Przejdź do zawartości

Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 11. Spotkanie nad brzegiem Bugu
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

11
Spotkanie nad brzegiem Bugu.

Silny oddział wojska polskiego stał w blizkości rzeki Bugu, rozłożony obozem, ażeby w każdej chwili odeprzeć można napad Szwedów, których znaczne siły znajdowały się w niewielkiej odległości.
Zawartem było wprawdzie zawieI szenie broni, ale strony wojujące nie zdawały się dowierzać sobie wzajemnie, a ta nieufność była powodem, że obie były ciągle w pogotowiu rzucić się na siebie.
Naczelnym wodzem polskiego oddziału był wojewoda Wiśniowiecki. Do niego udał się Marek, brat Jana Sobieskiego, po nadaremnem poszukiwaniu w ciągu drogi śladów mordercy swego ojca.
Pewnego dnia, gdy słońce pochyliło się ku zachodowi, Marek Sobieski stał przed swoim namiotem. W tej chwili przybył do obozu jeździec, który zapytawszy się o niego podjechał wprost ku niemu.
Teraz dopiero Marek poznał swego brata Jana i pośpieszył z radością naprzeciw niemu.
Jan zeskoczył z konia i w chwilę potem dwaj bracia padli sobie w objęcia.
— Spodziewałem się ciebie, — zawołał Marek, — wiedziałem bowiem, że się tutaj spotkamy! Chodź do tego namiotu, i opowiesz mi, czy szczęśliwszy byłeś odemnie.
Dwaj młodzieńcy udali się do namiotu i usiedli na krzesłach obozowych stojących przy stole utworzonym z pnia ściętego drzewa.
Marek kazał podać butelkę wina, nalał kieliszki i trąciwszy się z bratem wypili obaj na szczęście spotkania i dobro sprawy krajowej.
— A teraz opowiadaj, mój bracie, — rzekł Marek, zapaliwszy łuczywo, które ponuro oświetlało wnętrze namiotu, opowiadaj, czy znalazłeś mordercę naszego nieszczęśliwego ojca! Ja go napróżno szukałem. Jedyną rezczą, której dojść mogłem, jest pewność, że ojciec nasz padł ofiarą zawiści i ambicyi któregoś z wojewodów.
— Obawiam się, czy uda nam się kiedy rozwikłać tę tajemnicę, — odpowiedział Jan Sobieski poważnie, — w drodze Sassa doścignęła mnie i gdym bawił gościem w zamku wojewody Michała Wassalskiego, chciała przeciwko niemu zwrócić moje podejrzenia.
— Sassa udała się za tobą, mój bracie?
— Wbrew mojej woli! Pragnąc jej znaleźć nowe, odpowiednie miejsce, dałem ją żonie wojewody. To może było powodem, że Sassa powzięła takie podejrzenie i wyjawiła je przedemną.
— A więc została w zamku Wassalskiego?
— Od tego czasu nie widziałem jej więcej.
Jan Sobieski opowiedział swemu bratu wszystko co go spotkało w zamku, a co nam jest już wiadomem. Podróż jego do obozu odbyła się bez przeszkody.
— Nie odstępuj jednak od zamiaru szukania mordercy, — zakończył opowiadanie, — jestem pewny, że i później znajdziemy do tego sposobność. W drodze moje poszukiwania były bezskuteczne, nie udało mi się rozwikłać tajemnicy i wynaleźć winnego.
Dwaj bracia do późnej nocy siedzieli rozmawiając. Opowiadali sobie wszystko, co zaszło i układali plany na przyszłość.
Nazajutrz rano Jan zameldował się dowódzcy oddziału i został przez niego przyjęty z radością. Przyłączono go do chorągwi jednej, do której brat jego należał, tak że w razie, gdyby przyszło do walki, dwaj bracia walczyliby obok siebie.
Prawdopodobieństwo rozpoczęcia kroków nieprzyjacielskich w ostatnich dniach powiększyło się znacznie.
