Inspektor Mruczek/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Rosinkiewicz
Tytuł Inspektor Mruczek
Wydawca Księgarnia Św. Wojciecha
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.

Czasami z małej rzeczy robi się wielka. Tak naprzykład było dziś z nową pisownią.
Oddawna męczyła mnie Zosia Łopaczyńska, żebym jej napisał jakieś zdanie do pamiętnika. Ona tym pamiętnikiem, oprawnym w plusz i mającym różnokolorowe kartki, zamęcza wszystkie nauczycielki, zwłaszcza te najbiedniejsze, które się wyprosić nie umieją.
Jest naprzykład u nas panna Jadzia, sympatyczna blondyneczka z kręcącemi się włoskami dokoła głowy. Uczy geografji. Dziewczęta łażą po tej biednej, poczciwej główce, która wciąż za wszystkich i o wszystkich myśli. Ona to kupuje zeszyty, pamięta o atramencie we wszystkich klasach, układa podziały godzin, zastępuje nieobecne koleżanki, odprowadza chore dziewczątka do domu, pociesza płaczące i smutne, a co pierwszego połowę swej pensji rozdaje między najuboższe dziewczynki lub sprawia im ubranka.
Zdawałoby się, że taki dobry człowiek musi zdobyć sobie ogólny szacunek i miłość u ludzi. Tymczasem tak nie jest. Zauważyłem, że im więcej panna Jadzia za innych myśli i dla innych pracuje, tem więcej zjawia się dokoła niej takich, co cząstkę swych obowiązków na jej barki chętnie zwalają.
— Złota panno Jadziu! Pani mnie dziś zastąpi...
— Kochana panno Jadziu, może pani pójdzie za mnie do sklepu po książki... A po drodze jest poczta...
— Droga panno Jadziu... możeby pani poprawiła moje zeszyty...
— Panno Jadziu, a moja obiecanka?... Zapomniała pani?
— Proszę pani, nie ma pani scyzoryka?
To w kancelarji na pauzie, a teraz w klasie:
— Proszę pani, niech pani mi da piątkę...
— Proszę pani, niech się pani wstawi za mną do pani przełożonej.
— Proszę pani, zapomniałam zeszytu. Może mi pani pożyczy ćwiartki papieru...
A biedna panna Jadzia biega, przynosi, pożycza, podaje, załatwia, prosi, pociesza, ociera własną chusteczką cudze łzy, porządkuje rozrzucone na stole cudze książki, zbiera papierki, zaszywa na pauzie cudze rękawiczki lub przymocowywa jakieś tasiemki i guziki do cudzych ubrań — słowem ciągle jest w ruchu, ciągle na usługach. A taka już czasami zmęczona, że po nocach sypiać nie może.
Panna Jadzia to moja przyjaciółka, bo ja jestem sprawiedliwszy od ludzi i kocham tych, których lenistwo człowiecze w haniebny sposób wyzyskuje, kocham tych, co nie umieją bronić się, a kotków nigdy nie kopią.
Otóż do tej panny Jadzi przyczepiła się ze swym pamiętnikiem nieszczęsna Zosia Łopaczyńska.
— Niech pani napisze, niech pani napisze!...
— Cóż ci, dziecko, napiszę?
— Co bądź, tylko proszę, koniecznie, koniecznie!
Przyszła panna Jadzia do kancelarji, a że miała wolną godzinę, która nazywa się u nas „skoczkiem“, więc siadła na kanapce, przyłożyła dwa palce do ciemnej żyłki na białej skroni i dalejże rozmyślać nad mądrem zdaniem do pamiętnika. Szczęśliwa jednak myśl nie nadchodziła. Wreszcie zwraca się do mnie i mówi:
— Ot, poradziłbyś mi, mój Mruczku, co mam napisać tej nudziarce Zosi...
Siedziałem przed nią na krzesełku i byłem właśnie zajęty poranną tualetą: myłem się łapką po twarzy i wygładzałem wąsiki. Nie odpowiedziałem tedy nic, tylko pomyślałem:
— Pisz, co chcesz. A jak skończysz, zostaw pamiętnik na stole, to ja także coś napiszę, bo ta nudziarka przyczepiła się nietylko do ciebie, ale i do mnie.
Po chwili Jadzia napisała i odeszła do bufetu, gdzie już brząkano łyżeczkami po szklankach i nalewano dla dzieci herbatę. Zbliżała się bowiem wielka pauza.
Wskoczyłem na stół i przeczytałem:

