Gałązka dzikiej oliwy/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor John Ruskin
Tytuł Gałązka dzikiej oliwy
Podtytuł Cztery odczyty: O pracy, handlu, wojnie i przyszłości Anglii
Redaktor Julian Ochorowicz
Data wyd. 1900
Druk Drukarnia A. T. Jezierskiego, Warszawa
Tłumacz Wojciech Szukiewicz
Tytuł orygin. The Crown of Wild Olive
Podtytuł oryginalny Four Lectures on Work, Traffic, War and the Future of England
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
John Ruskin.
GAŁĄZKA DZIKIEJ OLIWY.
Cztery odczyty:
O pracy, handlu, wojnie i przyszłości Anglii,
przełożył
Wojciech Szukiewicz
Z PRZEDMOWĄ
Juliana Ochorowicza.
WARSZAWA.
DRUKARNIA
A. T. Jezierskiego
47. Nowy-Świat 47.


TREŚĆ.


Pierwszy odczyt.
 21
Drugi odczyt.
 55
Trzeci odczyt.
 85
Czwarty odczyt.







Дозволено Цензурою.
Варшава, 28 Февраля 1900 года.



PRZEDMOWA.

Żyjemy w ciekawej epoce.
Wiek XIX, wiek pary i elektryczności, który teoretyczny kult Rozumu ludzkiego, przekazany mu przez wiek XVIII, zdawał się stwierdzać praktycznie niebywałemi zdobyczami filozofii, nauki przyrody, odkryć historycznych i wynalazków przemysłowych — kończy się lekceważeniem wiedzy, reakcyą przeciw kulturze, opozycyą przeciw wielkiemu przemysłowi, powrotem do haseł romantyzmu a nawet mistycyzmu, do natury, do symbolów, do nastrojów.
I oto na jednym krańcu Europy powstaje Ruskin, na drugim Tołstoj, a we Francyi Brunetière, zyskuje wielką popularność, paradoksalną rozprawą „O bankructwie wiedzy“ i swojem „Odrodzeniem Idealizmu.“
Czem się to dzieje?
Jest to jeden z tych odwiecznych objawów wahania się fali psychicznej, przypływu i odpływu idei, bez których nie byłoby postępu. Suggestya, rzucona przez kilka wielkich umysłów, które same są wykwitem szerszych aspiracyj bezwiednych, przyjmuje się, krzewi, wzmaga, dochodzi po szczytu potęgi, zagarnia co tylko może pod swoje hasła, wreszcie zużywa się w tem rozlaniu, wyczerpuje i — zaczyna nużyć.
A wtedy powstaje inna.
Ta inna jest zawsze w części dalszym ciągiem poprzedniej, ale przedewszystkiem jej opozycyą. Wspólności ludzie nie czują — różnice zaś odczuwają silnie, buntują ją, apostołują, i taż sama historya powtarza się po raz drugi.
Taż sama i nie taż sama; bo jak wspomniałem, tylko mechanizm przypływu i odpływu idei jest zawsze tym samym, ale idee zmieniają się.
Fala Romantyzmu wyrosła na tle poezyi i emancypacyj narodowych.
Fala Pozytywizmu, na tle filozofii i nauk ścisłych.
Fala Modernizmu (używam tego wyrazu w braku lepszego) w dziedzinie sztuki i etyki.
Ale każda z nich rozszerzała się i na inne działy, nawet bardzo odległe. Wszak mieliśmy nawet politykę romantyczną i poezyę pozytywną — a dzisiejszy, wybijający się i jeszcze nie skrystalizowany modernizm, obejmuje nie tylko różne dziedziny sztuki, ale i socyologii, pedagogiki i filozofii.
Zkąd powstał?
Powstał ze znużenia umysłów dyscypliną pozytywną, która przydusiła chwilowo to, co wybujało w romantyzmie.
To też epoka obecna ma w sobie pierwiastki poprzednich, chociaż jednej i drugiej się przeciwstawia, silniej oczywiście najbliższej epoce, pozytywnej.
Byli wprawdzie tacy, dla których pozytywizm nie był doktryną, lecz tylko metodą naukową, dla których postęp nie znosił tradycyi, badanie ścisłe — ideałów, którzy wiedzy i wierze przeznaczali odrębne dziedziny, ograniczeń pozytywizmu nie uważali za nieodwołalne, dla których „nietylko wiedza była potęgą, ale i charakter“ — i którzy też dzisiaj niepotrzebują bić się w piersi i przerzucać od Ludwika Büchnera do Ferdynanda Brunatière’a, ponieważ nie obiecywali tego co obiecywał materyalizm niemiecki, a tembardziej nie przenosili go ze sfery zoologii w dziedzinę etyki.
Ale dla wielkich fal epokowych tego rodzaju subtelności są niedostępne. Ludzkość tworzy nowe epoki nie tyle pod natchnieniem nowych rozumowań, ile za pobudką nowych nastrojów uczuciowych: niezadowolenia z tego co było i pragnienia czegoś lepszego.
Ażeby jakaś idea zyskała wpływ na umysły, musi być podszyta uczuciem, a uczucie, nie ulegając teoretycznemu wnioskowaniu, nie kończy się tam, gdzie się kończy logika, lecz idzie dalej.
To też i doktryna pozytywistyczna przybrała szersze rozmiary i wyraziła głębsze pretensye, niż te do jakich była uprawniona.
W epoce pozytywnej nie poprzestano na zburzeniu mniemanych zdobyczy romantycznej metafizyki, ale starano się zmrozić i całą uczuciową sferę duszy ludzkiej, a berło władzy duchownej, odebrane metafizyce, przeniesiono w ręce wiedzy ścisłej, głosząc wogóle potęgę „oświaty“ i „nauczania“, z zaniedbaniem wychowania serca i woli.
Widziano postęp tylko w najbardziej powierzchownych objawach postępu, nie sięgających do moralnej głębi duszy ludzkiej, tylko w wiedzy i przemyśle, tylko w ekonomicznem przyśpieszeniu tempa życiowego, a hasło „walki o byt“ będące prawem przyrody, rozszerzono tak dalece, że stało się niemal zasadą moralną, jak gdyby jakakolwiek zasada moralna, formułująca nie to, co jest, lecz to co być powinno, mogła być odbiciem praw natury!
W powyższem oświetleniu, reakcya przebijająca w pismach Tołstoja i Ruskina, pomimo związanych z nią dziwactw i neo-romantycznych fantazyj, pomimo, że za obozem tych i kilku innych nieco głębszych myślicieli, ciągnie cała falanga narwańców, dużo protestujących, ale mało wiedzących czego chcą; pomimo to mówię, reakcya ta powinna być uważana za pożądaną.
Ruskin i Tołstoj chcą się wyrzec kultury i tych wszystkich zdobyczy cywilizacyi, które zdaniem ich przynoszą tylko pożytek jednostronny, a jednocześnie zabijają zdrowie fizyczne i moralne, przygłuszają poczucie piękna i wszelkich ideałów etycznych, czyniąc człowieka tylko bezdusznem kółkiem w wielkim mechanizmie przemysłowym.
Czyż nie ma w tem dużo prawdy? Czyż nie jest na miejscu dzisiaj apoteoza i protest cichej a zdrowej wsi przeciw gwarnym a dusznym miastom, pracy indywidualnej przeciw pracy maszynowej, etyki przeciw martwej oświacie, prostoty przeciw zbytkowi, rozwoju charakterów przeciw materyalizmowi, sztuki przeciw sztuczce, wymiany bezpośredniej przeciw nadmiarowi pośrednictwa, wiary przeciw apatyi, barwnych ideałów przeciw szarej rzeczywistości, pracy spokojnej przeciw gorączkowemu postępowi, bogactw prawdziwych przeciw jednostronnemu ich symbolowi — złotu?
„Ekonomiści, mówi Ruskin, mają pewne niejasne poczucie tego, że istnieje inne bogactwo niż metal znaleziony w Australii, skoro mówią o różnych „rzeczach użytecznych“ i skoro głoszą, że „czas to pieniądz.“ Ale wszakże zdolność, to także pieniądz; zdrowie, to także pieniądz; wiedza, to także pieniądz. Wszystkie wasze zdolności, całe wasze zdrowie i wszystką waszą wiedzę, możecie zamienić na złoto, ale odwrotnie nie zamienicie złota na rozum i zdrowie”
Ruskin idee szlachetności rycerskiej wprowadza do przemysłu i handlu, tworząc wzór kupca, któryby odpowiadał dawnym wzorom rycerza, w zastosowaniu do zmienionych warunków bytu.
Każdy, kto chce być prawdziwym człowiekiem, powinien, gdy potrzeba umieć się poświęcić dla drugich, a nawet umrzeć.
„Żołnierz powinien umrzeć raczej, niż opuścić wśród walki stanowisko.
„Lekarz — niż opuścić stanowisko, gdy panuje epidemia.
„Kapłan — niż głosić doktrynę fałszywą.
„Sędzia — niż wydać wyrok niesprawiedliwy,
„A kupiec? Kiedyż on ma raczej umrzeć, niż odstąpić od zasad uczciwości? To jest kwestya główna dla kupca, tak dobrze jak dla każdego z nas, gdyż, w rzeczywistości, człowiek, ktory nie wie w jakich okolicznościach powinien umrzeć, nie wie też, w jaki sposób ma żyć.”
Ruskin wprowadza kult piękna do wszystkich dziedzin życia — a etykę do ekonomii politycznej. Takiem jest najkrótsze określenie jego stanowiska, jego wiary z młodzieńczym zapałem krzewionej.
I rzecz dziwna! Ten antiutylitarny (w znaczeniu materyalnem) marzyciel, ten przeciwnik fabryk i kolei żelaznych, ten wielbiciel idei dla idei i sztuki dla sztuki, nietylko wyszedł z Anglii, kraju najbardziej dumnego swym przemysłem i najbardziej, choć rozumnie egoistycznego, ale w Anglii też zdobył największą i nadzwyczajną popularność. Dzieła jego rozeszły się w setkach tysięcy egzemplarzy, potworzyły się Towarzystwa do odczytywania jego pism, instytucye i warsztaty ręczne, pod jego natchnieniem powstałe, utrzymują się pomimo jego śmierci, a kierunek estetyczny narzucony przemysłowi przez Ruskina odbił się nawet w wielkich przedsiębiorstwach państwowych. Fryderyk Harrison nazwał go „najświetniejszym ze współczesnych geniuszów Anglii“ — a damy z arystokracyi angielskiej potwierdziły ten wyrok, strojąc się w grube sukna i płótna, przyrządzone w warsztatach ruskinowskich.
Życie takiego człowieka nie może być bez interesu.
Urodzony w r. 1819 John Ruskin był synem bogatego kupca, handlującego winem w Londynie, a jednocześnie amatora-malarza i entuzyasty w dziełach sztuki i literatury. Ale był to entuzyasta i artysta anglik, to znaczy taki człowiek, który patrząc idealnie na przyrodę, umiał patrzeć realnie na potrzeby życia i gdy go te potrzeby nacisnęły, umiał odłożyć na bok poetów i paletę, i zasiąść kamieniem nad księgami buchalteryjnemi.
Jeszcze kawalerem będąc, znalazł się w położeniu bardzo trudnem, bo majątek ojca przeciążony był długami, a miał wówczas zamiar żenić się ze swą cioteczną siostrą o cztery lata starszą od siebie, również entuzyastką artystyczną, ale także angielką.
Uradzono, że pobiorą się dopiero, gdy długi będą spłacone. Przy ciężkiej pracy trwało to lat dziewięć, ale ostatecznie dokonał swego i pobrali się.
Dzięki tej żelaznej wytrwałości, rodzice Johna Ruskina nie tylko oczyścili honor rodzinny, ale jedynemu swemu synowi pozostawili milionowy majątek.
Rwanie się dziecinnej duszy chłopca, podwójnie nasyconej dziedzicznym zapałem do form pięknych, nie od razu mogło być zaspokojonem. Życie miejskie w ponurym Londynie nie dawało mu tych satysfakcyj, których pożądał, i dopiero, gdy rodzice nabyli grunt i domek za miastem w pięknej okolicy, mógł rozkoszować się stale urokami natury. Wówczas dniami całemi wpatrywał się w listki i kwiaty roślin, które hodowała matka. Ta ostatnia, wyrzekła się wszelkich przyjemności światowych, a ponieważ i w domu żyli skromnie, nie wydawali nigdy więcej, niż połowę dochodów.
W domu też panowała miłość i spokój. „Nigdy, mówi syn, nie słyszałem, żeby rodzice podnieśli głos w dyskusyi, nigdy nie słyszałem gniewliwego gderania na służbę.“ Codziennie, po skończonych zajęciach handlowych, ojciec prowadził syna w pole; oglądano ruiny starych zamków, rysowano i czytywano wiersze.
Gdy wyjeżdżał na dalszą wycieczkę, do Szkocyi, albo do Francyi, a później do Szwajcaryi i Włoch, młody John przywoził zawsze z podróży szereg notatek, nad któremi później rozmyślał. Uderzony pięknością natury w górach Szkockich, napisał wierszem porównanie tych piękności z tem co zdziałała ręka ludzka w piramidach starożytnego Egiptu.

.....Wszystko, co stworzyć może sztuka,
Niczem jest wobec ciebie. Ręka ludzka
Wzniosła góry pigmejów — a groby olbrzymów.
Natura zbudowała wyniosłe gór szczyty,
Lecz nie tworzyła nigdy grobów.

Miał wtedy lat dziesięć, gdy te wiersze napisał.
Jednocześnie zbierał minerały, ale nie bezmyślnie, tylko wystudyowawszy każdy drobiazgowo. A czasu miał dosyć po temu, bo wychowanie ograniczało się właściwie tylko do dobrych przykładów — zresztą zostawiano mu zupełną swobodę. Czułości powierzchownej w rodzinie nie było, to też w sześćdziesiąt lat potem pisał Ruskin, że „kochał rodziców tak jak słońce, albo księżyc — nie więcej.“
Podróże też odbywali po angielsku, to znaczy trzymając się zdala od reszty ludzkości. Nie przyszło im nawet do głowy, żeby się nauczyć języka, w którym dokoła nich toczyły się rozmowy. Jeździli po wrażenia od natury i sztuki; po za tem wszystko im było jedno, co się w koło nich działo.
Natomiast formy piękne, nawet w ludziach, zastanawiały młodego Johna; Notował piękne gesta i piękne dźwięki głosu, o ich znaczenie nie pytając. Był tylko artystą a przedewszystkiem malarzem: wchłaniał w siebie piękne formy i to mu wystarczało.
Widok Alp zdecydował o jego powołaniu, od tej chwili piękność naturalna, stała się dla niego symbolem wszystkiego, co tylko w życiu może mieć jakąkolwiek wagę. Ale piękność naturalna w przyrodzie zawsze silniejsze czyniła nań wrażenie, niż w ludziach. Zakochał się wprawdzie w pięknej Francuzce i ku wielkiemu utrapieniu rodziców, kochał się w niej przez całe cztery lata, ale gdy raz udało mu się wyrysować jakieś drzewo przydrożne, ze szczególną wiernością, tak się zapalił przy tej robocie, że o kochance na zawsze zapomniał.
Za namową rodziców, w r. 1848, ożenił się z bardzo piękną rodaczką, ale w sześć lat potem żona porzuciła go, a on wrócił z tym samym zapałem do studyowania barw i linij w otaczającej go przyrodzie.
Nie było dlań wątpliwem, że sztuka (właściwie stosuje się to jedynie do malarstwa) może być tylko naśladowaniem natury, naśladowaniem, zawsze niższem od wzoru. Nie będzie nigdy rysował dobrze, kto nie ma ochoty do rysowania byle czego. Wybierać przedmioty z natury jest głupstwem; idealizować je — świętokradztwem. Gdy pewna dama żądała, by jej przesłał jakie piękne wzory do kopiowania, Ruskin posłał jej na wzór: wielki odłam skały.
W połowie swej publicystycznej karyery, spostrzegł, że jednak nie można zadowolnić całkowicie ideału piękna, odwracając się od życia, i podnieść estetyczną stronę duszy ludzkiej, nie reformując życia.
Zwrócił się więc z zapałem do zadań społecznych i kult piękna spotęgował kultem dobra.
Jako prawy anglik nie poprzestał też na biernem odczuwaniu piękna i dobra, lecz myśli swoje całą siłą zaczął krzewić i wprowadzać w życie. Dawał lekcye rysunków, zakładał muzea, miewał wykłady i przeznaczał znaczne sumy na nowe szkoły, stowarzyszenia i inne instytucye kultem piękna natchnione. „Zwalczał brzydotę“ wszelkimi możliwymi sposobami. Brzydotę maszyn tkackich zastępuje pięknością kołowrotka, który dzięki niemu wchodzi w modę. Robota ręczna, tak się ma według niego do roboty maszynowej, jak wiersz pięknie wypowiedziany, do tegoż wiersza powtórzonego przez papugę. Zgadza się na pożyczanie siły od rzek i wiatrów, ale nigdy od wstrętnej pary. Co do elektryczności, to zostawia jej cień nadziei, że jeśli się nauczy pracować przyzwoicie bez swędu i dymu, będzie mogła uzyskać prawo obywatelstwa w przyszłości.
W wiosce, którą zamieszkał zakłada drukarnię wyłącznie dla swoich pism i księgarnię, wyłącznie dla swoich książek. Chciał bowiem, żeby nie higieniczną pracę zecerów w mieście, przenieść w zdrowsze i w piękniejsze otoczenie. Co więcej, książki rozsyłali jego przyjaciele, nie koleją, lecz wózkami.
Śmiano się, gdy zakładał tę księgarnię na wsi „w pustyniach Kentu”, ale Ruskin pokazał, że umie urzeczywistniać marzenia, gdy na jednem wydaniu „Modern Painters“ (Nowoczesnych malarzy) zarobił kilkadziesiąt tysięcy rubli. Pieniądze te szły natychmiast na inne cele filantropijne, bo Ruskin należał do tych szczególnych ludzi, którzy czynami stwierdzają zasady.
Liczba pism Ruskina jest tak wielką, że nie podobna ich tu wszystkich wymieniać. Do ważniejszych należą:
Modern Painters, 5 t. 1843.
The seven lamp of Architecture, 1849.
The stones of Venice, 3 t. 1852.
Giotto and his work, 1853.
Lectures on Architecture and Painting, 1843.
Notes on the Royal Academy, 1855.
The Harbours of England, 1856.
The elements of Drawing, 1857.
The two Paths, 1859.
Unto this last, 1860.
Munera pulveris, 1862.
Sesame and Lilies, 1865.
The Ethics of the Dust, 1866.
The Crown of the wild olive, 1866.
Time and Tide by weare and Tyne, 1867.
The Queen of the Air, 1869.
Lectures on art, 1870.
Fors clavigera, 8 t. 1871.
Aratra Pentelici, 1872.
The Eagle’s Nest, 1872.
Ariadne florentina, 1873.
Val d’Arno, 1874.
Mornings in Florence, 1875.
Proserpina, 1875.
Deucalion, 1875.
Guide to the principal pictures in the Academy at Venice, 1877.
St. Mark’s Rest, 1877.
The Laws of Fésole, 1877.
Arrows of the Chase, 2 t. 1880.
The Bible of Amiens, 1880.
The Art of England, 1883.
On the old Road, 1885.
The Pleasures of England, 1890.
The Poems, 1891.
I wiele innych. Dziwaczne tytuły, często bez związku z treścią, charakteryzują też sposób pisania autora, który nie może być nazwany pisarzem ścisłym. Przeskakuje on z przedmiotu na przedmiot i właściwie pisze zawsze o wszystkiem, co go zajmuje. Ale mimo to plastyka jego myśli, podniosłość uczuć i zapał nowatora jednają mu serce czytelnika.
Ruskin, zmarły w r. b. nie jest jeszcze dostatecznie znanym po za Anglią i Ameryką.
We Francyi istnieje tylko przekład pierwszej jego książki i poetyczne, ale mętne studyum o nim Sizeranne’a, przełożone świeżo na język polski.
W Niemczech wydano dotychczas tylko urywki z jego dzieł, w rodzaju tych, jakie przełożył niedawno p. Antoni Lange p. t. „Malarstwo i Poezya“.
Najlepszą pracą o Ruskinie jest angielskie dwutomowe dzieło W. G. Collingwooda „The Life and Work of John Ruskin." London, 1893.
Wybraliśmy tę a nie inną jego książkę, ponieważ rozwija najmniej znane u nas poglądy, ponieważ charakteryzuje ów przełomowy zwrot w jego karyerze piśmienniczej po r. 1860, wreszcie ponieważ dotyczy Anglii, stojącej obecnie na widowni spraw politycznych.
Czy idee Ruskina i jemu podobnych mają jaką szansę powstrzymania rozpędu dzisiejszej materyalnej cywilizacyi?...
Niewątpliwie świat pójdzie swoją drogą. Ale może się choć cokolwiek uszlachetni...

Julian Ochorowicz.


ODCZYT I.

Praca.
(Wygłoszony w Instytucie Robotniczym, w Camberwell).