Małe oddziały przednich straży w blizkości brzegów rzeki uderzyły na siebie i przyszło między niemi do krwawej potyczki, która jednak na razie nie miała ważniejszych skutków.
Umysły obu stron były jednakże wzburzone i za ladajakim powodem, mogło przyjść do walnej bitwy.
W obozie polskim przedsięwzięto wszelkie środki ostrożności. Rozstawiono przednie straże i polecono im baczną uwagę zwracać na nieprzyjaciela. Wynajęto pomiędzy mieszkańcami znaczną liczbę szpiegów, którzy donosili o wszystkiem, co się działo po stronie szwedzkiej.
Pewnego wieczoru w kilka dni po przybyciu Jana Sobieskiego do obozu, gdy dwaj bracia siedzieli razem uchyliło się płótno namiotu i wszedł Michał Wassalski.
Jan i Marek powstali na powitanie wojewody.
— A więc zastaję was tutaj, — rzekł wojewoda, — spodziewałem się tego, gdyż wszyscy waleczni zbierają się teraz w obozie. I ja tu przed godziną przybyłem.
— Witaj nam szlachetny wojewodo! — powitał Jan ponurego Wassalskiego, którego Marek pozdrowił także pokłonem, — cieszymy się waszem przybyciem! Nie długo daliście czekać na siebie.
— Pilno mi było przybyć tutaj, bo tu najwłaściwsze miejsce w tej chwili dla rycerzy! Spokojne wysiadywanie w zamku mych przodków nie byłoby przyzwoitem.
— Czy przed odjazdem z zamku, dostojny wojewodo, widzieliście Sassę, ślepą niewolnicę? Cóż się z nią dzieje? — zapytał Jan.
— Opuściłem zamek wkrótce po was i nie pytałem się o niewolnicę, — odpowiedział Michał Wassalski, — ale cóżby ją złego spotkać mogło w moim zamku?
Marek wpatrując się w ponurą, brodatą twarz wojewody, nie mógł się pozbyć myśli, że ma on jakiś zamiar ukryty, że nie jest szczerym. Młodszy brat Jana Sobieskiego doznawał niemiłego uczucia na widok Wassalskiego i zwierzył się z tem przed bratem, gdy wojewoda opuścił namiot udając się do siebie.
— Więc i ty, Marku? — zapytał Jan zdziwiony, — wytłómaczę ci zaraz nieprzyjemne wrażenia, które Michał Wassalski czyni na to! Ciemnobrodata jego twarz jest ponurą, poważną, wojewoda jest człowiekiem zamkniętym w sobie, gościnności jego jednakże muszę oddać sprawiedliwość!
— Oczy jego były niespokojne i groźne, mój bracie, błyskał w nich szczególny ogień, — odrzekł Marek, — gdy sądził, że nie zwracamy na niego uwagi, można było pochwycić, dziwne jego spojrzenia.
— Sądzę, że niesłusznym jesteś względem niego, — odpowiedział Jan, — nie należy się powodować takiemi przypadkowemi wrażeniami.
Dwaj bracia poszli na spoczynek, zaledwie jednak usnęli, dał się słyszeć dźwięk rogów i głuchy odgłos bębnów alarmowych.
— Co to jest? słyszysz? — zawołał budząc się Jan.
— Bitwa! Sprawdza się to, com przewidywał od kilku dni! Straże przednie znowu uderzyły na siebie, tym razem jednak przyjdzie do formalnej bitwy, — odpowiedział Marek.
W obozie wszystko zaczęło się poruszać. Noc była jasna, księżycowa. Wrzawa panowała nadzwyczajna. Piechota zebrała się naprzód i pod dowództwem naczelników pośpieszyła ku oddalonemu miejscu nad rzeką, z którego dochodził głuchy odgłos rozpoczętej walki.
