Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 35. Ucieczka
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

35.
Ucieczka.

Hetman kozaków, który z oddziałem swoim stał za miastem w blizkości murów fortyfikacyjnych spostrzegł, że mała żelazna furtka na pół zburzonej wieży otworzyła się.
Wysłał natychmiast jednego z swych ludzi do miasta z poleceniem, że by ją zamknął.
Sassa usłyszawszy, że kozacy wchodzą do wieży ukryła się jak jej doradził czerwony Sarafan.
Kozacy zamknęli furtkę, opuścili wieżę, a następnie zamknęli wielką bramę, która z wieży prowadziła na miasto.
Tymczasem czerwony Sarafan wyszedł na ulicę, tańcząc i wyciągając ręce zbliżył się aż do bramy miejskiej.
Szyldwachy i inni żołnierze ustępowali mu z drogi.
Już się ściemniało, gdy czerwony Sarafan doszedł do obozujących pod miastem wojowników Doroszenki.
Klatka, w której Sobieski się znajdował, objechała miasto i powróciła nazad mostem zwodzonym.
Czerwony Sarafan obserwował wszystko i ukazywał się to tu, to owdzie, pomiędzy kozakami i Tatarami, którzy pod wpływem przesądnej obawy ustępowali przed nim.
Hetman Doroszenko, siedzący na koniu i otoczony swoim orszakiem, wydał niektórym ze swych ludzi rozkaz przyniesienia drzewa i ułożenia go na około klatki.
Straszny wyrok śmierci miał być wykonany.
Wobec całego zastępu kozactwa zgromadzonego dokoła miasta, wódz nieprzyjacielski miał być w klatce spalony. Aby płomienie straszny blask rzucały dokoła, hetman wybrał w tym celu godzinę wieczorną.
W niejakiej odległości od miasta i daleko na polach rozciągały się placówki, mające zawiadamiać o zbliżającem się niebezpieczeństwie.
Gdyby hetmanowi powodziło się jak dotychczas, gdyby mógł rozdzielać oddziały nieprzyjacielskie i pokonywać je pojedyńczo, to mógłby odbyć wjazd tryumfalny do Warszawy jako zwycięzca.
Doroszenko upajał się tą myślą pochlebiającą jego dumnie. Najdzielniejszy dowódzca jego nieprzyjaciół, ten, którego obawiał się najbardziej, był w jego ręku i oczekiwał męczeńkiej śmierci.
Kozacy znosili szczapy drzewa i układali dokoła klatki.
Doroszenko i atamanowie przypatrywali się tej czynności z pewnego oddalenia. Czerwony Sarafan pojawiając się także w różnych miejscach patrzył uważnie co się działo przy klatce:
Ciemność zapadła szybko.
Ognie obozowe rzucały blask daleko. Doroszenko tak się czuł bezpiecznym, iż nie kazał przedsiębrać żadnych środków ostrożności, oprócz daleko wysuniętych placówek. Nie obawiał się w tej chwili żadnej napaści.
Kozacy, którym polecone było znoszenie drzewa, od tej strony miasta, z której znajdował się Doroszenko i wszyscy jego podkomendni, ustawili stos daleko wyższy niż od strony zwróconej na osłonięte ciemnością nocną pola.
Z przodu ułożyli drzewo do wysokości klatki, z tyłu nie zadawali sobie tyle trudu. Zamknięty w klatce Sobieski musiał i tak śmierć ponieść, choćby tylko od gorąca i dymu, a ilość drzewa była dostateczną, aby dokoła klatki utworzyć straszny żar, od którego każda żywa istota koniecznie zginąć musiała.
Kozacy oznajmili swemu hetmanowi, że ich praca jest skończoną.
— A więc zapalcie! — rozkazał Doroszenko, — będziemy stąd patrzyli na wykonanie wyroku!
Dwaj kozacy z zapalonemi pochodniami przystąpili do stojącej w pośród ułożonego drzewa klatki.
Niepewne światło pochodni w blizkości stosu przedstawiało się jeszcze bardziej ponuro. Klatki prawie widać nie było.
Szczapy drzewa były polane smołą i olejem, na dole zaś leżały drzazgi i cienkie gałęzie, aby ogień łatwiej się zajął.
Dwaj kozacy mieli właśnie za pomocą pochodni zapalić te drzazgi, gdy nagle czerwony Sarafan ukazał się przy nich, jakby z pod ziemi, wyrwał jednemu i drugiemu pochodnie i odepchnął przerażonych jego widokiem kozaków.
Chcieli oni natrzeć na niego, ażeby odebrać mu pochodnie, ale czerwony Sarafan ku uciesze hetmana i całego zebranego kozactwa rozpoczął już dziwaczny straszny taniec z pochodniami około stosu. Trzymał on w każdej ręce pochodnię, wykonywując swoje dzikie podskoki. Ukazywał się to z tej to z drugiej strony stosu. Odrażająca jego postać przy blasku pochodni piekielne czyniła wrażenie. Wyglądał jak szatan wcielony.
