Przejdź do zawartości

Hrabina Charny (1928)/Tom IV/Rozdział XXXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXIV.
CZEGO ANDREA CHCIAŁA OD GILBERTA.

Nazajutrz punkt o ósmej, Gilbert kołatał do drzwi małego pałacyku przy ulicy Coq-Héron.
Wezwany do Andrei, przez kapitana Pitoux, Gilbert mocno zdziwiony, kazał sobie opowiedzieć ze wszelkiemi szczegółami wypadki dnia wczorajszego. Poczem rozmyślał długo.
Rano, na wyjściu, przywołał Anioła Pitoux, poprosił go, aby poszedł po Sebastjana do księdza Beradiera i odprowadził go na ulicę Coq-Héron.
Tam Pitoux czekać miał przy drzwiach na Gilberta.
Stary odźwierny został, jak się zdaje, uprzedzony o wizycie doktora, bo wprowadził go odrazu do salonu, który poprzedzał sypialnię.
Andrea czekała, ubrana cała czarno.
Widocznem było, że ani spała, ani płakała od dnia wczorajszego.
Twarz miała bardzo bladą, oko zupełnie suche.
Nigdy rysy je twarzy, wyrażające zawsze silną, aż do uporu wolę, nie przedstawiały się tak stanowczo.
Gilbert, lekarz-filozof, zrozumiał to na pierwszy rzut oka.
Skłonił się i czekał.
— Kazałam cię prosić, panie Gilbert... przemówiła Andrea.
— I jak pani widzi... odpowiedział doktór, stawiłem się punktualnie na wezwanie.
— Kazałam prosić pana, nie zaś kogo innego, bo chciałam, aby ten, od którego żądać będę pewnej usługi, nie miał mi prawa jej odmówić.
— Ma pani prawo żądać wszystkiego odemnie, nawet mego życia.
Andrea gorzko się uśmiechnęła.
— Życie pańskie jest tak drogie dla ludzkości, że szczerze prosić będę Boga, aby ci je zachował na lata długie i szczęśliwe. Przyznaj pan jednak, o ile twoje życie jest szczęśliwem, bywają życia inne, które zdają się podlegać jakiejś nieszczęśliwej gwieździe.
Gilbert milczał.
— Moje, naprzykład... powiedziała znów Andrea po chwili, co pan powiesz o niem?...
Gdy Gilbert spuścił oczy i nie odpowiadał:
— Pozwól mi je przypomnieć sobie w dwóch słowach, rzekła... Bądź spokojnym, żadnych wymówek!...
Gilbert zrobił poruszenie, które zdawało się mówić:
— Słucham.
— Urodziłam się ubogą, ojciec mój zrujnowanym był przed mojem przyjściem na świat. Młodość upłynęła mi smutno i samotnie; znałeś pan mego ojca i wiesz lepiej, niż ktokolwiek, jaką była miara jego dla mnie czułości... Dwaj ludzie, z których jeden powinien mi był być nieznanym, a drugi... obcym, mieli na moje życie wpływ tajemniczy i zgubny. Wola moja nie miała żadnego w tem udziału: jeden rozporządził moją duszą, drugi wziął moje ciało. Zostałam matką, nie domyślając się, że przestałam być dziewicą...
O mało, że nie utraciłam z tego powodu przywiązania mego brata, jedynej istoty, która mnie kochała.
Jedyną moją pociechą była myśl, że jako matka, kochaną będę przez moje dziecię; to dziecię porwane mi zostało w godzinę po przyjściu na świat. Zostałam żoną bez męża, matką bez dziecięcia!...
Pocieszała mnie przyjaźń królowej.
Przypadek pewnego dnia, umieścił w tym samym powozie, którym obieśmy jechały, człowieka młodego, pięknego, odważnego; przeznaczenie zrządziło, że ja, która nigdy nie znałam miłości, pokochałam go duszą całą.
On kochał królowę!...
Zostałam powiernicą tej miłości. Zdaje mi się, że kochałeś pan, nie będąc kochanym, panie Gilbert, możesz więc pojąć co cierpiałam.
Nie dość na tem. Pewnego dnia królowa odezwała się do mnie: „Andreo, ocal mi życie... ocal mi więcej, niż życie; ocal mi honor!...“ I trzeba było zostać żoną człowieka, którego kochałam od lat trzech, ale któremu byłam zupełnie.
Zostałam jego żoną.