Marek miał słuszność. Przednie straże nieprzyjacielskich wojsk rozpoczęły krwawą potyczkę, która wkrótce przybrała znaczniejsze rozmiary. Szwedzi przeważni siłą odparli przednią straż polską, pomimo dzielnej obrony. Miejsce potyczki pokryte było zabitymi i rannymi.
Noc księżycowa sprzyjała walce. Na pałszczyźnie nadbużnej — widno było jak w dzień.
Odparty oddział polskiej przedniej straży poniósł bardzo znaczne straty i zmniejszył się do niewielkiej gromadki ludzi, gdy piechota z obozu przybyła mu na pomoc.
Wojska polskie uderzyły na nieprzyjaciela, który widocznie był przygotowany na tę nagłą zaczepkę, gdyż stał w zupełnym porządku.
Na całej równinie rozpoczęła się zapalczywa walka, świadcząca, że obie strony przejęte były nienawiścią i żądzą krwi. A nienawiść dodaje odwagi! To też walka wkrótce przybierać zaczęła coraz większe rozmiary. Słychać było okrzyki wojenne, szczęk broni, huk wystrzałów, odgłosy rogów.
Wtem wypadła z polskiego obozu kawalerya. Składała się ona z dzielnych synów szlacheckich rodzin, a stanowiła znaczny odddział który śpiesząc w pomoc piechocie, zręcznym manewrem uderzył na Szwedów z boku.
Oddział konnicy szwedzkiej puścił się także naprzód, ażeby odeprzeć atak i prawie jednocześnie po obu stronach zaczęły grat armaty aż ziemia wstrząsała się od huku. Artylerya jednakże obu stron nie była dość liczną, ażeby mogła rozstrzygnąć zwycięstwo i musiało przyjść do ręcznej walki, w której mąż staje przeciw mężowi.
Starcie było tak straszne, że cała linia pokryła się poległymi i żywi musieli przechodzić przez zabitych. Wystrzały muszkietów zionące śmiercią i spustoszeniem ucichły wkrótce i wywiązała się na całem bojowisku straszna walka na pojedynkę. Rozkazy wodzów przebrzmiewały niedosłyszane, każdy musiał bronić swojego życia i długi czas zdawało się, że ani Szwedzi ani Polacy nie cofnęli się o krok jeden.
Murem stały szeregi obu stron walczących. Miejsca poległych zajmowali natychmiast inni. Na jęki rannych nie zważano. Furya wojenna szalała w swojej orgii, ludzie zapominali, że mają przed sobą swych bliźnich.
Kawalerya polska przełamała linię nieprzyjacielską i zaczęła się rzeź straszliwa. Dzielni mężowie i młodzieńcy wywijali połyskającemi w blasku księżyca szablami, inni strzelali z karabinów i pistoletów, a przerażeni nieprzyjaciele padali pod ich konie.
W pierwszym szeregu walczących znajdowali się Marek i Jan Sobieski. Jednym rycerskim ożywieni zapałem walczyli obok siebie i bez trwogi przedzierali się w nieprzyjacielskie szeregi.
Wkrótce jednakże rozłączył ich przebieg walki. Jan Sobieski odwagą przodował i świecił tym, którzy postępowali za nim jako wzór waleczności i nieustraszonego męstwa.
Jak gdyby zaklęty od pałasza i kuli popędzał koma nieustannie dalej. Wrogowie cofali się przed nim, jak gdyby niepodobna było stawić mu oporu, a którego z nich dosięgła jego szabla, ten padał martwy lub raniony.
Ale i Marek nie pozostał w tyle za przykładem swojego brata, tak że dwaj ci młodzieńcy wszystkim przodowali i oświetleni blaskiem księżyca wyglądali jak dwie bohaterskie postacie, których zuchwałe męstwo o zwycięstwie rozstrzyga.