Moi przyjaciele — nie przybyłem pomiędzy was dziś wieczorem na to, aby się sadzić na zajmujący odczyt, ale na to, aby wam powiedzieć kilka prostych faktów, i postawić kilka prostych, ale niezbędnych pytań. Widziałem i znałem zbyt wiele walki o byt wśród naszej klasy roboczej, aby módz spokojnie, bez względu na okoliczności, zapraszać ją do zastanawiania się nad drobiazgami moich własnych studyów; przeciwnie, stając po raz pierwszy przed członkami instytutu robotniczego, założonego w okręgu, w którym spędziłem większą część mego życia, pragnę, abyśmy się na wstępie samym porozumieli na punkcie poważniejszych rzeczy. Pragnąłbym powiedzieć wam, z jakiemi uczuciami i z jaką nadzieją spoglądam na ten instytut, jako na jeden z wielu podobnych, zakładanych obecnie zarówno w Anglii, jak i w innych krajach. Instytuty te gotują wielką zmianę we wszystkich stosunkach życia przemysłowego; powodzenie ich atoli zależy całkowicie od tego, czy zdołacie jasno zrozumieć okoliczności i nieuniknione granice tej zmiany; żaden nauczyciel nie może posunąć naprzód wykształcenia, dopóki nie pozna warunków tego życia, do jakiego edukacya ma jego ucznia przygotować. A fakt, że zapraszają go, aby przemawiał do was, wyraźnie jako do „klasy roboczej,“ musi go zniewolić, jeżeli wogóle poważnie się nad rzeczą zastanawia, do zbadania na samym wstępie, na czem, według waszego wlasnego zdania, oparła się w przeszłości ta różnica klas, i na czem musi się oprzeć w przyszłości. Sposób zabawienia się, lub przedmiot studyów, jakie ktokolwiek z nas może wam ofiarować, musi w całości zależyć od zrozumienia, czy sądzicie, że różnica, upatrywana pomiędzy robotnikami a innymi ludźmi, opiera się na rzetelnej, czy na błędnej podstawie. Czy ją przyjmujecie taką, jaką jest, czy życzycie sobie jej zmiany, czy też sądzicie, że edukacya powinna ją znieść i kazać zapomnieć o niej na zawsze?
Pozwólcie mi, abym się sam jaśniej wytłomaczył. I wy i ja nazywamy ten zakład „Instytutem Robotniczym”, a szkołę w Londynie „Kollegium Robotniczem”. Jak się więc wam zdaje teraz, o ile te zakłady różnią się, lub mają się różnić od instytutów i kollegiów dla „próżniaków?“ albo jakiem innem mianem niż „próżniaki“ mam ochrzcić tych, których najszczęśliwsi i najrozumniejsi z robotników nie wahają się nazywać „klasą wyższą?“ Czy istnieją rzeczywiście wyższe i niższe klasy? Na ile trzeba jedne nieustannie podnosić, a inne obniżać? Panie i panowie — proszę wszystkich obecnych o wybaczenie mi urazy, która może tkwi w słowach, jakie zamierzam wygłosić. To nie ja pragnę je wypowiedzieć. Wypowiadają je gorzkie głosy: głosy bitew i głodu, na całym świecie panującego, głosy, które muszą by kiedyś wreszcie wysłuchane, bez względu na panujące dziś milczenie. Ani też nie powiadam tych słów do was specyalnie. Jestem pewien, że większość tu obecnych zna swe obowiązki chrześciańskie i spełnia je może lepiej odemnie. Lecz odzywam się do was, jako do przedstawicieli całej klasy, błądzącej (wiem to dobrze) głównie wskutek bezmyślności, nie mniej jednak błądzącej strasznie. Nad świadomym błędem panuje wola, ale cóż może ograniczyć błąd nieświadomy?
Tolerujcie mnie więc, gdy zwracając się do tych robotników, zapytam ich, jako reprezentant wielkiej masy: czem, według ich zdania, są lub mają być „wyższe klasy“ w stosunku do nich samych? Odpowiedzcie wy, robotnicy, którzy jesteście tutaj, i to całkiem szczerze, jakbyście byli pomiędzy sobą tylko; i powiedzcie mi, jak sobie życzycie, abym nazwał te wyższe klasy, czy mam je nazwać — czy wybyście sami sądzili, że miałbym słuszność, nazywając je — próżniaczemi klasami? Sądzę, że doznalibyście nieco niepokoju, jak gdybym nie traktował swego przedmiotu uczciwie, albo jak gdybym ze szczerego serca mówiąc, przyjął jako założenie, że wszyscy bogaci ludzie są próżniakami. Bylibyście zarówno niesprawiedliwi, jak i niemądrzy, pozwalając mi tak mówić; — nie mniej niesprawiedliwi, niż ludzie bogaci, którzy twierdzą, że wszyscy biedacy próżnują i że nie chcą pracować, jeżeli im się to tylko udaje.
Faktem bowiem jest, że zarówno istnieją biedni próżniacy, jak i bogaci próżniacy; istnieją pracujący biedni i pracujący bogaci. Niejeden żebrak tak jest leniwy, jak gdyby miał dziesięć tysięcy rocznego dochodu; a niejeden zamożny człowiek jest bardziej zajęty od swego famulusa, i nigdy nie pomyślałby o zatrzymaniu się na ulicy, aby zagrać w guziki. Także z szerokiego stanowiska biorąc, różnica między pracownikami a próżniakami, tak jak pomiędzy łajdakami a uczciwymi ludźmi, przenika serca i tajniki ludzi wszystkich klas i wszystkich stanowisk. Klasa pracująca — silna i szczęśliwa — istnieje tak wśród bogatych jak i biednych; istnieje też klasa próżnująca — słaba, występna i nędzna — zarówno wśród bogatych, jak i biednych, a najgorsze nieporozumienia, powstające między dwiema stronami, biorą początek w nieszczęśliwym fakcie, że rozumni jednej klasy, ustawicznie widzą tylko nierozsądnych drugiej klasy.
Gdyby pracowici bogacze pilnowali i karcili próżnujących bogaczy, wszystko byłoby w porządku, i gdyby pracowici biedacy pilnowali i karcili próżnujących biedaków, wszystko byłoby ładnie, ale każda klasa zdradza skłonność do wyszukiwania błędów drugiej; ciężko pracującego właściciela realności mocno dotyka widok próżnującego żebraka, a porządny, ale biedny robotnik z natury rzeczy nie może tolerować rozwiązłego zbytku bogacza. To też surowy sąd, wydawany przez sprawiedliwszych ludzi obydwóch klas, wyradza się w zaciekłą nieprzyjaźń u niesprawiedliwych — ale u niesprawiedliwych jedynie. Nikt inny, jak tylko występni wśród biedaków uważają bogatych za swych przyrodzonych wrogów i pragną łupić ich domy lub dzielić się ich majętnością, nikt inny, jak tylko przewrotni wśród bogaczy traktują pogardliwie wady i głupoty biedaków.
Tak więc niema różnicy klasowej pomiędzy ludźmi pracowitymi a próżniakami; a ja mam zamiar mówić dzisiaj o samych pracowitych. Próżniakom damy na razie pokój — są to tylko zawalidrogi — a jak by należało z nimi postąpić, o tem powiemy innym razem. Ale istnieją różnice klasowe pomiędzy samymi pracowitymi; ogromne różnice, podnoszące się i opadające do każdego stopnia nieskończonego termometru ludzkiego cierpienia i ludzkiej mocy — różnice wysokiego i nizkiego, wygranej i przegranej, w całym zakresie ludzkiej duszy i ciała.
Przestudyujemy te oddziały, oraz ich prawa, ale tylko wśród ludzi energicznych, którzy czy to pracując, czyli też bawiąc się, wkładają w pracę swą calą siłę, i całą siłę w zabawę, będąc w całem tego słowa znaczeniu „wytrwali i pracowici”, w tym, czy w owym kierunku — z celem lub bez celu. Tych różnic mamy przeważnie cztery:
I. Pomiędzy pracującymi, a bawiącymi się.
II. Pomiędzy wytwórcami środków do życia, a ich spożywcami.
III. Pomiędzy pracującymi głową, a pracującymi rękami.
IV. Pomiędzy pracującymi mądrze, a pracującymi głupio.
Dla łatwiejszego zapamiętania powiemy, że przeciwstawimy w swem roztrząsaniu:
1. Pracę zabawie;
2. Produkcyę konsumpcyi;
3. Głowę ręce;
4. Sens bezsensowi.

I.

Pierwsza zatem różnica istnieje pomiędzy klasami pracującemi a bawiącemi się. Musimy oczywiście zgodzić się naprzód na definicyę terminów praca i zabawa — nim pójdziemy dalej. Otóż zgruba biorąc (nie dla próżnej subtelności określenia, lecz jasnego użycia słów), „zabawa” jest wysiłkiem ciała lub ducha, uczynionym dla własnej przyjemności, bez określonego celu; a praca to rzecz dokonana dla tego, że należało jej dokonać i to z wyraźnym celem. Bawicie się naprzykład w krokieta. To taka sama ciężka praca, jak każda inna; ale ona was bawi, a jedynym jej wynikiem jest rozrywka. Gdybyście ją wykonywali jako przepisane ćwiczenia dla waszego zdrowia, zabawa stałaby się natychmiast pracą. W podobny sposób cokolwiek czynimy dla własnej przyjemności i tylko wyłącznie dla przyjemności, nie dla jakiegoś ostatecznego celu, staje się „zabawą” i „przyjemną rzeczą,“ a nie „pożyteczną rzeczą.” Zabawa może być pożyteczna w drugorzędnem znaczeniu (bo nic zaiste nie ma pożyteczniejszego lub potrzebniejszego); ale pożytek jej wypływa z całkowitej samorzutności.
Zastanowimy się więc wspólnie nad tem, na uprawie jakich gier spędza życie bawiąca się klasa w Anglii.
Pierwszą ze wszystkich angielskich gier jest robienie pieniędzy. Jest to calkowicie absorbująca gra; obalamy jeden drugiego częściej bawiąc się w tę grę, aniżeli w foot-ball, lub w jaki inny ordynarny sport; przytem rzecz absolutnie celu nie ma; nikt, biorący żywy udział w grze, nie wie, dlaczego to czyni. Zapytajcie wielkiego zbijacza pieniędzy, co zamierza robić z niemi — a nie da wam odpowiedzi, bo nie wie. Nie zbija groszy dlatego, żeby coś z niemi zrobić. Zbiera je po to tylko, żeby je mógł zbierać, „co zrobisz z tem, co już masz?“ spytacie go. „Ba, posiądę jeszcze więcej,“ odpowie. Tak zupełnie, jak w krokiecie, zyskujecie więcej uderzeń, które nie mają żadnej wartości, ale stanowią właśnie grę. Nie ma też wartości pieniądz, ale zabawa polega na posiadaniu więcej pieniędzy od innych ludzi. Myślicie może, iż to wielkie brudne miasto Londyn — turkoczące, gwiżdżące, dymiące, cuchnące — że ta ponura gromada fermentującej cegły, wyziewająca każdą szczeliną truciznę — myślicie, że to miasto pracy? Ani na jednej ze swych ulic! To wielkie miasto zabawy, bardzo brudnej zabawy, i ciężkiej zabawy, ale mimo to zabawy. To tylko pole krokietowe bez turfu — wielki bilard bez sukna, z kieszeniami tak głębokiemi, jak bezdenna przepaść; ale zawsze głównie bilard, nic więcej.
Zatem pierwszą wielką grą angielską jest zabawa w marki karciane. Od innych różni się tem, że zdaje się jakby nieustannie produkowała pieniądze, gdy każda inna zabawa pochłania je. Ale istnieje wielka różnica pomiędzy „wygrywaniem“ pieniędzy a „robieniem” ich; wielka różnica pomiędzy wyciąganiem ich z kieszeni bliźniego i przekładaniem do swojej a napełnianiem obydwóch. Zbieranie pieniędzy nie jest bynajmniej tem samem, co ich robienie; rogatki nie są mennicą, a wiele pozornego zysku (tak zwanego) nie jest niczem, jak jedynie formą opodatkowania wymiany.
Następna wielka gra angielska, polowanie i strzelanie, jest również ogromnie kosztowna; nie będę usiłował nawet obliczyć obecnie, ile ona kosztuje nas rocznie w ziemi, koniach, stróżach zwierzyny, prawach myśliwskich, słowem, we wszystkiem, co jest nieodłączne od tej pięknej i specyalnie angielskiej zabawy: ale rozważcie jedno tylko, mianowicie, że pomijając ćwiczenie cielesne, jest to nietylko bezużyteczna gra, ale i śmiertelna dla wszystkich, biorących w niej udział. Bo wyścigi konne dają nam wszystkie formy tego, co wyższe klasy nazywają wszędzie „zabawą,“ w odróżnieniu od innych zabaw, to jest hazard; nie jest to wcale dobroczynna i ożywcza gra; ale ochrona zwierzyny powoduje ciekawy podział ziemi, z którego wynika osobliwe urządzenie mieszkań dla ludzi i zwierząt, sprawiające, że mamy głuszce — tyle to par na jednym akrze, i że mamy ludzi — tyle to par na jednem poddaszu. Ciekawy jestem, co anielscy budowniczowie i dozorcy — anielscy budowniczowie, wznoszący tam w górze „wiele pałaców,“ i anielscy dozorcy, którzy zmierzyli nasze miasto swemi miarami — ciekawy jestem, co oni myślą, lub co mają myśleć o rozdziale ziemi, dokonanym przez naród, który zdaje się postanowił spełnić, literalnie, słowo w słowo, i to, w osobie biedaków, którym Mistrz zlecił reprezentować siebie, co tenże Mistrz powiedział o sobie samym — że lisy i ptaki mają domy, a On żadnego.
Obok dżentelmańskiej zabawy w polowanie musimy umieścić damską zabawę w strojenie się. Nie jest to najtańsza z zabaw. Widzialem dwa tygodnie temu u jubilera broszkę, nawet nie cały cal szeroką, i bez kosztownego kamienia, jednakże wartości trzech tysięcy funtów (30,000 rubli. Przyp. tłóm.). Chciałbym być w stanie powiedzieć wam, co ta „zabawa“ kosztuje w Anglii, Francyi i Rosyi. Ale to przynajmniej ładna zabawa, i pod pewnemi warunkami lubię ją; przeciwnie, nawet ludzie nie uprawiają jej tyle, ilebym sobie życzył. Wy, panie, lubicie przodować modzie: — przodujcie — gruntownie i sumiennie. Ubierajcie się same ładnie, i ubierajcie każdego ładnie. Twórzcie naprzód mody dla biednych; niech ładnie wyglądają, a wtedy i wy będziecie lepiej wyglądać pod wielu względami, których obecnie nawet nie przeczuwacie. Mody, któreście dały włościanom, nie są ładne; staniki są zanadto nieregularnie pocięte, a wiatr przewiewa przez nie zanadto swobodnie.
Obok tych są jeszcze inne zabawy, całkiem niedorzeczne, cobym wam mógł udowodnić, gdybym miał na to czas.
Nie brak też zabawy w literaturę i w sztukę — obie bardzo różniące się od pracy w literaturze, lub w sztuce, ale nie mam czasu zastanawiać się nad niemi.
Przechodzę więc do największej ze wszystkich do gry gier, do wielkiej zabawy dżentelmanów, którą zajętych panie lubią widzieć najbardziej — do zabawy w wojnę. Jest ona zachwycająco przyjemna dla wyobraźni; ale fakty nie zawsze są równie przyjemne. Mimo to, ubieramy się dla niej wybredniej, niż dla każego innego sportu; wychodzimy na nią nietylko w szkarłacie, jak na polowanie, lecz w szkarłacie, złocie i różnych innych pięknych barwach; oczywiście moglibyśmy lepiej walczyć w szaraczku, i bez piór; ale wszystkie narody zgodziły się na to, że należy się stroić do tej zabawy. Młotki i bile są bardzo kosztowne; nasze angielskie i francuskie młotki, razem z bilami i bramkami, nawet temi, z których nie mamy żadnego pożytku, kosztują, o ile mi się zdaje, około piętnastu milionów rocznie każdy naród zosobna. Kosztowna to zabawa, pomijając nawet jej skutki, o których zamilczę. Pragnę tylko zwrócić waszą uwagę na bezpośredni koszt tych wszystkich zabaw, Ta zmiana w znaczeniu wyrazu „zabawa” jest dla filologa tak samo pięknym przykładem różnicy dyalektycznej, jak zmiany, używane w Birmingham lub Baden-Baden. Tak, szlachetni panowie i szlachetne panie angielskie, które myślicie, że „chwila niepocieszonej nędzy nie stworzona dla słabego człowieka,“ patrzcie, do jakiego znaczenia doprowadziliście wyraz „zabawa“ w samem sercu wesołej Anglii! Wam wolno mieć swą muzykę, ale istnieją smutne dzieci, które nie mogą zaiste powiedzieć „grałyśmy wam, a wyście nie tańczyli;” wierzcie, będą one powtarzać: „płakałyśmy, a wyście nie pożalili się.“
Ta oto jest pierwsza różnica między „niższą a wyższą“ klasą, i to różnica zgoła nie niezbędna; z biegiem czasu musi być za zgodą wszystkich uczciwych ludzi zniesiona. Ludzie bowiem przyjdą do przekonania, że byt pełen rozkoszy, podtrzymywany krwią bliźnich, jest dobry dla komarów i pijawek, ale nie dla ludzi; że próżniactwo nie uświęca życia; że najlepszą modlitwą na początku dnia jest prośba, abyśmy go nie zmarnowali, a najlepszą modlitwą przed obiadem świadomość, żeśmy sobie nań zasłużyli. A gdy pojmiemy tyle z nauki chrześcianskiej, aby nabrać dosyć szacunku dla tego, co nazywamy natchnieniem, i ażeby nie myśleć, że słowa „Synu, idź pracować dzisiaj w mojej winnicy,“ znaczą: „Głupcze, idź zabawić się dzisiaj w mojej winnicy,“ wtedy staniemy się wszyscy pracownikami w tem, czy w innem znaczeniu; a tyle przynajmniej różnicy pomiędzy „wyższemi“ a „niższemi“ klasami ulegnie zapomnieniu.

II.

