Hrabina Charny (1928)/Tom III/Rozdział VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabina Charny |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928-1929 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Comtesse de Charny |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III Cały tekst |
Indeks stron |
Pokój pełen był gwardzistów narodowych i obcych, których ciekawość przyprowadziła.
Królowa powstrzymała się więc od pierwszego popędu, który kazał jej biec naprzeciw hrabiego, chusteczką zetrzeć z niego krew, i powiedzieć mu kilka słów pociechy, tych słów, co to pochodzą z serca i do serca trafiają.
Ale mogła zaledwie podnieść się na siedzeniu, wyciągnąć doń ręce i szepnąć:
— Olivierze!...
On, ponury i spokojny, dał znak obcym przybyszom, a głosem słodkim, lecz stanowczym:
— Przepraszam was, panowie — rzekł, ale mam coś do powiedzenia Ich królewskim mościom.
Gwardziści narodowi próbowali dowodzić, że właśnie na to tu są, aby przeszkodzić stosunkom króla z kimkolwiek z zewnątrz. Charny zacisnął blade usta, zmarszczył brew i odpinając surdut, ukazał parę pistoletów, następnie głosem jeszcze powolniejszym, choć tembardziej groźnym:
— Panowie!.. powtórzył — miałem zaszczyt powiedzieć wam, że muszę pomówić na osobności z królem i królową.
Jednocześnie ręką wskazał obcym drzwi.
Na ten głos, na tę potęgę pana de Charny, którą pan de Damas na sobie nawet uczuł, hrabia Karol i dwaj żołnierza przybocznej straży, skoczyli czując wracającą energję chwilowo zachwianą, wypchnęli przed sobą gwardzistów narodowych i ciekawych i opróżnili pokój.
Wtedy pojęła królowa, jak użytecznym byłby taki człowiek w powozie, gdyby nie etykieta, która wymagała, aby pani de Tourzei usiadła na jego miejscu.
Charny spojrzał naokoło siebie, czy tylko wierni słudzy przy królowej zostali, a zbliżając się do nich, rzekł:
— Najjaśniejsza pani!.. otóż jestem. U bram miasta stoi siedemdziesięciu huzarów; zdaje się, że mogę liczyć na nich. Co mi rozkażesz?
— O! najpierw — rzekła królowa po niemiecku — co się z tobą stało, mój biedny Charny?
Charny dał znak królowej, że pan de Malden jest blisko i po niemiecku rozumie.
— Niestety niestety! — podjęła królowa po francusku — nie widząc pana, sądziliśmy, że już nie żyjesz.
— Na szczęście, Najjaśniejsza pani!... odparł Charny z głębokim smutkiem — to nie ja jeszcze umarłem; tylko biedny brat mój, Izydor...
Nie mógł powstrzymać łez.
— Ale i na mnie przyjdzie kolej... szepnął.
— Charny, Charny! pytam, co się z tobą stało... rzekła królowa — i czemu znikłeś nam tak z przed oczu?
A półgłosem po niemiecku dorzuciła:
— Oliwierze, bardzo było nam brak ciebie dla mnie szczególniej!
Charny skłonił się.
— Sądziłem — rzekł — że brat mój oznajmił Waszej królewskiej mości przyczynę, która mnie chwilowo od niej oddaliła.
— Tak, wiem; ścigałeś tego nieszczęsnego Droueta i obawialiśmy się, czy nie zaszło jakie nieszczęście w tej pogoni.
