Jama/Tom II/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
< Jama‎ | Tom II
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksandr Kuprin
Tytuł Jama
Wydawca Lwowski Instytut Wydawniczy
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Sztuka”
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Aleksander Powojczyk
Tytuł orygin. Яма
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.

Doktór Klimenko — lekarz miejski przygotował w sali Anny Markówny wszystko niezbędne przy przeprowadzeniu zwykłych oględzin lekarskich: rozczyn sublimatu, wazelinę i inne rzeczy, i wszystko to umieścił na osobnym maleńkim stoliku: Tuż leżały i białe książeczki dziewcząt, zastępujące im paszporty i ogólna lista alfabetyczna. Dziewczęta ubrane tylko w nocne koszule, pończochy i pantofelki stały i siedziały w oddaleniu. Bliżej stołu stała tylko właścicielka zakładu — Anna Markówna, a cokolwiek z tyłu za nią Emma Edwardówna i Zosia.
Doktór stary, zaniedbany, brudnawy, z wyglądem na wszystko obojętnego człowieka, nałożył krzywo binokle, spojrzał na listę i zawołał:
— Aleksandra Budzińska!...
Wyszła nachmurzona, maleńka, z zadartym nosem Nina, zachowując gniewny wyraz twarzy i sapiąc ze wstydu i w poczuciu swej własnej niezgrabności, z wysiłkiem weszła na stół. Doktor mrużąc oczy i spozierając przez binokle, spadające mu co chwila, dokonał oględzin.
— Idź, zdrowa.
I na odwrotnej stronie książeczki odnotował: „28 sierpnia. Zdrowa“ i postawił kulasa. Nie skończywszy jeszcze pisania zawołał.
— Woszczenkówna Irena.
Teraz była kolej na Lubkę. W ciągu ubiegłych sześciu tygodni swej względnej wolności, zdążyła już odzwyczaić się od powtarzających się co tydzień oględzin i gdy lekarz odsunął jej na piersiach koszulę zarumieniła się tak, jak rumienią się tylko bardzo wstydliwe kobiety.
Po niej przyszła kolej na Zoję, potem Mańkę Białą następnie Tamarę i Niurkę, którą Klimenko uznał za chorą i kazał odesłać do szpitala.
Doktór dokonywał oględzin z zadziwiającą szybkością. Już od dwudziestu przeszło lat musiał co tydzień, w sobotę oglądać kilkaset dziewcząt i wyrobił sobie tę fachową zręczność, spokojne i niedbałe ruchy, które tak często zauważyć można u artystów cyrkowych, u robotników przenoszących i opakowujących meble i u innych zawodowców. A dokonywał swych manipulacji z takim samym spokojem, z jakim hurtownik, lub weterynarz ogląda bydło.
Czy myślał on kiedykolwiek o tem, że ma przed sobą żywych ludzi, lub, że jest ostatniem i najważniejszem ogniwem tego łańcucha, który nazywa się ulegalizowaną prostytucją?
Napewno nie! Jeżeli doświadczał czegoś podobnego, to tylko prawdopodobnie w początkach swej praktyki. Obecnie miał przed sobą tylko gołe brzuchy, gołe plecy i otwarte gardła. Nie poznałby na ulicy, ani jednego egzemplarza z pośród tego całego sobotniego stada. Najważniejszą rzeczą było skończyć jaknajprędzej oględziny w jednym zakładzie, ażeby potem przejść do drugiego trzeciego, dziesiątego.
— Zuzanna Rajcynówna! — wykrzyknął wreszcie doktór.
Nikt nie podszedł do stołu.
Wszystkie lokatorki domu spojrzały jedna na drugą i zaczęły szeptać:
— Gienia... gdzie jest Gienia?...
Ale nie było jej wśród dziewcząt.
Tylko Tamara, przed chwilą puszczona przez doktora, wysunęła się nieco naprzód i powiedziała:
— Niema jej. Nie zdążyła jeszcze przygotować się. Proszę wybaczyć panie doktorze. Zaraz pójdę, zawołam ją.
Wybiegła na korytarz i długo nie wracała.
W ślad za nią poszły najpierw Emma Edwardowna, potem Zosia, kilka dziewczyn i nawet sama Anna Markówna.
— Pfuj! Co za bezczelność! mówiła na korytarzu wspaniała Emma Edwardówna, robiąc oburzoną minę. — A wiecznie ta Gienia! Stale ta Gienia! Zdaje mi się, że cierpliwość moja już pękła.
Ale Gieni nigdzie nie było, — ani w jej pokoju, ani w pokoju Tamary. Zaglądano do innych pokojów, do wszystkich kątów. Nigdzie jej nie znaleziono.
— Trzeba zobaczyć w klozecie... Może tam? domyśliła się Zoja.
Lecz przybytek ten zamknięty był od wewnątrz na zasuwkę. Emma Edwardówna zastukała we drzwi pięścią.
