Guzik z kamei/Barnes odkrywa obiecujący ślad

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Rodrigues Ottolengui
Tytuł Guzik z kamei
Podtytuł Powieść
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. ok. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. An Artist in Crime
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



ROZDZIAŁ SZESNASTY.
BARNES ODKRYWA OBIECUJĄCY ŚLAD.

Nazajutrz po ślubie wyjechali nowożeńcy na Zachód, przyrzekłszy Mrs. Remsen i Dorze spotkać się pod koniec lata w Białych Górach. Z początkiem lipca udały się panie Remsen i państwo Rawlston do Jeffersonu, małego miasteczka w New Hampshire u stóp góry Plinjusza. Około połowy tegoż miesiąca pojechał Randolph do tej samej miejscowości i dotarł pocztą, około ósmej do hotelu Woumbecka, ale został niemile zdumiony, gdy go zaraz u wejścia pozdrowił Thauret, co dowodziło, że rywal jego nie pomijał żadnej sposobności zbliżenia się do Dory Remsen, Thaureta również nie ucieszyło przybycie Randolpha i uznał za stosowne doprowadzić co prędzej do rozstrzygnięcia. Zdarzyło się tegoż wieczoru, że był sam z Dorą na werandzie i postanowił mówić zaraz, nie oczekując innej sposobności.
— Miss Doro, — zaczął bez wstępu, siadając obok niej — czy pamięta pani naszą rozmowę niedawną, na temat samotności i tęsknoty za towarzyszem?
— O tak! — przyznała otwarcie. — Czy chcesz ją pan wznowić?
— Jeśli pani zezwoli. Wszakże musi pani pamiętać, że otrzymałem przyrzeczenie odpowiedzi po ślubie siostry.
— Sądziłam, że będzie mi jej bardzo brakować i poczuję się samotną. Czyż nie tak? Brak mi jej, coprawda, ale nie byłam samotna i to zawdzięczam panu właśnie. Dziękuję bardzo. Byłeś pan niezmiernie uprzejmy zawsze.
— Czy mówi pani to serjo ? — spytał z ożywieniem.
— Oczywiście! Czemużbym nie miała wyznać tego co jest prawdą?
— Tak, tak, ale młode damy ukrywają często istotne uczucia swoje, a nawet powiem, że owo tłumienie uczuć uznawane bywa dziś za rzecz wskazaną.
— Tłumienie? — wykrzyknęła ze śmiechem. — Czy sądzisz pan, że zgodziłabym się kiedykolwiek na jakiś przymus?
— Zaprawdę, nie! I mam nadzieję, że nie zajdzie potrzeba obrony przeciw temu. Ale jeśli nie była pani osamotnioną, to może zajmowały ją myśli inne, np. o miłości?
— Ach...
— Właśnie radbym posłyszeć zdanie pani w tej sprawie. Czy, wyszedłszy za mąż, czułaby się pani bardziej, czy mniej szczęśliwą?
— Trudno odpowiedzieć. Zależy to od tego, jakim byłby mąż mój... nieprawdaż?
— Przypuśćmy tedy, że my oboje...
— Proszę nie mówić w sposób tak osobisty. Na to przystać nie mogę, gdyż przyrzekłam.
— Przyrzekła pani? Nie rozumiem.
— Uczyniłam, powiedzmy, zakład. Wszakże wolno zakładać się? Oczywiście, niema w tem nic złego. Otóż założyłam się z Bobem, to jest z Mitchelem, że do 1. stycznia nie przyrzeknę nikomu ręki swojej. W razie wygranej, a chcę usilnie wygrać, musi mi Bob wypłacić tysiąc dolarów. Jestem wszakże młoda i mogę czekać tak niedługo, zresztą.
— A jeśliby konkurent nastawał na odpowiedź niezwłoczną?
— Nicby mnie to nie obchodziło. Jeśli mnie nie dość kocha, by czekać, obejdę się bez niego.
— A więc nie... Miss Doro... nie będę pytał... proszę tylko, wiedz pani, że ją kocham do szaleństwa i...
— Dość tego! Jeśli mnie pan istotnie tak szalenie kochasz, to zgodzisz się zaczekać do Nowego Roku na odpowiedź! — słowa te, wypowiedziane poniekąd oschle, obniżyły nadzieję Thaureta, ale nabrał znowu wielkiej otuchy, gdy rzekła bardzo miękko: — Nie chciałam pana dotknąć, proszę mnie nie uważać za kobietę bez serca, ale chcę wygrać zakład. Nie tyle mi zależy na pieniądzach, ile na pokazaniu szwagrowi, że potrafię władać sobą. Jeśli mnie pan kochasz naprawdę, nie zechcesz unicestwić zwycięstwa mego.
— O nie, nie, słodka dziewczyno, niechże się stanie wedle woli pani. Radbym tylko wiedzieć, czy posiadam jakieś szansę?