— Spotkało mnie w rzeczy samej wielkie nieszczęście, mimo wszystkich usiłowań, dogonić go na czas nie mogłem! Pocztyljon wracający doniósł, że powóz Waszej królewskiej mości zamiast do Verdun, pojechał do Varennes; wtedy to on rzucił się w lasy Argońskie: dwa razy strzeliłem do niego; ale pistolety nie były nabite! Omyliłem się w Sainte-Ménéhould i wziąłem konia pana Dandoins, zamiast mojego. Cóż chcecie, Najjaśniejsza pani! fatalność! Goniłem go w lesie, ale nie wiedziałem drogi, gdy on znał wszystkie zakręty; pędziłem za nim, jak za cieniem, a gdy cień znikł, ścigałem odgłos jego kroków; ale wszystko znikło, znalazłem się sam w lesie, wśród ciemności... Oh! Najjaśniejsza pani. jestem mężczyzną, znacie mnie, ja w tej chwili... nie płaczę! ale w tym lesie, w tej ciemności, płakałem z gniewu, wydawałem krzyki wściekłości!...
Królowa wyciągnęła rękę do niego.
Charny z ukłonem dotknął końcami ust tej drżącej ręki.
Ale nikt mi nie odpowiadał... ciągnął Charny — w noc błąkałem się, a rano byłem niedaleki wsi Geves, na drodze z Varennes do Dun. Czy uniknęliście Droueta, tak jak on mnie się wymknął? Było to rzeczą możebną, więc, minąwszy Varennes, byłem wam już niepotrzebny i udałem się do Dun. Niedaleko miasta spotkałem pana Deslon ze stu huzarami. Pan Deslon był niespokojny, bo nie miał żadnej wiadomości; tylko widział, jak panowie de Bouille i de Raigecourt pędzili do Stenay co koń wyskoczy. Dlaczego mu nic nie powiedzieli? Zapewne mu nie ufali, ale ja znalem pana Deslon jako dobrego i zacnego szlachcica; odgadłem, że Wasza królewska mość zostałaś zatrzymaną w Varennes a panowie de Bouillé i de Raigecourt pobiegli uprzedzić generała.
Powiedziałem wszystko panu Deslon, zakląłem go, aby szedł za mną z huzarami, co on natychmiast uczynił, zostawiając trzydziestu ludzi do strzeżenia mostu na Mozelli. W godzinę potem byliśmy w Varennes; dwie mile zrobiliśmy w godzinę! chciałem zaraz atak rozpocząć wszystko przewrócić i dotrzeć do Waszej królewskiej mości; zastaliśmy barykadę na barykadzie. Chcieć je przebyć byłoby szaleństwem.
Wtedy pragnąłem porozumieć się; znalazłem posterunek gwardji narodowej, prosiłem o pozwolenie złączenia moich huzarów z tymi, co byli w mieście. Odmówiono mi. Żądałem widzieć się z królem, i kiedy gotowano się drugi raz mi odmówić, przeskoczyłem pierwszą barykadę, potem drugą... Prowadzony hałasem, przybiegłem galopem na plac w chwili gdy... Wasza królewska mość cofnęła się z balkonu.
— A teraz — dodał Charny — czekam rozkazów Waszej królewskiej mości.
Królowa raz jeszcze ręką dłoń hrabiego de Charny uścisnęła.
A zwracając się do króla, w tem samem odrętwieniu pogrążonego:
— Najjaśniejszy panie!... rzekła — czy słyszałeś co powiedział wierny twój sługa, hrabia de Charny?
Ale król nie odpowiedział.
Wtedy królowa, wstając, podeszła ku niemu:
— Najjaśniejszy panie!... rzekła — niema czasu do stracenia, a na nieszczęście, aż nadtośmy go stracili! Oto pan de Charny rozporządza siedemdziesięcioma ludźmi pewnymi i pyta o rozkazy.
Król skłonił głowę.
— Najjaśniejszy panie, w imię nieba!... mówiła królowa — jakie są twoje rozkazy?
I Charny błagał wzrokiem, jak królowa głosem.
— Moje rozkazy? — powtórzył król. — Nie mogę wydawać rozkazów: jestem więźniem... Róbcie, co tylko za możebne uważacie.
— Dobrze... rzekła królowa — oto wszystko, czego żądamy.
