Przejdź do zawartości

Gdzie walczył Chrystus z Prorokiem...

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Gdzie walczył Chrystus z Prorokiem...
Podtytuł Wrażenia z podróży do Afryki
Pochodzenie Po szerokim świecie
Wydawca Ignacy Płażewski
Data wyd. 1925
Druk Zakł. Graficzne B. Wierzbicki i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
GDZIE WALCZYŁ CHRYSTUS Z PROROKIEM...
WRAŻENIA Z PODRÓŻY DO AFRYKI.

Znamy Zachodnią Europę i Amerykę, znamy Azję, chociażby z tragicznego doświadczenia Syberji, ba! znamy nawet Brazylję i Argentynę, lecz nie znamy prawie wcale Hiszpanji, związanej z nami historycznemi wspomnieniami, które, zresztą, dla inteligentnych Hiszpanów zawierają się w tem, że Zofja Casanova pisała o Polsce i że miała męża — Polaka. Co do nas, to mamy jeszcze inne wspomnienia, z których płomieniem buchają pod ponure niebiosa naszej przeszłości nazwy Saragossy i Samo-Sierry.
Nie znamy Hiszpanji, a tymczasem warto ją zwiedzić, bo, szmerem dawno minionych dziejów mówi o czemś, co może przyjść, co już przychodzi...
Jedziemy z żoną do Afryki Północnej, do rozpadlin wysokiego Atlasu, do bagnistego Guiru, do Maroka, Algieru, Tunisu i dalej, dalej — boję się nawet myśleć — dokąd, bo takie to piękne, porywające dla mnie — wiecznego włóczęgi!
Jeden z moich przyjaciół paryskich, p. Frédëric Lefèvre, redaktor „Nouvelles Littéraires“, powiedział mi, że nie zdołam wchłonąć w siebie ducha Afryki, jeżeli nie poznam najbliżej wysuniętej ku nam jej placówki — Hiszpanji i ogromnie się ucieszył, gdy mu oznajmiłem, iż tak samo myślę i że Hiszpanję zwiedzę.
Teraz już to pozostało poza mną. Ziemia Basków, Nawarra, Nowa i Stara Kastylje, Estramadura i promienna Andaluzja błysnęły, niby djamentami, rubinami krwawemi i jarzącemi szmaragdami — sznurem swoich miast i miasteczek; San-Sebastjano, Valladolid, Madryt, Aranjuez, Toledo, Sewilla, Granada... a wszystko to, jak piękna, ozdobiona drogiemi kamieniami, oprawa szczerozłota do prastarych, bajecznych djamentów, ręką wprawnych artystów szlifowanych na wieki i wieki.
Bo czemże są, jak nie temi djamentami przepięknemi, nigdy się nie powtarzającemi: Alkazary, krzyczące o rozkoszy i wesołości, a zarazem — tajemnicze i groźne, gdzie krzyk namiętny zagłuszał nieraz ostatni jęk więźnia z „sali sprawiedliwości“; te katedry, płonące jeszcze niegasnącym ogniem wiary dla wiary, jako pociechy i ukojenia; ta Alhambra — siedziba potęgi i wiekowych wysiłków dwóch ras, dwóch filozofji; te pałace i komnaty wspaniałe wyniosłych, pogardzających tłuszczą królów starej Hiszpanji, która wydała świętego Ferdynanda i Piotra Okrutnego, Joannę Szaloną i Izabellę Katolicką, Albę, Kolumba i Mendozę, Cervantesa i Velasquez‘a, Murilla, Goyę i Ribeirę, ludzi, którzy energją, porywem, genjuszem lub odwagą zdobyli niemal cały świat i nic, nawet Marokka, pod parciem tubylców z Rifu, utrzymać nie mogli, bo byli dumni, okrutni i wraz ze swymi królami za półbogów się uważali.
„Minęły piękne dnie Aranjuez‘u“, i dla Hiszpanji pozostały tylko wspomnienia, wyrażające się w megalomanji gmachów, nazw i projektów, czem się trudni rząd, klasa gran Espana, czyli hidalgo i plutokracja, oraz wspomnienia, żyjące we krwi i obyczajach całego narodu, rycerskiego, uprzejmego i szczerego.
Dość przejść ulicami Madrytu, aby to wyczuć i zrozumieć. Gmach poczty — Generale Correos, pałac królewski, domy banków — swoją architekturą i wewnętrznem ozdobieniem opowiadają potężnym głosem o dawnej wielkości Hiszpanji, gdy ona gromadziła skarby całego świata — wiedzę arabską, sztukę chrześcijańską, kulturę meksykańską i peruwiańską, zdobnictwo flamandzkie, wzbogacając to wszystko swym genjuszem, skrzętnie przechowywanym w jego tworach we wspaniałych salach muzeum na Prado. Trochę dalej kolumna 2 Maja, obelisk, wystawiony bohaterom, którzy nie chcieli się poddać Francuzom Napoleona I-go. I jeszcze dalej — maurytański cyrk „Plaza del Toros“, gdzie 13,000 widzów lubuje się w krwawych zapasach kapadorów, pikadorów i toreros z bykiem — gladjatorem, — skazanym na niechybną śmierć. Tu na arenie cyrkowej 26,000 chciwych krwi oczu śledzi każdy ruch eleganckich rzeźników, ryzykujących co chwila własne życie dla poklasku tłumu i dla srebrnych, ciężkich jak herb Hiszpanji „duros“[1].
W Toledo najpiękniejsza dla mnie w Hiszpanji i na całym świecie katedra, która obudziła w mojej duszy wspomnienia o „pagodach“ w Allahabadzie i Benaresie, a o 500 kroków dalej maurytański Alkazar, wznoszący się nad Toledo, jak monolit dumny, ziejący legendami i szeleszczący krwawemi kartami historji dawnej Iberji. Tuż prawie obok dom, gdzie skrzypiało gęsie pióro nieśmiertelnego twórcy „Don Kiszota z Lamanszy“ i dom malarza Greco‘a, gdzie w lochach kwitła, ścigana przez „świętą inkwizycję“ toledańska szkoła czarnej magji, a ponad wszystkiem tajemniczy krucyfiks z Chrystusem, który rękę od krzyża oderwał i źrenice otworzył szeroko.
W szmerach niepojętych starej kaplicy Chrystusa de la Vega usłyszeć można strofy Zorilli:

