustąpić, lecz ciągle zalecał szablę.
Z chwili, w której stary Turek odwrócił się plecami do wiszącego na boku niszy sztyletu, skorzystał Timur, ażeby chyłkiem się przybliżyć i porwać sztylet.
Ale syn Kara Mustafy spostrzegł to.
Timur chciał ze zręcznością kota ujść ze swą zdobyczą i odbiegł szybko.
— Złodziej! — zawołał syn wezyra, wskazując za nim, — chwytać złodzieja! Służący jego, którzy byli w niszy puścili się za Timurem, a stary handlarz, który spostrzegł swą stratę zaczął głośno narzekać.
Timur ukrył szybko swą zdobycz i starał się ujść, zwracając się w tę stronę, w której przechodziło najwięcej ludzi.
Ścigający jednakże pochwycili go w jednej z bocznych ulic i sprowadzili do niszy handlarza broni, gdzie stał jeszcze syn wezyra ze swoim przyjacielem.
Ponieważ kradzież w Turcyi zazwyczaj śmiercią jest karana, położenie Timura było bardzo fatalne. Odebrano mu sztylet i oddano handlarzowi, którego nadto dwaj młodzi Turcy uszczęśliwili zakupem szabli. Handlarz broni przejęty radością dziękował i wynosił pod niebiosa syna Kara Mustafy.
I Timur także upadł przed młodzieńcem na kolana.
— Mój dostojny ojciec wyda wyrok dla ciebie, Indyaninie, rzekł do niego syn wezyra i dał służącym swoim rozkaz, ażeby schwytanego na uczynku złodzieja związali i odprowadzili do pałacu wezyra.
Timur został związany i odprowadzony przez służących, którym towarzyszył tłum ludzi.
Wezyr, człowiek w pełni lat męskich, był tak gorliwym zwolennikiem islamizmu, że już w młodych latach odznaczał się okrucieństwem przeciwko wszelkim innowiercom. Ambicya jego, szczęście i energia, dały mu dojść do stopnia wezyra, pomimo, że był synem prostego spahiza, a gdy osiągnął tę godność obudziła się w nim chciwość, zamiłowania przepychu i żądza używania.
Kara Mustafa ubrany był we wspaniałą, złotem tkaną suknię, spiętą wysadzanym drogiemi kamieniami pasem, u którego wisiała krzywa szabla. Na dumnie wzniesionej, ciemnowłosej głowie miał turban przystrojony pawiemi piórami.
Znajdował się on właśnie w swoim gabinecie gdy słudzy przyprowadzili przed niego związanego Indyanina i opowiedzieli spełnioną, przezeń zbrodnię.
Timur nie zdawał się przerażony tym obrotem rzeczy. Ukląkł on przed wezyrem. Głowa jego była pochylona, lecz oczy biegały żywo na wszystkie strony, co świadczyło, że miał jakiś plan w głowie.
Wezyr zdziwił się bardzo, widząc przed sobą związanego Timura.
Następnie rozkazującym głosem wezwał służbę do odejścia.
Słudzy wykonali rozkaz.
Timur wyprostował się z dziwnym grymasem.
— Jakto?... co ja widzę?... — rzekł doń Kara Mustafa, — wszakże jesteś sługą indyjskiego kapłana?
— Twoja mądrość nietylko poznała sługę potężnego i mądrego Allaraby, o panie, — odpowiedział Timur, próbując uwolnić się z więzów, — ale odgadła co się stało, to jest zrozumiała dlaczego postarałem się o to, aby mnie związanego do pałacu twego przyprowadzono.
Czy twój pan wrócił do Stambułu? — zapytał wezyr.
— Tak, wielki i potężny doradco padyszacha! Mój pan przysłał mnie do miasta, ażeby ci przynieść wiadomość, że mądry i wielki Allaraba jest tutaj i prosi o łaskę twych odwiedzin.
— Dlaczego dałeś się schwytać na kradzieży, sługo kapłana. Czy cierpisz niedostatek.
Timur roześmiał się.
— Podstęp, o panie, tylko podstęp! — odpowiedział, uwolniwszy swe ręce z więzów, — patrz! Wydobył pełną garść pieniędzy z kieszeni.
