Przejdź do zawartości

Historynka/Rozdział V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Historynka
Wydawca Wydawnictwo J. Przeworskiego
Data wyd. 1936
Druk Zakłady Graficzne B. Wierzbicki i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. The Story Girl
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ V
PIOTREK IDZIE DO KOŚCIOŁA

Nazajutrz popołudniu nie było Szkoły Niedzielnej, bo kierownik i nauczyciele pragnęli asystować przy Komunji w Markadle. Nabożeństwo w Carlisle odbywało się wieczorem, a o zachodzie słońca czekaliśmy przed domem wuja Aleca na Piotrka i Historynkę.
Nikt z dorosłych nie szedł do kościoła. Ciotka Oliwja miała migrenę i wuj Roger miał z nią zostać w domu, a ciotka Janet i wuj Alec poszli do kościoła w Markdale i jeszcze stamtąd nie wrócili.
Fela i Celinka miały na sobie nowe letnie sukienki, które włożyły po raz pierwszy i pokazywały je wszystkim z wielką dumą. Rumiana twarzyczka Feli była jeszcze piękniejsza w obramowaniu dużego słomkowego kapelusza, opasanego girlandką z niezapominajek. Celinka przez całą noc męczyła włosy ciasno zakręconemi papilotami i teraz poskręcane loki sterczały jej na głowie, co nie pasowało zupełnie do delikatnych rysów jej twarzyczki. Zawsze biedaczka narzekała, że natura nie obdarowała jej takiemi włosami, jakie miały Fela i Historynka. Próbowała chociaż na niedzielę zakręcić loki i teraz ze swej fryzury była zupełnie zadowolona. Żadną miarą nie dawała się przekonać, że gładkie uczesanie codzienne pasowało o wiele lepiej do jej szczupłej twarzyczki.
Wreszcie zjawili się Piotrek i Historynka i wszyscy odetchnęliśmy z ulgą na widok przyzwoitego wyglądu Piotrka, pomimo dużej łaty na spodniach. Twarz miał rumianą, kędzierzawe włosy gładko przyczesane i krawat zawiązany nienagannie, tylko nogi przedstawiały obraz bardziej niepokojący. Na pierwszy rzut oka wyglądały całkiem przyzwoicie, lecz po bliższem obejrzeniu sprawiały wrażenie horendalne.
— Co się dzieje z twojemi pończochami, Piotrek? — zapytał Dan, wybuchając śmiechem.

Portret dziewczyny z kręconymi włosami i dużą kokardą z tyłu głowy

— Ach, nie miałem ani jednej pary całych pończoch — odparł Piotrek swobodnie — bo mama w tym tygodniu nie miała czasu ich pocerować. Dlatego włożyłem dwie pary. Dziury wypadają nie w tem samem miejscu, więc trudno je dostrzec.
— A masz centa na zbiórkę? — indagowała go Fela.
— Mam tylko amerykańskiego centa. Sądzę, że też będzie dobry, prawda?
Fela z wyższością potrząsnęła głową.
— Ach, nie, skądże! Możnaby go wcisnąć ukradkiem jakiemuś sklepikarzowi, albo przekupniowi za jajka, ale nie można takich rzeczy robić w kościele.
— Wobec tego nic nie dam na tacę — postanowił Piotrek — bo drugiego centa nie mam. Zarabiam tylko pięćdziesiąt centów tygodniowo i wszystko wczoraj matce oddałem.
Ale Piotrek musiał mieć centa. Fela nawet chętnieby mu centa dała, bo naogół nie była skąpa i wolała już to, niżby miał iść do kościoła z gołemi rękami. Jednakże Dan ją wyprzedził i pożyczył Piotrkowi centa pod warunkiem, że mu go Piotrek zwróci w przyszłym tygodniu.
W tej samej chwili przeszedł koło nas wuj Roger i wskazując Piotrka, z uśmiechem zapytał:
— „Więc Saul jest także między prorokami?“ Któż cię nawrócił, Piotrku, skoro wszystkie perswazje Oliwji na nic się nie zdały? Widzę, że się sprawdza stare przysłowie, że „piękność potrafi uwiązać nas na włosku“.
Wuj Roger spojrzał znacząco na Felę. Nie rozumieliśmy tego przysłowia, lecz zorjentowaliśmy się, że wuj Roger przypuszcza, iż Piotrek idzie do kościoła tylko ze względu na Felę. Fela dumnie odrzuciła w tył głowę.
— To nie moja wina, że on idzie do kościoła — obruszyła się niechętnie. — To robota Historynki.
