Henryka/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor François Coppée
Tytuł Henryka
Wydawca Drukarnia S. Lewentala
Data wyd. 1889
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Kassylda Kulikowska
Tytuł orygin. Henriette
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.

Kiedy proboszcz dał ostatnie błogosławieństwo i pokropił ciało wodą święconą, przyjaciele i znajomi nieboszczyka a wielkoświatowcy paryzcy, wyszedłszy z kościoła, zgromadzili się na placu Świętego Tomasza z Akwinu, tworząc niewielkie grupy, i zaczęli swobodnie gawędzić, uszczęśliwieni, że po mszy, nieskończenie długiéj, mogli nareszcie z duszącéj atmosfery kadzideł wydostać się na świeże, ostre powietrze, ożywione promieniami marcowego słońca.
— Ten biedny Bernard.... Jednakże to nieprzyjemnie w czterdziestym drugim roku życia zwinąć swoje manatki!
— Zapewne. Ale téż przyznaj, że się wcale nie szanował. On-to dopiéro umiał hulać! co?
— Wydeptał ścieżkę na kobiercu schodów Bignon.
— Podobno umarł z wyniszczenia?....
— Przetrawił się, spopielił!.... Karty, kobiety, wino.... Życie iście szatańskie... Czy nie nadszarpnął cokolwiek majątku?
— Bynajmniéj. Niedawno odziedziczył właśnie po jakiejś staréj ciotce sześćkroć sto tysięcy franków. Zdaje się nawet, że zostawił znaczną fortunę żonie i synowi.
— W takim razie piękna pani Bernard wkrótce wyjdzie za mąż.
— Kto wié? Może i nie, ze względu na syna. Podobno ubóztwia swego malca.
W ogóle, niebardzo żałowano tego nieboszczyka pierwszéj klasy, chowanego z całym możliwym przepychem pogrzebowym, na jaki się składają: msza śpiewana, kwiaty nicejskie, kagańce o zielonych płomykach wkoło katafalka i najwspanialszy, jaki być może, mistrz ceremonii! Mężczyzna ogromny, z grobowym wyrazem twarzy, białemi faworytami, jak stary par angielski, człowiek nieoceniony, używany przez zarząd pogrzebowy w ważnych tylko chwilach, a który, jeśli chcecie nawet, grał niegdyś na prowincyonalnych scenach szlachetnych ojców!
Mimo całéj téj okazałości, nieboszczyk pan Bernard des Vignes, deputowany i członek rady głównéj w Mayenne, dawny oficer dragonów, kawaler Legii honorowéj i t. d., był oceniany wedle swych zasług przez ludzi, mających z nim bliższe zetknięcie, a którym czarne ubranie i czarne rękawiczki, jakie przywdzieli na ten obrzęd, nie przeszkadzały wypowiadać półgłosem zdań niezupełnie pochlebnych.
Bo téż w istocie zmarły był hulaką najzwyczajniejszym, bez wdzięku, bez elegancyi, prawdziwym parafianinem, mimo piętnastu lat spędzonych w Paryżu. Nic pospolitszego nad jego dzieje. Bogaty, w dwudziestym ósmym roku życia poślubił córkę senatora korsykańskiego, osobistego przyjaciela Napoleona III, uroczą pannę Antonini, któréj piękność trausteweranki zachwycała w swoim czasie Tuileries i Compiègnes. Przez jakiś czas kochał ją po swojemu. Potém nagle ogarnęła go niedorzeczna i nieuzasadniona zazdrość o żonę, podał się o uwolnienie ze stopnia porucznika dragonów cesarzowéj, zakopał w swoich dobrach, gdzie nabrał prostaczych zwyczajów, nie zdejmował prawie myśliwskich butów i palił przy obiedzie fajkę, wychylając przy czarnéj kawie niezliczoną ilość kieliszków likieru. Urodził mu się syn, jedyna pociecha pani Bernard, zaniedbanéj wkrótce przez tego rozpustnika garnizonowego, który już w dwa lata po ślubie robił częste wycieczki do Paryża, aby się nurzać w wielkomiejskiém błocie, lub na wsi, na polowaniu, oddawać się swawoli, poprzestając na spożyciu jajecznicy na brudnéj ławie, w pierwszéj lepszéj chacie.