— Co nazywasz podstępem? — zapytał wezyr.
— Okaż łaskę twojemu słudze i wysłuchaj go, o panie! — rzekł Timur z chytrym wyrazem twarzy, — miałem przyjść do ciebie, ale wiadomo ci, wielki i potężny doradco padyszacha, że jest jeszcze wyższy i potężniejszy doradca.
— No?... co znaczy ten wstęp?... Skąd ci przychodzi mówić o wielkim, wezyrze Achmedzie Koeprili?
— Potężny wielki wezyr nie powinien mnie widzieć, nie powinien wiedzieć, że ci przynoszę wiadomość od niego wielkiego i mądrego pana, — mówił Timur dalej, — a mój wielki i mądry pan powiedział mi, że przebrani słudzy wielkiego wezyra podpatrują wszystko, co się dzieje w twoim pałacu.
Kara Mustafa drgnął niechętnie.
— Tak powiedział Allaraba? — zapytał.
— Mądry mój pan widzi wszystko, o panie, wielki mój pan wie wszystko!
Wiadomość ta przejmowała wezyra tajonym gniewem, który wyczytać było można z jego wzroku.
Timur śledził wpływ swoich słów, patrząc na wezyra z pod oka.
— Ale mój wielki i mądry pan dodał: słudzy wielkiego wezyra nie będą długo w pałacu podpatrywali, teraz tylko bądź ostrożnym Timurze, — mówił mój mądry i łaskawy pan, — i nie daj się spostrzedz szpiegom wielkiego wezyra!
— Niedługo będą w moim pałacu podpatrywali? — powtórzył Kara Mustafa.
— Tak powiedział mój wielki pan, o panie, a mój mądry pan wie wszystko! Namyślałem się zatem w jaki sposób najbezpieczniej i najłatwiej zbliżyć się do ciebie bez zwrócenia uwagi i podejrzliwości szpiegów. W tem spostrzegłem w bazarze rozkosz oka twojego, dumę twego pałacu, twego syna! W tej chwili plan mój gotów! Zbliżyłem się do niszy handlarza broni i udałem, że kradnę sztylet, ażeby mnie syn twój schwytał i tutaj kazał przyprowadzić i oto jestem tu, o panie, a szpiedzy wielkiego wezyra mogli tylko widzieć i słyszeć, że złodzieja do twego pałacu przyprowadzono!
— Na brodę proroka, jesteś przebiegłym, Indyaninie! — zawołał Kara Mustafa, — i droga, jaką obrałeś, podoba mi się! Umiałeś sobie poradzić! Bierz!
Wezyr rzucił Ti murowi skórzany woreczek ze złotem, który klęczący sługa indyjskiego kapłana zręcznie pochwycił.
— Timur wielbi twą wspaniałomyślność i wielkość, dostojny i potężny wezyrze! Timur swe dzięki składa u twych stóp! — rzekł.
— Gdzież jest Allaraba, twój pan? — zapytał Kara Mustafa.
— Tam, w Pera, o panie, w swoim indyjskim domu.
— Jak tylko się ściemni, zaprowadzisz mnie do niego.
— Ażeby szpiedzy cię nie widzieli, włóż inne szaty, panie.
— Dobrze.
W tej chwili syn wezyra wszedł do pokoju i przyklęknąwszy przed swoim ojcem, wskazał na Timura.
— Czy słudzy przyprowadzili ci złodzieja? — zapytał, — ale co widzę? jest uwolniony z więzów?
— Pozostaw mnie wydawanie wyroków, — odpowiedział wezyr surowo, — ten Indyanin wytłómaczył mi jak to było. Rozkaż służącym, aby mu dali jeść i pić.
Syn wezyra był tem zarządzeniem zdziwiony, ale przywykł słuchać i oddalił się, aby wykonać rozkaz swego ojca.
Timur śmiał się ze służących, zmuszonych do usługiwania mu i karmienia go i jadł z wielkim apetytem.
Wieczorem wezyr włożył obszerny kaftan, włożył turban, który go czynił nierozpoznalnym i opuścił pałac z Timurem.
Było ciemno. W blizkości nie było widać żadnego szpiega, ale wezyr wierzył słowom sługi indyjskiego kapłana.