Wuj Roger usiadł na schodkach i wybuchnął głośnym śmiechem, którego tak wszyscy nie lubiliśmy. Potrząsnął swą potężną jasną czupryną, przymknął oczy i wymamrotał:
— Nie jej wina! Ach, Felu, Felu, wpędzisz do grobu swego starego wuja, jak się nie ustatkujesz.
Fela obrażona ruszyła naprzód, a my poszliśmy za nią, zabierając z sobą po drodze Sarę Ray.
Kościół w Carlisle był bardzo staroświecki, z kwadratową oplecioną bluszczem wieżą. Ocieniony był wysokiemi wiązami i otaczał go ze wszystkich stron cmentarz, którego mogiły znajdowały się tuż pod oknami kościoła. Chodziliśmy zazwyczaj boczną ścieżką przez cmentarz, obok tego miejsca, gdzie cztery pokolenia naszej rodziny spały w odosobnieniu zieleni, w cieni buków i wiązów.
Była tam mogiła pradziadka Kinga i pomnik z surowego islandzkiego piaskowca, tak porosły bluszczem, że trudem nawet odczytywaliśmy napis, streszczający w kilku słowach całą historję jego życia i kończący się oryginalnym ośmiowierszem, skomponowanym przez wdowę. Wątpię, czy prababka King miała zdolności poetyckie. Gdy Feliks odczytał ten wiersz w pierwszą niedzielę pobytu naszego w Carlisle, zauważył powątpiewająco, że wyglądało to, jak poezja, ale brzmiało całkiem inaczej.
Spała tu również snem wiecznym Emilja, której duch rzekomo błądził po sadzie. Tylko Edyty, która w tak dziwny sposób pocałowała poetę, na cmentarzu nie było. Umarła w dalekim obcym kraju i fale morskie szemrały nad jej mogiłą.
Białe marmurowe płyty ozdobione płaczącemi wierzbami oznaczały miejsce, gdzie pochowani zostali dziadek i babcia King, a niewielka bryła czerwonego szkockiego granitu wznosiła się między grobami ciotki Felicji i wuja Feliksa. Historynka pochyliła się, aby położyć bukiecik fiołków na mogile matki, poczem przeczytała głośno napis na kamieniu:
— „Kochali się za życia, więc i po śmierci nie będą rozłączeni.“
W głosie jej było tyle dźwięku i patosu, że wszyscy odczuliśmy głębokie wzruszenie. W oczach dziewczynek ukazały się łzy, a my, chłopcy doznaliśmy też dziwnego wrażenia, lękając się wzajemnie na siebie spojrzeć. Któż mógłby sobie życzyć piękniejszego napisu na nagrobku, niż ten, który przystrajał mogiły naszej ciotki i wuja? Gdy słuchałem, jak Historynka ten napis odczytywała, w głębi duszy postanowiłem tak postępować w życiu, aby po śmierci na podobny nagrobek zasłużyć.
— Chciałbym i ja mieć rodzinny grób na cmentarzu — szepnął w zamyśleniu Piotrek. — Niestety, nie może być o tem mowy. Craigowie zazwyczaj bywają tam chowani, gdzie umierają.
— A jabym chciał być tu pochowany — westchnął Feliks — ale żeby to nie nastąpiło jeszcze zbyt prędko — dorzucił przyciszonym głosem, gdyśmy się kierowali w stronę kościoła.
Kościół wewnątrz był równie staroświecki, jak nazewnątrz. Stało w nim kilkanaście prostych ławek z drzewa bukszpanowego, kazalnica była w kształcie butelki do wina i opadała stromo ku nawie kilku wąskiemi stopniami. Ławka wuja Aleca znajdowała się w głębi głównej nawy, tuż w pobliżu kazalnicy.
Pojawienie się Piotrka nie wzbudziło ogólnego zainteresowania, na jakie byliśmy przygotowani. Nikt właściwie zdawał się go nie dostrzegać. Światła nie były jeszcze zapalone i cały kościół tonął w przyjemnym półmroku. Nadworze niebo było purpurowe, złociste i srebrno-zielonawe, z delikatnemi pasami różowych obłoczków, przepływających nad wierzchołkami wiązów.
— Czyż tu nie jest cudownie i uroczyście? — wyszeptał z nabożeństwem Piotrek. — Nie miałem pojęcia, że w w kościele jest tak przyjemnie.