— Oczywiście! Każdy posiada szansę. Nie mogę panu powiedzieć jak wielkie są pańskie, gdyż chcę wygrać zakład uczciwie. A teraz: Dobranoc!
Odeszła, a słowa jej ostatnie długo tętniły mu w uszach, napełniając otuchą.
W ciągu ostatnich tygodni Randolph przechodził tortury zazdrości. Ile razy był sam na sam z Dorą, okazywała mu życzliwość i dobroć, i przybierała często ton, od którego skakało mu serce w piersi, ale nie mógł z niej wydobyć odpowiedzi innej, prócz dawnej, by czekał cierpliwie. Czekał tedy choć niecierpliwie.
Tymczasem Barnes czynił dalej poszukiwania za związkiem zagadek, które zdawały się wprost kpić z niego. Jedno tylko było jasne, mianowicie, że Fisher nie miał nic wspólnego z kradzieżą w pociągu. Wprawdzie szpieg Barnesa wyśledził, że w czasie krytycznym nie było go w Nowym Jorku, ale właśnie przez to została udowodniona niemożliwość współudziału, bowiem polował na kaczki w innej części kraju. Mógł co prawda być wplątany w kradzież rubinu, a chociaż poza jego obecnością na maskaradzie nie było poszlak innych, nie wyłączył go detektyw poza krąg swych dochodzeń.
Faktycznie nie uczynił Barnes żadnego postępu. Wkońcu wpadła mu myśl dobra, która wywierała nań pociąg tem większy, im dłużej się nią zajmował. By ją atoli zrealizować, musiał czekać na powrót Mitchela, będąc zdania, że zaszkodziłby sprawie, napastując go podczas podróży poślubnej. Nastał już listopad, gdy Mitchel wrócił nakoniec, a Barnes udał się doń niezwłocznie.
— Czy są wieści o rubinie żony mojej? — spytał Mitchel, ściskając serdecznie dłoń jego.
— Nie, przykro mi bardzo, że nie mogłem trafić na ślad klejnotu, natomiast powziąłem postanowienie, które pana może zdziwi. Przybywam z prośbą o pomoc pańską w sprawie morderstwa.
— Oczywiście, godzę się. Czyż nie przyrzekłem tego odrazu i czy nie byłem zawsze gotów mówić o tem szczerze?
— Przyznaję w zupełności, ale jak długo sądziłem, że pan jest w to wmieszany, nie mogłem, oczywiście, prosić o współdziałanie.
— Nie masz pan tedy podejrzenia na mnie?
— Nie. Doszedłem wkońcu do przekonania, że pan jesteś niewinny i żałuję tylko, iż nie nastąpiło to wcześniej.
— Czy możesz mi pan powiedzieć, co go skłoniło do zmiany poglądu?
— Oczywiście. Wiadomo panu, że podsłuchałem zakład, zaraz potem nastąpiła kradzież i morderstwo. Nieco później skradziono rubin, a wszystko to odbyło się w terminie przez pana oznaczonym. Jedną z tych zbrodni musiałeś pan chyba popełnić i to prawdopodobnie kradzież rubinu, za co, w danych okolicznościach, nie podlegasz pan karze. Czy wnioskowałem niesłusznie?
— Wnioskowanie całkiem słuszne, chociaż nie przyznaję faktów.
— Jestem zdecydowany wyśledzić stosunek tych kradzieży do morderstwa. Obecnie sądzę, że sprawca rabunku klejnotów w pociągu jest zarazem mordercą. Posiadam nitkę, za którą dotąd iść nie mogłem. Ale pewny jestem, że jeśli ją podejmę, zaprowadzi mnie wprost do mordercy.
— Jakaż to nitka?
— Zgubiony guzik z kameą. Fakt, że w sposób tak dziwny przypomina garnitur pański, musi rzucić światło wyjaśnienia na sprawę.
— Jakiej pomocy spodziewasz się pan stąd?
— Jak długo uważałem pana za winnego, sądziłem, że pan kłamiesz, mówiąc, iż siódmy guzik garnituru, z głową Szekspira znajduje się w posiadaniu żony pańskiej. Dlatego uznałem za rzecz konieczną posiąść go zpowrotem. Teraz atoli, gdy uważam pana za niewinnego morderstwa, przyszła mi myśl inna. W chwili, gdym panu oznajmił o znalezieniu guzika, chciałeś go pan obejrzeć, przed udzieleniem wyjaśnień, potem zaś zwróciłeś go pan z uśmiechem uspokojenia. Gdyby był dla pana niebezpieczny, trzebaby na to niesłychanego panowania nad sobą, by przybrać wyraz tak swobodny i oddać mi ten przedmiot. Otóż radbym uzyskać odpowiedź, po czem poznałeś pan zaraz, że guzik nie zalicza się do pańskiego garnituru?
