Przejdź do zawartości

Hrabina Charny (1928)/Tom I/Rozdział XLI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XLI.
WIECZÓR W PAWILONIE FLORY.

Wieczorem tegoż samego dnia, to jest dwudziestego czwartego grudnia, w wigilję Bożego Narodzenia, było przyjęcie w pawilonie Flory.
Ponieważ królowa nie chciała przyjmować u siebie, więc pani de Lamballe za nią przyjmowała i czyniła honory aż do przybycia królowej.
Po przybyciu królowej, wszystko właściwy bieg przybierało, tak, jak gdyby wieczór odbywał się w pawilonie Marsan, nie zaś w pawilonie Flory.
Zrana właśnie młody baron Izydor de Charny powrócił z Turynu, i zaraz za powrotem powołany zastał masamprzód do króla a następnie do królowej.
I tu i tam zastał nader życzliwe przyjęcie; u królowej zwłaszcza, dwa powody życzliwość tę uwydatniały.
Nasamprzód, Izydor był bratem Oliviera, w nieobecności którego wielką było dla królowej przyjemnością oglądać brata.
Następnie, Izydor przyniósł od hrabiego d‘Artois i od księcia de Conti słowa, zgadzające się najzupełniej z temi, które jej własne podsuwało serce.
Książęta zalecali królowej projekty pana de Favras, prosili ją, ażeby korzystała z poświęcenia się tego dzielnego szlachcica i umknęła z Paryża do Turynu.
Charny zobowiązany był nadto do wyrażenia w imieniu książąt panu Favrasowi współczucia, jakie mają dla jego projektu, i życzeń, ażeby mu się powiodło.
Królowa zatrzymała u siebie Izydora całą godzinę, zaprosiła go na wieczór do pani de Lamballe, i póty mu nie pozwoliła odejść, aż jej oświadczył, że musi spełnić zlecenie względem pana de Favras.
Nic stanowczego nie powiedziała królowa co do zamierzonej ucieczki. Zobowiązała tylko Izydora, ażeby powtórzył panu i pani de Favras to, co ona im powiedziała, przyjmując ich u siebie.
Po wyjściu od królowej, Izydor udał się natychmiast do pana de Favras. Mieszkał on na Placu Królewskim pod numerem dwudziestym pierwszym.
Przyjęła go sama pani. Powiedziała mu, że mąż wyszedł; ale gdy dowiedziała się o nazwisku gościa, o dostojnych osobach, z któremi rozstał się przed godziną, oraz o tych, z któremi widywał się przed kilku dniami, oznajmiła, że mąż w domu i kazała go prosić.
Margrabia wszedł z twarzą otwartą i okiem uśmiechniętem. Uprzedzono go wprost z Turynu, wiedział zatem, z kim ma do czynienia.
Zlecenie wreszcie, jakie królowa dała młodzieńcowi, uzupełniło radość spiskowca. Wszystko też podtrzymywało jego nadzieję; spisek szedł wybornie, tysiąc dwieście jazdy stało w Wersalu; każdy z nich miał wziąć piechura za siodło, co zamiast tysiąca dwustu, czyniło dwa tysiące czterystu ludzi.
Co zaś do potrójnego zabójstwa Neckera, Baillego i Lafayetta, porzucono ten zamiar, sądząc, że dosyć będzie pozbyć się jednego tylko Lafayetta. A ku temu celowi wystarczało czterech ludzi, byle dobrze byli opatrzeni i uzbrojeni. Mieli oni czekać w nocy około jedenastej, kiedy Lafayette zwykle opuszczał Tuilleries: dwaj mieli chodzić wzdłuż ulicy na prawo i na lewo, dwaj wyjść naprzeciw powozu. Jeden z tych, trzymając papier w ręku, miał dać znak stangretowi, ażeby się zatrzymał, ponieważ, ma coś ważnego do zakomunikowania generałowi. Powóz stanie, generał wysadzi głowę za drzwiczki, a wtedy strzelą do niego z pistoletu.
Jedyna to wreszcie zmiana ważniejsza, jaka zajść miała w przebiegu spisku, inne warunki zostawały też same; pieniądze były rozszafowane, ludzie uprzedzeni, król mógł tylko wyrzec: „tak“, a na skinienie margrabiego de Favras sprawa by się rozpoczęła.
Jedna tylko rzecz niepokoiła margrabiego: mianowicie milczenie króla i królowej. Milczenie to przerwała teraz królowa przez pośrednictwo izydora, a jakkolwiek były to ogólniki, które kazała powiedzieć Izydorowi, niemniej, skoro wychodziły z ust królewskich, miały doniosłość swoją.
