Han z Islandyi/Tom III/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Han z Islandyi
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Biesiada Literacka
Data wyd. 1912
Druk Drukarnia Synów St. Niemiry
Miejsce wyd. Warszawa
Tytuł orygin. Han d’Islande
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.
Niech kto chce goreje pod. tym ogniem ukrytym.
Brantôme.

— Otwórz okno, moja córko, te szyby są tak ciemne, a ja chciałbym widzieć trochę światła dziennego.
— Dziennego światła, mój ojcze? Już noc się zbliża.
— Jeszcze widać promienie słońca na wzgórzach, otaczających zatokę. Potrzebuję odetchnąć świeżem powietrzem przez kraty mojego więzienia. Niebo jest tak czyste!
— Mój ojcze, nadchodzącą burzę widać na horyzoncie.
— Burzę, Ethelo? Gdzież ty ją widzisz?...
— Właśnie dlatego, że niebo jest tak czyste, mój ojcze, sądzę, że będzie burza.
Starzec spojrzał na młodą dziewicę ze zdziwieniem.
— Gdybym tak myślał w mojej młodości — rzekł — nie dostałbym się tutaj.
Później dodał głosem mniej wzruszonym:
— To, co mówisz, jest słuszne, ale niewłaściwe twemu wiekowi. Nie pojmuję, w jaki sposób twój młody rozsądek podobny jest do mego starego doświadczenia.
Ethel spuściła oczy, jak gdyby ją zmieszała ta uwaga, tak prosta i poważna. Jej ręce złożyły się boleśnie, a głębokie westchnienie podniosło piersi.
— Moja córko — rzekł więzień — od kilku dni jesteś tak bladą, jak gdyby życie nie ogrzewało nigdy krwi w twoich żyłach. Od pewnego czasu zbliżasz się do mnie co rano z oczami czerwonemi i spuchniętemi, które widać płakały i nie zamknęły się w nocy. Wiele już dni, Ethelo, spędzam w milczeniu, a głos twój nie stara się wyrwać mnie z posępnej zadumy o przeszłości. Jesteś smutniejszą ode mnie, a jednak nie dźwigasz, jak twój ojciec, całego życia próżni i nicości. Smutek otacza twoją młodość, nie powinien jednak mieć przystępu aż do twego serca. Poranne chmury szybko się rozpraszają. Jesteś w tym okresie życia, w którym w marzeniach naszych tworzymy sobie przyszłość, niezależną od teraźniejszości, jakąkolwiekby ona była. Cóż ci więc jest, moja córko? Dzięki jednostajności więzienia, wolną jesteś od wszelkich nieprzewidzianych nieszczęść. W czemże zbłądziłaś? Nie sądzę bowiem, abym ja był powodem twojego smutku; powinnaś już była przywyknąć do mego nieszczęśliwego położenia. Wprawdzie nadziei niema w mojej mowie, nie jest to jednak powodem, abym w twoich oczach miał widzieć rozpacz.
Gdy mówił w ten sposób, jego głos surowy nabrał ojcowskiej czułości. Ethel stała przed nim milcząca; nagle odwróciła się, uklękła na kamieniach i twarz ukryła w dłoniach, jak gdyby dla stłumienia łez i łkań, które wyrywały się z jej piersi.
Zbytek boleści przepełniał serce nieszczęśliwej dziewicy. Co uczyniła takiego złowieszczej nieznajomej, że ta odkryła jej tajemnicę, która zniweczyła całe jej życie? Gdyż od czasu, jak poznała całe nazwisko Ordenera, oczy biednej nie znały snu, ani jej dusza spokoju.
Noc jej tylko przynosiła tę ulgę, że mogła płakać swobodnie. Stało się więc! Nie dla niej już był ten, do którego należały wszystkie jej wspomnienia, boleści, wszystkie jej modlitwy; ten, którego w marzeniach uważała już za swego małżonka. Ów wieczór bowiem, kiedy Ordener z taką tkliwością tulił ją w swoich objęciach, w jej myślach był już snem tylko. I istotnie, każdej nocy sen ten widziała. Miłość więc, którą czuła dla nieobecnego kochanka, była występną... Ordener był narzeczonym innej! A któż zdoła wypowiedzieć, co uczuło to serce dziewicze, kiedy nieznane i dziwaczne uczucie zazdrości wcisnęło się doń, jak zjadliwa żmija; kiedy podczas długich chwil bezsennych poruszała się na pałacem ją łożu, wystawiając sobie, że jej Ordener może w tej samej chwili był w objęciach innej kobiety, piękniejszej, bogatszej i szlachetniejszej niż ona?