„Miej serce i patrzaj w serce.“

Po głębszym namyśle zrozumiałem, co to za zdanie. Ma ono oznaczać mniej więcej tyle, jakby ktoś do mnie powiedział:
— Pamiętaj, Mruczku, masz wieczorem zaczaić się koło mysiej dziurki i patrzeć pilnie w jej czarny otworek, skąd wybiec może mała myszka, którą zjesz ze smakiem. Ta mysia dziurka, to w przenośni obce serce w które pilnie patrzeć należy...
Sądzę, że większość dziewcząt podziela mój punkt widzenia... (Trzy kropki).
Następnie umaczałem pazurek w atramencie i napisałem ładny dwuwiersz:

Życie krótkie, szkoda słów,
Dużo śpij, a mało muf.
Twój ukochany inspektor Mruczek.

Ozwał się dzwonek. Panna Jadzia przybiegła zpowrotem, zamknęła prędko pamiętnik i oddała go Zosi.
Podczas wielkiej pauzy muszę być ostrożny, bo inaczej co chwila ktoś się o mnie potyka. To też najczęściej wskakuję na okno, a czasami i na piec, skąd mogę patrzeć na wszystkich, nie zawadzając nikomu.
Niekiedy podczas wielkiej pauzy wybieram się między dzieci, aby się przekonać, jak się sprawują, bo to obowiązek inspektora, ale w takim razie trzymam się ściany.
Koło bufetu ścisk. Dziewczątka tłoczą się i wszystkie wyciągają naraz ręce do góry, jakby to nie można trochę poczekać. Te, które zdobyły swój kąsek, odchodzą na bok i spożywając żwawo, opowiadają sobie różne zabawne rzeczy. Hałas wielki; na buziakach masło, resztki sera i okruszki chleba.
Dawniej ta i owa zapraszała mnie do swego śniadania, podsuwając pod nos kruszynkę chleba lub bułki. Patrzajcie, jakie mądre! Szynkę to same zjadały, a mnie dawały bułkę. Ale potem nauczyłem je, odwracając się z pogardą ogonkiem do podobnych przysmaków, że takich głupich żartów nie lubię. Odtąd zaprzestały mnie karmić.
Po pierwszym dzwonku poszedłem do piątej. Dziewczątka już się zbierały, ale jeszcze nie siadały do ławek. Naraz, patrzę, grupka osób zebrała się koło okna i czyta coś ciekawego.
Podchodzę... To Zośka pokazywała koleżankom swą najnowszą zdobycz:

„Miej serce i patrzaj w serce“.

