Przejdź do zawartości

Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 28. Pierwsza ofiara
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

28.
Pierwsza ofiara.

Gdy sędziwy kasztelan krakowski wszedł do swojej sypialni, ukazał się je go stary sługa Korybut, ażeby mu dopomódz przy rozbieraniu się.
Korybut był wiernym i przywiązanym do pana, w którego usługach posiwiał.
W chwili, gdy stary kasztelan Zamojski rozkazał swemu służącemu, ażeby dał mu się napić, jak to było jego zwyczajem każdego wieczoru, portret nieboszczyka kasztelana krakowskiego, Jakóba Sobieskiego, wiszący na ścianę, spadł z wielkim halsem.
Korybut, który właśnie nalewał do szklannego puharu trunek zawarty w szklannym dzbanku, przestraszył się tak, że o mało nie upuścił kielicha.
I kasztelan spojrzał z ponurem zadziwieniem na obraz leżący na podłodze.
— Co to znaczy, stary mój poprzedniku w urzędzie, że nagle o tej godzinie opuszczasz miejsce swoje na ścianie? — zapytał.
— Jest to przestroga, dostojny panie! — zawołał sługa drżący, — jaśnie wielmożnego pana kasztelana spotka jakieś nieszczęście! Ja się już boję od kilku nocy... a tu i obraz stary spadł ze ściany!
— Gwóźdź musiał przerdzewieć, Korybucie! — rzekł sędziwy kasztelan krakowski.
— Nie dostojny panie, gwóźdź jest mocny i dobry, rama obrazu, która tak długo się trzymała, pękła nagle, — odpowiedział przerażony służący, — wróży to nieszczęście dla zamku!
— Życie nasze jest w ręku Boga, Korybucie.
Stary służący padł przed swym panem na kolana.
— Drżę o życie jaśnie wielmożnego pana kasztelana, — rzekł nie mogąc stłumić łez w oczach, — dręczy mnie niepojęta trwoga! Od trzech nocy mam sny okropne i zrywam się na równe nogi! Dawniejszy kasztelan krakowski, dostojny panie, zakończył życie niespodziewanie pewnej okropnej nocy! Jakaś fatalność ciąży na tym zamku!
— Wstań Korybucie! Obawy twoje są bezpodstawne!
— Ulituj się, dostojny panie, usłuchaj mojej przestrogi! Nie odrzucaj mego błagania! Ten obraz nie spadł przypadkowo!
— Co mi się stać może, Korybucie?
— Nie mogę powiedzieć... Ciąży mi to na sercu!
— Jesteś mi wierny, wiem o tem! Jesteś przywiązany do mnie! Cóż cię przestrasza?
— Nie żądaj, żebym mówił, dostojny panie!
— Obowiązkiem twoim jest powiedzieć mi, czego się obawiasz? Żądam tego od ciebie.
— Pan kasztelan będzie się gniewał!
— Będę się gniewał, jeśli nie powiesz!
— Więc niech tak będzie! Choćbyś się miał rozgniewać dostojny panie, muszę ulżyć sercu mojemu!
— Obawiam się o życie jaśnie wielmożnego pana kasztelana! Dostojny pan jest w niebezpeczeństwie!
— Któż ma być dla mnie tak niebezpiecznym, Korybucie?
— Obawiam się, czy ze strony małżonki jaśnie wielmożnego...
Jan Zamojski wyprostował się groźnie.
— Żebym nie słyszał na przyszłość o niczem podobnem! — zawołał surowo, — każdy inny śmiercią przypłaciłby podobne słowa!
— Przebacz mi, jaśnie wielmożny panie kasztelanie! W sąsiedztwie twojem śpi hetman polny Sobieski!
— Cóż znaczy ta uwaga, Korybucie?
— Lękam się o życie jaśnie wielmożnego pana kasztelana!
— Sądzisz, że Jan Sobieski mógłby godzić na moje życie?
Oblicze sędziwego kasztelana przy brało łagodny wyraz. Wstrząsnął głową.
— Popadłeś w obłęd, Korybucie, — mówił dalej, — przy Sobieskim jestem bezpieczny, jak przy tobie! Między nim i mną nie ma żadnej nienawiści, żadnej urazy! Podejrzenie twoje jest fałszywe, pozbądź się go!
— Niebezpieczeństwo ci grozi, dostojny panie, choć nie wiem skąd! — Myślisz o tym obrazie? Podnieś go! Jutro każesz go umieścić na swojem miejscu!