Izydor pnzyrzelkł margrabiemu, że tego wieczoru jeszcze powtórzy krokwi i królowej wyrazy jego poświęcenia.
Młody baron, jak wiemy, wyjechał do Turynu zaraz po przybyciu do Paryża; nie miał więc innego mieszkania, jak tylko ten pokój, który brat jego zajmował w Tuilleries. W jego nieobecności kazał służącemu hrabiego Oliviera otworzyć sobie ten pokój.
O dziesiątej wieczorem, przybył do księżnej Lamballe.
Nie był jej dotąd przedstawionym, więc go nie znała; ale w ciągu dnia uprzedzona kilku słowy królowej, posłyszawszy jego nazwisko wstała, i z tą uprzejmą gracją, która w niej zastępowała miejsce dowcipu, wprowadziła natychmiast w kółko poufne.
Jeszcze nie było króla i królowej. Hrabia Prowancji, wydający się nieco niespokojnym, rozmawiał w kąciku z dwoma szlachcicami; panem de la Chatre i panem d‘Avaray. Hrabia Ludwik de Narbonne chodził od jednej grupy do drugiej ze swobodą człowieka, czującego się w rodzinie.
To kółko zaufanych składało się z młodych panów, którzy oparli się manji emigracyjnej. Byli to panowie de Lameth, wiele zawdzięczający królowej; pan d‘Ambly, jedna z dobrych lub złych głów tej epoki, jak chcecie; pan de Castries, pan de Fersen, Suleau, naczelny redaktor dowcipnego dziennika Akta Apostołów, — wszystko to serca prawe, ale głowy gorące, niektóre nawet nieco szalone.
Izydor nie znał nikogo z tej młodzieży; ale na jego nazwisko dobrze znane, na szczególną życzliwość, jaką uczciła go księżna, wszystkie ręce wyciągnęły się ku niemu.
Przynosił on wreszcie wieści z tej drugiej Francji, która żyła zagranicą. Każdy miał krewnego lub przyjaciela przy boku książąt; Izydor widział wszystkich tych ludzi, była to gazeta druga.
Pierwszą był, jak powiedzieliśmy, Suleau.
Suleau, trzymał prym w konwersacji i śmiano się bardzo. Uczestniczył on zrana dziś w posiedzeniu Zgromadzenia. Doktor Guillotin wszedł na trybunę i wysławiał słodycze tej machiny, którą wymyślił, opowiadał triumfującą próbę jaką odbył tego rana, i żądał, ażeby mu uczyniono zaszczyt i zastąpiono nią wszystkie inne dotychczasowe narzędzia śmierci, jak to: koło, szubienicę, stos, pal, przerażające kolejno plac Greve.
Zgromadzenie zjednane aksamitnością tej nowej machiny, bliskiem było jej przyjęcia.
Suleau, na temat Zgromadzenia Narodowego, na temat pana Guillotina i jego machiny ułożył piosenkę, która miała się nazajutrz ukazać w jego dzienniku.
Piosnka ta, którą nucił półgłosem w wesołem swem otoczeniu, wywoływała śmiechy tak szczere, że król przybywający z królową, usłyszał je w przedpokoju, a ponieważ biedny król już teraz nie śmiał się wcale, postanowił dowiedzieć się, co w ustach tak smutnych mogło obudzać taką wesołość.
Rozumie się, że jak tylko jeden odźwierny oznajmił króla a drugi królową, wszystkie szepty, wszystkie rozmowy, wszystkie wybuchy śmiechu ucichły, ustępując miejsca pełnemu uszanowania milczeniu.
Dostojni małżonkowie weszli.
Im bardziej na zewnątrz duch rewolucyjny obdzierał królewskość z jej uroków, tembardziej, przyznać trzeba, w kole poufnem, między prawdziwymi rojalistami, zwiększały się te oznaki uszanowania, którym nieszczęścia nadawały siłę. Rok 1789 żyje wielkiemi niewdzięcznościami, zato rok 1793 żyje poświęceniem najwyższem.
Pani de Lamballe i księżniczka zajęły się królową.
Hrabia Prowancji poszedł prosto do króla, aby mu złożyć uszanowanie, i przy pokłonie rzekł:
— Bracie mój, czy nie moglibyśmy, ty, królowa, i ja, wraz z kilku najbliższymi, złożyć gry Osobnej, tak, iżby pod pozorem wista porozmawiać nieco w zupełnym spokoju?...