Fela skrzywiła się niechętnie, a Historynka trąciła go nogą, aby przypomnieć, że w kościele nie wolno rozmawiać. Piotrek wyprostował się i siedział już nieruchomo przez cały czas trwania nabożeństwa. Nikt chyba nie potrafiłby się lepiej zachowywać. Ale, gdy nabożeństwo się skończyło i gdy rozpoczęto zbiórkę, Piotrek uczynił coś takiego, na co nikt z nas nie był przygotowany.

Elder Frewen, wysoki blady jegomość, o długich bokobrodach piaskowego koloru, ukazał się u wejścia do naszej ławki, trzymając w ręku tacę. Znaliśmy wszyscy Eldera Frewena i lubiliśmy go bardzo. Był on kuzynem ciotki Janet i dość często ją odwiedzał. W dzień powszedni bywał zazwyczaj wesoły i beztroski, lecz w niedzielę miał minę wyjątkowo uroczystą, co nas przeważnie ogromnie bawiło. Najwidoczniej ubawiło to również Piotrka, bo rzucił swego centa na tacę i wybuchnął nagle głośnym śmiechem!
Szkic odświętnie ubranego mężczyzny, zbierającego pieniądze na tacę od dzieci siedzących w kościelnej ławce

Wszyscy obecni spojrzeli na naszą ławkę. Jeszcze do dzisiaj dziwię się, że Fela nie umarła z wielkiego zgorszenia. Historynka pobladła, a Celinka poczerwieniała. Co do biednego, nieszczęśliwego Piotrka, to trudno opisać wyraz zawstydzenia, jaki się odmalował na jego twarzy. Przez cały czas pobytu w kościele ani na chwilę nie podniósł już głowy, a później przez nawę i cmentarz szedł za nami, jak zbity pies. Żadne z nas nie powiedziało ani słowa, dopóki nie dotarliśmy do drogi, znaczącej się bielą w srebrzystej poświacie księżyca. Wówczas Fela przerwała martwą ciszę, zwrając się z wymówką do Historynki:
— A mówiłam ci!
Historynka nie odpowiedziała. Piotrek teraz przysunął się do niej.
— Strasznie mi przykro — wyszeptał ze skruchą. — Wierz mi, że nie chciałem się roześmiać. Śmiech wziął się niewiadomo skąd, zanim zdążyłem się opanować. Było to tak...
— Bądź łaskaw nie mówić do mnie — zawołała Historynka chłodno, usiłując zapanować nad gniewem. — Bądź sobie Metodystą, Mahometaninem, czem ci się podoba! Mnie tam wszystko jedno! Upokorzyłeś mnie!
Odeszła z Sarą Ray, a Piotrek wrócił do nas z przerażoną miną.
— Co ja jej takiego zrobiłem? — zapytał szeptem. — Co znaczy to słowo, które mi powiedziała?
— Ach, mniejsza o to — rzekłem gniewnie, bo czułem, że Piotrek nas skompromitował. — Wściekła jest i nic dziwnego. Dlaczego zachowałeś się tak głupio, Piotrku?
— Ależ ja nie chciałem. Przedtem dwa razy śmiać mi się zachciało, a jednak uspokoiłem się. Przypomniałem sobie opowiadanie Historynki na śmiech mi się zebrało, więc nie powinna się na mnie gniewać. Niech nie opowiada takich historyj o ludziach, jeżeli nie chce żebym się śmiał na ich widok. Gdy spojrzałem na Samuela Warda, przypomniało mi się, jak zasnął pewnego razu na przyjęciu, jak się potem obudził i zaczął się modlić, aby Bóg czuwał nad nim, żeby już więcej przy ludziach nie zasypiał. Przypomniałem sobie Historynkę, jak nam to opowiadała i strasznie mi się zachciało śmiać. A potem spojrzałem na kazalnicę i przyszło mi na myśl inne jej opowiadanie, o starym szkockim księdzu, który był tak gruby, że nie mógł się przecisnąć wąskiemi drzwiczkami, więc szepnął do drugiego księdza, ale tak, żeby wszyscy szłyszeli: „Te drzwi kazalnicy są zrobione dla duchów“ i znowu śmiać mi się zachciało. A potem przyszedł pan Frewen i przypomniałem sobie historję o jego bokobrodach; jak to, kiedy jego pierwsza żona umarła, począł się starać o względy Celji Ward, a Celja oświadczyła, że nie zaślubi go, dopóki nie zgoli bokobrodów. On jednak nie zgolił z prostego uporu. Aż pewnego razu pochylił się nad ogniem i z jednej strony opalił sobie cały zarost, więc wszyscy już byli pewni, że z drugiej strony również się ogoli. On jednak dalej był uparty i chodził z jednym bokobrodem, dopóki mu ten drugi nie odrósł. Celja wreszcie skapitulowała i została jego żoną, bo doszła do wniosku, że uporu jego niczem przełamać nie zdoła. Właśnie przypomniałem sobie tę historję i przyszło mi na myśl, jakby to wyglądało, gdyby pan Frewen stanął teraz przed nami z jednym bokobrodem. Nie zdołałem się opanować i wybuchnąłem głośnym śmiechem.