— Pozwólcie mu tańczyć! — zawołał Doroszenko, — żeby się nikt nie ważył przeszkadzać mu! Kiedy on u nas, to przy nas zwycięstwo!
Czerwony Sarafan tańczył ciągle dokoła stosu.
Nagle rzucił jednę z pochodni pomiędzy drzazgi i suche gałęzie, które natychmiast z trzaskami zapłonęły.
Drugą pochodnię podniósł w górę, jakby na znak, że widowisko się zaczyna i że on sam zapalił stos.
Potem w poskokach przebiegł na ciemną stronę stosu, gdzie nie było nikogo i począł szybko odrzucać na bok nagromadzone tam drzewo, tak że z tyłu utworzył się otwór w stosie, którego jednak widzieć nie mogli znajdujący się po drugiej stronie kozacy i Tatarzy.
Czerwony Sarafan był widocznie przebiegłym i zręcznym, gdyż w tej chwili czynił raczej wrażenie widma, niż obłąkanego. Czerwona jego postać w czerwonem oświetleniu wyglądała przerażająco.
Drzazgi i gałęzie paliły się jasno i wydawały gęsty, czarny dym, który szybko zaczął obejmować stos cały.
Czerwony Sarafan tańcząc dokoła, rzucił i drugą pochodnię w to morze dymu.
Płomienie szybko obejmowały oblane smołą drzewo.
Widok czerwonych płomieni wydobywających się z pośród dymu, obudził dzikie zadowolenie w pozbawionych ludzkich uczuć widzach.
Doroszenko podniósł w górę kapelusz.
Tysiące okrzyków wzbiło się w powietrze.
Kozacy i Tatarzy wyrażali swą radość wobec tego strasznego widowiska.
Wiedzieli oni o tem, że w pośród dymu i płomieni znajduje się człowiek. Okrucieństwo ich było tak wielkie, że właśnie ta myśl przejmowała ich radością.
Płomienie wznosiły się wysoko. Dym obszernem kołem otaczał miejsce, w środku którego stos się palił.
Postać czerwonego Sarafana raz jeszcze pokazała się wśród dymu. Skakał on i tańczył jak tryumfujący szatan, a potem znikł nagle w czarnych chmurach.
Gdy przybył do tylnej części stosu, w której poprzednio zrobił otwór, przyskoczył do objętej dymem klatki i używając całej swej siły, otworzył jej drzwi.
— Chodź! — zawołał do otoczonego dymem Sobieskiego, — tędy wyjść możesz!
Jan Sobieski poznał czerwonego Sarafana.
— Chcesz mnie ocalić? — zapytał pochylając się, ażeby wyjść otworem z klatki.
— Prędko! nie ma chwili do stracenia! — zawołał czerwony Sarafan.
Sobieski wyszedł. Dym groził mu zaduszeniem, płomień dotykał jego odzieży, wyszedł jednak szczęśliwie i stanął obok czerwonego Sarafana, który roześmiał się głośno.
— Będą myśleli, żeś spalony, — zawołał, — ale musisz uciekać!
— Skąd ci przyszło na myśl ratować mnie, dziwny człowieku? — zapytał Sobieski.
Czerwony Sarafan nie odpowiedział. Ujął Sobieskiego za rękę i pociągnął z sobą silnie przez okryte ciemnością pole.
Chmury dymu sprzyjały ucieczce, zasłaniając uchodzących.
Ani Sobieski, ani czerwony Sarafan nie myśleli o Sassie, która pozostała w wieży. Pierwszy nie wiedział, że wierna, ślepa niewolnica znajdowała się tam, a czerwony Sarafan zdawał się myśleć tylko o ocaleniu tego, którego wyprowadził z morza płomieni.
Po niejakim czasie obejrzał się i wskazał na płonący stos.
— Niech się klatka pali, — zawołał, — jest próżna!
Ciemność dokoła sprzyjała ucieczce. Sobieski i czerwony Sarafan poszli dalej przez pole, nie spostrzeżeni przez pozostałych poza płomieniami nieprzyjaciół.
— Ocaliłeś mnie, zagadkowy człowieku! — rzekł Sobieski po chwili, nie zapomnę ci nigdy tej przysługi!
Nagle czerwony Sarafan stanął.
— Ślepa niewolnica, — szepnął, — skowronek jest jeszcze w mieście!
— Sassa była w mieście? — zapytał Sobieski.
— W wieży!
— Czyś ją widział i mówiłeś z nią?
Czerwony Sarafan skinął głową.
— A więc ona cię nakłoniła, ażebyś mnie ocalił! Oh! poznaję cię, moja wierna Sasso! — rzekł Sobieski, — lecz gdzież ona jest? Została w mieście?
— Kto idzie? — odezwał się w tej chwili głos jakiś tuż przy nich.
W tej samej chwili ukazała się postać kozaka.