Pięć lat mieszkałam z tym człowiekiem, napozór zimna, jak głaz, ale palona ogniem wewnętrznym, niby posąg z pałającem sercem!... Powiedz, doktorze!... czy pojmujesz, ile moje serce wycierpiało?...
Pewnego dnia nakoniec doznałam niewypowiedzianych rozkoszy!... moje poświęcenie i zaparcie się moje, wzruszyło tego człowieka. Od siedmiu lat kochałam go, nie zdradziwszy się nawet wejrzeniem, aż drżący, przyszedł, upadł mi do nóg i powiedział: „Wiem wszystko i kocham cię!...“
Pan Bóg, chcąc mię nagrodzić, pozwolił mi jednocześnie odnaleźć moje dziecię!... Rok upłynął, jak dzień jeden, jak godzina, jak minuta. Rok ten był dla mnie życiem całem.
Cztery dni temu, piorun uderzył we mnie.
Honor jego nakazywał mu wracać do Paryża, aby tam umrzeć. Nie czyniłam mu żadnych uwag, nie wylałam ani jednej łzy; pojechałam z nim razem.
Opuścił mnie, zaledwie stanęliśmy na miejscu.
I zaraz tej samej nocy odnalazłam go nieżywym!... Jest tam... w tym pokoju...
Czy pan myślisz, że to zuchwałość z mej strony, iż po takiem życiu pragnę spocząć z nim razem w jednym grobie, czy sądzisz, że można mi odmówić tego, o co cię prosić zamyślam?...
Jesteś lekarzem sławnym, panie Gilbert, jesteś uczonym chemikiem... zawiniłeś wiele względem mnie... masz wiele do odpokutowania... Daj mi otóż truciznę pewną, działającą szybko, a przebaczę ci, i umrę z sercem, przepełnionem wdzięcznością dla ciebie...
— Pani!... zawołał Gilbert, życie twoje, jak powiedziałaś, ciężką było próbą i tę próbę, przyznać trzeba, zniosłaś jak męczennica, szlachetnie i z poddaniem!...
Andrea poruszyła lekko głową, co miało znaczyć:
— Czekam.
— W tej chwili mówisz do swego kata: „uczyniłeś życie moje okropnem, daj mi śmierć słodką“. Masz pani prawo tak mówić i dodajesz słusznie: „Uczynisz to, czego żądam, bo nie masz prawa mi nic odmawiać...“
— A więc, panie?...
— Czy żądasz pani koniecznie trucizny?...
— Błagam cię o nią, mój przyjacielu.
— Czy życie stało się pani tak ciężkiem, że niepodobna ci dźwigać go dalej?...
— Śmierć jest najpożądańszą łaską, jakiej oczekuję od ludzi, jest największem dobrodziejstwem, jakiem Bóg mnie obdarzyć może.
— Za dziesięć minut będziesz pani miała to, czego żądasz... odpowiedział Gilbert.
Skłonił się i w tył cofnął.
Andrea podała mu rękę.
— O!... zawołała... w tej jednej chwili czynisz mi więcej dobrego, niżeliś przez całe życie złego mi wyrządził!... Bądź błogosławiony, Gilbercie!...
Gilbert wyszedł.
Za bramą zastał Sebastjana i Anioła Pitoux, czekających w dorożce.
— Sebastjanie... powiedział, wyciągając ukrytą na piersiach małą flaszeczkę, zawieszoną na złotym łańcuszku, z płynem koloru opalowego, dasz to ode mnie hrabinie de Charny.
— Jak długo mogę pozostać u niej, mój ojcze?...
— Jak długo zechcesz...
— A gdzie cię znajdę?...
— Czekam tu na ciebie.
Młody człowiek wziął flakonik i wszedł do pałacyku.
Po kwadransie wyszedł.
Gilbert zmierzył go szybkim rzutem oka; odnosił flaszeczkę nietkniętą.
— Cóż powiedziała?... zapytał.
— Powiedziała: „O! nie... z twojej ręki nie wezmę tego, moje dziecię!“
— Cóż potem uczyniła?
— Zapłakała.
— Jest więc ocaloną!... powiedział Gilbert. Chodź, moje dziecię!
I ucałował Sebastjana, może czulej, aniżeli kiedykolwiek.
Ale Gilbert zapomniał o Maracie.
W tydzień później dowiedział się, że hrabina de Charny została aresztowaną i odprowadzoną do więzienia.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.