I my teraz wybuchnęliśmy śmiechem wśród drogi, ku wielkiemu zgorszeniu pani Abrahamowej Ward, która przejeżdżała obok nas i która nazajutrz przyszła do ciotki Janet, skarżąc się, że „zachowywaliśmy się skandalicznie“ po drodze z kościoła do domu. Byliśmy wielce zawstydzeni, bo istotnie w niedzielę po nabożeństwie powinno się wracać do domu w skupieniu, ale jak powiada Piotrek, „śmiech wziął się niewiadomo skąd“.
Nawet Fela się śmiała. Okazało się, że nie była wcale tak bardzo zagniewana na Piotrka, jak przypuszczaliśmy. Szła nawet przy nim i pozwoliła mu nieść swoją Biblję, przytem rozmawiali z sobą bardzo poufale. Może przebaczyła mu łatwiej dlatego, że sprawdziły się jej przepowiednie i że odniosła zdecydowany triumf nad Historynką!
— Mam zamiar stale chodzić do kościoła — powiedział jej Piotrek. — Bardzo mi się tam podoba. Nabożeństwa są o wiele ciekawsze, niż przypuszczałem i ogromnie lubię śpiewy. Będę musiał wreszcie zdecydować się, czy zostać Prezbiterjaninem, czy też Metodystą. Myślę, że będzie najlepiej, jak zapytam o to księdza.
— Ach, nie, tego nie rób — zawołała Fela z przerażeniem. — Księża nie lubią, jak się ich nudzi takiemi pytaniami.
— Dlaczego nie? Przecież są od tego księżmi, żeby wskazywali ludziom najbliższą drogę do nieba!
— Tylko dorośli mogą ich pytać o takie rzeczy, ale dla małych chłopców to stanowczo nie wypada, szczególnie dla chłopców do posług.
— Nie rozumiem dlaczego? Zresztą przypuszczam, że i takby z tego niewielki był pożytek, bo to jest przecież ksiądz prezbiterjański i napewno kazałby mi zostać Prezbiterjaninem, a znów ksiądz Metodysta, namawiałby mnie, abym przystąpił do jego sekty. Powiedz, Felusiu, jaka jest różnica między nimi?
— Ja... ja sama nie wiem odparła — Fela zażenowana. — Sądzę, że dzieci nie mogą rozumieć takich spraw. Przypuszczam, że musi być duża różnica, oczywiście, ale nie mam pojęcia jaka. W każdym razie ja jestem Prezbiterjanką i ogromnie się z tego cieszę.
Szliśmy przez pewien czas w milczeniu, każde zajęte swojemi myślami. Nagle padło całkiem nieoczekiwane pytanie ze strony Piotrka.
— A jak Pan Bóg wygląda? — zapytał.
Okazało się, że nikt z nas nie miał pojęcia.
— Historynka napewno będzie wiedziała odezwała się Celinka.
— Ale i jabym chciał wiedzieć — westchnął Piotrek ze smutkiem. — Chciałbym kiedyś zobaczyć wizerunek Pana Boga. Wówczas napewno byłby dla mnie bardziej rzeczywisty.
— Sama jestem ciekawa jak On wygląda — wyznała nam szczerze Fela. Zdawać się mogło, że nawet Fela po raz pierwszy w życiu zaczęła poważniej myśleć.
— Widziałem wizerunki Pana Jezusa — szepnął Feliks w zamyśleniu. — Wygląda zupełnie, jak człowiek, tylko ma twarz piękniejszą i taką dobrą. Teraz dopiero przyszło mi na myśl, że nigdy nie widziałem wizerunku Pana Boga.
— No, jeżeli w Toronto niema Jego obrazu, to tutaj napewno nie będzie — doszedł do wniosku Piotrek wielce rozczarowany. — Wizerunek djabła to raz widziałem — dodał po chwili. — Był taki obrazek w książce, którą miała ciotka Jane. Dostała ją jako nagrodę w szkole. O, moja ciotka Jane była bardzo mądra!
— Ale ta książka nie musiała być wcale mądra, jeżeli w niej był taki obrazek — mruknęła Fela.