Stał on na placówce.
Kozak przystąpił do idących i zdawał się poznawać Sobieskiego.
W tym momencie jednak Sarafan, poznawszy odrazu całe niebezpieczeństwo, przyskoczył do kozaka i zręcznie wymierzonem uderzeniem powalił go na ziemię.
— Uciekaj! krzyknął na Sobieskiego, — uchodź szybko! Ja muszę cię opuścić i wracać do miasta.
— Wróć i ocal Sassę? — zawołał za nim Sobieski.
Ale czerwony Sarafan znikł już, jakby się zapadł w ziemię.
Kozak leżał bezprzytomny na ziemi.
Sobieski podniósł leżącą przy nim lancę, ażeby jej użyć jako broni i pośpieszył dalej przez pole, ażeby o ile można było najprędzej oddalić się od nieprzyjaciół. Było niezawodnem, że gdy kozak przyjdzie do siebie z odurzenia, zaraz da znak alarmu.
Noc zapadła. Sobieski tymczasem oddalał się coraz bardziej od miasta i nareszcie przybył do drzew, pod któremi zostawił swego towarzysza wybierając się na spełnienie zuchwałego przedsięwzięcia.
Tu zatrzymał się przez chwilę, ażeby zaczerpnąć oddechu. Przed wzrokiem duszy jego stał obraz poległych, który z taką boleścią i przerażeniem widział w Żwańcu. Cały oddział zginął. Nieprzyjaciel podobijał rannych, pokaleczył trupy. Wymagało to krwawej zemsty i kary!
— Tak, wam, którzyście polegli, przysięgam, że będziecie pomszczeni! — zawołał Sobieski, wyciągając rękę ku niebu, — teraz wiem, dlaczego czerwony Sarafan mnie ocalił! Lud ma słuszność, gdy z ukazaniem się jego łączy przepowiednię nowego krwi rozlewu! Bądź pewnym, czerwony Sarafanie, że zostaniesz zadowolony, będziesz się kąpał w krwi, którą przeleję w odwet za tych nieszczęśliwych, co wpadli w zasadzkę Doroszenki!
Gdy Sobieski po złożeniu tej przysięgi puścił się w dalszą drogę, w nadziei dostania się do głównego oddziału swoich wojsk, kozak, który stał na placówce, przyszedł do siebie z odurzenia i zerwał się.
— To był czerwony Sarafan! — zawołał, — a obok niego był hetman Sobieski, który dzisiaj wieczór miał być spalony.
I nie namyślając się chwili, kozak pośpieszył do miasta.
Płomienie stosu jeszcze nie zupełnie wygasły. Doroszenko z atamanami na koniach znajdowali się jeszcze na placu, z którego się przypatrywali barbarzyńskiej egzekucyi.
Kozak zdyszany stanął przed nimi.
— Sobieski uciekł! — krzyknął ochrypłym głosem, — czerwony Sarafan go ocalił!
Kozacy myśleli, że zwiastun tej wieści stracił rozum.
Skupili się dokoła niego.
Przepalone szczapy stosu zwaliły się i ukazały się tylko rozpalone do czerwoności sztaby klatki żelaznej.
Doroszenko widząc zbiegowisko, zapytał, co było jego powodem.
Doniesiono mu, że jedna z placówek przybyła do obozu i przyprowadzono do niego kozaka.
— Jak śmiałeś, psie niewierny, opuścić swoje stanowisko? — krzyknął na niego Doroszenko.
— Przebacz mi, wielki hetmanie! — zawołał kozak padając na kolana, — więzień twój ten którego skazałeś na spalenie, uciekł!
— Jan Sobieski uciekł? — krzyknął Doroszenko, — czy oszalałeś? patrz! — dodał wskazując na stos tlejący, — tam leżą spopielone jego kości!
— Sobieski żyje i uciekł, wielki hetmanie! Czerwony Sarafan przeprowadził go koło mnie! — odpowiedział kozak.
Brodata twarz Doroszenki zachmurzyła się na te słowa.
— Uciekł? — zawołał, — chodźcie, zobaczymy czy w klatce znajdziemy zwęglone kości, ażeby temu głupcowi pokazać, że mu się śniło.
Doroszenko i atamani pośpieszyli do kupy żarzących się węgli. Kilku kozaków pośpieszyło wraz z nimi, aby rozrzucać drągami żarzenie.
W klatce żelaznej nie było widać szczątków więźnia.
— Nie spalił się! uciekł! — mówiono.
— Ścigajcie go! — krzyknął Doroszenko, — szukajcie i złapcie przedewszystkiem czerwonego Sarafana! On mi wykradł z niewoli Sobieskiego!
Jeźdźcy rzucili się w pogoń za Sobieskim. Inni szukali czerwonego Sarafana.
Niesłychane wzburzenie zapanowało w obozie. Kozacy i Tatarzy biegali z dzikim krzykiem. Doroszenkę sam także szukał człowieka-widma.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.