Historya (Krasicki, 1830)/Xięga II/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł Historya (Krasicki, 1830)
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII. Po dość przeciągłej podróży stanąłem nakoniec w stołecznem mieście naówczas Nan-king 26go Maja o godzinie drugiej po południu. U bramy urzędnik wojskowy mający straż, wyszedł ku mnie pytając się, kto jestem? i skąd przychodzę? Pokazałem list cesarski, przed którym znowu i ja, i officer i cała warta biliśmy czołem o ziemię dziewięć razy. Jak się te obrządki skończyły, przyszedł zawołany drugi urzędnik, biliśmy znowu czołem o ziemię, na końcu powiedział, iż mnie zaprowadzi do domu dla mnie wyznaczonego.
Nim tam stanąłem, jechaliśmy przez miasto, zawsze w niezmiernym tłoku pospólstwa, więcej jak godzin cztery. Domy nie były tak wspaniałe i wyniosłe, jak miast europejskich, ale ochędóztwo wydawało się nawet powierzchowne : lubo wszystkie prawie były z drzewa, miały przecie okazałość zewnętrzną. Gdym był w gospodzie wyznaczonej, zastałem tam dwóch ludzi do posługi, i wszelką wygodę, żem zaś był ubrany po chińsku, uniknąłem subiekcyi z ciekawości ludowi zwyczajnej, gdy pierwszy raz cudzoziemca widzą; przecież fizyonomia moja zdarzyła mi kilku natrętów, których ledwom się mógł pozbyć.
Przez dwa dni nikt mię nie nawiedził; urzędnik zaś ów, który mnie osadził w tym domu, ostrzegł przy odejściu, żebym póty nie wychodził, póki mnie nie nawiedzi, i powtórnych rozkazów z sobą nie przyniesie. Przyszedł trzeciego dnia rano, i wsiedliśmy na konie mając jechać, jak mi mówił, do rządcy najwyższego miasta, zwanego po tamtejszemu Tchi-Fou. Dóm jego był obszerny i wspaniały, nimeśmy przyszli do sali audyencyonalnej, trzeba było przejść pierwej przez dwa podwórza drzewami wkoło obsadzone, w obudwóch wielkie było mnóztwo, tak domowników, jako i tych, którzy się tam dla interesów swoich udawali.
Gdyśmy się ku sali zbliżyli, ostrzegł mnie mój przywódca, żebym się trzy razy do samej ziemi schylił, po każdym ukłonie rękę prawą na głowie położył, a lewą do góry podniósł. Uczyniłem tak, postrzegłszy rządcę. Był to starzec poważny, ubrany w długie suknie z rękawami do samej ziemi. Materya sukien była jedwabna w kwiaty, na piersiach miał jak tablicę, na której był smok haftowany bez pazurów, ta bowiem dystynkcja samemu cesarzowi służy. Wstał z krzesła, gdy nas obaczył, i przybliżywszy się ku mnie, położył rękę na piersiach. Kazał mi zatem siąść wedle siebie, i z wielką ludzkością zaczął się wypytywać o moim kraju, i przyczynie podróży do państwa Chińskiego. Jestem Rzymianin, rzekłem; i z niezmiernem podziwieniem usłyszałem drugą kwestyą : co to za naród Rzymianie? i w których stronach ich kraj? Nie chcąc ujść za fałszerza, odpowiedziałem, iż kraj Rzymski był ku zachodowi, rząd monarchiczny, obszerność znaczna. Spytał mnie zatem, czy ten kraj tak rozciągły, jak prowincya Kiang-nau? Rzekłem, iż rozciągłości tej prowincyi dobrze nie wiem, ale rozumiem, iż jest większy. Wiele innych było jeszcze pytań jego, na niektóre odpowiedzieć przyzwoicie nie mogłem, ile niewiadomy zwyczajów i historyi Chińskiej.