Teraz przechodzę do drugiej różnicy; pomiędzy bogatym a biednym — istniejącej w większym bodaj stopniu dziś, niż kiedykolwiek dotąd, czy to w świecie pogańskim, czy chrześciańskim.
Różnica między bogatym a biednym opiera się na dwóch podstawach.
We właściwych granicach na podstawie słusznej i zawsze potrzebnej; po za niemi zaś na podstawie niesłusznej i nieustannie podkopującej cały gmach społeczny.
Słuszną podstawą bogactwa jest żądanie, aby każdy pracujący otrzymywał wartość swej pracy; a jeżeli nie życzy sobie zużyć jej dziś, aby mu pozwolono zachować ją i wydać jutro. Tak więc pilny człowiek, oddający się pracy codzień i odkładający codzień, dochodzi nareszcie do posiadania zgromadzonej sumy bogactwa, do którego ma absolutne prawo. Próżniak nic nie robiący, i rozrzutnik nic nie odkładający, będzie w tym samym czasie podwójnie biedny — biedny majątkowo i zdemoralizowany; wskutek tego zapragnie oczywiście pieniędzy, oszczędzonych przez człowieka przezornego. Gdyby mu wówczas dozwolono napaść na posiadającego i zabrać mu dobrze zasłużone bogactwo, zginęłaby wszelka pobudka do oszczędzania, jako też nagroda za dobre prowadzenie się; w ten sposób towarzystwo rozprzęgłoby się lub istniało tylko jako system rabunkowy. To też pierwszym warunkiem życia społecznego jest skrystalizowanie narodowego sumienia w prawie nakazującem, ażeby ten posiadał mienie, kto na nie zapracował.
To prawo, powtarzam, jest właściwą podstawą różnicy pomiędzy bogatym a biednym. Ale istnieje też i fałszywa podstawa tej samej różnicy, mianowicie, władza, jaką nad wytwórcami bogactwa mają ci, co je sobie przywłaszczają. Zawsze znajdzie się pewna ilość ludzi, których celem życia jest zbieranie pieniędzy. Ta klasa ludzi jest z konieczności klasą niewykształconą, niższą pod względem intelektualnym i mniej lub więcej tchórzliwą.
Jest fizycznem niepodobieństwem dla dobrze wychowanego, intelektualnego, lub dzielnego człowieka uczynić pieniądz głównym przedmiotem swych myśli; takiem samem fizycznem niepodobieństwem, jakiem byłoby zrobienie obiadu głównym przedmiotem myśli. Wszyscy zdrowi ludzie lubią zjeść obiad, ale nie czynią go głównym celem swego życia. Tak samo wszyscy ludzie umysłowo zdrowi lubią zarabiać pieniądze — powinni lubić i doznawać przyjemności ze zbierania ich; ale głównym celem ich życia nie jest pieniądz, lecz coś od pieniądza lepszego. Dobry żołnierz, dajmy na to, życzy sobie głównie bić się porządnie. Cieszy się ze swej gaży — zupełnie właściwie postępuje, i słusznie jest niezadowolony, jeżeli mu jej przez dziesięć lat nie wypłacą — a jednak głównym ideałem jego jest wygrywanie bitew, nie zapłata za ich wygrywanie.
To samo można powiedzieć o lekarzach. Niewątpliwie lubią swe honorarya, powinni je lubić, jednakże jeżeli są dzielni i dobrze wychowani, całkowitym celem ich życia nie są honorarya. Na ogół biorąc, pragną oni leczyć chorych; a jeżeli są dobrymi doktorami i mają swobodny wybór, to raczej wolą wyleczyć pacyenta za darmo, niż zabić go za pieniądze. To samo da się powiedzieć o wszystkich dzielnych i odpowiednio ukształconych ludziach; praca jest pierwsza, wynagrodzenie drugie — lecz zawsze bardzo ważne, ale przecie drugie.
Lecz w każdym narodzie, jak powiedziałem, jest obszerna klasa źle wychowanych, tchórzliwych i mniej lub więcej głupich, a u tych ludzi, tak pewnie zapłata jest pierwszą, a praca drugą, jak u dzielnych praca pierwszą, a zapłata drugą, a to wcale nie mała różnica. To stanowi całą różnicę w człowieku; różnicę między życiem a śmiercią, między niebem a piekłem.
Nie można służyć dwom mistrzom — musicie służyć albo jednemu albo drugiemu. Gdy u was praca pierwsza, a zapłata druga, praca jest waszym mistrzem i Pan pracy, którym jest Bóg; ale gdy zapłata u was pierwsza, a praca druga, zapłata jest waszym mistrzem, i pan zapłaty, którym jest szatan; a nietylko szatan, lecz najniższy z szatanów — „najmniej wzniosły z upadłych złych duchów.“
Tak się rzecz przedstawia w najkrótszych terminach. Praca pierwsza — jesteście sługami Boga. Płaca pierwsza — jesteście sługami szatana. A i teraz i zawsze wielką jest różnicą, czy służycie Temu, który na sukniach ma napisane „Król Królów” i którego służba jest doskonałą wolnością; czyli też temu, na którego sukni wypisano „Niewolnik niewolników,“ a którego służba jest niewolą.
Jednakże w każdym narodzie jest zawsze i musi być pewna ilość tych sług szatana, których zasadniczym celem życia jest robienie pieniędzy. Są oni zawsze, jak powiedziałem, mniej lub więcej głupi, i nie mogą pojąć niczego piękniejszego, niż pieniądz. Głupota jest zawsze podstawą judaszowych tranzakcyj. Wyrządzamy wielką krzywdę Iskaryotowi, mając go za nędznika nad wszystkie nędzniki. Był on jeno zwyczajnym miłośnikiem pieniędzy i podobnie jak wszyscy miłośnicy pieniędzy, nie rozumiał Chrystusa; nie mógł pojąć Jego wartości i Jego znaczenia. Był przerażony, gdy się dowiedział, że Chrystus ma ponieść śmierć; natychmiast cisnął precz pieniądze i obwiesił się. Jak wielu naszych obecnych łowców pieniężnych, według waszego zdania, uważałoby za stosowne obwiesić się, gdyby ktokolwiek miał przez nich śmierć ponieść? Ale Judasz był zwykłym, samolubnym wyzyskiwaczem o ciasnej głowie; ręka jego tkwiła zawsze w sakiewce biedaka, na którego nie miał względu. Nie rozumiał zgoła Chrystusa, a jednakże wierzył w Niego, więcej aniżeli wielu z nas; widział Go czyniącego cuda, uważał Go za dość mocnego na to, aby dał sobie radę, a on, Judasz, będzie mógł mimo to zgarnąć swój drobny zysk z afery. Chrystus mógł wyjść zwycięzko z trudnego położenia, na którem on zarobiłby trzydzieści srebrników. Oto idea zbieraczy pieniędzy na całym świecie. Nie nienawidzi on Chrystusa, ale nie może Go zrozumieć — nie troszczy się o Niego — nie widzi nic dobrego w troszczeniu się Oń. Bądź co bądź, musi mieć swój drobny zysk bez względu na następstwa.
Tak więc w każdej masie macie pewną ilość ludzi, dla których głównym celem życia jest robienie pieniędzy.
Muszę wygłosić tę jedną wielką zasadę — znajdziecie ją niezachwianie rzetelną — że gdy kiedykolwiek pieniądz jest głównym celem życia bądź to człowieka, bądź też narodu, to okaże się zarówno źle nabytym, jak i źle zużytym; jest źródłem złego zarówno przy jego zyskiwaniu, jak i spożytkowaniu; ale gdy nie jest głównem celem, i on i wszystko inne będzie tak samo dobrze zyskane, jak i zużyte. I oto jest próbą u każdego człowieka, czy pieniądz jest głównym celem jego życia, czyli też nie. Gdyby w sile wieku spoczął, mówiąc: „Mam teraz z czego żyć i z tego żyć będę; zarobiwszy to sobie uczciwie, wydam też uczciwie i opuszczę świat biednym, tak, jak nań przyszedłlem,“ wtedy pieniądz nie jest głównym celem jego życia: lecz gdy mając z czego żyć w sposób, odpowiadający jego stanowisku, pragnie zarobić jeszcze więcej i umrzeć bogatym, wtedy pieniądz jest jego głównym celem, stając się i jego klątwą i tych zazwyczaj, którzy go po nim wydają. Wiadomo przecież, że kiedyś wydany być musi; jedyne pytanie jest, czy ma je wydać ten, co go zarobił, czyli też kto inny. Zwykle lepiej jest, aby ten go wydał, kto go zebrał, gdyż zna najlepiej jego wartość i użytek. To jest rzetelne prawo życia. Jeżeli człowiek nie chce zużyć swych pieniędzy, musi je bądź to nagromadzać, bądź też wypożyczać, co jest zwykle rzeczą najgorszą, gdyż pożyczający zazwyczaj źle wydają pieniądze, a wszystko złe dokonywa się głównie za pożyczane pieniądze, i za które też i niesłuszne wojny się prowadzą.
Zaobserwujcie bowiem fakty odnośnie do pożyczek, dawanych obcym rządom militarnym. Gdyby wasz mały chłopiec przyszedł i prosił o pieniądze na pukawki, kłótnie i ognie sztuczne, to pomyślelibyście dwa razy, zanimby od was co dostał; i przyszłoby wam na myśl, że pieniądz byłby wyrzucony, gdyby wyleciał w powietrze z racami, chociażby nie sprawił żadnej szkody; ale austryackie dzieci przychodzą do was, aby pożyczyć pieniędzy nie na niewinne spory, lecz na bagnety, aby uciskać niemi wolność we Włoszech; w tym wypadku dacie pieniądze natychmiast, gdyż wam za nie wpłynie procent. To jest nagi fakt, to jest praktyczne znaczenie waszych pożyczek zagranicznych i najwyższych procentów od pieniędzy; a potem spieracie się zaiste z biskupem z Colenso, jak gdyby zaprzeczał Biblii, gdy wy w nią wierzycie, chociaż każdy rozmyślny czyn waszego życia jest lekceważeniem jej podstawowych przykazań, i jak gdyby dla większości bogatych ludzi w Anglii nie było w tej chwili rzeczą pożądaną, ażeby Biblia nie była prawdziwą, gdyż przeciwko nim to pisane są te jej słowa:
— Rdza waszego złota i srebra będzie świadczyła przeciwko wam, i będzie żreć wasze ciało, jak by to był ogień.

III.

Przechodzę obecnie do naszego trzeciego warunku: rozdziału pomiędzy ludźmi, pracującymi ręką, a ludźmi, pracującymi głową.
Tu mamy przynajmniej nieuniknioną różnicę. Musi bowiem być praca, wykonywana ręką, gdyż inaczej nikt z nas nie mógłby żyć. Musi bowiem być też praca wykonana mózgiem, inaczej bowiem życie nicby nie było warte. A ci sami ludzie nie mogą wykonywać obydwóch. Trzeba robić ordynarną pracę i do tego muszą być ordynarni ludzie; trzeba zrobić delikatną pracę i do tego muszą być dżentelmani; a jest fizycznem niepodobieństwem, aby jedna klasa wykonywała lub dzieliła pracę drugiej. I niema sensu starać się ukryć tego smutngo faktu w pięknych słowach i mówić robotnikowi o zaszczytności pracy ręcznej i o godności człowieczeństwa. Stare przysłowie Sanszo Panszy powiada, że „ładne słowa nie omoszczą rzepy;“ i mogę wam oświadczyć, że teraz właśnie w całej Anglii wy, robotnicy, za wiele kupujecie masła w tym właśnie handlu nabiałowym. Ordynarna praca, zaszczytna czy też nie, wysysa z was życie, a człowiek, który cały dzień wydobywał glinę z rowu, lub prowadził całą noc pospieszny pociąg pod wiatr północny, lub obracał do białości rozpalone żelazo w otworze pieca, że człowiek ów nie jest tym samym przy końcu dnia, lub nocy, co ten, który siedział w cichym pokoju, otoczony wygodą, czytając książki, klasyfikując motyle, lub malując obrazy. Jeżeli może pocieszyć was powiedzenie, że ordynarna praca jest zaszczytniejsza, to przykro mi pozbawiać was tej jedynej pociechy, chociaż do pewnego stopnia niema potrzeby tego. Ordynarna praca jest w każdym razie realna, uczciwa i zwykle, chociaż nie zawsze, użyteczna; podczas gdy delikatna praca jest w znacznej swej części głupia i fałszywa w tym samym stopniu, co i ordynarna, a dlatego niezaszczytna; ale gdy oba rodzaje są równie dobrze i uczciwie wykonane, praca głowy jest szlachetna, a ręki nieszlachetna; a o jakiejkolwiek pracy ręcznej potrzebnej do utrzymania naszego życia, stare słowa: „W pocie czoła chleb swój jeść będziesz,“ wyraźnie świadczą, że z naturą jej spustoszenie jest związane, i że ziemia z naszego powodu przeklęta, rzuca też cień poniżenia na walkę naszą z cierniami i ostami; wszystkie więc narody ustanawiały pewne dnie zaszczytne, czyli „święte,” i nazwały je „świętami,” czyniąc z nich dnie spoczynku; a błogosławieńswo, rzucające wśród wszystkich naszych odległych nadziei jasne światło na naszą śmierć, to obietnica dla wszystkich, umierających w Panu, że „spoczną po swych pracach, a dzieła ich pójdą za nimi.“
Tak więc musi powstawać ciągle pytanie i spór o to, kto ma pełnić ową ordynarną pracę i jak należy upośledzonych pracowników pocieszać i nagradzać? i jaka im się należy rozrywka, jaki odpoczynek, zarówno w tym świecie (bodaj czasami), jak i w następnym? Aby odpowiedzieć na te pytania, musimy, moi dobrzy przyjaciele, jeszcze czas jakiś poczekać. Ale odpowiedzieć na nie musimy; wszyscy dobrzy ludzie i uczciwi myśliciele są tem zajęci. Wiele głów rozmyśla nad tem, lecz wiele jeszcze odkryć trzeba poczynić i wiele poczynić nadaremnych usiłowań, zanim da się coś stanowczego powiedzieć.
Teraz zanotujcie sobie jedynie tych parę szczegółów, które są pewne.
Obecnie kilka słów o podziale ciężkiej pracy. Nikt z nas, albo jeno nie wielu z nas, wykonywa ciężką lub lekką pracę, nie dlatego, że jest to naszym obowiązkiem; lecz ponieważ wlazła nam w drogę i nie możemy jej pominąć. Otóż nikt nie robi dobrze tego, co czyni z musu; praca wtedy jeno wykonana jest dobrze, kiedy towarzyszy jej ochota, a niema ochoty tam, gdzie człowiek nie wie, że czyni to, co powinien, i że jest na swojem stanowisku. Ufajcie mi, że każda praca musi być w końcu zrobiona nie w sposób nieporządny, bezładny, zwierzęcy, lecz w sposób porządny, wojskowy, ludzki — to znaczy słuszny sposób. Zaciągają ludzi do pracy zabójczej — pracy wojennej: liczą ich, ćwiczą, karmią, ubierają i chwalą za nią. Niech więc zaciągną ich także do pracy, która karmi; niech ich odliczą, wyćwiczą, nakarmią, ubiorą i pochwalą za nią. Uczcie obchodzenia się z pługiem tak samo troskliwie, jak uczycie obchodzenia się z mieczem, i niechaj oficerowie wojsk życiodajnych będą tak samo uważani za dżentelmanów, jak oficerowie wojsk śmiercionośnych, a wszystko będzie zrobione; lecz ani ta, ani żadna inna słuszna rzecz nie może być dokonana — nie ujrzycie nawet drogi do niej prowadzącej — zanim po pierwsze tak pan, jak i sługa nie postanowią sobie, że niech się dzieje co chce, ale oni będą się nawzajem sprawiedliwie oceniać.
Ludzie bezustannie spierają się o to, coby było najlepsze do zrobienia, albo co najłatwiejsze, albo co najwłaściwsze; lecz nigdy, o ile ja sam słyszę, nie pytają o to, co jest rzeczą najsłuszniejszą. A takie już prawo nieba, że nie będziecie zdolni osądzać, co jest mądre lub łatwe, zanim nie rozstrzygniecie wprzód, co jest sprawiedliwe, i zanim nie zaczniecie tego czynić. Mistrz nasz ustawicznie powtarzał: „Czyńcie sprawiedliwość i sądźcie.“ To jest rozkaz waszej Biblii, to jest „Służba Boża,“ a nie modlitwa i śpiewanie psalmów. Polecono wam istotnie śpiewać psalmy, gdyście szczęśliwi, i prosić w modlitwie, gdy wam czego potrzeba; za sprawą złego ducha myślimy, że modlitwa i śpiewanie psalmów, to właśnie „służba.“ Gdy dziecko potrzebuje czegokolwiek, to wbiega i prosi o to swego ojca, ale czyż ono to nazywa przynoszeniem ojcu usługi? Gdy prosi o zabawkę lub kawałek placka — czyż nazywa to służeniem swemu ojcu? To u Boga nazywa się modlitwą, którą On lubi. On lubi, abyście w potrzebie prosili Go o placek; ale nie nazywa tego służeniem Mu.
Prośba nie jest służbą. Bóg tak samo nie lubi żebraków, jak i wy — gdyż On lubi uczciwą służbę, a nie żebraninę.
Gdy dziecko bardzo kocha swego ojca i jest bardzo szczęśliwe, wyśpiewuje wokół niego piosenki; lecz nie nazywa tego służeniem swemu ojcu; to też śpiewanie pieśni o Bogu nie nazywa się służbą Bożą. Jest to przyjemność dla nas, jeżeli jest czemkolwiek wogóle; najprawdopodobniej nie jest to zgoła nic; ale jeżeli jest czemś, to tylko służeniem sobie, a nie Bogu. A jednakże jesteśmy dosyć bezczelni na to, aby nasze prośby i zawodzenia nazywać „służbą Bożą.“ Mówi się: „służba Boża zostanie odprawiona o godzinie 11-ej.“ Niestety! jeżeli nie spełniamy służby Bożej w każdej chwili swego życia, to nie spełniamy jej wcale. Jedyna Boska praca — jedyna przykazana ofiara — to czynić sprawiedliwość; a jednak to rzecz ostatnia, do uczynienia której czujemy skłonność. Raczej wszystko inne, niż to! Miłosierdzia, ile się wam podoba, byle nie sprawiedliwości.
„Miłosierdzie — powiecie — jest większe od sprawiedliwości.” Zapewne, że jest większe; jest to szczyt sprawiedliwości — jestto świątynia, której podstawę stanowi sprawiedliwość. Lecz nie można mieć szczytu bez spodu; nie można budować na miłosierdziu. Trzeba koniecznie budować na sprawiedliwości, dla tego głównie powodu, że naprzód nie macie do budowy miłosierdzia. To jest ostatnia nagroda dobrej pracy; czyń sprawiedliwość swemu bratu (bez względu na to, czy go kochasz lub nie), a dojdziesz do pokochania go. Ale czyń mu niesprawiedliwość, ponieważ go nie kochasz, a dojdziesz do nienawidzenia go. Bardzo to ładnie myśleć, że można zacząć budować na miłosierdziu; ale spostrzeżecie, że wszystko, z czem możecie rozpocząć, zaczyna się w domu, i jest miłością siebie samego; wy ludzie, mający się dobrze, którzy jesteście tu dzisiaj obecni, pójdziecie najbliższej niedzieli na „służbę Bożą”, gładcy i schludni, małe wasze dzieci wdzieją swoje ładne obcisłe kamaszki odświętne, i piękne piórka w kapeluszach, będziecie myśleć z zadowoleniem i nabożeństwem, jak ładnie wyglądają! Tak jest istotnie: kochacie je serdecznie i lubicie zatykać piórka w ich kapelusze. To bardzo dobrze — to jest miłosierdzie; ale to miłosierdzie, zaczynające się w domu. Następnie ujrzycie biednego małego zamiatacza ulicy, który włożył — to jego strój niedzielny — najbrudniejsze łachmany, jakie posiada, aby módz lepiej żebrać; dacie mu kilka groszy, i pomyślicie, jacyście dobrzy. To miłosierdzie po za domem, ale cóż powie sprawiedliwość, idąca obok was i strzegąca was? Chrześcijańska sprawiedliwość była dziwnie jakoś niema i pozornie ślepa, a jeżeli nie ślepa, to oddawna zgrzybiała, jednakże ciągle prowadzi swoje rachunki — stale — załatwiając je wieczorami bardzo troskliwie, zdjąwszy opaskę i nałożywszy najsilniejsze okulary (to jedyny nowoczesny wynalazek, o który się troszczy). Musicie przyłożyć ucha blizko do jej ust, aby usłyszeć jej mowę; poczem zdziwicie się, usłyszawszy jej pierwszy szept, gdyż będą to napewno słowa: „Dlaczego ten mały zamiatacz ulicy nie miałby mieć tak samo piórka w kapeluszu, jak wasze dziecko?“ Spytacie wtedy sprawiedliwości ze zdziwieniem, „jak może być tak głupia, aby myśleć, że dzieci mogą zamiatać ulice z piórami na głowie?” Pochyliwszy się znów, usłyszycie głos sprawiedliwości mówiący — ciągle w swój nudny, głupi sposób: „Czemu co drugą niedzielę nie każesz swemu dziecku zamiatać ulicy i nie weżmiesz z sobą biedaka do kościoła w kapeluszu z piórkiem?“ Na litość (zawołacie), cóż ona jeszcze zechce wymyślić? Odpowiadacie oczywiście, że „nie czynicie tak, bo każdy powinien być zadowolony ze stanowiska, na jakiem go Opatrzność postawiła.“ Ah, moi przyjaciele, to jest rdzeniem całej sprawy. Czy Opatrzność postawiła ich na tem stanowisku, czyli też wy sami? Spychacie człowieka do fosy, a potem każecie mu być zadowolonym ze stanowiska, na „którem Opatrzność go postawiła.” To jest nowoczesne chrześciaństwo. — „Myśmy go nie zepchnęli do fosy.“ Zkąd wiecie, coście uczynili, albo co czynicie? Bo to jest właśnie rzecz, którą wszyscy powinniśmy wiedzieć, a której dopóty nie dowiemy się, dopóki co rano będziemy się pytać, nie jak wykonać rzecz zyskowną, ale jak wykonać rzecz sprawiedliwą; i dopóki nie będziemy przynajmniej tak daleko na drodze do stania się chrześcianami, aby zrozumieć maksymę biednego mahometanina, że „jedna godzina spełniania sprawiedliwości warta jest siedmdziesięciu lat modlitwy.”
Przypuściwszy tedy, że określiliśmy z odpowiednią sprawiedliwością, kto ma wykonywać pracę ręczną, to następnem pytaniem jest, jak należy wyrobników ręcznych płacić, jak mają odpoczywać i jaką mają mieć zabawę? Przypuszczalna jakość zabawy zależy od przypuszczalnej ilości zapłaty; a ilość zapłaty powinna być przedmiotem rozmyślań nie tylko samych wyrobników, lecz wszystkich pracowników. Ogólnie biorąc, dobra, użyteczna praca, czy to ręczna, czy umysłowa, jest bądź-to źle płatna, bądź też nie płatna wcale. Nie mówię, że tak być powinno, ale tak jest zawsze. Żadna najlepsza praca w sztuce, literaturze lub nauce nie jest należycie zapłacona. Wiele myślicie dostał Homer za swoją „Iliadę”? albo Dante za swój „Raj“? Tylko gorzki chleb i sól; człowiek, który odkrył teleskop i pierwszy widział niebo, doczekał się w nagrodę ciemnicy; człowiek, który wynalazł mikroskop i pierwszy widział ziemię, umarł z głodu, wypędzony ze swojej ojczyzny; jest zaiste rzeczą bardzo jasną, że Bóg chce, aby wszelką prawdziwie dobrą robotę i wszelką dobrą mowę dawano ludziom za darmo. Bo to zaiste jest prawdziwa zapłata Ojca świata. Ile razy którekolwiek z dzieci świata pracuje dla dobra tegoż świata uczciwie, głową i sercem, i powiada: „Daj nam trochę chleba, tyle tylko, żeby podtrzymać w nas życie,” ojciec świata odpowiada: „Nie, moje dzieci, nie dam wam chleba, ale dam kamienie, ile wam się podoba, albo ile potrzeba, aby wam nakazać spokój.“

IV.