— Byłam szaloną — mówiła do siebie — sądząc, że on miał się dla mnie na śmierć narażać! Ordener jest przecież synem vicekróla, potężnego magnata, a ja jestem tylko biedną uwięzioną, pogardzonem dzieckiem wygnańca. Udał się zapewne, aby zaślubić swą piękną narzeczonę, córkę kanclerza, ministra, dumnego hrabiego!... Więc mnie zwiódł mój Ordener... O Boże! któżby śmiał pomyśleć, że ten głos tak może zawieźć?
Biedna Ethel zalewała się łzami, bo zdawało się jej, że widzi Ordenera, który stał się bożyszczem dla całej jej istoty; Ordenera, prowadzącego do ołtarza piękną swą małżonkę i zwracającego się do niej z uśmiechem, który niegdyś był całem jej szczęściem.
Lecz ta niewypowiedziana rozpacz ani na chwilę nie zagłuszała w jej sercu przywiązania do ojca. Szlachetna dzieweczka najheroiczniejsze czyniła usiłowania, żeby swą boleść ukryć przed nieszczęśliwym starcem. Boleść bowiem najdotkliwszą się staje, gdy staramy się hamować jej wybuchy, a ukrywane łzy stokroć bardziej są gorzkie od tych, jakie wylewamy swobodnie. Od wielu już dni milczący starzec spostrzegł zmianę w swojej Etheli, a życzliwe pytania, jakie jej zadawał, sprawiły nakoniec, że z jej oczu trysnęły łzy, długo ukrywane w sercu. Ojciec popatrzał czas jakiś z gorzkim uśmiechem na plączącą córkę, a wstrząsając głową, rzekł nareszcie:
— Ethelo, nie żyjesz pośród ludzi, dlaczegóż więc plączesz?
Dzieweczka zdołała powstrzymać w oczach łzy i rzekła z mocą, z nadzwyczajnym wysiłkiem:
— Ojcze mój i panie, przebacz mi: była to chwila słabości.
To powiedziawszy, rzuciła na niego spojrzenie uśmiechnięte, ale uśmiechem boleśniejszym od płaczu, udawszy się zaś w głąb komnaty po Eddę, wróciła, usiadła obok milczącego ojca i otworzyła księgę. Opanowując drżenie głosu, zaczęła czytać; czytania tego jednak nie słyszał ani starzec, ani ona sama. Nareszcie ojciec skinął dłonią.
— Dosyć, już dosyć, moja córko — rzekł.
Ethel zamknęła książkę.
— Ethelo — zapytał Schumacker — czy myślisz czasami o Ordenerze?...
Dzieweczka, zmieszana, zadrżała.
— Tak — mówił dalej — o Ordenerze. który udał się...
— Ojcze mój i panie — przerwała Ethel — po co się mamy nim zajmować? Myślę, jak i ty mój ojcze, że on już nigdy nie powróci.
— Nie powróci, moja córko? Ja tego nie mogłem powiedzieć. Jakieś przeczucie mówi mi właśnie, że go jeszcze zobaczymy.
— Nie tak jednak myślałeś niedawno, ojcze, bo mówiłeś o nim z nieufnością.
— Czyż tak rzeczywiście mówiłem?
— Tak jest, mój ojcze, i ja także jestem twego zdania: mniemam, że on nas zwiódł tylko.
— Że nas zwiódł, moja córko? Tak o nim sądząc postąpiłem, jak wszyscy ludzie, co potępiają, nie mając na to dowodów... Ze strony Urdenera widziałem zawsze oznaki prawdziwej życzliwości.
— A skąd wiesz, mój ojcze, że jego serdeczne słowa nie kryły w sobie podstępnych myśli?
— Ludzie zazwyczaj niechętnie zbliżają się do nieszczęścia i niełaski. Gdyby Ordener nie był mi życzliwym, nie przychodziłby bez szlachetnego celu do więzienia.
