Przejdź do zawartości

Jama/Tom I/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
< Jama‎ | Tom I
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksandr Kuprin
Tytuł Jama
Wydawca Lwowski Instytut Wydawniczy
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Sztuka”
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Aleksander Powojczyk
Tytuł orygin. Яма
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.

Bardzo dawno już, przed zaprowadzeniem kolei żelaznych, na najdalszem przedmieściu wielkiego miasta na południu; z pokolenia w pokolenie zamieszkiwali woźnice, zarówno rządowi jak i wolni. Stąd całą tę dzielnicę nazywano Osadą Jamską, lub też Jamską, wreszcie Jamkami a przez skrócenie Jama[1]. Z biegiem czasu jednak, gdy lokomocja parowa wyparła przemysł przewoźniczy, dziarscy woźnice wyzbyli się stopniowo swych zuchwałych narowów i młodzieńczego rozmachu; chwycili się innych zawodów i zwolna rozprószyli się w różne stron. Jama jednak na długie czasy — aż po dzień dzisiejszy — zachowała o sobie złą opinję, jako dzielnica awanturnicza, pijacka i niebezpieczna w nocy.
Tak już złożyły się okoliczności, że na ruinach starych domostw, w których dawniej zamaszyste i rumiane żony żołnierzy i ponętne czarnobrewe wdowy po woźnicach handlowały pokątnie wódką i wolną miłością, poczęły stopniowo, za zezwoleniem władzy, powstawać jawnie domy publiczne, domy podlegające urzędowemu nadzorowi i dla których opracowano specjalnie szereg surowych przepisów. Pod koniec ubiegłego stulecia obie ulice na Jamie — Wielka Jamska i Mała Jamska — były zajęte wyłącznie przez domy publiczne. Prywatnych domów pozostało tu niewiele — pięć lub co najwyżej sześć; w domach tych zresztą znajdują się szynkownie, piwiarnie i sklepiki, zaspakajające potrzeby miejscowej prostytucji.
W trzydziestu z górą zakładach, jakie się tu znajdują, panuje niemal identyczny tryb życia i zwyczajów; różnicę stanowi przeważnie opłata, pobierana za krótkotrwałą miłość, co oczywiście wytwarza różnicę pewnych zewnętrznych szczegółów, polegają na doborze mniej lub więcej pięknych toalet, mniej lub więcej wytwornych lokali, urządzonych z większym lub mniejszym przepychem.
Największym szykiem odznacza się zakład Treppla, znajdujący się tuż przy wjeździe na Wielką Jarnską, w pierwszym domu po lewej stronie chodnika. Jest to stara firma. Obecny jej właściciel nazywa się zupełnie inaczej i jest nietylko radnym miasta, lecz nawet i członkiem zarządu. Dom, w którym mieści się zakład, jest dwupiętrowy, pomalowany na kolor zielony i biały; styl budowy pseudo-rosyjski, z rzeźbioną ornamentacją na froncie, z kogutkami, z zaostrzonemi szczytami; schody wyścielane dywanami z białym chodnikiem pośrodku; w przedpokoju stoi wypchany niedźwiedź, trzymając w wyciągniętych łapach wielką tacę drewnianą do biletów wizytowych; posadzka w sali tanecznej froterowana, okna osłaniają ciężkie różowe firanki z jedwabiu i tiulowe zasłony, wzdłuż ścian stoją szeregiem białe złocone krzesła i lustra w pozłacanych ramach. Dwa eleganckie gabinety, wyścielane dywanami, w nich — kanapy i miękkie atłasowe taborety. W sypialniach płoną różowe i niebieskie ample, na łóżkach jedwabne kołdry i czyste poduszki Lokatorki tego domu ubierają się w balowe dekoltowane suknie lub też przebierają się w kostjumy maskaradowe, udając huzarów, paziów, rybaczki, gimnazjalistki; większość z nich rekrutuje się z pośród niemek estońskich; są to piękne, dobrze zbudowane kobiety, posiadające białe, jędrne ciało. Wizyta kosztuje u Treppla trzy ruble, za całą noc zaś płaci się dziesięć rubli.
Trzy zakłady dwurublowe — Zofji Bazylówny, Staro-Kijowski i Anny Markówny — są uboższe i urządzone cokolwiek gorzej. Reszta domów publicznych na Wielkiej Jamskiej — to zakłady rublowe, w których urządzenie wewnętrzne jest jeszcze gorsze. Co się tyczy domów publicznych na Małej Jamskiej, to uczęszczają do nich żołnierze, drobni złodziejaszkowie, rzemieślnicy i wogóle ludzie ubodzy; taksa wynosi tu pięćdziesiąt kopiejek i nawet mniej, więc też zakłady te brudnym swem wyglądem budzą obrzydzenie. Podłogi w salach — krzywe, obłupane, pełne sterczących drzazg, okna — osłaniają czerwone płachty; sypialnie, przypominające stajnie, pooddzielane są od siebie cienkiemi, nie dosięgającemi sufitu przegródkami; na łóżkach sterczą wygniecione sienniki, które pokrywają zmięte, pełne plam, brudne prześcieradła i dziurawe kołdry z wojłoku; powietrze ciężkie i smrodliwe, przepojone wyziewami alkoholicznemi i wonią ludzkich wydzielin, kobiety, ubrane w jaskrawe, kretonowe gałgany, lub też w kostjumy marynarskie, o zachrypniętych głosach z nawpół zapadniętemi nosami, o twarzach noszących ślady wczorajszych sińców i podrapań; różują się w sposób naiwny, poślinionym czerwonym papierkiem od pudełka po papierosach.