— I owszem, mój bracie — odparł król; — ułóż z królową.
Hrabia Prowancji podszedł ku Marji Antoninie, której właśnie składał hołd Izydor de Charny i mówił do niej pocichu:
— Najjaśniejsza Pani, widziałem się z panem de Favras, i mam do Waszej królewskiej mości zlecenie nader ważne.
— Droga siostro — odezwał się pod ten czas hrabia Prowancji, — król życzy sobie, ażebyśmy złożyli wista we czworo; my z królem we dwóch łączymy się przeciwko tobie, a król tobie pozostawia wybór swojego partnera.
— A więc — rzekła królowa, dorozumiewając się, że ten wist będzie tylko pozorem, — jam wybór już uczyniła. Panie baronie Charny, należysz do naszej gry, a grając dasz nam wiadomości z Turynu.
— A?... przybywasz z Turynu, baronie?... — rzekł hrabia Prowancji.
— Tak jest, Wasza książęca wysokość, a powróciwszy z Turynu przeszedłem przez plac królewski, gdziem widział się z człowiekiem wielce poświęconym królowi, królowej i Waszej książęcej wysokości.
Monsieur zaczerwienił się, kaszlnął i odszedł.
Był to człowiek cały w korowodach i ostrożnościach: niepokoił go więc ten młody umysł, prosty i wyraźny.
Rzucił spojrzenie panu de Chatre, a ten zbliżył się doń, otrzymał rozkaz cichy i wyszedł.
Przez ten czas król kłaniał się i odbierał hołdy panów i pań, niezbyt licznych, które wciąż jeszcze nawiedzały Tuilleries.
Królowa wzięła go pod rękę i poprowadziła do gry.
Podszedł do stołu, szukał oczyma czwartego gracza i zobaczył Izydora.
— Aha! panie baronie — rzekł — w nieobecności twego brata, ty będziesz nam za czwartego; nie można go było lepiej zastąpić; witam cię uprzejmie.
I dał znak królowej ażeby usiadła, usiadł przy niej, a po nim Monsieur.
Królowa z kolei zaprosiła znakiem Izydora, który zajął miejsce ostatni.
Pani Elżbieta uklękła na kozetce, za królem, i obie ręce wsparła na fotelu.
Zrobiono kilka turów wistowych, nie wymawiając nic więcej, prócz wyrazów technicznych.
W ciągu gry jednak, i uważając, że wszyscy przez uszanowanie oddalają się od stołu królewskiego:
— Bracie — odezwała się królowa do hrabiego Prowancji — czy baron powiedział ci, że przybywa z Turynu?
— Tak — odrzekł Monsieur — napomknął mi o tem.
— Czy nie powiedział ci, że pan hrabia d‘Artois i książę Kondeusz, bardzo nalegają na to, abyśmy się z nimi połączyli?
Król poruszył się niecierpliwie.
— Bracie mój — rzekła pani Elżbieta ze swą anielską słodyczą — posłuchaj, proszę cię.
— Czy i ty także, siostro? — zapytał król.
— Więcej niż ktobądź, kocham cię i niepokoję się o ciebie.
— Dodałem nawet — odezwał się Izydor — żem wracał przez plac królewski i zatrzymałem się z godzinę pod nr. 21.
— Co to znaczy pod nr. 21? — zapytał król.
— Tam — odrzekł Izydor — mieszka szlachcic oddany Waszej królewskiej mości, i tak, jak my wszyscy, gotów umrzeć za króla, ale który czynniejszy od nas wszystkich, ułożył projekt.
— Jaki projekt? — zapytał król podnosząc głowę.
— Gdybym, nieszczęściem, niepodobał się królowi, postarzając, co wiem o tym projekcie, umilkłbym natychmiast.
— Nie, nie, panie — żywo przerwała królowa — proszę mówić. Dosyć ludzi tworzy projekty przeciwko nam; dobrze poznać tych, którzy je tworzą za nami, ażeby, przebaczając wrogom, zachować wdzięczność dla przyjaciół.
Powiedz nam, panie baronie, jak się nazywa ten szlachcic.
— Margrabia de Favras, Najjaśniejsza pani.
— O, znamy go. Czy pan wierzysz w jego poświęcenie?
— Nietylko Wierzę, Najjaśniejsza pani, ale jestem o niem przekonany.
— Uważaj panie baronie; zachodzisz bardzo daleko.