Udał się z nim ulicami miasta aż do zatoki, zwanej Złotym Rogiem.
Tu wsiadł wraz z Timurem do czółna, zwanego kaikiem, i rozkazał kaikczemu, ażeby go przeprawił do Galaty.
Po za Galatą leży Pera, obecnie wielkie i kwitnące miasto, które w owych czasach było jeszcze nędznem przedmieściem.
Wezyr usiadł pod namiotem kaiku, Timur stał koło namiotu.
Przewoźnik robił szybko wiosłem i przepłynąwszy do Galaty, odebrał zapłatę, poczem wysadził obu swych pasażerów na ląd.
Timur poprowadził wielkiego wezyra do odległego, szczególnie wielkiego i obszernego, drewnianego domu. Dom ten nie miał okien od ulicy, lecz wszystkie okna, również jak altana i otwarte pokoje wychodziły na ogród.
Brama domu była zamknięta.
Gdy wezyr i Timur przybyli do drzwi, sługa kapłana zapukał.
Wymienił swoje nazwisko, poczem dopiero otworzono mu drzwi, które po wejściu wezyra i Timura zamknęły się. Nie było widać nikogo, coby pełnił służby przy drzwiach.
W korytarzu, do którego wszedł Kara Mustafa z Timurem, panowała ciemność grobowa.
Po chwili jednak jakiś blask magiczny oświetlił korytarz z góry. Było to jakby światło słoneczne, przepuszczające czerwonawe promienie przez rubinowe szkło.
Teraz dopiero można było spostrzedz, że korytarz był długi, i że na jego końcu znajdowały się wysokie, kunsztownie wyrobione, przezroczyste drzwi żelazne.
Po za temi drzwiami zaczynało się dopiero właściwe wnętrze tak niepozornego na zewnątrz drewnianego domu. Przez otwory żelaznych drzwi wpadało na korytarz inne światło, blado niebieskawe, podobne do promieni księżyca w nocy podzwrotnikowej.
Gdy wezyr zbliżył się do drzwi żelaznych, otworzyły się one same, a w tejże chwili Timur znikł, jak gdyby się zapadł pod ziemię. Nikogo nie było przy drzwiach i nie było widać, kto je otworzył.
Czarodziejski widok przedstawił się wezyrowi, który stanął olśniony i zachwycony.
Był on już wprawdzie w domu indyjskiego kapłana, ale tego, co teraz ujrzał, jeszcze w nim nie widział.
Miał przed sobą obszerne, czworokątne podwórze, wyłożone taflami mar murowemi, w którem rozlane było blade światło księżyca. Wiatr nocny kołysał liśćmi palm i innych roślin podzwrotnikowych.
W środku podwórza znajdowała; się wielka sadzawka, pełna orzeźwiającej wody.
Dokoła podwórza widać było w głębi do złudzenia wierne obrazy odległych krain.
Gdy Kara Mustafa nie rozpatrzył się jeszcze w tych widokach dalekich okolic, ujrzał nagle obok siebie indyjskiego kapłana w białym kaftanie i złotem wyszywanym zawoju.
Allaraba miał i tym razem na szyi łańcuszek z świętych chrząszczów, na którym z przodu wisiało bóstwo pogańskie, wyrobione ze złota. Na rękach jego świeciły szerokie, złote bransolety.
— Allaraba, twój sługa, jest uszczęśliwiony twojem przybyciem, potężny wezyrze! — rzekł czarnobrody kapłan, — Allaraba przybywa, aby ci złożyć sprawozdanie!
— Podziwiam twą potęgę i twoje sztuki, kapłanie, nie udało ci się jednakże dotrzymać jednego z twych przyrzeczeń. Tron polski nie wakuje i Sobieski, straszny wódz Polaków żyje, — odpowiedział Kara Mustafa.
— A jednak więcej niż pragnąłeś, przynoszę ci potężny wezyrze! Wkrótce twa ręka i twa wola będzie kierowała losami wielu ludów! Twój najdostojniejszy monarcha nie ma powodu obawiać się Polski! — odpowiedział kapłan indyjski.
— Dumne to słowa, kapłanie! Jak je mam rozumieć, — zapytał wezyr.