Muszę teraz przejść do ostatniego rozdziału, odnoszącego się do nas wszystkich, jako pracowników: Co to jest mądra praca, a co głupia? Jaka jest różnica między sensem a bezsensem w codziennem zatrudnieniu?
Otóż mądra praca jest to, krótko mówiąc, praca z Bogiem, głupia zaś praca przeciwko Bogu. A praca, wykonana z Bogiem, której On pomaga, może być opisana krótko jako „porządkowanie“ — to jest wykonywanie Boskiego prawa porządku, duchowego i materyalnego, wśród ludzi i rzeczy. Pierwsza rzecz, którą należy wykonać, pierwsza „dobra praca,“ to w odniesieniu do ludzi przestrzeganie sprawiedliwości, a w stosunku do rzeczy, przestrzeganie czystości. Przeciwko tym dwom wielkim ludzkim czynom, sprawiedliwości i porządku, walczą nieustannie dwa wielkie demony — niesprawiedliwości i nieporządku, czyli śmierci, gdyż śmierć jest tylko najwyższym stopniem nieporządku. Tych dwóch szatanów trzeba zwalczać codziennie. Nie zwalczając demona niesprawiedliwości, pracujecie dla niego: „Czynicie niesprawiedliwość“ i ściągacie na siebie potępienie, gdyż wyrok na was będzie brzmiał tak: „idźcie precz odemnie wy, którzy czynicie niesprawiedliwość.“ O ile nie opieracie się demonowi nieporządku, czynicie nieporządek, i spełniacie sami pracę śmierci, co jest grzechem i pociąga za sobą swą nagrodę: śmierć.
Uważajcie więc, że wszelka rozumna praca posiada głównie trojaki charakter: jest uczciwa, użyteczna i wesoła.
1. Jest uczciwa. Nie znam nic dziwniejszego nad to, że uznajecie uczciwość w zabawie, ale nie uznajecie jej w pracy. W swych najbłahszych grach macie zawsze kogoś, kto przestrzega tak zwanej uczciwej gry.
W boksowaniu się trzeba uderzyć uczciwie, w wyścigach rozpocząć bieg uczciwie. Angielskiem hasłem jest uczciwa gra; nieuczciwej nienawidzicie, czy uderzyło was kiedy, że potrzeba innego jeszcze hasła, to jest: „uczciwa praca“, i że powinniście znienawidzieć nieuczciwą pracę? Wasz siłacz zawodowy ma w sobie jeszcze iskrę honoru, który posiadają też i otaczający go pierścieniem ludzie; osądzą, że przegrał, jeżeli nieuczciwie uderzył. Lecz wasz kupiec zawodowy wygrywa partyę drogą nieuczciwej sprzedaży i nikt przeciwko temu nie krzyczy. Wypędzacie szulera, który gra fałszywemi kostkami, ale kupca, który używa fałszywych wag, zostawiacie w spokoju kwitnącego interesu! Boć każde nieuczciwe postępowanie jest używaniem fałszywych wag. Cóż to szkodzi, jeżeli otrzymam mniejszą wagę, sfałszowany materyał, lub nierzetelny fabrykat? Błąd w fabrykacie jest bezwątpienia najgorszy. Dajcie mi złą miarę w jadle, a tylko stracę na tem; ale dajcie mi sfałszowane jadło, a umrę od niego. Tu więc jest wasz główny obowiązek, wy, robotnicy i rzemieślnicy — obowiązek rzetelności wobec siebie samych i nas, którzy radzibyśmy pomódz wam, nie możemy jednak uczynić dla was nic, ani wy sami dla siebie, bez uczciwości. Miejcie to, a będziecie mieć wszystko; bez niej zaś wasze głosowania, wasze reformy, wasze ustawy o wolnym handlu, wasze instytucye naukowe — wszystko nic nie znaczy. Szkoda jednoczyć głowy, jeżeli nie możecie zjednoczyć serc. Ramię do ramienia, prawica do prawicy, pośród samych siebie, i nie wyciągajcie nieżyczliwej ręki do nikogo, a możecie jeszcze zawojować świat.
2. Mądra praca jest użyteczna i nikt nie ma, lub nie powinien mieć nic przeciwko temu, że dana praca jest ciężka, skoro tylko jest z niej pożytek; ale gdy jest ciężka i nic z niej nikomu, gdy nasza cała robota pszczół zamienia się na pajęczą, a zamiast plastrów miodu, osiągamy tylko pajęczynę, którą najbliższy wietrzyk rozwieje — to rzecz okropna dla pracownika. A jednak, czy kiedykolwiek pytamy się siebie osobiście lub jako naród: zali wasza praca przynosi jaki rezultat lub też nie? Nie dbamy o utrzymanie tego, co zostało szlachetnie wykonane; jeszcze mniej troszczymy się o szlachetne wykonanie tego, coby inni mogli zachować, a już najmniej staramy się o to, aby uczynić pracę użyteczną, zamiast zabójczą dla pełniącego ją, tak, aby używał swego życia, a nie trwonił go. Ze wszystkich zbrodni, największa, jakiej możecie się dopuścić, to trwonienie pracy. Gdybyś, zszedłszy rano do swej mleczarni, ujrzał, że twe najmłodsze dziecko udało się na dół przed tobą, i że bawiło się razem z kotem, że wylało całą śmietanę na podłogę, aby ją kotek zlizał, tobyś wykrzyczał dziecko i żałował zmarnowanego mleka. Ale gdy zamiast drewnianych czasz z mlekiem, masz złote czasze z życiem ludzkiem, a zamiast bawiącego sie kota, bawiącego się dyabła, a ty sam używasz rozrywki, i gdy zamiast zostawić, aby Bóg rozbił złotą czaszę przy fontannie, ty ją tłuczesz w pyle i wylewasz ludzką krew na ziemię, aby ją szatan zlizał — to nie jest trwonieniem! Co! myślisz może, że „trwonienie ludzkiej pracy nie jest zabijaniem?“ Czyż nie? Chciałbym wiedzieć, jak zdołałbyś zabić gruntowniej — zabić drugą śmiercią? Najłagodniejszą metodą mordowania jest zatrzymanie ludzkiego oddechu. Głód, zimno i małe świszczące kule — ci posłannicy miłości między narodem a narodem — przyniosły dotąd przyjemność wielu ludziom; słodkie wyzwoliny i pozwolenie udania się nakoniec tam, gdzie się jest mile widzianym i szczęśliwym. W najgorszym razie jest to tylko skrócenie życia, a nie skorrumpowanie życia; ale gdy się zaprzęga człowieka do nizkiej roboty, gdy się krępuje myśli, oślepia wzrok, niszczy nadzieje, kradnie radości, skarla ciało i rozsadza dusze, a w końcu nie zostawia mu się nawet tyle, żeby zebrał lichy owoc swego poniżenia, lecz przywłaszcza się to sobie, i odprawia go do grobu po skończeniu z nim rachunku, po uczynieniu murów tego grobu, o ile to można, wiecznie trwałemi, jakkolwiek sądzę, że cegły niektórych naszych grobów familijnych będą trzymać się mocniej w dzień zmartwychwstania, niż darń nad głową robotnika, to nie jest niby trwonieniem i grzechem!
3. W końcu: rozumna praca jest wesoła, jak praca dziecka. Życzę sobie, abyście wynieśli ztąd z sobą jedną myśl i zachowali ją na zawsze.
Każdy w tej sali uczył się modlić codzień: „Przyjdź królestwo Twoje“. Gdy słyszymy człowieka, klnącego na ulicy, uważamy to za coś bardzo złego i mówimy, że on „bierze imię Boga nadaremno.“ Ale jest dwadzieścia razy gorszy sposób, niż ten, brania imienia Jego nadaremno. A mianowicie: proszenie Boga o to, czego nie potrzebujemy. On nie lubi tego rodzaju modlitwy. Skoro nie potrzebujecie czego, nie proście oto; taka prośba bowiem jest najgorszem przedrzeźnianiem Króla, jakiego się możecie względem niego dopuścić; niczem wobec tego byli żołnierze, bijący go prętami po twarzy. Gdy nie pragniesz Jego królestwa, nie proś o nie. Ale gdy pragniesz, musisz czynić więcej, niż modlić się; musisz zapracować na nie, aby zaś na nie zapracować, musisz wiedzieć, czem ono jest; prosiliśmy o nie bezmyślnie długi czas. Uważajcie, że jestto królestwo, które ma przyjść do nas; nie my mamy iść ku niemu. Nie ma to być również królestwo zmarłych, lecz żywych. Nie ma też nastać nagle, ale spokojnie; nikt nie wie, jak „Królestwo Boże przyjdzie niepostrzeżone." Będąc zaś w nas, nie może być widziane, lecz odczute; a chociaż przynosi z sobą dobro i nie polega na niem: „Królestwo Boże nie jest mięsem lub napojem, lecz sprawiedliwością, spokojem i radością w Duchu Świętym“, radością w świętym, zdrowie i nadzieje niosącym Duchu. Gdy chcemy pracować dla tego Królestwa, i sprowadzić je, i wnijść w nie, trzeba naprzód przyjąć jeden warunek.
Musicie wnijść w nie jak dzieci, albo nie wejść wcale. „Ktokolwiek nie przyjmie go jak małe dziecko, nie wejdzie weń.“ I znów: „Dozwólcie małym dziatkom dostąpić do mnie, i nie brońcie im, ponieważ takich jest Królestwo Niebieskie.“ Takich, uważajcie. Nie dzieci samych, ale takich jak dzieci. Sądzę, że wiele matek, czytając te słowa, mniema, iż niebo będzie pełne niemowląt. Ale rzecz nie tak się ma. Będą tam dzieci, ale z koroną siwych włosów. „Długie dni, długie życie i pokój," oto jest błogosławieństwo, a nie śmierć w niemowlęctwie. Dzieci umierają jeno za grzechy swych rodziców; Bóg przeznaczył je do życia, lecz nie zawsze może im pozwolić żyć; wtedy dostają się wcześniej do nieba; i małe dziecko Dawida, za które daremnie modlono się i małe dziecko Jeroboama, zabite nogą matki na jej własnym progu — znajdą się tam oboje, lecz stary znużony Dawid, stary znużony Barzillai, nauczywszy się w końcu lekcyi dziecinnej, znajdą się tam także; a jedyną kwestyę dla nas wszystkich, młodych czy starych, jest, czyśmy się wyuczyli naszej lekcyi? Potrzeba nam charakteru dziecka, który musimy koniecznie uzyskać; zobaczmy pokrótce, na czem on polega.
Pierwszą cechą dzieciństwa jest skromność. Dobrze wychowane dziecko nie myśli, że może nauczyć czegoś swych rodziców, lub że wie wszystko, Może myśleć, że ojciec i matka wiedzą wszystko — może zresztą myśleć, że wszyscy dorośli wiedzą wszystko; ale napewno jest przekonane, że ono samo nie wie. To też nieustannie stawia pytania i pragnie wiedzieć coraz więcej. To więc jest pierwsza cecha dobrego i mądrego człowieka, kiedy pracuje. Wiedzieć, że umie bardzo mało; — pojmować, że ponad nim jest wielu mędrszych od niego, i stawiać ustawicznie pytania, pragnąć uczyć się, a nie uczyć. Nie uczy dobrze ten, kto chce uczyć, albo nie rządzi dobrze ten, co pragnie rządzić; stara to sentencya (Platona, tylko nie wiem, czy on jest jej twórcą) i zarówno mądra, jak stara.
Drugą cechą dziecka, to żywić zaufanie. Przeczuwając, że jego ojciec wie, co dla niego jest najlepsze, i przekonawszy się zawsze, ilekroć razy zapragnęło iść samowolnie przeciwko niemu, że on miał racyę, a ono nie, szlachetne dziecko zaufa mu w końcu całkowicie, poda mu swą rękę i pójdzie z nim na ślepo, jeżeli tego zechce. I to jest także cechą wszystkich dobrych ludzi, jako posłusznych pracowników, lub żołnierzy pod wodzą kapitana. Muszą oni ufać swym kapitanom; — zniewoleni są oni wybrać tych jeno, którym mogą zaufać. A wtedy nie myślą zawsze, iż to, co się im wydaje dziwne, albo złe w tem, czego się od nich wymaga, jest istotnie dziwne lub złe. Znają oni swego kapitana: muszą iść za jego przewodem, muszą czynić, co im rozkaże; a bez tego zaufania i wiary, bez tego kapitaństwa i wojskowości, żaden wielki czyn, ani zbawienie nie jest dla człowieka możliwe. Wszystkie narody stają się wielkie dopiero po osiągnięciu tej wiary: Żyd, Grek i Mahometanin zgodnie zdają się to zdanie potwierdzać. To absolutne zaufanie uczyniło Abrahama ojcem wiernych; uznanie władzy Boga, jako wodza nad wszystkimi ludźmi, i przyjęcie kierownika, którego on wyznaczył jako komendanta wiernych, dało podwaliny narodowej potęgi, jaka jeszcze istnieje na Wschodzie. Tak samo czyn Greków, którzy stali się typem nieegoistycznych i szlachetnych żołnierzy po wszystkich ziemiach i po wszystkie czasy, został upamiętniony na grobie tych, którzy poświęcali dlań życie w najpatetyczniejszej, o ile wiem, ze wszystkich ludzkich sentencyi: „O! przechodniu, pójdź i powiedz naszemu ludowi, że spoczywamy tu za posłuszeństwo jego słowom.“
Trzecią cechą dzieciństwa jest być kochającym i szlachetnym. Daj dziecku odrobinę miłości, a otrzymasz w zamian wiele. Kocha ono wszystko wokół siebie, gdy jest dobrym gatunkiem dziecka — nikomu nie sprawi bólu, zawsze odda co ma najlepszego — nie pragnie przywłaszczyć sobie wszystkiego w domu i doznaje rozkoszy w niesieniu pomocy innym; nie można mu zrobić większej przyjemności, jak dać sposobność do okazania się użytecznem, bodajby w najmniejszym stopniu.
Dziecko wreszcie wskutek tych wszystkich cech jest wesołe. Ufając swemu ojcu, nie troszczy się o nic, żywiąc miłość do każdej istoty, zawsze jest szczęśliwe, czy to w zabawie, czy przy spełnianiu obowiązków. To samo jest cechą wielkiego pracownika — nie myśli o jutrze, myśli jeno o obowiązku dnia; ufa, że kto inny zatroszczy się o jutro, wie, co to jest praca zaiste, nie wiedząc, co troska; zawsze gotów do zabawy, pięknej zabawy, gdyż miła zabawa ludzka jest jakby zabawą słońca. Oto wzór pracownika. Wierny przeznaczeniu, zdecydowany jest jak człowiek silny odbyć swą drogę, ale również jak silny człowiek doznaje z tego powodu przyjemności. Patrzcie, jak się bawi rano, gdy mgły w dole, a chmury w górze, przez które przedzierają się potoki promieni i połysków — oto gra słońca; wielka gra ludzka jest podobna, urozmaicona, pełna światła i życia, subtelna, jak rosa poranna. Tak więc macie charakter dziecka w tych czterech rzeczach — pokora, wiara, miłosierdzie i wesołość. Oto, do czego macie się nawrócić. „Chyba, że się nawrócicie i staniecie się podobni do małych dzieci.“ — Słyszymy obecnie wiele o nawracaniu się, ale ludzie zawsze zdają się myśleć, że nawrócenie ma człowieka unieszczęśliwić i wydłużyć mu fizyognomię. Nie, przyjaciele, macie wrócić do dzieciństwa, do rozkoszy i do sprawiania rozkoszy innym. Nie można znaleźć się na żadnem zebraniu, aby nie usłyszeć wiele o odszczepieństwie. O tak, odszczepieństwo! Powiadam wam, że na drogach, po których większość nas kroczy, im prędzej odpadniemy — tem lepiej.
Wracajcie do kolebki, jeżeli, idąc naprzód, zbliżacie się do grobu — wstecz, powiadam wam, napowrót — w dziecinne szaty. Tylko wpośród dzieci i tylko jako dzieci znajdziecie lekarstwo na gojącą, prawdziwą mądrość. Trucizna mieści się w radach światowego człowieka; słowa, jakie mówi, zawierają tylko gorycz, „trucizna os jest na ich ustach,“ ale niemowlę będzie się bawić przy gnieździe szerszeni. Śmierć wyziera ze spojrzeń ludzkich. „Oczy ich skrycie skierowane są przeciwko biednym,“ są one jak wąż, co zabija wzrokiem, jak bazyliszek. Ale „od piersi odstawione dziecię położy swą dłoń na gnieździe bazyliszka.“ Śmierć tkwi w krokach ludzkich: „stopy ich są skore do lania krwi, objęli nas swemi kroki jak lwy łupu chciwe, i młode lwięta, na czatach będące,“ „ale w tem królestwie wilk spocznie obok jagnięcia, a koźlę obok lwa“ i „małe dziecię pokieruje niemi.“ Smierć tkwi w myślach ludzkich; świat jest dla nich jedną wielką zagadką, coraz ciemniejszą, im bliższą końca; ale tajemnica jej znana jest dziecku, a Panu nieba i ziemi należy się największa podzięka za to, że „ukrył te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a odsłonił je niemowlętom.“ Tak i jest jeszcze śmierć — cała nieskończoność śmierci w księztwach i państwach człowieka. Jak daleko zachód jest od wschodu, tak daleko nasze grzechy są — nie odsunięte od nas, lecz rozmnożone wokół nas; czy myślicie, że słońce, „cieszy się“ swym obiegiem, gdy posuwając się ku zachodowi po horyzoncie, czerwienieje od refleksu przelanej krwi, a zaczerwieni się jeszcze mocniej? Wzbraniacie się przeciwko temu napróżno; wróg i mściciel spadnie na was także, chyba, że pojmiecie, jako nie z paszcz armatnich, ani z wylotów strzelby, ale „z ust niemowląt i dzieci“ wyjdzie siła, która „uciszy wroga i mściciela.“




ODCZYT II.

Handel.
(Wygłoszony w magistracie w Bradford).