— Serce sądzi się sercem, Najjaśniejszy parnie. Ja ręczę za poświęcenie margrabiego de Favras. Co się zaś tyczy dobroci jego projektu, praktyczności, o! to inna rzecz. Jestem za młody, a kiedy chodzi o ocalenie króla i królowej, jestem zbyt roztropnym, abym śmiał objawiać w tym względzie moje zdanie.
— A tenże projekt — zapytała królowa — na czem stoi?
— Wykonywa się, i jak tylko Najjaśniejszy pan skinąć raczy, dziś wieczór, jutro o tej porze, będzie w Peronne.
Król milczał. Hrabia Prowancji gniótł lędźwie biednemu niźnikowi czerwiennemu, który nie wiedział skąd taka nań zawziętość?
— Czy słyszysz Najjaśniejszy panie? — zapytała królowa, zwracając się do męża — co baron powiada...
— Jużci słyszę — odparł król, marszcząc brwi.
— A ty bracie? — zapytała królowa hrabiego Prowancji.
— Nie jestem bardziej głuchy od króla.
— Cóż więc powiadacie na to? Wszak to propozycja.
— Zapewne — rzekł Monsieur — zapewne.
Potem, zwracając się do Izydora:
— Proszę cię, baronie — rzekł — powtórz nam tę piosneczkę.
— Powiedziałem — powtórzył Izydor — że niechaj tylko król raczy wyrzec słowo, a dzięki środkom przedsięwziętym przez margrabiego de Favras, znajdzie się we dwadzieścia cztery godziny w mieście swem, w Peronne.
— Czy ciebie to nie zachęca, bracie, co proponuje baron? — zapytał króla Monsieur.
Król żywo zwrócił się do hrabiego Prowancji, i wzrok swój mierząc z jego wzrokiem:
— A jeżeli wyjadę — powiedział — czy ty wyjedziesz ze miną?
Monsieur zmienił się na twarzy; lica mu zadrgały, wstrząśnięte poruszeniem, nad którem nie mógł zapanować.
— Ja? — rzekł.
— Tak, ty, mój bracie — odparł Ludwik XVI — tak, ciebie, który mi radzisz opuścić Paryż, pytam: „Jeżeli wyjadę, czy ty wyjedziesz ze miną?“.
— Ależ ja — bąkał Monsieur — nie byłem uprzedzony, nie przygotowałem się bynajmniej.
— Takto! nie byłeś uprzedzony — rzekł król — a dostarczasz pieniędzy panu Fayrasowi! Nie przygotowałeś się bynajmniej, a co godzina dają ci znać, jak spisek stoi.
— Spisek! — powtórzył Monsieur blednąc.
— Jużciż spisek... boć to spisek jest w całem znaczeniu, do tego stopnia, że jeśli się wykryje, to pan de Favras będzie uwięziony, zaprowadzony do Chatelet i skazany na śmierć; chyba, że prośbami i pieniędzmi ocalisz go tak, jak myśmy ocalili pana de Besanval.
— Jeżeli król ocalił pana de Besenval, to ocali i pana de Favras.
— Nie, bo com uczynił dla jednego, dla drugiego zapewne uczynić nie będę w stanie. Wreszcie, pan de Favras jest twoim. Niech każdy ratuje swego, mój bracie, a tak każdy z nas spełni swój obowiązek.
I to mówiąc król wstał.
Królowa wstrzymała go za połę.
— Najjaśniejszy panie — rzekła — czy dla przyjęcia czy dla odmówienia, winieneś odpowiedzieć margrabiemu de Favras.
— Ja?
— Tak; cóż ma odpowiedzieć baron de Charny w imieniu króla?
— Niechaj odpowie — rzekł Ludwik XVI, wyciągając połę z rąk królowej — że król nie może pozwolić na to, by go uwieziono.
I odszedł.
— Co znaczy — ciągnął dalej Monsieur — że jeśli margrabia de Favras uwięzi króla, bez jego pozwolenia, to mu się to pochwali, byle uwiózł go z powodzeniem; bo komu się nie powodzi ten jest głupcem, a w polityce głupcy zasługują na podwójną karę!
— Panie baronie — odezwała się królowa — tego wieczoru jeszcze, nie tracąc ami chwili, biegnij do pana de Favras, by zanieść mu własne słowa króla. „Król nie może pozwolić na to, by go uwięziono“. Jego rzeczą zrozumieć je, albo twoją mu je wytłumaczyć... Idź pan.
Baron, słusznie odpowiedź króla i polecenie królowej uważając za zgodę podwójną, wziął za kapelusz, wyszedł żywo, wsiadł w dorożkę i powiedział dorożkarzowi:
— Plac królewski, nr. 21.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.