W liczbie śpieszących za nimi w bój jeźdźców znajdował się także ponury Michał Wassalski. Widział on obu braci odznaczających się godną podziwienia odwagą, a widok ten utwierdził go jeszcze bardziej w zbrodniczym zamiarze skorzystania z tej przyjaznej okoliczności i pozbycia się tego, któremu nad kolebką przepowiedzianą była korona.
Ten Jan Sobieski, król przepowiedziany znajdował się przed nim w blasku księżyca dzielny i waleczny jak starożytny bohater.
Michał Wassalski miał w pogotowiu nabity pistolet. Walczył sam białą bronią, a strzał przeznaczył dla Jana Sobieskiego. Jeżeli kula trafi go w ciżbie walki, nikt nie będzie wiedział, że poległ jako ofiara żądzy panowania i zawiści, wszyscy pomyślą, że poniósł śmierć w walce.
Na wschodzie zaczęły się już ukazywać jasne paski. Księżyc na bladem niebie coraz wątlejszym przyświecał blaskiem.
Za kwadrans miało się rozwidnić zupełnie.
Walka trwała jeszcze bez przerwy.
Obie strony walczyły z pogardą śmierci. Polska strona, słabsza liczebnie brak sił materyalnych zastępowała dzielnością.
Świtający poranek nie rozstrzygnął jeszcze zwycięstwa. Janowi Sobieskiemu pierwszemu jednak udało się w towarzystwie brata tak dzielnie natrzeć na nieprzyjaciół, że ci zaczęli się chwiać.
Nie tracąc chwili czasu i nie wątpiąc już o zwycięstwie Jan Sobieski nacierał dalej, na chwilę zostawiając po za sobą swego brata Marka.
Wtedy dało się słyszeć z tyku kilka wystrzałów, kilku jeźdźców, dało ognia do nieprzyjacielskiego dowódzcy.
Mogło to rozstrzygnąć walkę; wiadomo bowiem, jaki wpływ wywiera na walczące wojsko utrata wodza.
Z okrzykiem zwycięstwa spiął Jan Sobieski konia i puścił się w ciżbę cofających się nieprzyjaciół.
W tej samej chwili Marek, brat jego trafiony kulą spadł z konia.
Zamęt walki i pośpiech, z jakim nacierał na nieprzyjaciela, nie pozwalał Janowi Sobieskiemu widzieć katastrofy, jaka spotkała jego brata. Koń ranionego uczuwszy się uwolnionym od jeźdźca, odskoczył gawłtownie i Marek pozostał pomiędzy zabitymi i umierającymi, skazany na śmierć na polu walki, gdyż inni jeźdźcy konno przejeżdżali przez niego.
Czyż podobna w zamęcie walki pamiętać o bezpieczeństwie nawet najbliższych i najdroższych?
Szwedzi powoli ustępować zaczynali.
Polska piechota, która już niespodziewała się zwycięstwa, odzyskała straconą chwilowo odwagę i z głośnym okrzykiem uderzyła na nieprzyjaciela.
Szwedzi jednakże nie uciekali. Bronili się jeszcze i niejeden dzielny zapaśnik polskich szeregów przypłacił życiem tę obronę.
Wojsko szwedzkie cofnęło się na zajmowane przed bitwą stanowisko.
Bitwa skończyła się.
Po obu stronach straty były tak znaczne, że zwycięzcy nie mogli o ściganiu pokonanego nieprzyjaciela myśleć.
Równina, na której toczyła się walka, była pokryta zabitymi i rannymi.
Wojska polskie znużone bitwą cofnęły się do obozu i nim przystąpiły do pochowania poległych, musiało wypocząć, pozostawiając obserwowanie nieprzyjaciela kilku mniejszym oddziałom.
Szwedzi zatem uznali za właściwe zwinąć swój obóz i rozbić go nieco dalej w odpowiedniejszem miejscu.
Marek Sobieski leżał pomiędzy zabitymi i rannymi.
Brat jego Jan spostrzegł natychmiast, że go nie było i szukał go po bitwie.
Nie udało mu się jednakże go odnaleźć.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.