— Gieniu, a wychodźże wreszcie! Co to za koncepty?
I podnosząc głos, krzyknęła niecierpliwie z groźbą:
— Słyszysz ty Świnio?... Idź natychmiast — doktór czeka!
Nie było żadnej odpowiedzi.
Wszyscy spojrzeli na siebie z lękiem w oczach i z jednaką myślą w głowach.
— Sprowadźcie tu Symeona! wydała rozkaz Anna Markówna.
Zawołano Symeona... przyszedł jak zwykle zaspany. Z zakłopotanych twarzy dziewczyn i gospodyń wywnioskował, że zaszło jakieś nieporozumienie, które wymaga jego zawodowego okrucieństwa i siły. Gdy mu wytłumaczono o co chodzi, w milczeniu ujął swemi długiemi małpiemi rękami klamkę, oparł się nogami o ścianę i pociągnął.
Klamka pozostała mu w rękach, a on sam odskakując w tył, omal nie runął na podłogę.
— A to choroba! — zawarczał głucho. — Dajcie mi nóż stołowy.
Przez szczelinę przy drzwiach namacał nożem zasówkę, obstrugał nieco ostrzem brzegi szczeliny i rozszerzył ją tak, że mógł wsunąć wreszcie koniec noża i zaczął po troszku odsuwać zasówkę. Wszyscy śledzili ruchy jego rąk, nie ruszając się i prawie nie oddychając. Słychać było tylko zgrzyt metalu o metal.
Wreszcie Symeon otworzył drzwi.
Gienia wisiała pośrodku ustępu na sznurku od gorsetu, przymocowanym do haka od lampy. Ciało jej już zastygłe kołysało się, robiąc maleńkie zaledwie dostrzegalne obroty na lewo i na prawo. Twarz miała granatową, koniec języka wysuwał się z pomiędzy zaciśniętych i obnażonych zębów; zdjęta lampa leżała na ziemi.
Ktoś wrzasnął histerycznie i wszystkie dziewczęta, jak wystraszona trzoda, popychając jedna drugą w wąskim korytarzu, zawodząc i dusząc się w histerycznym płaczu, rzuciły się do ucieczki.
Na wrzaski przyszedł doktór. Ujrzawszy, co się stało, nie zdziwił się i nie zaniepokoił: w ciągu swej praktyki lekarza miejskiego napatrzył się na takie rzeczy, nic więc dziwnego, że nie robiły na nim wrażenia. Rozkazał Symeonowi podnieść nieco do góry trupa Gieni i sam stanąwszy na siedzeniu przeciął sznurek. Pro forma tylko kazał zanieść Gienię do jej pokoju i próbował przy pomocy Symeona zastosować sztuczne oddychanie, ale po pięciu minutach machnął ręką, poprawił swe skrzywione na nosie binokle i rzekł:
— Zawołajcie policję, by sporządziła protokół.
Znowu przyszedł Kierbesz, znowu długo szeptał z gospodynią w jej maleńkim gabineciku i znowu zaszeleściła mu w kieszeni nowiuteńka storublówka.
Protokół spisano w ciągu pięciu minut, i Gienię półnagą, tak jak się powiesiła, odwieziono na wynajętym wozie, przykrytą rogożami do prosektorium.
Emma Edwardówna pierwsza znalazła kartkę, którą Gienia pozostawiła u siebie na stoliku. Na kartce wyrwanej z książeczki rozrachunkowej, ołówkiem, naiwnem okrągłem dziecinnem pismem, które pozwalało jednak wnioskować, że ręce samobójczyni nie drżały w chwilach ostatnich, było napisane:
„O śmierć moją proszę nikogo nie oskarżać. Umieram dla tego, że zaraziłam się i dlatego również, że wszyscy ludzie są łajdakami, i że życie jest mi wstrętne. Jak podzielić moje rzeczy: wie o tem Tamara. Powiedziałam jej dokładnie“.
Emma Edwardówna zwróciła się do Tamary, która znajdowała się tu w liczbie innych dziewcząt i z oczyma pełnemi zimnej nienawiści zasyczała:
— Więc wiedziałaś, podła, co ona zamierzała zrobić?... Wiedziałaś gadzino? Wiedziałaś i nie powiedziałaś?...
Już się zamierzyła, by wedle swego zwyczaju okrutnie i miarowo uderzyć Tamarę, ale nagle wstrzymała się w ruchu, z otwartemi ustami i szeroko rozwartemi oczyma. Jak gdyby po raz pierwszy zobaczyła Tamarę, która patrzyła na nią twardym, gniewnym, niewysłowienie pogardliwym wzrokiem i podniosła powoli z dołu i wreszcie zbliżyła do twarzy gospodyni błyszczący, biały metalowy przedmiot.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksandr Kuprin i tłumacza: Ambroży Goldring.