— Czy pewny jesteś, mój ojcze — zapytała Ethel drżącym głosem — że bywając tutaj, nie miał on innego celu?
— Jakiż? — podchwycił starzec żywo.
Ethel milczała.
Obwiniać dłużej ukochanego, którego zawsze broniła przed ojcem, było to dla niej za wiele.
— Nie jestem już hrabią Griffenfeld — mówił Schumacker — nie jestem już wielkim kanclerzem Danii i Norwegii, szafarzem łask królewskich i wszechpotężnym ministrem. Jestem nędznym więźniem stanu, wygnańcem, zadżumionym politycznie. Trzeba mieć wiele odwagi, żeby mówić ze mną, nie wzbudzając oburzenia we wszystkich tych ludziach, których kiedyś obsypałem zaszczytami i bogactwy; trzeba poświęcenia, żeby przekraczać próg tego więzienia, jeśli się nie jest ani dozorcą, ani katem; potrzeba heroizmu, moje dziecię, aby przestąpić ten próg, mieniąc się moim przyjacielem. Nie, nie będę niewdzięcznym, jak cały ród ludzki. Ten człowiek zasłużył na moją wdzięczność, choćby dlatego, że widziałem jego twarz zawsze dla mnie życzliwą i słyszałem głos jego pociechę niosący.
Słowa te kilka dni wcześniej, kiedy Grdener w jej sercu był tylko Ordenerem, uszczęśliwiłyby Ethelę; dziś słuchała ich z niewypowiedzianą przykrością. Starzec, po chwili, mówił dalej uroczyście:
— Słuchaj mnie, moja córko, to bowiem, co ci chcę powiedzieć, bardzo jest ważne. Czuję, że niknę powoli; życie ode mnie ucieka. Tak, moje dziecię, mój koniec nadchodzi.
Ethel przerwała mu ze stłumionym jękiem:
— Nie mów tak, mój ojcze! Ulituj się nad twą biedną córką! Czy i ty także pragniesz ją opuścić? Cóż się z nią stanie samą na świecie, bez twojej opieki?...
— Opieka wygnańca! — rzekł starzec wstrząsając głową. — Zresztą o tem właśnie myślałem. Twoje przyszłe szczęście zajmuje mnie bardziej, aniżeli minione przeciwności. Słuchaj mnie i nie przerywaj więcej. Ordener nie zasługuje na to, żebyś go tak surowo sądziła, moja córko; myślałem dotąd, że nie miałaś dla niego wstrętu. Jego powierzchowność jest szczera i szlachetna, co wprawdzie jeszcze niczego nie dowodzi; ale jednak muszę przyznać, że nie zdaje się on być pozbawionym różnych przymiotów, chociaż dostatecznem jest dla niego mieć ludzką duszę, aby w niej ukryć zarodki wszelkich występków i zbrodni. Płomień zawsze wydaje dym.
Starzec zatrzymał się znowu, a wpatrując się w córkę, dodał:
— Czując blizką śmierć, zastanowiłem się nad nim i nad tobą, Ethelo. Jeśli powróci, jak się tego spodziewam... dam ci go za opiekuna i małżonka.
Ethel zadrżała i zbladła. Dopiero w chwili, kiedy marzenie o szczęściu uleciało na zawsze, ojciec chciał je urzeczywistnić. Myśl: „a więc mogłabym być szczęśliwą!“ — podwoiła jej rozpacz. Milczała chwilę z obawy, że nie powstrzyma łez, które błyszczały w jej oczach.
Ojciec czekał na odpowiedź.
— Jakto! — rzekła nareszcie gasnącym głosem — przeznaczałeś mi go za męża, ojcze mój i panie, nie znając jego urodzenia ani nazwiska?
— Nie przeznaczałem, ale ci go przeznaczam, moja córko.
Starzec mówił prawie rozkazująco; Ethel westchnęła.
— Przeznaczam ci go, mówię. Bo cóż mnie obchodzi urodzenie? Nie potrzebuję znać jego rodziny, skoro znam jego samego. Pomyśl tylko: jest to jedyna deska ocalenia dla ciebie. Sądzę, że on, na szczęście, nie ma dla ciebie takiego wstrętu, jaki ty dla niego okazujesz.