— Właśnie, że książka była bardzo dobra. Moja ciotka Jane nie trzymałaby w domu głupiej książki — oburzył się Piotrek.
Nie chciał już dalej dyskutować na ten temat ku naszemu wielkiemu rozczarowaniu. Bo przecież my nie widzieliśmy nigdy takiego obrazka i opowiadaniem Piotrka byliśmy nawet zaciekawieni.
— Poprosimy Piotrka, żeby to dokładnie opowiedział, jak będzie w lepszym humorze — szepnął mi na ucho Feliks.
Sara Ray pożegnała się z nami przy swoim domu, a ja pobiegłem za Historynką i razem już wdrapywaliśmy się na pagórek. Odzyskała już humor zupełnie, lecz ani słowem nie wspominała o Piotrku. Gdyśmy dotarli do naszej ścieżki i mijaliśmy wierzbę dziadka Kinga, powiała ku nam upojna woń od strony owocowego sadu. Widzieliśmy dokładnie długi szereg drzew, bielejących w poświacie księżyca. Wydało nam się, że ten sad właśnie jest zupełnie inny od tych wszystkich sadów, jakie znaliśmy. Byliśmy zbyt młodzi, aby głębiej analizować doznawane wrażenie. W późniejszych latach zrozumieliśmy, że ten specyficzny urok naszego sadu pochodził stąd, że nietylko jabłonie w nim kwitły, lecz kwitła w nim miłość, wiara, radość, szczęście i smutek tych wszystkich, którzy ten sad założyli i później spacerowali po nim.
— Sad wydaje się całkiem inny przy świetle księżyca — szepnęła Historynka w rozmarzeniu. — Jest taksamo kochany, ale inny. Gdy byłam jeszcze bardzo mała, wierzyłam, że rusałki urządzają w nim tańce podczas księżycowych nocy. Chciałabym i teraz w to wierzyć, ale jakoś nie mogę.
— Dlaczego?
— Ach, bo tak trudno uwierzyć w to, o czem się wie, że nie jest prawdą. Przecież to wuj Edward powiedział kiedyś, że rusałki nie istnieją. Miałam wtedy siedem lat. Wuj Edward jest księdzem, więc napewno mówił prawdę. Miał słuszność, że mi o tem powiedział, nie winię go o to, ale od tego czasu byłam już trochę inna w stosunku do wuja Edwarda.
Ach, czy zawsze „stajemy się inni“ w stosunku do ludzi, którzy niszczą nasze iluzje? Czyż będę mógł kiedykolwiek wybaczyć owemu brutalowi, który mi pierwszy powiedział, że św. Mikołaj nie istnieje? Był to chłopiec starszy ode mnie o trzy lata i najprawdopodobniej jest teraz najpożyteczniejszym i najbardziej szanowanym członkiem społeczeństwa, dla mnie jednak nazawsze zostanie brutalem!
Przed domem wuja Aleca czekaliśmy na resztę towarzystwa. Piotrek czuł się dalej jakoś nieswojo, lecz gniew Historynki zupełnie już przygasł.
— Piotrek, zaczekaj na mnie — zawołała.
Zbliżyła się i wyciągnęła doń rękę.
— Przebaczam ci, — rzekła łaskawie.
Obydwaj z Feliksem doszliśmy do wniosku, że warto byłoby ją obrazić, aby później przebaczyła w ten sposób, tym swoim dźwięcznym, melodyjnym głosem. Piotrek gorączkowo chwycił ją za rękę.
— Coś ci powiem, Historynko. Strasznie żałuję, że śmiałem się w kościele, ale możesz być spokojna, bo to się więcej nigdy nie powtórzy. Będę chodził do kościoła i do Szkoły Niedzielnej regularnie i co wieczór będę odmawiał pacierz. Pragnę być taki, jak wy wszyscy. Jeszcze ci chciałem coś powiedzieć! Przypomniałem sobie, w jaki sposób ciotka Jane dawała lekarstwo swemu kotowi. Trzeba zmieszać proszek z posiekaną słoniną i obłożyć kotu łapy i grzbiet. Wówczas zacznie się lizać, bo przecież nie znosi wilgotnej szerści. Jeżeli Paddy do jutra nie będzie się czuł lepiej, to możemy spróbować.
Oddalili się ramię przy ramieniu alejką wysadzaną jodłami, którą srebrzyły teraz promienie księżyca. Cisza panowała wśród pól i łąk i taka sama cisza wstąpiła do naszych dziecięcych serc.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.