— Wszystko co się dziać będzie w Warszawie i Krakowie, będzie ci przezemnie donoszone! Moja wola... nie, twoja wielki wezyrze, będzie panowała w Polsce, — mówił Allaraba dalej. — Może powątpiewasz o mojej potędze? Może nie chcesz polegać na mej sztuce?
— Przyrzekłeś mi skarby polskiej korony, przyrzekałeś mi, że moja ręka będzie kierowała losami wielu ludów.
— Przyrzekam ci jeszcze więcej, potężny wezyrze! Krótko jeszcze bądź cierpliwy, a najwyższe stanowisko posiądziesz!
— Jakież to! — zawołał Kara Mustafa, rozkoszując się tą myślą, — wymień je.
— Jeden jest tylko jeszcze wybór dla ciebie: albo musisz obalić Achmeda Koeprili, wielkiego wezyra, albo on cię obali i zniweczy.
— Koeprili jest moim dobroczyńcą, kapłanie!
— Eunuchy jego szpiegują cię!
— W jakim celu?
— Pytasz się?... Aby wiedzieć o każdym twoim kroku i czynie! Mówię ci: strzeż się Achmeda Koeprili, wielkiego wezyra! — zawołał Allaraba potężnym głosem, — Achmed Koeprili postanowił śmierć twoją!
Wezyr drgnął.
— A w księgach niebieskich jest napisano: Po Achmedzie Koeprili Kara Mustafa będzie pierwszym, — mówił Allaraba dalej.
— Po nim? — zapytał Kara Mustafa żywo, — po nim będę wielkim wezyrem?
— Po jego śmierci!
Ambicya i chciwość wezyra ujrzały się nagle tak blizkiemi celu, że pod ich wpływem gotów był zdecydować się na wszystko.
Musisz obalić i zabić Achmeda Koeprili, ażeby zająć jego miejsce, wielki wezyrze! Posłuchaj mej rady, a uśmiechnie ci się najwyższa potęga i półświata padnie do twoich stóp!
— A twoja nagroda, kapłanie?
Błysk przelotny zaświecił w oczach Allaraby.
— Nagrodą moją będzie, że będę ci towarzyszył i dopomagał radami, potężny wezyrze!
— A więcej żadnej nie żądasz nagrody?
— Bogactwa, zaszczyty, sławę, rozkoszy, wszystko pozostawiam tobie, o panie. Allaraba pragnie ci tylko służyć! Ale jeśli odrzucisz jego radę, to się wynieść nie zdołasz na najwyższy szczebel!
— Czegóż więc żądasz odemnie?
— Niczego, prócz upadku Achmeda Koeprili!
— Jest on w łaskach u padyszacha.
— Tem świetniejszem będzie twoje zwycięstwo, potężny wezyrze. Podaj go w podejrzenie u sułtana! Zgub go!
Kara Mustafa zdawał się wahać.
— Zgub go! zabij! a zostaniesz wielkim wezyrem! — powtarzał Allaraba.
— A piękne twoje bajadery?... zapytał Kara Mustafa.
— Poweźmij postanowienie, a ukażą się! — rzekł kapłan, patrząc badawczo na wezyra, którego chciał zmusić do uległości!
Kara Mustafa nagle wyciągnął rękę do kapłana.
— Zabiję go! — przyrzekł.
W tej samej chwili dźwięki muzyki, niewiadomo skąd pochodzące, napełniły powietrze.
Przy tych czarodziejskich dźwiękach ukazały się naokoło piękne dziewczęta, smukłe, ciemnego lica bajadery. Kołysały one swemi zalotnemi postaciami, ubrane tylko w krótkie, wyszywane złotem spódniczki. Czarne ich oczy płonęły podczas tańca, a szereg ich otaczał wezyra, który się zachwycał niemi po kolei, upojony rozkoszą tego widoku.
A w głębi stał Allaraba i badawszy wzrok jego z tryumfem spoczywał na wezyrze!
— Mam cię! — szeptał, a wyraz jego twarzy był przerażający, — jesteś moim niewolnikiem od tej chwili, Kara Mustafo, chociażbyś został wszechwładnym na pozór wielkim wezyrem! Ja będę panował, nie ty!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.