Biedna dzieweczka wyniosła oczy ku niebu.
— Wszak mnie słyszysz, Ethelo? Powtarzam, że mnie wcale nie obchodzi jego urodzenie. Jest on zapewne nizkiego pochodzenia, ponieważ tych, co się rodzą w pałacach, nie uczą tego, żeby bywali w więzieniach. Tak, moja córko, nie okazuj dumnego żalu; nie zapominaj, że Ethel Schumacker nie jest już księżniczką Wollin i hrabianką Tongsberg; spadłaś niżej położenia, z którego wyniósł się twój ojciec. Bądź więc szczęśliwą, jeżeli ten człowiek przyjmie twoją rękę, jakąkolwiek jest jego rodzina. Tem lepiej nawet, jeśli jest nizkiego pochodzenia; dni twoje bowiem będą wolne od burz, jakie niepokoiły życie twojego ojca. Będziesz pędziła, zdala od zazdrości i nienawiści ludzkiej, pod nieznanem nazwiskiem, życie ciche i odmienne od mego, bo się skończy szczęśliwiej, aniżeli zaczęło...
Ethel padła na kolana.
— O mój ojcze, litości!
— Co ty mówisz? — spytał starzec z zadziwieniem.
— Na imię nieba, ojcze, nie mów mi o tem szczęściu, bo ono nie dla mnie!
— Ethelo — odparł starzec surowo — nie lekceważ sobie całego twego życia. Odrzuciłem rękę księżniczki krwi królewskiej, z domu Holstein-Augustenburg, a moja duma okrutnie została ukaraną. Ty pogardzasz ręką człowieka nizkiego urodzenia, ale zacnego; strzeż się więc, abyś równie smutniej nie doznała kary.
— Och! — wyszeptała Ethel — gdyby ten człowiek rzeczywiście był tak zacnym!
Starzec powstał i pełen wzruszenia, przeszedł się po pokoju.
— Moja córko — rzekł — wszak to twój ojciec prosi cię o to i rozkazuje. Nie zostawiaj mnie przed moją śmiercią w niepokoju o twoją przyszłość; przyrzeknij mi, że go przyjmiesz za małżonka.
— Będę ci posłuszną, mój ojcze, ale nie spodziewaj się jego powrotu...
— Rozważyłem wszystko i po głosie, jakim wymawiał twoje imię, sądzę...
— Że mnie kocha? — przerwała Ethel z goryczą. — Nie wierz w to mój ojcze.
Starzec odpowiedział jej zimno:
— Nie wiem, czy cię kocha, jak mówisz, ale to wiem, że powróci.
— Porzuć tę myśl, ojcze. Zresztą, gdybyś wiedział kto on jest, nie chciałbyś go może za zięcia.
— Będzie nim, Ethelo, jakiekolwiek jest jego nazwisko i stan.
— A gdyby ten człowiek, mój ojcze, którego uważałeś za pocieszyciela, w którym widziałeś podporę dla twojej córki, był synem jednego z twoich śmiertelnych nieprzyjaciół, synem wicekróla Norwegii, hrabiego Guldenlewa?...
Schumacker cofnął się zdumiony.
— Co ty mówisz? Wielki Boże! Ordener! ten Ordener! To niepodobna!...
Wyraz niewysłowionej nienawiści, jaki zabłysł w przyćmionych oczach Schumackera, zmroził serce Etheli, która w tej chwili żałowała słów swoich po niewczasie.
Cios był zadany. Schumacker stał przez kilka chwil nieruchomy, z założonemi rękami; potem wstrząsnął się cały, jak gdyby go położono na rozpalonym ruszcie; gorejące jego źrenice omal nie wyszły z oprawy, a spojrzenie, utkwione w tafle posadzki, zdawało się usiłować przebić ją na wylot. Nareszcie z jego ust zsiniałych wyrwało się słów kilka, a i te wypowiedziane były głosem tak słabym, jakby je mówił człowiek w głębokim śnie pogrążony.
— Ordener!... Tak, to Ordener Guldenlew! Dalej stary szaleńcze, otwórz swoje objęcia temu zacnemu młodzieńcowi, co cię przychodzi zasztyletować.