Przez cały czas rozmowy, sekretarz przy stoliku siedzący odpowiedzi moje notował, co mnie do tym większej ostrożności w odpowiadaniu przywiodło. Ostatnie było pytanie: co mnie za interes do ich kraju przywiódł? Rzekłem : hazard; ale mam go za szczęśliwą życia mojego okoliczność, żem naród tak liczny, możny, ludzki, rządny i doskonały obaczył. Postrzegłem, że ta odpowiedź ukontentowała staruszka; sekretarz ją zapisał; mnie Tchi-fou na obiad zaprosił.
Dyskursa u stołu były poważne i uczciwe, zmierzały najbardziej do obyczajności i rządów; wydawała się tak w gospodarzu, jako i stołownikach wielka modestya, znać jednak było mimo tę powierzchowną skromność, nader wielką o sobie opinią. Dziwowali się naprzykład, iż nie będąc Chińczykiem, mogłem przecie na ich pytania odpowiadać, i do powszechnego ich dyskursu przykładać się niekiedy mojem zdaniem. Skończyła się uczta, a po dość długiej konwersacyi, że czas dania audyencyi publicznej następował, pożegnał mnie rządca, i przykazał mojemu przystawcy, żeby mi na niczem nie schodziło, gdyż taka jest wola cesarska.
Po kilku dniach przyjechał do mnie jeden z Mandarynów, i wraz z nim jechałem do pałacu cesarskiego. Ten w ohszerności swojej równać się mógł największym miastom, podwórz sześć przeszliśmy, otoczonych galeryami i przystankami według tamtejszego zwyczaju, w siódmym staliśmy więcej, niż dwie godziny. Wtem dał się słyszeć odgłos muzycznych instrumentów, i zaraz wszyscy padli na kolana. Gdy się coraz zbliżała muzyka, schylili głowy, a skoro cesarz na tronie usiadł, za daniem znaków, biliśmy dziewięć razy o ziemię czołem. Szli przedemną posłowie koreanów, Tunkina i Miaossy. Przyszła na mnie kolej, wziął mnie zatem pod rękę jeden z Mandarynów, i zaprowadził do sali wspartej na kolumnach, gdzie cesarz siedział.
Byłto człowiek młody, i ile mogłem miarkować, nie oznaczał więcej nad lat 24. Twarz jego była wdzięczna, suknie długie, ale osobliwym krojem, kolor ich żółty, który samej tylko familji cesarskiej nosić się godzi. Stało około tronu kilka przedniejszych Mandarynów, z tych jeden do mnie przystąpił, mówiąc : żebym się wraz z nim ku tronowi zbliżył. Uczyniłem to, a cesarz pilnie się mojej twarzy i całej postaci wprzód przypatrzywszy, rzekł : człowiek, bo gada; ale musi być rodzaj inszy. Pytał mnie zatem, jeżelim umiał język jakowy, niżelim się nauczył gadać w Chinach? Powiedziałem, że umiem język mój własny, kazał mi nim mówić; zacząłem więc życzyć mu zdrowia, lat długich, szczęśliwego panowania; nie dał mi dokończyć, tak się zaczął wielce śmiać, ja zmięszany umilkłem.
Postrzegł to, i rzekł : nie godzi się naśmiewać z cudzych przywar. Ojcowie nasi kazali mieć w uczciwości przychodniów. Zaczął potem wypytywać się o Rzymianach, znać już informowany z indagacyi u rządcy. Odpowiedziałem skromnie na pytania. Gdy muzyka grać zaczynała, pytał, jeżeli mi się podoba? rzekłem : wielce; czy mają Rzymianie? rzekłem : wcale inszą, nie tak przecie wdzięczną. Przy odejściu obrócił się ku mnie, mówiąc : że o woli jego przez Tchi-fou będę informowanym. Ruszył się z tronu, my padłszy na kolana uderzyliśmy według zwyczaju dziewięć razy czołem o ziemię. A gdy się ta ceremonia skończyła, przyniesiono mi od cesarza suknią jedwabną, w którą mnie obleczono, i tak powróciłem do domu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.