Moi dobrzy przyjaciele z Yorkshire, poprosiliście mnie tu pomiędzy wasze wzgórza, abym powiedział wam coś o zamierzonej przez was budowie giełdy; ale wybaczcie mi, proszę, gdyż ja nie myślę uczynić nic podobnego.
Nie mogę mówić wcale, albo tylko niewiele o tej waszej giełdzie. Ale muszę mówić o całkiem innych rzeczach, i to chętnie; nie zasłużyłbym na wasze względy, gdybym, zaproszony do mówienia o jednym przedmiocie, mówił samowolnie o drugim. Lecz nie mogę porządnie mówić o czemś, na czem mi zgoła nie zależy; a muszę wam oświadczyć ze smutkiem, że nic mnie ta wasza giełda nie obchodzi.
Gdybym, zaproszony przez was, odpowiedział że „nie przyjdę, bo nie dbam o giełdę w Bradfordzie,” zupełnie słusznie mielibyście do mnie urazę, nie znając powodu tak dziwnej obojętności. Dlatego stawiłem się w nadziei, że dozwolicie mi cierpliwie wyjaśnić, dlaczego zachowuję milczenie przy tej, jako też innych podobnych okazyach, gdy poprzednio byłbym skorzystał ze sposobności, aby przemówić wobec uprzejmego audytoryum.
Jednem słowem, nie dbam o tę giełdę, ponieważ i wy sami o nią nie dbacie, i ponieważ wiecie doskonale, że na was w tym kierunku wpłynąć nie mogę. Spojrzyjcie na istolne cechy sprawy, które wy, jako ludzie do interesu, znacie doskonale, a zdaje się wam, że ja je przeoczam. Macie zamiar wydać 30,000 funtów (300,000 rubli. Przypisek tłóm.), która to suma jest dla was zbiorowo niczem; kupienie nowego surduta jest, o ile się to do kosztu odnosi, przedmiotem o wiele poważniejszej rozwagi dla mnie, aniżeli wystawienie giełdy dla was. Sądzicie, że powinniście mieć odpowiednią rzecz za swoje własne pieniądze. Wiecie, że istnieją w architekturze różne dziwaczne style; nie życzycie sobie wystawienia czegoś śmiesznego; pomiędzy innymi, słyszeliście o mnie, jako o przyzwoitym kupcu architektury; to też posyłacie po mnie, abym pouczył was o panującej modzie i powiedział, jakie w tej chwili mamy na składzie najnowsze i najmilsze oku wieżyczki.
Otóż wybaczcie mi, gdy wam powiem otwarcie, że nie możecie mieć dobrej architektury, pytając innych o radę przy zdarzonej tylko sposobności. Każda dobra architektura jest wyrazem narodowego życia i charakteru, a wynika z ogólnie panującego smaku narodowego, lub pragnienia piękna. Proszę was, ażebyście zastanowili się nieco nad głębokiem znaczeniem słowa „smak;“ bo żadne moje twierdzenie nie było nigdy tak mocno przekręcone, jak to, że dobry smak jest w swej istocie właściwością moralną. — Nie — powiada wielu z mych antagonistów — smak swoją drogą, moralność zaś swoją drogą. Powiedz nam, co jest ładne; pragniemy bardzo wiedzieć, ale nie mów nam kazań.
Niech mi więc będzie wolno poprzeć kilku słowy ten mój ulubiony dogmat. Smak nietylko jest częścią i wskaźnikiem moralności, ale jedyną moralnością. Pierwszem, ostatniem i najściślejszem pytaniem w stosunku do każdej żywej istoty jest: „co lubisz?“ Powiedz mi, co ci się podoba, a ja ci powiem, czem jesteś. Wyjdź na ulicę i spytaj pierwszego spotkanego mężczyznę, lub pierwszą kobietę, jaki jest jego, lub jej „gust,“ a jeżeli odpowiedzą otwarcie, poznacie ich nawskróś. „Ty, mój przyjacielu w łachmanach, o niepewnym chodzie, co lubisz?“ „Fajkę i kwaterkę dżinu.“ Znam cię, „Ty, dobra kobieto, o szybkim chodzie i schludnym kapeluszu, co lubisz?“ „Zamiecione ognisko, czyste nakrycie na stole, siedzenie naprzeciwko męża i niemowlę u piersi?“ Dobrze, znam cię także. „Ty, mała dzieweczko o złotych kędziorach i łagodnych oczach, co lubisz?“ „Swego kanarka i spacer wśród hyacyntów leśnych.“ „Ty, mały chłopcze z brudnemi rękami i nizkiem czołem, co lubisz?“ „Gniazda ptasie i grę w pliszki?“ Dobrze. Znamy teraz was wszystkich. O cóż więcej mamy się pytać?
— Za pozwoleniem — odpowiecie może. — Powinniśmy raczej się zapytać, co ci dorośli i te dzieci robią, a nie co lubią. Jeżeli czynią dobrze, mniejsza o to, lubią złe rzeczy; a jeżeli czynią źle, co nas obchodzi, że lubią dobre rzeczy. Czyn jest główną sprawą; i nic to nie znaczy, że ktoś lubi pić, skoro nie pije; albo że mała dziewczynka lubi być dobrą dla kanarka, jeżeli nie wyuczy się swych lekcyj; albo, że mały chłopiec lubi ciskać kamieniami do wróbli, jeżeli uczęszcza do szkółki niedzielnej.
Istotnie, na krótki przeciąg czasu i prowizorycznie będzie to prawdą. Ponieważ, jeżeli ludzie z rozmysłem czynią to, co dobre, z czasem polubią to dobre. Lecz znajdują się dopiero wtedy we właściwem stadyum etycznem, gdy doszli do polubienia dobrego, a dopóki nie lubią go, dopóty są skłonni do występku.
Nie jest w stanie zdrowia cielesnego ten, kto ustawicznie pragnie butelki z kredensu, jakkolwiek dzielnie znosi to pragnienie; ale ten, któremu rano smakuje woda, a wino wieczorem, oczywiście każde w odpowiedniej dozie i porze. Jedynym celem prawdziwego wykształcenia jest nietylko włożyć ludzi do czynienia dobrych rzeczy, ale i do zamiłowania dobrych rzeczy; nietylko uczynić ich pracowitymi, ale i kochającymi pracę; nietylko uczonymi, ale i miłujacymi wiedzę; nie tylko czystymi, ale i kochającymi czystość; nietylko sprawiedliwymi, ale i łaknącymi, oraz pragnącymi sprawiedliwości.
Ale możecie zapytać: „Czyż zamiłowanie ozdób zewnętrznych, obrazów, posągów, mebli, architektury, jest właściwością etyczną?” Oczywiście, jeżeli mamy do czynienia z właściwie skierowanem upodobaniem. Zamiłowanie do jakichkolwiek obrazów lub posągów nie jest właściwością moralną, ale zamiłowanie do dobrych, jest nią, Tylko, że musimy tu zaraz określić słowo „dobry.” Przez dobry nie rozumiem sprytny, albo uczony, albo trudny do wykonania. Weźmy obraz Teniersa, przedstawiający pijaków, kłócących się przy grze w kostki. Jest to wcale dobry obraz, tak dobry, że nie ma sobie równego w tym rodzaju; ale równocześnie jest to nikczemny i zły obraz. Jest to bowiem dowód upodlenia, płynącego z ciągłej kontemplacyi przewrotnej rzeczy, a upodobanie takie jest właściwością „niemoralną.“ Jest to „zły gust” w najpoważniejszem tego słowa znaczeniu — to gust i smak szatanów. Z drugiej znów strony obraz Tycyana, grecki posąg, grecka moneta, lub wreszcie krajobraz Turnera, są wyrazem upodobania, biorącego źródło w nieustannej kontemplacyi rzeczy dobrej i doskonałej. A co jest całkowicie moralną właściwością — to gust i smak aniołów. Wszakże zamiłowanie sztuki i jej ukochanie przechodzi w proste ukochanie tego, co na miłość zasługuje. Nie jest rzeczą obojętną lub dowolną, czy kochamy to lub owo, stanowi to bowiem żywotną funkcyę całej naszej istoty.
To, co lubimy, określa to, czem jesteśmy, i jest widomym znakiem tego, czem jesteśmy; to też uczyć smaku znaczy koniecznie kształtować charakter. — Gdym się nad tem zastanawiał, idąc onegdaj przez ulicę, wzrok mój padł na tytuł książki, wystawionej w księgarni. Traktowała ona: „O potrzebie rozszerzania gustu wśród wszystkich klas.“ — Ah — pomyślałem sobie — gdy rozszerzysz gust, mój klasyfikujący przyjacielu, to gdzież się podzieją twoje klasy?
Człowiek, lubiący to samo, co ty lubisz, należy, według mnie, do jednej z tobą klasy. To rzecz nieunikniona. Możesz zaprządz go do innej pracy, jeżeli ci się tak podoba; ale, wskutek stanu, do jakiego go doprowadziłeś, będzie on czuł do tej innej pracy taki sam wstręt, jak ty. Weźmy zamiatacza ulicy lub domokrążcę, którego całą literaturą jest kalendarz, a muzyką katarynka. Czy myślisz, że ci się uda skłonić go do tego, ażeby lubił Dantego lub Bethowena? Życzę ci powodzenia w tych lekcyach; jeżeli ci się uda, to uczynisz z niego dżentelmana — nie zechce on wracać do swego domokrąztwa.
Jest to rzecz tak ogólna i nie znająca wyjątku, że gdybym miał dziś wieczorem czas, wykazałbym wam, iż naród nie może odznaczać się jakimś występkiem lub słabością, bez wyrażenia ich czytelnie i na zawsze bądź to w złej sztuce, bądź też w braku sztuki; i że niema narodowej cnoty, małej lub wielkiej, któraby się nie ujawniła w całej sztuce, jaką okoliczności pozwolą narodowi, posiadającemu tę cnotę, wyprodukować.
Weźcie na przykład pod uwagę waszą wielką angielską cnotę wytwałości i cierpliwego bohaterstwa. Obecnie posiadamy w Anglii jednę tylko sztukę o pewnem znaczeniu, to jest sztukę wyrobów żelaznych. Wiecie dobrze, jak lać i kuć żelazo. Czy sądzicie, że w tych masach lawy, którą roztapiacie i wykuwacie przy paszczach wystawionych przez was czeluści piekielnych; czy sądzicie, że na tych płytach żelaznych nie zapisały się na zawsze wasza odwaga i wytrwałość nietylko żelaznem piórem, lecz i na żelaznym pergaminie?
A weźcie też pod rozwagę wadę angielską — wadę całego świata — wadę wszystkich światów, wypełniających niebiosa, a otoczonych piekielną atmosferą, weźcie wadę zazdrości, wprowadzającej współzawodnictwo w handel, zdradę w wasze ciała parlamentarne, hańbę w wasze wojny — tę wadę, która wam i sąsiadującym z wami narodom uniemożliwiła dzienne zajęcia bez zbroi na piersiach i miecza, na wpół z pochwy wyciągniętego; tak, że dziś można powiedzieć o wszystkich wielkich narodach, prowadzących tak zwane cywilizowane życie, co ongi stosowało się jeno do dzikich mieszkańców górzystego Cheviotu, że:

Zabierali się do jadła
W stalowych rękawiczkach,
A wino czerwone pili przez opuszczone przyłbice.