Nagle uderzył nogą o ziemię i przemówił grzmiącym głosem:
— Cały więc swój ród niegodny nasłali, aby mnie znieważał w upadku i niewoli! Widziałem już jednego z Ahlefeldów, uśmiechałem się prawie do syna Guldenlewa! Potwory! Któżby to powiedział, że ten Ordener podobną ma duszę i takie nosi nazwisko? Biada mi! Biada mu!
Wyczerpany, upadł na krzesło, a podczas, kiedy z jego zbolałej piersi wyrywały się westchnienia, biedna Ethel, drżąc z przestrachu, płakała u jego nóg.
— Nie płacz, moja córko — rzekł do niej ponurym głosem — pójdź, o! pójdź do mego serca.
I uścisnął ją tkliwie.
Ethel nie wiedziała, jak sobie wytłumaczyć tę pieszczotę w chwili uniesienia, on zaś przemówił po chwili:
— Ty przynajmniej lepiej widziałaś od twego ojca. Ciebie nie odszukały słodkie a jadowite spojrzenia węża. Pójdź, niechaj ci podziękuję za nienawiść, jaką okazałaś dla tego przeklętego Ordenera.
Na pochwałę tak niezasłużoną, Ethel zadrżała.
— Ojcze mój i panie — rzekła — uspokój się...
— Przyrzeknij mi — przerwał Schumacker — że zawsze te same żywić będziesz uczucia dla syna Guldenlewa; przysięgnij mi to!
— Bóg nie każę przysięgać, mój ojcze...
— Przysięgnij, moja córko — powtórzył Schumacker z uniesieniem. — Czy mogę ci zaufać, że w swojem sercu zawsze to samo uczucie zachowasz dla Ordenera Guldenlewa?
Etheli nietrudno było odpowiedzieć:
— Zawsze!
Starzec przyciągnął ją do siebie.
— Szczęśliwy jestem, moja córko, że nie mogąc zostawić ci bogactw, ani zaszczytów, które mi wrogowie wydarli, zostawiam ci przynajmniej nienawiść dla ich rodu. Słuchaj — wydarli oni twemu staremu ojcu jego znaczenie i chwałę, powlekli go w kajdanach na rusztowanie i zarzucając mu wszelkie zbrodnie, kazali przechodzić wszelkie kary. Nędznicy! Władzę, jaką ich obdarzyłem, przeciw mnie zwrócili! Niechaj mnie niebo i piekło usłyszy, niechaj będą przeklęci w życiu, przeklęci w potomstwie.
Umilkł na chwilę; później, uścisnąwszy córkę, przerażoną jego złorzeczeniami, mówił dalej:
— Ale ty, moja Ethelo, co jesteś jedynem mojem dobrem i chwałą, powiedz mi, jakim sposobem miałaś więcej ode mnie przeczucia? Jak odkryłaś, że zdrajca ten nosił jedno z nienawistnych imion, które napisane są żółcią w mojem sercu? Jak odgadłaś tę tajemnicę?
Ethel zbierała siły, ażeby odpowiedzieć, gdy nagle drzwi się otwarły i na progu stanął człowiek czarno ubrany, z hebanową laską w ręku, ze stalowym łańcuchem na szyi, a z nim halabardziści, również w czarnym stroju.
— Czego chcesz? — zapytał więzień szorstko.
Przybyły, nie odpowiadając i nie patrząc na niego, rozwinął długi pergamin, przy którym, na długim sznurze jedwabnym, wisiała pieczęć z zielonego wosku, i odczytał głośno:
— „W imieniu Jego Królewskiej Mości, naszego miłościwego monarchy i pana, Chrystyana, króla! Poleca się Schumackerowi, więźniowi stanu w królewskiej fortecy w Munckholm i jego córce udać się za okazicielem niniejszego rozkazu“.
Schumacker powtórzył zapytanie:
— Czego chcesz ode mnie?
Człowiek czarno ubrany, jednako niewzruszony, brał się już do powtórnego odczytania rozkazu.
— Dość, dość! — przerwał starzec.
Poczem wstawszy, dał znak Etheli zdziwionej i przestraszonej, aby wraz z nim udała się za tą żałobną eskortą.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.