A odsuwając się na bok wraz z Charnym:
— Możesz pan, podjęła królowa — jak powiedział król, czynić wszystko co tylko jest możebnem do uczynienia.
A ciszej dodała:
— Tylko rób prędko, działaj energicznie, albo jesteśmy zgubieni!
— To dobrze, Najjaśniejsza Pani — rzekł Charny — pozwól mi pomówić z tymi panami, a co zadecydujemy będzie niezwłocznie wykonane.
W tej chwili wszedł pan de Choiseul.
Trzymał w ręku papiery, skrwawioną chustką owinięte.
Nie mówiąc nic, podał je Charnemu.
Hrabia zrozumiał, że są to papiery znalezione przy bracie; wyciągnął rękę, aby odebrać to krwawe dziedzictwo, i zbliżył chustkę do ust, aby ją pocałować.
Królowa załkała.
Ale Charny nie odwrócił się nawet, tylko kładąc na piersi papiery, rzekł:
— Panowie, czy możecie mi dopomóc?
— Gotowi jesteśmy życie nasze poświęcić — odpowiedzieli młodzi ludzie.
— Czy ręczycie za dwunastu wiernych ludzi?
— Jest nas już teraz blisko dziewięciu.
— Zatem wracam do moich huzarów, i kiedy zdobywać będę barykady z frontu, pomożecie mi z tyłu, następnie dotrzemy tu razem i uwieziemy króla.
Młodzi ludzie wyciągnęli ręce do hrabiego de Charny.
On zwrócił się do królowej:
— Najjaśniejsza Pani — rzekł — za godzinę Wasza królewska mość będziesz wolną, lub ja zginę!
— O! hrabio! hrabio!... rzekła Marja-Antonina — nie wymawiaj tego słowa, ono nadto boli!
Olivier skłonił się na potwierdzenie obietnicy i nie zważając na nowy zgiełk, podszedł ku drzwiom.
Ale gdy położył ręce na klamce, drzwi się otworzyły, dając przejście nowej osobie, która miała się wmieszać w przebieg tego zawiłego dramatu.
Był to człowiek około lat czterdziestu dwóch, o twarzy ponurej i surowej: kołnierz ubrania w tył odrzucony, oczy zmęczeniem zaczerwienione, zakurzony strój, wskazywały wyraźnie, że on, także gwałtowną namiętnością pchany, odbył długą drogę i pędził zawzięcie.
Za pasem miał parę pistoletów, a szabla wisiała mu u boku.
Zadyszany, prawie bez głosu gdy drzwi otwierał, uspokoił się zaraz, gdy ujrzał króla i królowę. Uśmiech zadowolonej zemsty przebiegł mu po ustach i nie zważając na drugorzędne osoby, od samych drzwi, które potężną postacią całe zakrywał, wyciągnął rękę i rzekł:
— W imieniu Zgromadzenia narodowego jesteście wszyscy moimi więźniami!
Ruchem tak szybkim jak myśl sama, pan de Choiseul przyskoczył z pistoletem w ręku, aby palnąć w łeb temu przybyszowi, który zuchwałością i odwagą przechodził wszystko, co dotąd widziano.
Ale ruchem szybszym jeszcze królowa zatrzymała grożącą rękę, mówiąc półgłosem do pana de Choiseul.
— Nie przyśpieszaj pan naszej zguby; trochę przezorności! Bądź co bądź zyskamy na czasie i pan de Bouillé przybędzie.
— Najjaśniejsza Pani... masz słuszność — odparł pan de Choiseul.
I cofnął pistolet.
Królowa spojrzała na Oliviera, zdziwiona, że w tem nowem niebezpieczeństwie, nie wystąpił naprzód, ale rzecz dziwna! Charny jakby chciał uniknąć spojrzenia przybysza i wsunął się w najciemniejszy kąt pokoju.
Królowa, znając hrabiego, domyśliła się, że w danej chwili wyjdzie z tego cienia i tajemnicę odkryje.