Jezus, Hijo de Maria
Ante nos esta manana
Citado como testigo
Por boca de Inés de Vargas...

Płonąca, jak roztopione złoto, Sewilla, to jest prawdziwa Hiszpanja — Andaluzja, mieszanina wielkich inkwizytorów i wodzów, konkwistadorów i alchemików, Sewilla, modląca się ekstatycznie w cudownej katedrze i także ekstatycznie oddana miłości ziemskiej, krwawym „corridas“, walce na „nawachy“, czyli krzywe noże, pietystycznie rozkochana w swoim przepięknym Alkazarze, w domku Murilla, w pałacu krwawego Alby, co to niegdyś pił krew heretyków flamandzkich; mieszanina hiszpańskich „cabaleros“ z maurytańskiemi, smagłemi kobietami ze zburzonych haremów i płomienno-okich Andaluzjanek z czarnemi wojownikami berberyjskimi, mieszanina zgrabnych górali z Sierra Moreny z wężowatemi tancerkami — hitanami, które tak lubią o pokrewieństwie swojem z faraonami śpiewać, szeptać i wzdychać w cieniu palm daktylowych, lub siedząc o zmroku pod żywopłotem z kłujących „Higa Chumbos“.

O tem wszystkiem z humorem czysto warszawskim opowiedzieć podróżnikowi potrafi inteligentny i spostrzegawczy przewodnik oficjalny — pan Jan Ciborowski, prawie jedyny Polak na całym półwyspie Pirenejów.
Wreszcie Grenada, cicha i poważna, uśpiona w mgle przeszłości krwawej a wspaniałej, marząca, jakoś tęsknie, u stóp Sierra-Newady, z wiecznemi śniegami w głębokich szczelinach jej szczytów, które od jedenastu wieków przyglądają się zmiennym losom maurytańskiej, a później arcychrześcijańskiej Alhambry, gdzie w salach i galerjach, w słonecznych „patio“ suną pogodzone już na zawsze ze sobą cienie królów maurytańskich, wyznawców Proroka, i królów katolickich, którzy, w imię miłości Chrystusowej, krwią zalewali grody, państwa i lądy...
Hiszpanja... Dziwny kraj, gdzie westchnienie rzewne i smutne zmienia się w okrzyk bujnej radości życia, gdzie miniona potęga odradza się w dekoracjach sztucznych, a barwnych, gdzie z kościoła Syna Bożego ludzie idą na krwawe widowiska walki byków, z ogrodzenia najsurowszego, niemal straszliwego klasztoru — do jaskiń, gdzie jękliwie śpiewa cygan o tem, czego nigdy nie było, a zwinna „hitana“ przerywa mu klaskaniem kastanjet i budzącym zmysły i pociąg do życia „olé“!






  1. Moneta — 5 peset.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.