Pierwszy wystrzał armatni podczas wojny 1870 roku odbił się jednakże echem w duszy tego brutalnego hulaki i przypomniał mu, że był niegdyś żołnierzem. Jako dowódzca ruchawki, bił się dzielnie, zyskał ranę i krzyż, a na wyborach był wysłany do Izby ze swego departamentu. Ale jako istota bezmyślna, trzymał się zawsze większości. Z reakcyonisty stał się oportunistą, przerzucał się kolejno z lewicy do prawicy, przemawiał tylko wtedy, kiedy żądał zamknięcia posiedzenia, mimo tego, zawsze był nanowo wybierany. Zmuszony zajęciami do ciągłego przebywania w Paryżu, puścił cugle swemu temperamentowi i oddał się ostatecznéj rozpuście.
Wtedy-to pani Bernard została zupełnie zaniedbaną i widywała rzadko i tylko przy obiedzie tego męża, którego nie kochała nigdy, a teraz nim gardziła. Zbyt uczciwa, by się mścić, zbyt dumna, by się żalić, unikała towarzystwa i prawie wiecznie sama w obszerném swém mieszkaniu przy ulicy Malaquais, poświęciła się wyłącznie wychowaniu syna, który, jako przychodni, uczęszczał na kursa do liceum Ludwika Wielkiego i odznaczał się niezwykłą i przedwcześnie rozwiniętą intelligencyą. Należała do rzędu tych matek, które uczą się greckiego i łaciny, żeby poprawiać ćwiczenia swych dzieci i przesłuchywać ich lekcyi. Mówiono o niéj z uwielbieniem; bo te kilka kobiet, z któremi była połączona ściślejszemi stosunkami przyjaźni, nie mogły być zazdrosne o ukrywającą się piękność, piękność nietkniętą jednak biegiem czasu, któréj trzydziestka nadała pełną życia bladość wytwornego marmuru i na któréj ani wiek, ani smutek, nie zostawiły najmniejszego śladu. Jéj niedolę, znoszoną z taką odwagą i godnością, podawano wszędzie jako przykład, a oszczerstwo i złośliwość paryzka nawet półuśmiechem nie podkreślała nazwiska pułkownika de Voris, współtowarzysza jéj męża, którego uczucia dla pani Bernard des Vignes, nacechowane najwyższą czcią, ośmielały się objawiać rzadkiemi bardzo odwiedzinami.
Nareszcie skończyły się długie męczarnie biednéj kobiety. Bernard, gruby Bernard, jak go nazywali jego klubowi przyjaciele, został zabity silniejszą niż zwykle niestrawnością, spowodowaną przejedzeniem się truflami, i na progu świątyni, przy wspaniałéj trumnie, na którą czekał karawan, utworzył się tłum dla wysłuchania mowy pogrzebowéj.
Ale, kiedy na kazalnicy wygłaszano kłamstwa, „dobry Francuz, niezwyciężony żołnierz, światły patryota,” wszyscy ci światowcy, znudzeni nieboszczykiem, którym się już zawiele zajmowano, myśleli co najwyżéj — jeśli w ogóle o czémkolwiek myśleli — o pięknéj i bogatéj wdowie, wolnéj nareszcie; a kiedy obrzęd się skończył i zgromadzeni zaczęli się rozchodzić, setki razy przy pożegnaniu dało się słyszéć to zdanie:
— Piękna pani Bernard, od dziś za rok niespełna, wyjdzie zamąż.... Czy chcesz się założyć?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: François Coppée i tłumacza: Kassylda Kulikowska.