Służący podniósł obraz i postawił go w kacie.
— Udam się na spoczynek, — mówił sędziwy Zamojski dalej, — daj mi pić.
Korybut podał kielich swojemu panu.
Stary kasztelan przyłożył go do ust i wypił, poczem próżny kielich oddał służącemu.
— Idź! — rzekł, — pójdę spać.
Korybut przez chwilę — walczył z sobą.
— Czegóż się wahasz?... idź! — powtórzył Zamojski.
Służący zbliżył się do niego i ukląkł, wyciągając doń ręce.
— Ulituj się nad twoim sługą, dostojny panie, — rzekł wzruszonym głosem, — byłeś zawsze tak dobrym dla mnie! Ja nie mam spokoju! Pozwól mi abym spał tu przed drzwiami!
— Dobrze, zezwalam na to, Korybucie!
— Oh! dzięki jaśnie wielmożnemu panu kasztelanowi!
— Jesteś przejęty niepokojem i trwogą... pozostań w mojej sypialni.
Stary kasztelan rozebrał się i poszedł do łóżka, Korybut położył się we drzwiach na progu. Gdyby kto chciał wejść do mieszkania jego pana, musiał by przechodzić przez niego.
Wierny, stary służący postanowił czuwać.
Tymczasem w zamku spokój nocny zapanował od dawna.
Nikt się nie poruszał na korytarzach.
Korybut leżał i wsłuchiwał się.
Jan Zamojski widocznie zasnął już na jedwabnej pościeli.
Na stole świece paliły się w świecznikach.
Północ minęła.
Powoli leżącym przy drzwiach Korybutem owładnął sen. Usnął nie spodziewając się tego.
Cisza... wszędzie. cisza...
Korybut spał.
Wtem dał się słyszeć cichy jęk.
Nikt nie słyszał tego słabego odgłosu.
Skąd pochodził? Zdawało się, że z pościeli, w której spoczywał sędziwy kasztelan krakowski.
I znowu zrobiło się cicho.
Pierwsze brzaski jutrzenki zaczęły się przebijać przez okna.
Na korytarzach zaczął się ruch.
Jan Sobieski i jego towarzysze opuścili zamek.
Stary służący obudził się.
Nagle coś poruszyło się w głębi pokoju.
Korybut zerwał się przestraszony.
Czyżby kto dostał się do pokoju?
Nie, to sędziwy kasztelan krakowski jęcząc zebrał ostatnie siły i wstał z posłania.
— Korybucie... ratuj mnie... umieram! — jęknął sędziwy kasztelan krakowski i padł napowrót na łóżko.
Stary służący stanął przed nim i załamał ręce.
— Panie! — zawołał, — panie... co się stało?
— Przyszła śmierć... Korybucie... już zapóźno!...
Głos sędziwego starca był słaby i bez dźwięku.
— Na pomoc! Nasz dostojny pan umiera! — wołał Korybut śpiesząc ku drzwiom.
Kilku służących nadbiegło.
— Sprowadźcie lekarza! Wysłać posłańca na starostwo! rozporządzał Korybut.
Następnie z kilkoma służącymi przystąpił do obumarłego kasztelana i ułożył go na łóżku.
Tak leżał Jan Zamojski bez poruszenia, bez oddechu... Zdawał się nieżywym.
Służący przyprowadzili lekarza. Zbliżył on się do łóżka kasztelana.
— Co się stało? — zawołał, — co mogło spotkać pana kasztelana!... On umiera...
— Pomóż pan! pan! ocal naszego pana, — zaklinał wierny Korybut doktora.
— Już po wszystkiem! już mu pomódz niepodobna! — oświadczył lekarz po obejrzeniu martwego kasztelana.
— Powiedz pan, co się stać mogło naszemu dostojnemu panu? — pytał Korybut, — jakim sposobem jaśnie wielmożny kasztelan mógł popaść w stan taki? Wczoraj jeszcze był zdrów.
— Atak apoplektyczny nagle przeciął dni jego, — odpowiedział lekarz, — ja nie mogę nic na to pomódz!
Służący uklękli dokoła i modlili się.
Spowiednik zapalił poświęcane świece i wykadził pokój zmarłego, poczem oddalił się.
Cały dzień zeszedł na przygotowaniach do uroczystego wystawienia zwłok kasztelana krakowskiego.
Gdy wieczór nadszedł, sędziwy kasztelan został złożony w czarnej trumnie. Dokoła paliły się świece. Pomiędzy kandelabrami służący ustawili kwiaty.