Potem nagle, odczytawszy moje zdanie, wszystkie naraz wybuchnęły pustym śmiechem, Ela zaś, ujrzawszy mnie nadchodzącego, zawołała zdaleka:
— Cóżeś ty tu napisał, Mruczku, inspektorze Mruczku!...
— Jakto: co?! Mrr?...
— Gdzież kto widział pisać „mów“ przez „u“, „f“!
— Cicho bądź! — odrzekłem nieco zagniewany. — Ty się na tem znasz, jak koza na pieprzu. Tak się dziś pisze według najnowszej pisowni, rozumiesz?!
Ela, która się zawsze wszystkiego boi, nastraszyła się, że nie zna najnowszej pisowni, i umilkła, ja zaś dorzuciłem wyniośle:
— Muszę pójść do drugiej klasy i posłuchać, jak was tam uczą nowej pisowni!
Rzekłszy to, opuściłem piątą i poszedłem do drugiej, po drodze jednak zajrzałem do wstępnej.
Tutaj panował największy hałas. Bawiono się w łapankę. Dziewczątka i chłopcy uczą się tu razem i razem dokazują. Mały Leszek Bielski jest faworytem całej klasy. Chłopcy co chwila burzą mu bujne kasztanowate włosy, dziewczątka zaś biorą go w obronę i nie dają. Co która go złapie, to zaraz musi pocałować. On jednak, zamiast podziękować, albo się odwzajemnić, przeciera tylko dłonią po policzku, na którym umieszczono resztki śniadania i tłuste tureckie półksiężyce, i jakby nic, bawi się dalej.
Leszek najczęściej ma palce i nos zamazane atramentem.
Szkoda, taki ładny chłopczyk! Zeszyty jego również są brudne, poplamione i mają pozaginane rogi, a jak co napisze, to tak zabawnie, że sam tego przeczytać nie umie. Mimo to wszyscy go kochają, bo jest ładny... (Trzy kropki).
Nie wiem, czyście zauważyli, że u ludzi najczęściej nie to zasługuje na uznanie, co jest „dobre“, tylko to, co jest „ładne“. Panna Jadzia jest dobra i dlatego często przykłada dwa palce do białej skroni z wielkiego zmęczenia, a Leszek jest ładny.
O, Leszek jest ładny!... I będzie jeszcze ładniejszy... (Trzy kropki).
W drugiej klasie umieściłem się na kolanach Reni Kubickiej i słuchałem poważnie.
Pani kazała pisać na tablicy różne słowa: górka, córka, chmurka, jaszczurka, a potem znowu: rura, skóra, kura.
Wmieszałem się do nauki i pocichu kazałem Reni napisać „kogut“.
Napisała dobrze. Zapytałem, dlaczego nie pisze kogut przez „o“ kreskowane.
Odrzekła:
— Ponieważ kura pisze się przez „u“, jak to widzisz na tablicy, a kogut jest jej mężem, to musi się także pisać przez „u“.
Odpowiedziałem:
— Masz piątkę z polskiego i z trafnego rozumowania, czyli inaczej z logiki, o której będziesz się uczyła w ósmej klasie. Mięsko z młodych kogutków jest bardzo smaczne.
Skinęła główką i podziękowała za dwie piątki. Ja najchętniej daję dziewczynkom same piątki, bo i co mi to szkodzi? One się cieszą, a ja nic nie tracę.
Zwróciłem głowę znowu na tablicę.
Tam pisano: wór, bór, wóz, mróz, lud, ludy, lód, lody.
Na to Renia szepce mi do ucha:
— Jadłeś ty kiedy, Mruczuś, śmietankowe lody?
Odrzekłem:
— Ty sobie sama jedz lody, a mnie daj śmietankę, bo to moja rzecz. Trzeba pamiętać, co się komu należy. Mrr...
Pogadankę z Renią przerywa mi pani:
— Dzieci, cicho!... Cóż to! Znowu kot w klasie?!
Wstała, ujęła mnie za kołnierz i wyrzuciła bez ceremonji za drzwi, aż zajechałem boczkiem pod drugą ścianę.
Nie pogniewałem się, bo już mnie wszystkie te przykłady na „o“ kreskowane tak znudziły, że omal nie usnąłem.
Po godzinie jednak wróciłem do drugiej klasy, aby wydać inspektorskie orzeczenie.
Na ławkach były pootwierane książki i zeszyty. Wskoczyłem wtedy na ławkę i przespacerowałem się po niej od końca do końca. A że Nula rozlała podczas godziny atrament i nie wywabiła go dobrze bibułą, więc umaczałem jedną łapkę w tej kałuży i poodciskałem na wszystkich zeszytach i książkach moją inspektorską pieczęć, jak to zresztą czasami czynię i w saloniku pani na woskowej posadzce, gdy wrócę do domu po ulewnym deszczu z zabłoconemi nóżkami.
Pieczątka bardzo ładna, zupełnie podobna do mojej łapki.
Wydałem tą pieczęcią rozporządzenie, że według nowej mojej pisowni mogą odtąd dzieci pisać wszystko, jak im się podoba, albo przez „u“, albo przez „o“ kreskowane.
Jak widzicie, z małej rzeczy zrobiła się wielka, ale na to trzeba mieć koci rozum, a na łapce ładną ministerjalną pieczątkę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Rosinkiewicz.