— Mr. Barnes! Przedewszystkiem wiedziałem dobrze, że istnieją tylko trzy takie, ponieważ zaś miałem je, czułem się bezpiecznym. Atoli zachodzi pewna różnica pomiędzy guzikami. Czy masz pan swój przy sobie?
— Tak, proszę!
— Zatrzymaj go pan. Gdy Miss Remsen zamawiała te guziki, dała polecenie, by na każdym, we włosach danej postaci wycięto maleńką literkę, a mianowicie: R. na włosach Romea, albowiem zwała mnie: „Roy”, zaś K. na włosach Julji, gdyż zwałem ją „królową”. Z pozoru liter tych nie widać, ale spojrzawszy przez szkło powiększające, łatwo je potem dostrzeże każdy gołem okiem. Weź pan, proszę, to szkło i obejrzyj swój guzik w miejscu, gdzie zaczynają się włosy na karku. No i cóż pan widzisz?
— Na miłość boską! — wykrzyknął detektyw. — To rzecz wielkiej wagi! Mam tutaj głowę Julji, przeto powinnaby być litera: K. Wydaje mi się, że usiłowano nawet wyciąć tę literę, ale dłuto ześliznęło się, odrywając część kamienia. Litera jest zniekształcona. Wątpię, czy mógłbym to dojrzeć gołem okiem.
— Masz pan rację. Swego czasu szukałem tylko tej litery, a nie znalazłszy jej, byłem całkiem spokojny.
— Guzik sporządził wyraźnie ten sam człowiek, który ciął garnitur pański. Snycerz, albo człowiek, w którego posiadanie dostało się to, powinien i musi nawet wyjaśnić mi, w jaki sposób kamea znalazła się w pokoju zamordowanej. Pan zaś zechce mi powiedzieć, skąd te rzeczy pochodzą.
— Uczynię to pod warunkiem, że bez względu na wynik dochodzeń pańskich przyrzekniesz mi pan nie przedsiębrać niczego przed dniem 1. stycznia, o ile to nie będzie wprost niezbędne.
— To znaczy, że nie mam nikogo aresztować?
— Tak właśnie. Możesz mi pan dać z całym spokojem to przyrzeczenie, bowiem gwarantuję, że człowiek ten nie ujdzie pan. Znam go.
— Jakto? Znasz go pan? — wykrzyknął Barnes, zdumiony, że Mitchel to przyznaje.
— Tak jest, znam go. To znaczy posiadam przekonanie wewnętrzne. Wiedząc, że jestem niewinny, zyskałem wielką nad panem przewagę i śledziłem odtąd bez przerwy danego osobnika. Zebrałem dużo doskonałych poszlak, ale nie wystarczają one jeszcze do aresztowania. Jeśli pan pójdziesz tym śladem, dotrzesz napewno do odkrycia i ujęcia zbrodniarza.
— Proszę mi wymienić nazwisko.
— Nie, lepiej będzie, jeśli bez porozumienia dojdziesz pan do tego samego wyniku. Pracuj pan raźnie i sam. Radbym bardzo, by rzecz została załatwiona w dzień 1. stycznia.
— Dlaczegóż to?
— W tym dniu wygram zakład i wydam ucztę, która mi sprawi dużo przyjemności, jak sądzę. Proszę także nie zapomnieć, że przegrałem do pana kolację i zapraszam na dzień 1. stycznia. Jeśli zdołasz pan ująć w tym czasie ptaszka, tem lepiej.
— Wezmę się z całym zapałem do roboty, ale zechciej pan podać mi adres jubilera, który dostarczył wiadomych guzików.
Mitchel napisał nazwisko i adres firmy paryskiej, podał Barnesowi kartkę i jął zaraz pisać na drugiej.
— Mr. Mitchel! — wykrzyknął detektyw. — Jest to wszakże ta sama firma, w której kupiłeś pan pańskie kamienie, tak bardzo podobne do skradzionych. Nawiązałem z tymi ludźmi korespondencję, ale odpowiedzieli, że nic o tem nie wiedzą.
— Wiem dobrze. Stało się to na zlecenie moje! — odparł Mitchel z uśmiechem, a Barnes nabrał raz jeszcze przekonania, że walczył z człowiekiem, pamiętającym o każdym szczególe. — Byłem pewny, żeś pan zanotował firmę, widniejącą na rachunku, i poprosiłem, by nie dawano żadnych informacyj. Ale odnośnie do tego guzika nie mogłem sam zasięgnąć żadnych wyjaśnień. Będzie to możliwe na miejscu, a list niniejszy dopomoże panu niewątpliwie.
Rozstali się zaraz, zadowoleni wzajemnie z wyniku rozmowy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Rodrigues Ottolengui i tłumacza: Franciszek Mirandola.