Czy sądzicie, że ta narodowa hańba i ta nikczemność serca nie są tak samo wyraźnie wypisane na każdym nicie waszej zbroi żelaznej, jak siła tej prawicy, która je ukuła? Przyjaciele, nie wiem doprawdy, czy to rzecz bardziej śmieszna, czy bardziej smutna.
Niewątpliwie jest i jednem i drugiem. Przypuśćmy, że zamiast przez was, zostałbym zaproszony przez jakiegoś prywatnego dżentelmana, mieszkającego na przedmieściu, w domu, którego ogród byłby od najbliższego sąsiada oddzielony zwyczajnym tylko murem, i przypuśćmy, żeby zaprosił mnie dla zasiągnięcia rady odnośnie do umeblowania swego salonu. Zaczynam obzierać się wokoło i spostrzegam, że ściany są gołe; sądzę więc, że takie lub tapety byłyby bardzo pożądane — może mały fresk tu i owdzie na suficie — adamaszkowa firanka przy oknie zdałaby się również.
— Ah — powiada mój gospodarz — adamaszkowe firanki! To wszystko bardzo ładne, ale, widzisz pan, mnie na to nie stać obecnie!
— A jednakże świat cały myśli, że pan masz znaczne dochody?
— Tak — powiada mój przyjaciel — ale obecnie muszę wszystko prawie wydawać na stalowe łapki.
— Stalowe łapki! na kogo?
— Ano oczywiście na tego pana po drugiej stronie muru; jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, kapitalnymi przyjaciółmi; ale mimo to, jesteśmy zmuszeni zastawiać na siebie łapki po obydwóch stronach muru; i nie moglibyśmy w żaden sposób żyć w zgodzie bez tychże łapek i bez strzelb. Najgorszą ze wszystkiego rzeczą jest to, że obaj jesteśmy sprytni; to też nie upływa dzień, aby który z nas nie wynalazł nowej łapki, albo nowej lufy, albo czegoś takiego; razem biorąc, każdy z nas wydaje na te łapki piętnaście milionów rocznie i nie pojmuję, jakbyśmy mogli zredukować ten wydatek.
Wysoce śmieszny sposób życia dla dwóch dżentelmanów! Ale dla dwóch narodów wydaje się on nie tak komicznym. Dom waryatów byłby może śmieszny, gdyby zawierał w sobie jednego tylko waryata; a szopka śmieszna jest wtedy tylko, kiedy występuje w niej jeden klown; ale gdy cały świat zamieni się w klownów i maluje się na czerwono swą własną krwią serdeczną zamiast karminem, to sądzę, iż rzecz staje się więcej niż komiczna.
Wiem, że znaczna część tego wszystkiego, to zabawka, którą chętnie uwzględniam. Nie wiecie już, jakie sprawiać sobie sensacye. Polowanie na lisy i krokiet nie wystarczą wam w tem nieznośnem, długiem, śmiertelnem życiu; lubiliście pukawki, będąc małymi chłopcami, a strzelby i armaty są tylko lepiej zrobionemi pukawkami; tylko, to rzecz smutna, że co było zabawką dla was chłopców, nie było zabawką dla wróbli; i że to, co jest dla was obecnie zabawką, nie jest wcale zabawką dla drobnych ptaszków politycznych, bo co się tycze czarnych orłów, to jakoś nie macie ochoty celować do nich.
Ale wracajmy do rzeczy. Wierzcie mi bez żądania dalszych przykładów, że mógłbym wam zawsze udowodnić, iż każdego narodu cnota lub występek zapisały się w jego sztuce; żołnierskość wczesnej epoki rozwojowej Grecyi; zmysłowość późniejszych Włoch; wizyonerska religia Toskanii; wspaniala energia i piękność Wenecyi. Niema czasu czynić tego dzisiejszego wieczoru (uczyniłem to już dawniej i przy innej sposobności); przystąpię raczej do zastosowania tej zasady do nas samych w nieco ściślejszy sposób.
Zauważyłem, że wśród wszystkich nowych budowli, pokrywających wasze dzikie niegdyś wzgórza, kościoły i szkoły zmieszane są we właściwym, to jest w wielkim stosunku, z młynami i dworkami; zauważyłem też, iż kościoły i szkoły są przeważnie gotyckie; młyny zaś i dworki nigdy nie są gotyckie. Czy pozwolicie mi zbadać ścisłą przyczynę tego zupełnie nowoczesego zjawiska? Gdy wynaleziono gotyk, to domy tak samo były gotyckie, jak i kościoły; a gdy włoski styl nastąpił po gotyku, kościoły były zarówno włoskie, jak i domy. Katedra w Antwerpii ma gotycką wieżę, magistrat w Brukselli posiada gotycką dzwonnicę; Inigo Jones buduje włoski Whitehall, a sir Christopher Wren wznosi włoski kościół Ś. Pawła. Cóż wy zamierzacie dziś osiągnąć? Czy mam rozumieć, że chcecie waszą architekturę cofnąć do gotyku i że kościoły wasze są niejako eksperymentami, ponieważ nie zależy tak bardzo na pomyłkach, popełnionych w budowie kościołów? Albo czy mam rozumieć, że gotyk uważacie za wybitnie święty i piękny styl budowlany, który podobnie jak delikatne kadzidło, winien być zachowany jedynie dla służby Bożej? Bo jeżeli to jest wasze uczucie, to jakkolwiek na pierwszy rzut oka może się wydać pelne szacunku, znajdziecie ostatecznie, że w podstawie kwestyi oznacza to ni mniej, ni więcej, jak tylko fakt, że oddzieliliście religię od życia.
Zważcie bowiem, jakie szerokie znaczenie posiada ten fakt, i pamiętajcie, że nietylko wy, ale cała ludność Anglii zachowuje się obecnie w taki sam sposób.
Wszyscy nabraliście zwyczaju nazywania kościoła „domem Bożym.“ Widziałem nad drzwiami wielu kościołów wyryty napis: „To jest dom Boży, i to jest furta niebieska.“ Rozważcie teraz, zkąd się to zdanie wzięło i gdzie zostało po raz pierwszy wytworzone.
Chłopiec opuszcza dom ojcowski dla udania się w długą pieszą wędrówkę, aby odwiedzić stryja; wypada mu przejść przez wielką pagórkowatą pustynię; właśnie jak gdyby jeden z waszych własnych chłopców miał do przejścia płaszczyznę Westmorelandu dla dostania się do stryja w Carlisle. Drugiego lub trzeciego dnia chłopiec wasz znajdzie się o zachodzie słońca gdzieś w samym środku stepu. Grunt jest kamienisty i błotnisty; nie może iść dalej pieszo tego wieczora. Kładzie się więc spać jak może najwygogodniej, nagromadziwszy pod głowę kilka kamieni; okolica tak jest dzika, że oprócz kamieni, nic innego znaleźć nie może. Leżąc tak pod gołem niebem, śni sen; spostrzega drabinę, dotykającą ziemi, której wierzchołek zatapia się w niebie, a aniołowie niebiescy wstępują i zstępują po niej. Zbudziwszy się ze swego snu, powiada: Jak strasznem jest to miejsce; zaiste musi to być dom Boży, a to jest furta niebieska. To miejsce, zauważcie, nie ten kościół, nie to miasto, nawet nie ten kamień, który kładzie na pamiątkę — kawał krzemienia, na którym spoczywała jego głowa. Ale tylko to miejsce; ta kotlina pustynna, deszczem smagana, śniegiem dręczona; to jakiekolwiek miejsce, na które Bóg opuści drabinę. A jakże możecie wiedzieć, gdzie to nastąpi? albo jak inaczej możecie oznaczyć, gdzie ono być może, jak tylko będąc zawsze do tego przygotowanymi? Czyż wiecie, w którą stronę piorun jutro uderzy? Częściowo wy to wiecie; możecie pokierować piorunem; ale nie możecie pokierować wypływem ducha, który jest błyskawicą, jaśniejącą od wschodu ku zachodowi słońca.
Ustawiczne i bezczelne wypaczanie tej sentencyi jedynie dla celów kościelnych jest tylko jednym z tysiąca wypadków naszego cofania się do grubego judaizmu. Nazywamy swoje kościoły świątyniami. Ale wy wiecie, a raczej powinniście wiedzieć, że one właściwie nie są świątyniami. Nigdy ani miały, ani mogą mieć cokolwiek wspólnego ze świątyniami. Są one raczej „synagogami,“ „miejscami zebrań,“ gdzie zbieracie się razem jako zgromadzenie; a nie nazywając ich tak, osłabiacie siłę innego znów potężnego tekstu, który mówi: „Pamiętaj, abyś modląc się, nie był takim, jakimi są hypokryci; oni bowiem lubią modlić się w kościołach“ (mybyśmy przetłómaczyli), „aby ich ludzie widzieli.“ Lecz ty, gdy się modlisz; wejdź do komórki, a po zamknięciu drzwi za sobą, módl się do swego Ojca, który nie znajduje się ani na ambonie, ani w nawie, ale jest utajony.“
Gdy mówię do was te słowa, doznajecie wrażenia — jestem tego pewny — jak gdybym usiłował pozbawić zaszczytności wasze kościoły. Ale rzecz się nie tak ma; przeciwnie, ja usiłuję wykazać zaszczytność waszych domów i ogrodów; usiłuję wykazać wam, że nie kościół nie jest świętym, lecz że cała ziemia jest taką. Pragnąłbym, abyście czuli, jak grzesznym jest wasz zwyczaj nazywania kościołów tylko „świętymi“, przez co profanujecie swe ogniska domowe; od pogan odróżniacie się tylko obalaniem wszystkich bóstw domowych, zamiast uznać w miejsce ich wielu bezsilnych Larów istnienie jednego jedynego potężnego Pana i Lara.
„Ale cóż to wszystko ma do czynienia z naszą giełdą?“ — spytacie mnie niecierpliwie. Moi drodzy przyjaciele, to ma wiele do czynienia z waszą giełdą; na tych wewnętrznych i wielkich kwestyach polegają zewnętrzne i drobne; i skoroście mnie tu zaprosili na wykład dlatego, żeście się dotąd interesowali tem, co pisałem, to wiecie, że wszystko, co powiedzialem o architekturze, służyło do udowodnienia powyższych słów. Książka, którą zatytułowałem „Siedm lamp“, miała na celu wykazać, że pewne rzetelne stany usposobienia i poczucia moralnego były tą siłą magiczną, za sprawą której powstała cała bez wyjątku dobra architektura. „Kamienie Wenecyi“ nie mają od początku do końca innego celu, jak wykazanie, że gotycka architektura Wenecyi powstała w swych wszystkich cechach z czystej wiary narodowej i z cnót domowych, i że architektura odrodzenia powstała w swych wszystkich cechach z ukrytej niewiary narodowej, oraz korzyści życia domowego. Teraz pytacie mnie, jaki jest najwłaściwszy styl? A jakże ja mogę odpowiedzieć, znając doniosłość obydwóch stylów inaczej, niż odpowiadając drugiem pytaniem — mianowicie: czy macie zamiar budować, jak chrześcijanie, czy jak poganie? — A ponadto — czy zamierzacie budować, jak uczciwi chrześcijanie, czy jak uczciwi poganie? jako ci, czy tamci, ale szczerze i sumiennie? Nie podobają się wam zapewne takie bezceremonialne pytania. Ale to nie moja wina, są one bowiem o wiele ważniejsze od samejże giełdy; a jeżeliby można na nie natychmiast odpowiedzieć, kwestya giełdy wyjaśniłaby się natychmiast. Ale nim pójdę dalej, muszę prosić o pozwolenie wyjaśnienia jednego punktu. W całej mojej przeszłej pracy usiłowałem wykazać, że dobra architektura musi być religijną — musi być wypływem wierzącego i cnotliwego, a nie niewiernego i zepsutego ludu. Ale czyniąc to, musiałem także wskazać, że dobra architektura nie jest eklezyastyczną. Ludzie tak są skłonni patrzeć na religię, jako na zajęcie kleru, a nie swoje własne, że w chwili, gdy słyszą o czemś zależnem od „religii“, sądzą, że to samo musiało także zależeć od stanu kapłańskiego; wobec tego musiałem zająć pośrednie stanowisko i zwalczać obydwa błędne przekonania, częstokroć z pozorną niezgodnością. Dobra architektura jest owocem pracy dobrych i wierzących ludzi; zatem powiadacie wy, a przynajmniej niektórzy z was, że „dobra architektura musiała być owocem pracy duchowieństwa, a nie laików.“ Nie — tysiąc razy nie; dobra architektura była zawsze wypływem pracy laików, a nie kleru. Jakto, powiecie, a te wspaniałe katedry — ta chwała Europy? Czyż ich budowniczowie nie stworzyli gotyckiej architektury? Nie; oni tylko skazili gotycką architekturę. Gotyk powstał w zamkach baronów, w ulicach mieszczuchów. Stworzyły go myśli, dłonie i władza wolnych obywateli, oraz wojowniczych królów; mnich użył go jako pomocy dla swego zabobonu; gdy zaś zabobon zamienił się w piękny szał, a najlepsze serca Europy nadarmo oddawały się próżnym snom i udręczeniom w klasztorach i napróżno ginęły w krucyatach — wtedy wskutek szału, źle pojętej wiary i bezowocnych wojen, gotyk podniósł się także do swych najpiękniejszych, najfantastyczniejszych, a w końcu i najgłupszych snów, wśród których uległ zniszczeniu.
Sądzę, że teraz niema obawy, abyście mnie nie zrozumieli, gdy przystąpię do rdzenia rzeczy, którą postanowiłem dziś omówić gdy więc powtórzę, że każda wielka architektura narodowa była wynikiem i wykładnikiem wielkiej religii narodowej; nie można jej mieć trochę tu, a trochę tam, lecz musicie ją mieć wszędzie albo nigdzie. Nie jest ona bowiem monopolem duchownego stowarzyszenia — nie jest wykładnikiem dogmatu teologicznego — nie jest pismem hieroglificznem wtajemniczonej kasty kapłańskiej; jestto męzka mowa ludu, przejętego stanowczym i wspólnym celem i dochowującego wiary wyraźnym przepisom nie podlegającego wątpliwości Boga.
Do tej pory istniały trzy wyraźne europejskie szkoły architektury. Powiadam europejskiej, ponieważ architektura azyatycka i afrykańska należą do tak całkowicie odmiennych ras i klimatów, że nie może być o nich tutaj mowy; mimochodem jeno upewniam was, że cokolwiek jest dobrego lub wielkiego w Egipcie, Syryi lub Indyi, jest dobre lub wielkie z tych samych powodów, jakie działały po naszej stronie Bosforu. My, Europejczycy, mieliśmy trzy wielkie religie: grecką, która zasadzała się na czci Boga mądrości i potęgi; średniowieczną, która była czcią Boga sądu i pociechy, i religię odrodzenia, która była czcią Bóstwa pychy i piękności; te trzy mieliśmy — ale należą one do przeszłości; — a teraz my, Anglicy przynajmniej, posiadamy czwartą religię i swego własnego Boga, o którym pragnę właśnie pomówić, ale wprzód muszę scharakteryzować te trzy dawne religie.
Powtarzam więc, że Grecy czcili głównie Boga mądrości tak, że cokolwiek występowało przeciwko ich religii, było dla Greków — głupotą.
Pierwszą grecką ideę o bóstwie stanowił bóg dnia, Jowisz objawiciel. Atena jest jego córką, ale szczególniej córką intellektu, wyskakującą z głowy w pełnej zbroi. Dopiero na podstawie najnowszych badań zaczynamy przenikać całą głębokość znaczenia, przekazanego nam w symbolu Ateny; ale niech mi będzie wolno zaznaczyć pobieżnie, że jej aegis-płaszcz o wężowych frendzlach, w którym ją często w najlepszych posągach przedstawiają, jakoteż głowa Gorgony na tarczy, reprezentują przerażenie i smutek (zamieniające ludzi w kamienie) zewnętrznych tylko i powierzchownych sfer wiedzy — tej wiedzy, która w goryczy, zatwardziałości i smutku oddziela serce dorosłego człowieka od serca dziecka, gdyż z niedoskonałej wiedzy wypływają przestrach, spory, niebezpieczeństwo, wyniosłość; z doskonałej zaś wiedzy, dostarczonej przez Atenę, wypływają siła i uspokojenie, na znak których wieńczono ją galązką oliwną i dawano w rękę śmiercionośną włócznię.
Takie więc było greckie pojęcie o najczystszem bóstwie, a każdy zwyczaj życia, każda forma sztuki rozwijały się z poszukiwania tej jasnej, pogodnej, nieprzepartej wiedzy; na niej opierając się, Grek usiłował być sprawiedliwym i silnym, bez gorącej afektacyi lub ostatecznej nadziei, ale z rezolutną i samorzutną energią woli. Wiedział bowiem, że nie ma pociechy na potknięcie się, nie ma odkupienia za grzech. To też architektura grecka wznosiła się nieomylna, jasna, świetlana, jasno określona i zamknięta sama w sobie.
Drugą w Europie była wielka wiara chrześcijańska to religia pociechy. Jej podstawową doktryną jest odpuszczenie grzechów; wskutek czego zdarza się bardzo często w pewnych fazach chrześcijaństwa, że grzech i choroba zostają otoczone częściowem uwielbieniem, tak jak gdyby lekarstwo stawało się tembardziej boskie, im więcej ma do wyleczenia. Praktycznym rezultatem tej doktryny w sztuce jest ustawiczna kontemplacya grzechu i choroby, oraz imaginacyjnych stanów oczyszczania się z nich; tak więc posiadamy architekturę, pojętą w bezładnem uczuciu melancholii i tęsknoty, częścią surowem, częścią wybujałem, które nagnie się do każdej z naszych potrzeb i do każdej z naszych fantazyj, i będzie o tyle mocne lub słabe, o ile my sami jesteśmy silni lub słabi. Jestto najniższa ze wszystkich architektur, gdy mali ludzie tworzą ją — najszlachetniejsza ze wszystkich, gdy ją tworzą szlachetni.
Zważcie teraz, że obie te religie — grecka i średniowieczna — upadły wskutek sfałszowania swego głównego celu. Grecka religia wiedzy upadła wskutek fałszywej filozofii. Średniowieczna religia pociechy upadła wskutek fałszywego pocieszania; wskutek odpuszczania grzechów, udzielanego kłamliwie. Sprzedaż absolucyi położyła koniec wierze średniowiecznej; powiem wam więcej, że sprzedawanie absolucyi będzie aż po koniec czasu cechować fałszywe chrześcijaństwo. Czyste chrześcijaństwo udziela odpustu grzechów tylko po ich wyrzeczeniu się; fałszywe osiąga odpust przez przekupne zaniechanie dochodzenia. A istnieje wiele dróg do tego ostatniego sposobu. My, Anglicy, mamy różne piękne i spokojne sposoby kupowania odpustu, o wiele sprytniejsze od sposobów, używanych przez Tetzla.
Potem nastąpila religia rozkoszy, w której cała Europa oddała się przyjemności, kończącej się śmiercią. Bals masques w każdym salonie, a gilotyna na każdym skwerze. Wszystkie te trzy systemy religijne oblekły się w olbrzymie budowle: Grecy uwielbiali mądrość i zbudowali Parthenon — świątynię Dziewicy; świat średniowieczny wielbił pociechę i budował też świątynie dziewicze — ale naszej Królowej Zbawienia; ludzie wreszcie z czasów odrodzenia uwielbiali piękno swego gatunku i zbudowali Versailles, oraz Watykan. Możecie mi więc teraz powiedzieć, co my czcimy i co my budujemy?
Wiecie oczywiście, że mamy ustawicznie na myśli rzetelną, czynną, nieustającą i narodową religię, nie tę, o której się mówi przy śmierci; otóż my mamy nominalną religię, której składamy dziesięcinę z naszych posiadłości i siódmą część naszego czasu; ale posiadamy też obok niej drugą, praktyczną i poważną religię, której składamy w ofierze dziewięć dziesiątych tego, co posiadamy, i sześć siódmych naszego czasu. Rozprawiamy wiele o naszej nominalnej religii; ale jesteśmy zgodni na punkcie tej praktycznej, której kierującą boginię możnaby, według mego zdania, na które się zapewne zgodzicie, określić najlepiej jako „Boginię Powodzenia“ albo „Brytanię Rynku.“ Ateńczycy mieli bóstwo, zwane „Atena Agoraia“, czyli „Minerwa Rynku;“ ale był to niższy gatunek bóstwa, podczas gdy Britannia Agoraia jest głównym typem naszego bóstwa. Wszystkie wasze wielkie dzieła architektoniczne są oczywiście budowane dla niej. Dawno już nie wznieśliście żadnej katedry; a jakżebyście się śmieli ze mnie, gdybym. zaproponowal wybudowanie katedry na szczycie jednego z naszych wzgórzy, zamieniając go na Akropolis! Lecz wasze kopce kolejowe, te nowoczesne masy Akropolisu; wasze stacye kolejowe, rozleglejsze niż Parthenon i niezliczone wasze kominy, o ileż potężniejsze i kosztowniejsze są od katedralnych! wasze przystanie, wasze składy i magazyny, wasze giełdy — wszystkie one wznoszone są dla waszej wielkiej bogini „Powodzenia“; ona to ukształtowała i będzie dalej kształtowala waszą architekturę, dopóki będziecie ją czcili; i napróżno pytacie mnie, jak macie budować, gdyż wiecie to lepiej odemnie.
Mogłaby zaiste istnieć jakaś dobra architektura dla giełd — gdyby z istnieniem giełdy łączyło się jakieś bohaterstwo, dające się typowo przedstawić na zewnętrznej stronie budynku, gdyż wszelka piękna architektura musi być ozdobiona rzeźbą i malarstwem; dla rzeźby zaś lub malarstwa trzeba mieć przedmiot. A dotąd było utartą opinią wśród narodów świata, że jedynym właściwym przedmiotem dla pierwszej lub dla drugiego, jest bohaterstwo jakiegokolwiek gatunku. Nawet na swych garnczkach i dzbankach Grek umieszczał Herkulesa, zabijającego lwa, albo Apollina, mordującego węże, albo Bachusa, unicestwiającego melancholijnych olbrzymów i ziemskie smutki. Na swych świątyniach Grek umieszczał walki wielkich wojowników przy zakładaniu miast, albo ich utarczki ze złymi duchami. Zarówno na swych domach, jak i świątyniach chrześcijanin umieszczał rzeźby, wyobrażające aniołów pokonywających szatanów; albo też bohaterów-męczenników, zamieniających ten świat na inny; przedmiot to, mojem zdaniem, nieodpowiedni dla projektowanej giełdy. A Mistrz Chrześcijan nie tylko nie dał swym wyznawcom żadnego zlecenia co do wyobrażenia w rzeźbie spraw giełdowych na zewnętrznej stronie budynków, lecz zaznaczył silny wstręt do procesów giełdowych w środku tychże budynków. A jednak mógłby tkwić heroizm w tych sprawach; cały handel stałby się sprzedażą synogarlic, nie zaś rzeczą zdrożną. Zawsze mocno się dziwiłem, że bohaterstwa nigdy nie łączono z procesem dostarczania ludziom pokarmu lub ubrania, ale raczej z praktyką kwaterowania się u ludzi dla zdobycia jadła lub obdzierania ich ze sukien. Niszczenie zbroi jest czynem bohaterskim we wszystkich wiekach, ale sprzedaż ubrania, starego, czy nowego, nie miała nigdy barwy wielkoduszności. A jednakże trudno pojąć, dlaczego karmienie głodnych i odziewanie nagich miałoby stać się poziomą rzeczą, nawet gdy się ją prowadzi na wielką skalę. Gdyby udało się przyczepić do niej w jakikolwiek sposób pojęcie podboju, lub gdyby istniał jakiś uporczywy naród, wzbraniający się przed pociechą tak, aby można się było pysznić udzieleniem mu przemusowej pociechy i, że tak powiem, „zajęciem kraju“ przy pomocy podarunków raczej, niżeli przy pomocy armii, to byłoby zaiste bohaterstwo. Albo gdyby uważano jako zwycięztwo tak samo zasianie ugoru, jak stratowanie łanu i walczono zato, kto ma budować wsie, zamiast o to, kto je ma wojskiem zajmować, to byłoby też bohaterstwem. Czyż przy wykonywaniu tych pożytecznych czynów nie można wyobrazić sobie wszystkich form heroizmu? Wątpicie w to, kto jest najsilniejszy? Można przekonać się o tem przy pomocy łopaty równie dobrze, jak przy pomocy miecza. Kto jest najmędrszy? Trzeba także dowcipu do uplanowania innych przedsięwzięć niż bitwy. Kto najdzielniejszy? Zawsze trzeba walczyć z żywiołami silniejszemi od człowieka, a równie litości pozbawionemi. Jedynym absolutnie bohaterskim rysem w pracy żołnierza zdaje się być to — że mało mu za nią płacą — i regularnie, podczas gdy wy, sklepikarze, giełdziarze, oraz inni, zajęci niby dobroczynnemi interesami, lubicie być dobrze zapłaceni za swój trud — i to okolicznościowo. Nigdy nie mogę pojąć, dlaczego błędny rycerz nie oczekuje zapłaty za swe trudy, gdy przeciwnie, domokrążca żąda jej; — że ludzie narażają się chętnie na ciężkie razy za nic, ale nie chcą sprzedawać tanio wstążek; że gotowi są przedsiębrać krucyaty dla odzyskania grobu pogrzebanego Boga, ale nigdy nie przedsięwezmą żadnej podróży dla spełnienia przykazań żywego Boga; — że pójdą wszędzie boso, aby szerzyć swą wiarę, ale muszą być przekupieni na to, aby samym według niej żyć; że są gotowi rozdawać darmo Biblię, ale nie czynią tego z chlebem i rybą. Gdybyście się zdecydowali wziąć do rzeczy na jakiejś wojskowej zasadzie, to jest handlować i karmić ludy za stałem wynagrodzeniem i być równie skrupulatnymi w dostarczaniu ludziom najlepszego jadła i najlepszych sukien, jak skrupulatnymi są żołnierze w dawaniu im najlepszego prochu strzelniczego, wtedy mógłbym wyrzeźbić na waszej giełdzie coś istotnie widzenia godnego; ale obecnie mogę poddać jedynie myśl ozdobienia jej fryzu wiszącemi sakiewkami i rozszerzenia u dołu jej słupów dla wsuwania banknotów. W najskrytszych jej pokojach może znajdować się posąg Brytanii Rynku, która mogłaby mieć kuropatwę na hełmie, jako symbol odwagi w walce za szlachetne idee, jako też jej interesowania się grą giełdową; naokoło szyi umieściłbym w złotych głoskach napis: „Perdix fovit quae non peperit“. Potem, zamiast włóczni, dałbym jej wrzeciono, na tarczy zaś zamiast krzyża milanezyjskiego odyńca, z właściwem miastem Genezaret w polu i napisem „Na najlepszym targu“; stanik mógłby być skórzany, sfałdowany na sercu w postaci sakiewki o trzydziestu szparach, aby wrzucać w nią każdego dnia w miesiącu jedną sztukę monety. Wtedy nie wątpię, że ludzie przychodziliby oglądać waszą giełdę i przyklasnęliby jej z serca.
Ale pragnę jeszcze wytknąć pewne dziwne cechy tej waszej bogini! Różni się ona zasadniczo od wielkich bóstw greckich i średniowiecznych w dwóch rzeczach: po pierwsze, pod względem trwania swej przypuszczalnej władzy, a po drugie pod względem jej rozciągłości.
Pierwsze, co do jej trwania grecka bogini mądrości sprawiała ustawiczny wzrost wiedzy, zarówno jak chrześcijański duch pociechy ustawiczny wzrost pociechy. Nie było w nich mowy o granicy lub ustaniu działalności. Ale w waszej Bogini Rynku to właśnie kwestya najważniejsza. Iść naprzód — ale dokąd? Nagromadzać — ale ile? Czy zamierzacie zawsze zbierać, a nigdy nie wydawać? Jeżeli tak, to winszuję wam waszej bogini, bo ja mam się tak samo dobrze, jak wy, bez trudu oddawania jej czci. Ale jeżeli wy nie wydacie, uczyni to ktoś inny — ktoś inny musi wydać. I oto właśnie z tego powodu (pomiędzy innymi) oświadczyłem bez trwogi, że wasza tak zwana nauka ekonomii politycznej wcale nie jest nauką, ponieważ zaniechała zbadania najważniejszej gałęzi swojej — to jest sztuki wydawania. Boć ostatecznie musicie wydać, i to tyle, ileście wytworzyli. Zbieracie zboże: — czyż zagrzebiecie Anglię pod kupą ziarna, lub też czy po zbiorach spożyjecie je nakoniec? Zbieracie złoto — czy zrobicie z niego dachy swych domów, lub czy wybrukujecie niem swe ulice?
To także jest sposób zużycia go. Ale zachowując go, możecie zdobyć jeszcze więcej — ja dam wam więcej; dam wam wszystko złoto, którego zapragniecie wszystko, jakie sobie możecie wyobrazić — jeżeli mi tylko powiecie, co zamierzacie z niem zrobić. Posiądziecie tysiące sztuk złota; — tysiące tysięcy — miliony — góry całe złota; gdzież je będziecie trzymać? Czyż nasypiecie Olimp ze srebra na złoty Pelion — przy którym Ossa będzie wyglądala jak brodawka? Czyż sądzicie, że deszcz i rosa spływałyby na was strumieniami z takich gór z większem błogosławieństwem, niżeli spłyną z gór, które Bóg zrobił dla was ze mchu i granitu? Ale wy nie chcecie nagromadzać złota! Cóż więc? może banknoty? nie, i to nie. Cóż to więc jest może zera po jedynce? Czy nie możecie ćwiczyć się w pisaniu zer i pisać tyle, ile się wam podoba? Piszcie zera co rano przez godzinę i powiedzcie sobie co wieczór: jesteśmy bogatsi o te wszystkie zera, których nie mieliśmy jeszcze wczoraj. Czy to nie wystarczy? Zatem, czegóż sobie życzycie w imię Plutona? Nie złota, nie banknotów, nie zer po jedynce? Zmuszeni będziecie powiedzieć: „Nie; pragniemy tak, czy inaczej wartości pieniędzy.“ Ba, a cóż to jest? Niech wasza Bogini Powodzenia oświadczy to i niech się nauczy obstawać przy tem.
Ale musimy postawić jeszcze drugie pytanie, odnoszące się do Bogini Powodzenia. Pierwsze odnosiło się do trwania jej władzy; drugie dotyczy jej zakresu.
Pallas i Madonna były Palladą i Madonna całego świata. Mogły one uczyć wszystkich ludzi i mogły też wszystkich ludzi pocieszać. Ale zajrzyjcie uważnie w naturę władzy waszej Bogini Powodzenia a znajdziecie, że jest ona Boginią — nie powodzenia każdego człowieka — ale tylko czyjegoś powodzenia. Oto zasadnicza różnica. Zbadajcie ją w swym własnym idealnym stanie życia narodowego, które ta właśnie Bogini ma stworzyć i podtrzymywać. Będąc tu ostatnim razem, pytałem was o ten ideał, aleście mi nie odpowiedzieli. Czyż mam spróbować dania tej odpowiedzi?
Sądzę więc, że waszym ideałem ludzkiego życia jest spędzenie go w kraju lekko falistym, rozciągającym się nad pokładami żelaza i węgla. Na każdym stoku tego miłego świata ma być piękny dworek o dwóch skrzydłach, ze stajnią i wozownią, i park średnich rozmiarów, wielki ogród z cieplarnią i przyjemne drogi powozowe wśród zarośli.
W dworku mają mieszkać faworyzowani czciciele Bogini: angielski dżentelman ze swą wdzięczną połowicą i swą piękną rodziną, zawsze zdolny mieć buduar i klejnoty dla żony, piękne suknie balowe dla córek, konie do polowania dla synów, a dla siebie samego polowanie w górach. U stóp stoku ma być młyn, nie mniej niż ćwierć mili długi, o machinie parowej na każdym końcu i o dwóch w środku, o kominie trzysta stóp wysokim. W tymże młynie ma być nieustannie zajętych od ośmiuset do tysiąca robotników, którzy nigdy nie piją i nigdy nie strejkują, chodzą do kościoła i zawsze wyrażają się językiem pełnym szacunku.
Czyż nie jest to, zgruba biorąc i w głównych zarysach, rodzaj upragnionego przez was życia? Piękny to zaiste ideał, widziany z góry; wcale nie tak ładny, widziany z dołu. Zważcie bowiem, że gdy dla jednej rodziny bóstwo to jest istotnie Boginią Powodzenia, to dla tysiąca jest przeciwnie Boginią Niepowodzenia. Bynajmniej — powiadacie — wszak one wszystkie mają swoje szanse. — Zapewne, ale taką samą szansę posiada każdy w loteryi, a zawsze musi być ta sama ilość pustych biletów. Tak, ale w loteryi zdolność oraz inteligencya nic nie znaczą, tylko ślepy traf. — Cóż z tego! Czyż sądzicie, że stara zasada, iz „ci winni brać, którzy mają siłę, a ci utrzymać, którzy mogą,“ jest mniej niesłuszna, gdy siła stała się siłą mózgu zamiast pięści, i że chociaż możemy nie korzystać ze słabości kobiety lub dziecka, to jednak ciągniemy zyski z głupoty mężczyzny? Ależ ostatecznie praca musi być zrobiona, jeden zaś musi być u góry, a drugi u dołu. — Przypuśćmy, że tak, moi przyjaciele.
Praca musi być zawsze; i kapitanowie pracy muszą też zawsze istnieć; i jeżeli choć odrobinę przypominacie sobie ton moich pism, musicie wiedzieć, że są uważane za nieodpowiednie dla tego wieku, ponieważ nastają na potrzebę rządu, a z szyderstwem odzywają się o wolności. Ale proszę was o zaznaczenie, że jest ogromna różnica pomiędzy spełnianiem obowiązku zarządcy pracy a pobieraniem zysków.
Z tego, że ktoś jest generałem armii, nie wynika, aby miał sobie zabrać cały skarb albo ziemię, które zawojował (gdy walczy o skarby lub ziemię), ani też nie wynika z tego, że ktoś jest królem narodu, ażeby spożywał wszystkie zyski z pracy swego narodu.
Rzeczywiści królowie odznaczają się odwrotnie wprost temu przeciwnem postępowaniem, t. j. przywłaszczaniem sobie możliwie najmniejszej części pracy narodowej. Niema innego, bardziej nad ten nieomylnego dowodu rycerskości.
Powiecie mi, że nie potrzebnie piorunuję przeciwko temu, ponieważ nie jestem w stanie nic naprawić. Zapewne, moi przyjaciele, że nie mogę; ale wy możecie i naprawicie, albo co innego zdoła to uczynić za was. Czy sądzicie, że te zjawiska pozostaną na zawsze w swem obecnem stadyum? Przeciwnie, cały rozwój historyczny wskazuje, że jest to właśnie sprawa całkiem niemożliwa. Zmiana przyjść musi; ale w naszej mocy postanowić, czy zmiana rozwoju, czy śmierci. Czy Parthenon ma się zamienić w ruinę na swej skale, a opactwo Bolton na swej łące, a wasze młyny stać się koroną budynków na ziemi, ich koła zaś jakby kołami wieczności?
Myślicie może, iż „ludzie mogą przychodzić i ludzie mogą odchodzić,“ ale młyny idą wiecznie? Nie jest tak; czeka nas lepsza lub gorsza przyszłość; od was zależy wybór.
Wiem, że nic z tego złego nie robi się rozmyślnie. Rzeczywiście wiem, że życzycie swym robotnikom dobrze; że czynicie dla nich wiele i że pragniecie czynić dla nich więcej, gdyby wam jeno wskazano pewną do tego drogę. Wiem, że wielu z was zrobiło i robi codzień to, co uważa, że leży w ich mocy, i że nawet wszystko zło i nędza są wynikiem wypaczonego zmysłu obowiązku, ponieważ każdy z was usiłuje postępować jak najlepiej, nie zważając, że to najlepiej jest głównie najlepszem dla niego, nie dla innych. A wszystko to jest wypływem rozszerzenia tej trzykrotnie przeklętej, trzykrotnie bezbożnej doktryny współczesnego ekonomisty, że „czynić najlepiej dla siebie samego, to ostatecznie czynić najlepiej dla innych.“
Przyjaciele, nasz wielki Mistrz nie uczył tak; i znajdziemy bezwarunkowo, że nasz świat nie jest tak zbudowany. Zaiste czynić najlepiej dla innych, to ostatecznie czynić najlepiej dla siebie samych; ale nie wystarczy mieć na to oczu skierowanych. Nawet poganie wyszli po za to. Posłuchajcie, co o tej rzeczy mówi poganin, posłuchajcie, jakie były ostatnie już zapewne pisane słowa Platona — jeżeli nie rzeczywiście ostatnie, jakie napisał (bo tego nie możemy wiedzieć), to bądź co bądź jego słowa pożegnalne — w których usiłował dać koronę i harmonijne zakończenie swym wszystkim myślom i zsumować je w jedno zdanie, lecz życie nagle uleciało, a słowa przerwane raz na zawsze przestały zupełnie płynąć.
Jest to zakończenie dyalogu, nazywającego się „Critias,“ w którym opisuje częścią z rzeczywistej tradycyi, a częścią z idealnego marzenia pierwotny stan Aten, jako też powstanie, urządzenie i religię bajecznej wyspy Atlanty; w genezie swej przedstawia on tę samą pierwotną doskonałość i ostateczne zwyrodnienie człowieka, jaką nasza biblijna tradycya wyraża określeniem, że synowie Boga pożenili się z córkami człowieka, gdyż przypuszcza, że pierwotna rasa była istotnie złożona z dzieci Boga, które dotąd ulegały zepsuciu, aż wreszcie „ich siedziba nie była siedzibą jego dzieci.“ I taki, powiada on, był koniec, że „przez wiele generacyi, dopóki natura Boska tkwiła w nich jeszcze, poddawali się kornie świętym prawom i odnosili się z miłością do wszystkiego, co było im pokrewne w boskości; najwewnętrzniejszy duch ich był pełen wiary, rzetelności i w każdym kierunku wielki, tak, że z całą łagodnością rozumu traktowali siebie nawzajem i całe życie, a gardząc wszystkiem, z wyjątkiem cnoty, nie troszczyli się wiele o to, co ich w ciągu dnia spotkać może, i znosili lekko ciężar złota, oraz posiadania; widzieli bowiem, że skoroby tylko ich ogólna miłość i cnota wzrastały, wszystko to wzrosłoby równocześnie; obdarzać szacunkiem i ubiegać się o materyalne posiadanie znaczyłoby po pierwsze utracić i to posiadanie, a następnie i cnotę i afekt. Drogą takiego postępowania i na fundamencie tego, co im jeszcze z boskiej natury pozostało, osiągnęli całą wielkość, o jakiej już mówiliśmy; ale gdy boska część ich natury zwiędła i zaniknęła, podlegając ustawicznemu krzyżowaniu i niszczejąc pod wpływem śmiertelności, ludzka zaś natura wzięła górę, wtedy stali się niezdolni do znoszenia zmienności losu; popadli w złe życie i poniżenie w oczach tego, który patrzył, straciwszy to wszystko, co było najpiękniejszem w ich honorze; tymczasem ślepym sercom, które nie mogły odróżnić prawdziwego życia, dążącego do szczęścia, zdawało się, że oni byli głównie wtedy szlachetni i szczęśliwi, będąc pełni niesłusznego posiadania i siły, wskutek czego Bóg Bogów, którego królestwo jest w prawach, widząc naród kiedyś sprawiedliwy tak pogrążony w nędzy i życząc sobie spuścić na niego taką karę, któraby zniewoliła go do opamiętania się, zgromadził wszystkich bogów w swym pałacu, dominującym ze środka nieba nad całem stworzeniem, a zebrawszy ich, rzekł:“ — Reszty niema. — Tak kończą się ostatnie słowa głównej mądrości pogan, wygłoszonych o tym bożku bogactw, który jest waszym bożkiem; o tym złotym obrazie niezmiernie wysokim, a umieszczonym tam, gdzie zielone pola Anglii zostały zupełnie spalone przez liczne piece fabryczne; o tym bożku, zakazanym dla nas przed wszystkimi bożkami, zakazanym przez Mistrza i wiarę, zakazanym przez każde ludzkie usta, które kiedykolwiek były uważane za zdolne do przemawiania w imię Boga.
Czyńcie w dalszym ciągu to zakazane bóstwo swem bóstwem, a niebawem ani sztuka, ani nauka, ani przyjemności nie będą możliwe. Katastrofa nadejdzie, albo gorsze od katastrofy powolne pleśnienie i dążenie ku Hadesowi. Ale jeżeli zdołacie ustalić jakieś pojęcie o prawdziwem ludzkiem życiu, do którego należy dążyć — równem życiu dla innych ludzi i dla was samych, jeżeli potraficie określić jakiś uczciwy i prosty sposób egzystencyi — to wtedy cała wasza sztuka, literatura, dzienne zajęcia, uczucia domowe i obowiązki obywatelskie połączą się i utworzą wspaniałą harmonię.
Wtedy będziecie wiedzieli, jak budować, będziecie budowali kamieniem dobrze, ale ciałem jeszcze lepiej; wzniesiecie świątynie nie zrobione dłońmi, lecz stworzone z serc; a taki rodzaj marmuru o karmazynowych żyłkach jest zaiste wiecznotrwałym.