Czuwania w nocy nad ciałem podjął się stary Korybut. Inni służący z zapadnięciem nocy udali się do swoich pokoi, leżących w oddalonym pawilonie zamku na górze.
Korybut pozostał sam z swym panem. Nie chciał on jeszcze wierzyć, żeby kasztelan nie żył. Siedział przy nim na niskim stołku i patrzył w blade, nieruchome jego oblicze, które wyglądało tak spokojnie, jak gdyby zmarły spał.
— Oni czyhali na twoje życie, dostojny panie, śmierć twoja nie była naturalną, — mówił, — a może ty nie umarłeś? Może ty śpisz tylko! Wyglądasz tak, iż niepodobna, żebyś umarł! Nie odchodź od nas, panie, bo co z nami będzie?
Ale stary kasztelan nie poruszył się.
Tak upłynęła cała noc. Zrana Jana Zamojskiego złożono do żelaznej trumny i w tym czasie właśnie przybyła do zamku powracając ze starostwa jego małżonka.
Maryę głęboko przejęła wiadomość o nagłej śmierci jej męża. Przygnębiona przeczuciem winy, padła na kolana przy trumnie i modliła się.
Służący Korybut stał w głębi pokoju nieruchomie.
Długo klęczała Marya przy zwłokach zgasłego małżonka. Uspakajało ją to, że miłość swoją wyznała przed nim i że to wyznanie nie przyprowadziło go do rozpaczy.
Słyszała jego słowa, które mówił wysyłając ją na starostwo.
— Honor mojego domu niech ci będzie świętym, póki ja żyję! Po mojej śmierci możesz oddać rękę temu, którego kochasz! Do tego czasu nie zobaczysz go. Taka jest moja wola.
I Marya nie widziała Jana Sobieskiego.
I tej nocy stary, wierny sługa Korybut czuwał przy zwłokach swego pana.
Z rana przybyli w uroczystych strojach mieszkańcy miasta, ażeby zobaczyć kasztelana przed przewiezieniem zwłok jego do dóbr rodzinnych, w których obok swych przodków miał spocząć, ponieważ za życia tak rozporządził.
Wszyscy, którzy go widzieli i modlili się przy jego trumnie, mówili, że | tak wygląda, jak gdyby spał.
Wieczorem jednak przykryto wieko trumny i słudzy wynieśli ją przed zamek, gdzie stał już wielki w sześć koni zaprzężony wóz pogrzebowy.
Przy blasku pochodni rzucających czerwone nie pewne światło, umieszczono trumnę na wozie żałobnym, który powoli ruszył w drogę. Małżonka Jana Zamojskiego jechała za wozem ze swymi służącemi w karocy.
Tak przy odgłosie dzwonów orszak opuścił miasto. Wielka liczba mieszkańców odprowadziła go daleko za mury stolicy. Nazajutrz orszak pogrzebowy przybył do dóbr Zamojskiego.
I tutaj panował głęboki smutek, gdyż wszyscy kochali i szanowali zgasłego wrojewodę, który był surowym, lecz sprawiedliwym i ludzkim panem.
Marya Zamojska, młoda wdowa, płakała i bolała, gdyż szlachetne i pobłażające postępowanie małżonka wzruszyło ją do głębi. Żałowała go jak dobrego ojca. Z woli rodziców wydaną została za niego bez pytania o głos jej, serca.
Nie kochała nigdy namiętnie o wiele starszego od niej kasztelana, ale nauczyła się szanować go.
Trumnę złożono w starożytnym grobowcu przy blasku pochodni poświęcono.
Tak stary kasztelan spoczął wpośród swych przodków, których trumny stały dokoła.
Marya odmówiła modlitwy nagrobne i opuściła grobowiec.
Tylko stary sługa Korybut pozostał z nim jeszcze i gdy inni służący z pochodniami oddalili się, zapalił dwie świece woskowe, które z sobą przyniósł i postawni je przy trumnie.
Nie chciał on jeszcze wierzyć, że pan jego umarł.
Podniósł ciężkie wnęko trumny.Blade, słabe światło świec padło na Jana Zamojskiego.
Leżał on jednak niezmieniony i jakby śpiący na miękkiej poduszce.
— Panie! powstań! ty śpisz tylko! tyś nie umarł! — wołał Korybut wzruszonym głosem.
Noc nadeszła. Wierny sługa nie spał. Nie odchodził on od trumny swego pana, ciągle przypuszczając, że się obudzi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.