Przez cały rok, co wieczór z wyjątkiem trzech ostatnich dni Wielkiego Tygodnia i w wigilję Zwiastowania — w którym to dniu nawet ptak nie ścieli sobie gniazda — zaledwie zmierzch otuli ziemię, przed każdym z tych domów zapałają przy wejściu czerwoną latarnię. Ulica przybiera wygląd świąteczny; we wszystkich oknach płoną światła, po przez szyby przenika wesoła muzyka skrzypiec i fortepianów, co chwila rozlega się turkot przyjeżdżających i odjeżdżających dorożek.
We wszystkich domach stoją rozwarte naoścież drzwi wejściowe po przez które widać z ulicy kręte schody, prowadzące na górę w głąb wąskiego korytarza, białe błyski światła, jakie rzuca wielki polerowany reflektor od lampy, zielone ściany przedsionka, poobwieszane pejzażami i szwajcara. Przez schody, całą noc aż do białego ranka, przesuwają się setki i tysiące mężczyzn. A przychodzą tu wszyscy: i poszukujący sztucznych podnieceń zrujnowani fizycznie, zaślinieni starcy — kadeci i gimnazjaliści, niemal dzieci jeszcze; przychodzą tu i brodaci ojcowie rodzin i otoczone poważaniem filary społeczne w złotych binoklach, i młodzi żonkosie, i rozkochani narzeczeni, i cieszący się rozgłośną sławą poważni profesorowie, i złodzieje, i zabójcy, i liberalni adwokaci, i srodzy moraliści — pedagogowie, i wybitni pisarze — autorowie artykułów o równouprawnieniu kobiet, i łapacze i szpicle, i zbiegli katorżnicy, i oficerowie, i studenci, i socjaldemokraci, i anarchiści, i najemni patrjoci; przychodzą tu ludzie wstydliwi i brutalni, chorzy i zdrowi, poznający po raz pierwszy kobietę i starzy rozpustnicy, zniszczeni wszelkiego rodzaju wybrykami; przychodzą tu zarówno ja snoocy piękni mężczyźni jak i sponiewierania przez naturę potwory, głuchoniemi, ślepi, pozbawieni nosów — ludzie mający pomarszczoną i obwisłą skórę, budzący obrzydzenie swym cuchnącym oddechem, parszywi, trzęsący się na nogach — brzuchate, hermoroidalne małpy o ciałach robaczywych.
Wszyscy oni przychodzą tu bezceremonialnie jak do restauracji lub na dworzec kolejowy, rozsiadają się wygodnie, palą, pija, udają wesołych, tańczą, wykonywując przytem wstrętne ruchy, mający imitować akt miłości płciowej. Czasami po długim i uważnym namyśle, niekiedy zaś znowu z brutalnym pośpiechem wybierają sobie jedną z kobiet, wiedząc o tem dobrze, że nie spotkają się z odmową. Niecierpliwie płacą z góry pieniądze, poczem na publicznem łóżku, na którem przed chwilą rozwalał się ich poprzednik, spełniają bezcelowo jedną z największych tajemnic świata — tajemnicę zapładniania nowego życia. Kobiety, niby jakieś maszyny, z bierną obojętnością spełniają ich żądania, powtarzając jedne i te same słowa, którym towarzyszy zawsze jednaka, zdawna wyuczona gestykulacja zawodowa a później w tą samą noc jeszcze z temiż samemi słowami, uśmiechem i gestem przyjmują u siebie trzeciego, czwartego i dziesiątego mężczyznę, częstokroć oczekującego na swą kolej w ogólnej sali.
W ten sposób upływa cała noc. O świcie Jama ucicha, jasny poranek zastaje ją wyludnioną, pogrążona we śnie; drzwi wejściowe zamknięte są szczelnie, a okna osłonięte starannie, i dopiero nad wieczorem budzą się ze snu kobiety i poczynają przygotowywać się do mającej nastąpić nocy.
I tak dzieje się bez końca; dzień za dniem, miesiące całe i lata kobiety te żyją nocą w swych publicznych haremach w sposób dziwaczny i nieprawidłowy; żyją — wyrzucone poza nawias przez społeczeństwo, wyklęte przez rodzinę, prawdziwe ofiary społecznego ustroju, kloaki odprowadzające nadmiar lubieżności wielkomiejskiej, strażniczki honoru rodzinnego — czterysta głupich, rozleniwionych i histerycznych kobiet bezpłodnych.




  1. „Jamszczyk“ w przekładzie polskim znaczy — woźnica. Przyp. tłumacza.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksandr Kuprin i tłumacza: Ambroży Goldring.