ODCZYT III.

Wojna.
(Wygłoszony w Królewskiej Akademii Wojskowej w Woolwich).

Młodzi żołnierze! Nie wątpię, że wielu z was przyszło tu dzisiaj niechętnie, a wielu z pełnej pogardy ciekawości, aby usłyszeć, co piszący o malarstwie może powiedzieć, czyli ośmielić się powiedzieć odnośnie do waszej wielkiej sztuki wojennej. Myślicie sobie w głębi duszy, że malarz może bez zarozumiałości wykładać młodym malarzom o malarstwie, ale nie młodym prawnikom o prawie, albo młodym lekarzom o medycynie — tem mniej zaś młodym żołnierzom o wojnie. To też istotnie gdy mnie proszono o wykład dla was, odmówiłem pierwotnie i odmawiałem długo, ponieważ czułem, że wy nie zainteresujecie się moją specyalnością, a przytem pomyślicie sobie, że nie było potrzeby, abym przychodził uczyć was waszej specyalności. Ba, nawet sądziłem, że nie powinno być takiej potrzeby, ponieważ weterani wojskowi w Anglii są ludźmi pod każdym względem tak myślącymi, tak szlachetnymi i tak dobrymi, iż nie potrzeba wam niczego ponad ich rycerski przykład lub ponad kilka słów ich poważnej i doświadczonej rady, którąbyście mogli przyjąć bez żadnej wiary.
Ale będąc proszonym nie raz i nie dwa, nie śmiałem odmawiać tak uporczywie; to też spróbuję w kilku słowach objaśnić was, dlaczego powinniście przyjąć moje tłomaczenie i wysłuchać mnie cierpliwie. Może się wam zdawać, że praca wasza jest zupełnie obca i różna od mojej pracy. W rzeczywistości zaś wszystkie czyste i szlachetne sztuki pokojowe opierają się na wojnie; nigdy jeszcze nie powstała na ziemi wielka sztuka gdzieindziej, jak wśród żołnierskiego narodu. Nie powstanie sztuka u narodu pasterskiego, dopóki trwa w pokoju. Nie powstanie sztuka u ludu rolniczego, dopóki trwa w pokoju. Handel zaledwie znosi się ze sztuką piękną, ale nie jest w stanie wytworzyć jej. Rzemiosło zaś nie tylko nie jest w stanie jej wytworzyć, ale nieodmiennie niszczy wszelkie jej zarody, Wielka sztuka możliwa jest tylko w narodzie, opierającym swój byt na bitwach.
Jakkolwiek spodziewam się, że lubicie walkę dla samej walki, to zapewne musicie być zdziwieni mem twierdzeniem, że walka może wydawać takie dobre owoce. Przypuszczaliście zapewne, że funkcyą waszą jest obrona dzieł pokoju, ale nie ich wytwarzanie; co więcej, mogliście sądzić, że zwyczajny przebieg wojny niszczy je. I zaiste, ja sam, który wam mówię o tych korzyściach wojny, byłbym ostatnim z ludzi, któryby wam mówił tak, gdybym jeno miał się opierać na własnem doświadczeniu. Dlaczego? Poświęciłem znaczną część swego życia badaniu malarstwa weneckiego; wynikiem tego badania było zatrzymanie uwagi na człowieku, największym ze wszystkich Wenecyan, a zarówno, mojem zdaniem, największym ze wszystkich malarzy wogóle. Wyrobiłem sobie tę wiarę (słuszną, czy fałszywą, to obecnie rzecz obojętna) w supremacyę Tintoreta pod dachem, pokrytym jego malowidłami; z malowideł tych trzy najszlachetniejsze były w stanie zupełnej ruiny, bo poszarpały je trzy austryackie granaty. Otóż nie każdy prelegent mógłby wam powiedzieć, że widział swe trzy ulubione obrazy poszarpane przez kule na szmaty. A patrząc na taki widok, nie każdy prelegent powiedziałby wam mimo to, że wojna była źródłem każdej wielkiej sztuki.
A jednak nieodzownie trzeba wyciągnąć taki wniosek z porównania stanów wszystkich historycznych narodów, w jakich się różnemi czasy znajdowały. Aby wam pokazać, jak to rozumiem, naszkicuję przed wami pobieżnie w szerokich zarysach rozwój najlepszej sztuki na ziemi. Pierwszy jej brzask widziany w Egipcie; potęga jej opiera się na nieustannej kontemplacyi śmierci, oraz przyszłego sądu, jakiej oddawał się naród, którego panującą kastą byli kapłani, a drugą z rzędu wojownicy. Największe przez nich stworzone dzieła, to rzeźby ich króli, wyruszających na bitwy, lub przyjmujących hołd pokonanych armij. Powinniście także pamiętać jako o jednem z wielkich źródeł świetności narodu egipskiego, że kapłani zajmowali się nie tylko teologią. Teologia ich była podwaliną praktycznego rządu i prawa, tak, że nie tyle byli kapłanami, ile raczej sędziami religijnymi: urząd Samuela wpośród żydów odpowiadał mniej więcej ich stanowisku.
Wszystkie więc początki sztuki, a więcej niż początki wszelkiej wiedzy zostały stworzone przez ten wielki naród wojowników, który pogardzał wszelkiem rzemiosłem mechanicznem, a nienawidził wprost spokojnego życia pasterskiego. Z Egiptu sztuka przechodzi prosto do Grecyi, gdzie wszystka poezya i wszelkie malarstwo nie są niczem innem, jak opisem, pochwałą lub dramatycznem wyobrażeniem wojny lub ćwiczeń, do wojny przygotowujących, a zostających w związku z praktykami religijnemi. Wszystkie greckie instytucye odnosiły się przedewszystkiem do wojny; a pojęcie jej, jako niezbędnej czynności całego ludzkiego i boskiego życia, wyraża się poprostu w obrazach ich głównych bóstw. Apollo jest bogiem wszystkich władz intellektu; dzierży łuk i strzały wprzód, nim weźmie do ręki lirę. Atena zaś jest boginią wszelkiej mądrości praktycznej. Ale hełm i tarcza prędzej niż wrzeciono odróżniają ją od innych bóstw.
Istniały atoli dwie ogromne i zasadnicze różnice między grecką a egipską teoryą polityczną. W Grecyi nie było kasty wojskowej, bo każdy obywatel był z konieczności żołnierzem. Następnie, jakkolwiek Grecy słusznie pogardzali sztukami mechanicznemi, tak samo jak i Egipcyanie, to jednak nie popełnili fatalnego błędu, polegającego na pogardzie życia rolniczego i pasterskiego; obydwa bowiem rodzaje życia wysoko poważali. Te dwie cechy zdrowszej myśli wznoszą ich na najwyższy stopień mądrości, jaki dotąd wogóle ludzkość osiągnęła, gdyż wszystkie może wielkie sztuki i niemal wszystkie wielkie myśli zostały od nich zapożyczone, bo od nich pochodzą. Odbierzcie nam to, cośmy od nich wzięli, a trudno sobie nawet wyobrazić, jak nizko stałby współczesny Europejczyk.
Przechodząc do następnej fazy historycznej, winniście pamiętać, że chociaż potrzeba wojny dla wytworzenia sztuki — potrzeba jeszcze czegoś więcej niż wojny, a mianowicie instynktu dla sztuki, czyli geniuszu, tkwiącego w narodzie, i że cały talent do malarstwa nie zrobi z was malarzy, chociaż posiadacie zdolności wojenne, jeżeli nie posiadacie równocześnie zdolności artystycznych. W następnej wielkiej dynastyi żołnierskiej instynktu dla sztuki brak całkowicie. Nie zbadałem jeszcze charakteru Rzymian na tyle, aby wam powiedzieć przyczynę tego; wierzę atoli, jakkolwiek się to może wydawać wam paradoksalnem, że jakkolwiek Rzymianin ma prawo mówić, iż pochodzi od Marsa i że ssał wilczycę, to jednak w gruncie rzeczy był więcej farmerem, niżeli żołnierzem. Ćwiczenia wojenne były u niego praktyczne, ale nie poetyczne; poezya jego tkwiła jedynie w życiu domowem, a celem walki pacis imponere morem. Sztuki też nikną w rękach Rzymianina i nie podnoszą się powtórnie aż dopóki razem z gotyckiem rycerstwem nie zrodziło się powtórnie w umysłach europejskich zamiłowanie wojny dla niej samej. Wtedy to razem z romantycznem rycerstwem, nie mogącem pojąć innego szlachetnego rzemiosła — pod walczącymi królami Francyi, Anglii i Hiszpanii, jakoteż pod wojowniczemi księztwami i municypalnościami Włoch sztuka rodzi się znów i wznosi się do wyżyny na wielkich równinach Lombardyi i Toskanii, przez które nie przepływa ani jeden strumień, biorący początek w Alpach lub Apeninach, któryby nie zaczerwienił się krwią, w bitwach przelaną; punktu kulminacyjnego zaś dosięga w mieście, które dało historyi najdzie|niejszy typ żołnierza, jaki istniał kiedykolwiek — w mieście, którego armie prowadził do boju ich król i prowadził do zwycięztwa, chociaż sam był niewidomy i w bardzo późnym wieku.
Od tego zaś czasu w miarę, jak pokój powstaje i rozszerza się w Europie, sztuki upadają. Dosięgają niesłychanego stopnia kosztowności, lecz tracą swą żywotność i w końcu stają po stronie zbytku i korrupcyi, a wśród zupełnie spokojnych narodów więdną całkowicie; częściowo pozostają tylko wśród ras, które, jak Francuzi lub my, zachowały jeszcze usposobienie żołnierskie, jakkolwiek nie wszyscy mogą być żołnierzami.
„Może tak być istotnie,“ zechce zapewne zawołać filantrop: „Niech więc giną sztuki, jeżeli mogą kwitnąć za taką cenę tylko. Cóż są warte zabawki z płótna i kamienia w porównaniu z radością i spokojem życia domowego pozbawionego sztuki?“ Odpowiedzią na to jest: istotnie, same w sobie nic. Ale jako wyraz najwyższego stanu ducha ludzkiego, mają wartość nieskończoną. Jako wyniki mogą być bez wartości, ale jako objawy są nieocenione. Ponieważ nie ulega wątpliwości, że gdziekolwiek zdolności ludzkie występują w całej pełni, tam muszą wyrazić się w sztuce, a powiedzieć, że państwo jest bez tych objawów, to znaczy powiedzieć, że spadło z właściwego pozioniu męzkości. Tak więc mówiąc wam, że wojna jest fundamentem wszystkich sztuk, rozumiem także, iż jest fundamentem wszystkich wysokich cnót i zdolności ludzkich.
Dziwnem było dla mnie to odkrycie i strasznem — lecz widziałem, że to fakt nie ulegający wątpliwości. Przekonałem się, że nie ma podstawy powszechne przekonanie, iż pokój i cnoty życia cywilnego rozwijają się pomyślnie razem. Tylko pokój i występki życia cywilnego kwitną równocześnie. Mówimy o pokoju i nauce, o pokoju i dostatku, o pokoju i cywilizacyi; znalazlem atoli, że nie są to słowa, które muza historyi zestawiła z sobą; na ustach jej bowiem były słowa — pokój i zmysłowość, pokój i samolubstwo, pokój i zepsucie, pokój i śmierć. Krótko mówiąc: znalazłem, że wszystkie wielkie narody nauczyły się prawdy słowa i potęgi myśli w wojnie; że wojna karmiła je, a pokój niszczył, że wojna uczyła je, a pokój zdradzał; — słowem, że rodziły się w wojnie, a wyzionęły ducha w pokoju.
Ale zanotujcie sobie starannie, że nie można tego powiedzieć o każdej wojnie — nie o wszystkich zębach smoczych, które posiane wydadzą zbrojnych ludzi. Nie można tego powiedzieć o spustoszeniu barbarzyńskiego stada wilków pod Genzerykiem; ani o nałogowym niepokoju i wojowniczości górali, jak to było na dawnej granicy Szkocyi, ani o okolicznościowych zapasach silnego, ale pokojowego narodu, broniącego swej egzystencyi, jakiemi były wojny Szwajcaryi z Austryą; ani o walce ambitnych narodów o rozszerzenie władzy tylko, jak to było w wojnach francuskich pod Napoleonem, lub w świeżo skończonej wojnie amerykańskiej. Żadna z tych form wojny nie stworzy niczego innego, oprócz grobów. Twórcza zaś wojna to ta, w której wrodzony duch niepokoju i zamiłowanie do walki wśród ludzi zamienia się za ogólną zgodą w rodzaj pięknej — choć może zgubnej — zabawy, w której wrodzona ambicya i zamiłowanie władzy zamienia się na zwycięski podbój otaczającego zła, i w której wrodzony instynkt samoobrony znajduje uświęcenie w szlachetności instytucyj i czystości ognisk domowych, których ma bronić. Do takiej wojny wszyscy ludzie są zrodzeni, w takiej wojnie każdy człowiek może umrzeć szczęśliwie, i z takiej to wojny w ubiegłych wiekach wyrastały wszystkie najwyższe świętości i cnoty rodzaju ludzkiego.
Wobec tego więc, co powiedziałem, wojnę, o której mam do was mówić, podziely na trzy klasy wojnę dla ćwiczenia, czyli zabawy; wojnę dla podboju i wojnę dla obrony.

I.

Naprzód więc pomówimy o wojnie dla ćwiczenia, czyli zabawy. Traktuję ją w tem świetle głównie dlatego, że przez ciąg całej historyi wojna była wśród klas, które ją wywoływały i proklamowały, więcej rozrywką, aniżeli czemkolwiekbądż innem. Ale nie jest to igraszka dla konskrybowanego lub żeglarza; żaden bowiem z nich nie dał przyczyny do wojny. Dla rządcy, który ją postanawia, i dla młodzieży, która robi ją dobrowolnie swojem rzemiosłem, wojna taka była i będzie zawsze pyszną rozrywką, uprawianą głównie dlatego, że nie mają nic innego do roboty. I to jest święta prawda, bez żadnego wyjątku. Żaden król, zupełnie zajęty rozwojem wewnętrznych zasobów swego królestwa, lub jakim innym wystarczającym przedmiotem myśli, nie wdawał się w wojnę bez przymusu; żaden młodzieniec, zajęty poważnie spokojnemi studyami, lub jakąś pożyteczną działalnością, nie zostawał żołnierzem dobrowolnie. Zajmij go wcześnie i rozumnie rolnictwem lub handlem, nauką lub literaturą, nie pomyśli o wojnie inaczej jak o klęsce. Ale pozwól mu tylko próżniaczyć, a wtedy im dzielniejszy, czynniejszy i bardziej uposażony jest od natury, tem więcej będzie pragnął jakiegoś określonego pola działalności i tembardziej znajdzie w gorączce i niebezpieczeństwie bitwy jedyne zadowalające zajęcie dla swej rwącej się do czynu istoty. Od samych początków cywilizacyi aż do dnia dzisiejszego cała ludność ziemi dzieli się, z grubsza biorąc, na dwie klasy: pracowników i bawiących się — uprawiających ziemię, zajętych przemysłem, budujących, oraz na inne sposoby zdobywających środki do życia — i dumnych próżniaków, potrzebujących nieustannie rozrywki, w której używają klas produktywnych, i pracujących częścią jako bydło, a częścią jako maryonetki i pionki w śmiertelnej zabawie.
Pamiętajcie, że cała cnota i zaleta, jakie mogą tkwić w grze wojennej, sprawiedliwie granej, nikną, gdy do gry wprowadzamy całe masy małych ludzkich pionków.
Jeżeli wy, szlachta tego, czy innego królestwa, chcecie zrobić sobie rozrywkę z zapasów, to nikt wam tego nie broni, bawcie się; ale nie ustawiajcie nieszczęśliwych włościan — pionków na szachownicy zieleniejących pól. Jeżeli zakład idzie o śmierć, ściągajcie ją na swoje, a nie na ich głowy. Na uczciwą walkę w pyle olimpijskim, choćby to był pył grobowy, bogowie chętnie będą spoglądali i sympatyzowali z wami; ale nie staną po waszej stronie, gdy siadacie na bokach amfiteatru, którego stopniami są góry ziemi, areną zaś doliny, zmuszając miliony włościan do gladyatorskich zapasów. Wy także, czułe i delikatne kobiety, dla których i z rozkazu których wybuchnąć musi każda walka, wy doznałybyście może teraz przykrości na myśl o przyglądaniu się jak królowe turniejowi, mogącemu zakończyć się śmiercią. O ileż zatem więcej przykrości winnyście doznawać na myśl o pójściu do amfiteatru, gdzie kilku biednych niewolników morduje się dla waszej przyjemności. Czyż nie wzdrygacie się na myśl o zasiadaniu w teatrze, na którego scenie mordują się nie na śmierć skazani niewolnicy, lecz najlepsi i najdzielniejsi synowie ludu — i to nie w pojedynczej walce — człowiek z człowiekiem — jak gladyatorowie, lecz w zbiorowej walce narodów całych, w pojedynku pokoleń? Powiecie mi może, że wy nie przyglądacie się temu; istotnie prawdą jest, że kobiety Europy — które nie widzą swego własnego interesu sercowego w niebezpieczeństwach walki, zasłaniają kotary swych loż i zatykają ich otwory, tak, że ze sceny mordu może dolecieć ich tylko chwilami nawpół dosłyszany krzyk i pomruk, jakby poświst wiatru w chwili, gdy tysiące dusz opuszcza ciała. Zatykają uszy przed śmiertelnemi okrzykami, i czują się szczęśliwe i wiodą z sobą dowcipne rozmowy. Oto jak dosłownie spędzają nasze damy swe przyjemne żywoty.
W obronie ich występując, moglibyście odeprzeć: — „Nie powodujemy tych wojen dla naszej rozrywki, ani wskutek niedbalstwa; nie możemy wprost im zapobiedz. Jakże spory narodów mogą być inaczej rozstrzygane, niż za pomocą wojen?“ Nie mogę teraz odbiegać od przedmiotu i uczyć was, jakby inaczej spory polityczne mogły być rozstrzygane. Ale zgódźmy się, że nie może być inaczej. Zgódźmy się, że narody nie mogą pojąć praw rozumu; że nie mogą poddać się przepisowi sprawiedliwości i że podczas, gdy sprawa o kilka akrów lub o drobną kwotę pieniężną może być rozsądzona na podstawie prawdy i słuszności, to sprawy, mające się kończyć zatratą lub ocaleniem królestw, mogą być rozsądzane tylko logiką miecza i słusznością armaty. Zgódźmy się na to, ale i wtedy osądzcie, czy będzie zawsze rzeczą konieczną zaszczepiać wasze spory w serca biedaków i podpisywać traktaty krwią włościan? Wstydzilibyście się czynić to samo w zakresie waszych prywatnych stosunków. Dlaczegóż więc nie macie się wstydzić czynienia tego w zakresie spraw publicznych? Gdy się spieracie ze swymi sąsiadami, a spór nie może być sądownie rozstrzygnięty, przytem jest śmiertelny, to przecie nie posyłacie swych lokajów, aby się za was bili; ani też nie podpalacie chat swych dzierżawców i nie niszczycie ich mienia. Załatwiacie spór pomiędzy sobą i sami narażacie się na niebezpieczeństwo. Nie przypuszczacie wcale, aby na sprawę wpływał fakt, że jeden posiada większe domostwo niż drugi, tak, że gdyby słudzy i dzierżawcy wyszli w pole razem ze swymi panami, to wynik walki nie mógłby być wątpliwym. Albo odrzucacie pojedynek, albo odbywacie go według praw honoru, nie zaś według praw siły fizycznej, aby w ten sposób spór do pewnego stopnia sprawiedliwie zakończyć. Otóż sprawiedliwy lub niesprawiedliwy wynik prywatnego sporu nie ma wielkiego znaczenia, podczas gdy sprawiedliwy lub niesprawiedliwy wynik publicznego sporu posiada wieczne znaczenie; a jednak w tym publicznym sporze bierzecie synów swych sług z ich objęć, aby walczyli oń, i odejmujecie pokarm od ust waszych sług, aby go podtrzymywać; czarne pieczęcie na pergaminach waszych traktatów pokojowych, to porzucone ogniska domowe i bezpłodne pola. Tak w tem, jak i w powszechnych zbrodniach, tkwi jakiś ponury komizm. Posłuchajmy, co myśli o tem największy z angielskich myślicieli:
„Jakiż, mówiąc całkiem nieurzędowym językiem, jest cel i wynik wojny? O ile wiem, to żyje i pracuje w brytańskiej wiosce Dumdrudge około pięćset dusz. Z tych pewni, naturalni wrogowie Francyi wybierają po kolei w czasie wojny z Francyą, powiedzmy trzydziestu do noszenia broni zdolnych mężczyzn. Drumdrudge wykarmiło ich i wychowało własnym kosztem; nie bez trudu i zmartwienia wyżywiło ich do wieku męzkiego i wykształciło ich w rzemiosłach tak, że jeden umie prząść, drugi budować, inny kuć, a nawet najsłabszy udźwignąć znaczny ciężar. Mimo to wśród płaczu i klątw wybierają ich; wszystkich ubrano czerwono, wywieziono na okrętach na publiczny koszt o jakieś dwa tysiące mil, albo powiedzmy tylko na południe Hiszpanii, gdzie są żywieni aż do chwili, kiedy będą potrzebni.
Do tegoż samego miejsca w poludniowej Hiszpanii zdąża trzydziestu podobnych francuskich rzemieślników z jakiegoś francuskiego Dumdrudge, aż w końcu po nieskończonych trudach obie partye staną naprzeciwko siebie; trzydziestu staje naprzeciwko trzydziestu, a każdy ma karabin w ręku.
Nagle rozlega się słowo — ognia! — i oto wystrzeliwają sobie nawzajem dusze ze swych ciał, a w miejsce sześćdziesięciu rzeźkich, pożytecznych robotników, pozyskał świat sześćdziesiąt martwych ciał, które musi pogrzebać i opiakać. Czyż ci ludzie mieli z sobą jaką sprzeczkę? Najmniejszej nawet nie mieli; ba, nawet w tak rozległym świecie pomagali sobie wzajemnie drogą handlu.
Stanowczo więc, moi panowie, gry w bitwę nie należy ostatecznie uprawiać w ten sposób. Ale czy należy uprawiać w jakikolwiek sposób wogóle? Jeżeli nie przez waszych służących, to czy winna być uprawiana przez was samych? Sądzę, że tak. Zarówno historya, jak i instynkt ludzki zdają się odpowiadać na to pytanie twierdząco. Wszyscy zdrowi mężczyzni lubią bić się i lubią się narażać; wszystkie dzielne kobiety lubią słyszeć o ich walkach i o ich wystawianiu się na niebezpieczeństwa. Jest to stały instynkt u subtelnych ras; i trudno mi uwolnić się od myśli, że honorowa walka jest odpowiednią dla nich zabawą i że turniej był lepszy od polowania na koniu.
Zarówno we Francyi, jak i u nas, może nastać pora ogólnego polowania z przeszkodami i krokieta; ale nie zdaje mi się, aby w krokiecie mogły się ujawnić najlepsze cechy szlachty obydwóch narodów. W sprawie tej zastosowuję próbę, opierającą się na związku między wojną a sztukami, i zastanawiam się nad tem, jakiego uczucia doznawałbym jako rzeźbiarz, gdyby mi polecono wystawić w Westminster Abbey pomnik dla zmarłego rycerza, z młotkiem w jednej, a bilą krokietową w drugiej ręce. Może być, że są to u mnie jeno resztki dzikiego gotyckiego przesądu; lecz jabym wolał go wyrzeźbić z tarczą po jednej a mieczem po drugiej stronie. Uczyniłbym to bez względu na przywiązaną do postaci zmarłego opowieść o spełnionym obowiązku lub obronie dobrej sprawy.
Przypuśćmy, że ów rycerz wyjechał sobie okolicznościowo tylko, aby pobić się ze swym sąsiadem dla wprawy; przypuśćmy, że był on tylko awanturnikiem i że zdobywał sobie chleb, oraz napełniał sakiewkę przy pomocy miecza. Mimo to doznaję takiego wrażenia, jak gdyby szlachetniej z jego strony było zdobywać swój chleb zabawą wojenną, aniżeli jakąkolwiek inną zabawą; o wiele wolę, aby rąbał, aniżeli zakładał się. O wiele jest lepiej, ażeby ujeżdżał wojenne rumaki, aniżeli konie wyścigowe; wreszcie — a mówię to poważnie i z rozmysłem — o wiele bardziej wolę, ażeby zabił swego sąsiada, aniżeli oszukiwał go.
Ale pamiętajcie, że o ile to może być prawdą, odnosi się jedynie do zabawy w wojnę, w której osobista siła ludzka przejawia się w całej pelni przy władaniu orężem.
A to mianowicie, z trzech powodów:
Po pierwsze wielkiem uświęceniem tej zabawy jest fakt, że gdy jest dobrze grana wykazuje, kto jest najlepszym człowiekiem — kto jest najwyżej urodzonym, najzdolniejszym do zaparcia się, najbardziej nieustraszonym, kto ma najmocniejsze nerwy, najszybsze ramię i najpewniejsze oko. Nie można wypróbować tych właściwości całkowicie, dopóki nie nasunie się możność walki na śmierć lub życie. Tylko przy takiem narażaniu się można w całej pełni wypróbować człowieka, jego duszę i ciało. Możesz oddać się zabawie w bramki, przeszkody lub karty, a mimo to cała tkwiąca w tobie nikczemność pozostanie nieujawniona.
Ale gdy zabawa może się skończyć każdej chwili pchnięciem lancy, człowiek uczyni zapewne mały obrachunek wprzód, zanim zaangażuje się w nią. Wszystko, co w nim złe i zgniłe, osłabi jego dłoń bardziej przy wojowaniu mieczem, aniżeli kijem bilardowym; a na ogół biorąc, zwyczaj lekkomyślnego życia wobec nieustannie grożącej śmierci, miał i zawsze mieć musi skłonność zarówno do tworzenia, jak i doświadczania uczciwych ludzi. Gdy nam chodzi o rozstrzygającą próbę, to wynik walki musi zależyć od szlachetności ciała i pewności ręki. Wynik nie może zależyć od tego, kto z walczących ma najdłuższą armatę, albo kto ustawił się za najgrubszem drzewem, albo kto ma wiatr w twarz, lub komu najlepszy chemik sfabrykował proch strzelniczy, komu żelazo wytopiono przy najlepszym węglu, lub kto ma wreszcie za sobą najzacieklejszy tłum. Rozstrzygajcie wasze bitwy, czy to między narodami, czy między jednostkami, w ten sposób, a tylko powiększycie zamieszanie i dodacie rzeź do braku słuszności. Ale rozstrzygajcie bitwy za pomocą wyprobowania, kto ma najsilniejsze ramię lub najdzielniejsze serce — a postawicie stanowczy krok w kierunku rozstrzygnienia wielu rzeczy ubocznych i to słusznego rozstrzygnienia.
Inne zaś okoliczności, przemawiające za tym sposobem rozstrzygania sporów, to zmniejszenie zarówno spustoszenia i kosztu, jak i fizycznych cierpień. Nie sądźcie, że wygłaszając przed wami tę fantastyczną (jak możecie przypuszczać) pochwałę bitew, przeoczyłem to wszystko, co przemawia przeciwko mnie.
Wszystkich, którzy jeszcze nie czytali, upraszam o przeczytanie z wytężoną uwagą dwóch szkiców Helps’a o Wojnie i Rządzie, drukowanych w pierwszym tomie ostatniej seryi „Przyjaciół w narodzie.“
Wszystko, co można podnieść przeciwko wojnie, zostało tam wyrażone prosto, wyczerpująco i obrazowo. A wszystko, co podniesiono, jest prawdą. Ale dwa wielkie zarzuty, uczynione wojnie przez tego wielce myślącego pisarza, odnoszą się jedynie do współczesnej wojny. Jeżeli trzeba odrywać masy ludzi od zajęć przemysłowych — karmić ich pracą innych — zaopatrywać ich w zabójcze machiny, ulegające niemal codzień zamianie wskutek cywilizacyi narodów, jeżeli trzeba plądrować najechany kraj i zniszczyć na dziesiątki lat jego drogi, lasy, miasta i zatoki, i jeżeli nakoniec, postawiwszy twarz w twarz masy ludzi, liczące setki i tysiące, rozrywacie te masy na szmaty przy pomocy kartaczy, zostawiając fragmenty żywych istot po za pomocą chirurgiczną na to, aby w strasznej torturze ginęły z głodu i pragnienia — to jakaż księga rachunkowa zapisze koszta waszej roboty, jakiż kodeks osądzi waszą winę?
To, powtarzam, jest współczesna wojna — uczona wojna — chemiczno — mechaniczna wojna, gorsza od zatrutej strzały dzikiego. A jednak zechcecie mi może powiedzieć, że inny rodzaj wojny jest dziś wprost niemożliwy. Być może; postęp nauki nie da się, być może, zapisywać inaczej, jak nowemi pomysłami destrukcyjnemi, a braterska miłość chrześciańska udowadniać tylko wzrastającym mordem. Ale słuchajcie przez chwilę, czem wojna była w czasach pogańskiej ignorancyi i czem jeszcze wojna stać się może, gdyby się nam udało zmierzyć naszą czarną naukę i po łączyć pogańską praktykę z chrześciańską teoryą.
Przeczytam wam ustęp z książki, którą każdy z was zapewne zna dobrze, a którą wszyscy znać powinni, to jest z Müllera „Dorians;“ — zestawiłem ze sobą bliżej te punkty, które chcę, aby wam utkwiły w pamięci.
„Główną charakterystyką wojowników spartańskich był wielki spokój i okiełznana siła; gwałtowność Aristodemusa, oraz Izadasa uważano raczej jako naganną, niż pochwały godną; cechy te, ogólnie biorąc, odróżniały Greków od północnych barbarzyńców, których dzielność polegała zawsze na wrzawie i zamieszaniu. Z tej samej racyi Spartanie składali zawsze ofiary muzom przed rozpoczęciem akcyj; oczekiwano po tych bóstwach, że utrzymają regularność i porządek w bitwie; przy tej samej sposobności na Krecie składali ofiarę bogu miłości, jako sprawcy wzajemnego szacunku i poważania. Każdy z mężczyzn wkładał wieniec, gdy orkiestra, z flecistów złożona, dawała sygnał do ataku; wszystkie tarcze w szeregu połyskiwały swym silnym blaskiem, którego świetność mieszała się z purpurą płaszczy, mających zarówno ozdabiać walczących, jak i ukrywać krew zranionych; jedną więcej pobudkę do heroicznej dzielności była chęć upaść na placu boju dobrze i ładnie. Zachowanie się Spartan w bitwie zdradzało piękne i szlachetne usposobienie, odrzucające wszelką krańcowość brutalnego szału.
„Pościg za nieprzyjacielem ustawał po dokonanem zwycięztwie, a gdy rozległ się sygnał do odwrotu, kroki wojenne ustawały.
„Łupienie broni, przynajmniej podczas bitwy, było zakazane, a ofiarowanie bogom łupów, wziętych na poległym nieprzyjacielu, jak wogóle wszelką radość z odniesionego zwycięztwa, uważano za złą wróżbę.“
Tak przedstawiała się wojna największych pogan żołnierzy, modlących się do pogańskich bogów. Czem jest chrześciańska wojna, głoszona przez chrześciańskich mistrzów, niech wam powie ten, co widział święte wieńczenie się i słyszał święte dźwięki fletu, i co doznał natchnienia lub uświęcenia pod wpływem boskiego i muzykalnego języka któregokolwiek z północno-amerykańskich pułków, gotujących się do ataku. Jaki zaś jest względny koszt w życiu wojen pogańskich a chrześciańskich, niech was pouczy ten jeden fakt: Spartanie wygrali rozstrzygającą bitwę koryncką ze stratą ośmiu ludzi; zwycięzcy z pod Gettysburga przyznają się do straty 30,000 ludzi.

II.

Przechodzę obecnie do drugiego rodzaju wojny, najzwyklejszej wpośród ludzi, to jest podejmowanej w chęci zdobycia nowych posiadłości. Pozwólcie mi poprosić was, ażebyście się zastanowili przez chwilę, jakie jest rzetelne znaczenie tego pragnienia panowania naprzód w umysłach królów, potem w umysłach narodów.
Przedewszystkiem rozważcie, że mówię bądź to o królach, bądź o masach ludzi, z tem niezachwianem przekonaniem, że natura ludzka jest rzeczą szlachetną i piękną, nie zaś nikczemną i szpetną; wszystkie grzechy ludzkie uważam za chorobę, a nie za stan normalny, jako szał, któremu można zapobiedz, a nie konieczność, na którą trzeba się zgodzić. A kiedy sprawy biorą nawet najgorszy obrót, to dziwię się zawsze, jak znacznej wyżyny może dosięgnąć natura ludzka. Uważając ją za wzniosłą, znajduję ją zawsze jeszcze wznioślejszą, niż sądziłem, gdy przeciwnie ci, którzy uważają ją za nizką, znajdą ją zawsze jeszcze niższą, niż przypuszczali; w rzeczywistości jest ona nieograniczona i zdolna do nieskończonego wznoszenia się lub nieskończonego upadku; ale istotą jej i tu jest owa wiara, którą chciałbym wam wszczepić, istotą jej jest szlachetność, a nie nikczemność.
Weźcie tę wiarę w jej ostatecznej konsekwencyi. Gdy kapitan okrętu „Londyn” uścisnął ręce oficerowi, mówiąc: — Niech cię Bóg prowadzi! ja pójdę na dno morza z pasażerami — to według mnie, okazał „ludzką naturę, ” nie zrobił tego z żadnych pobudek religijnych, z żadnej nadziei nagrody lub obawy kary; uczynił to poprostu jako człowiek. Ale gdy matka, mieszkająca wśród pięknych pól wesołej Anglii, pozwala swemu dwuletniemu dziecku udusić się pod materacami wewnątrz izby, podczas gdy sama stoi i rozmawia nazewnątrz, to według mnie okazała się nieludzką matką.
Macie tu krótko zestawione dwa krańce. A wy, mężczyzni i kobiety, znajdujący się tu ze mną twarz w twarz, powiedzcie mi, który z tych postępków jest ludzki, który zaś nieludzki — który „naturalny,” a który „nienaturalny?”
Zaklinam was, wybierzcie niezwłocznie swą wiarę — wybierzcie ją bez wahania — wybierzcie raz na zawsze. Czy jako podstawę czynów i nadziei wy bierzecie wiarę, że ów kapitan był takim, jakim go Bóg stworzył, czy że matka była taką, jaką ją Bóg stworzył? które z nich sprzeniewierzyło się swej naturze — swej obecnej istocie i naturze; nie swej dawnej, lecz swej obecnej naturze? które z nich zdradziło ją i sfałszowało? Czy opiekun, który zginął na posterunku, umarł nie po ludzku, jak głupiec, albo czyż morderczyni swego dziecka spełniła prawo swego istnienia? Wybierajcie, powtarzam; od tego zależy cała nieskończoność wyborów. Mieliście wśród siebie fałszywych proroków — mieliście ich przez wieki — chociaż ostrzegano was przed nimi uroczyście; mieliście fałszywych proroków, którzy wmawiali w was, że wszyscy są szatanami albo szakalami, nawpół bydlętami, nawpół dyabłami. Uwierzcie w te słowa, a zaiste możecie upaść do tego poziomu.
Ale odrzućcie te słowa i wierzcie, że Bóg „stworzył was sprawiedliwymi,“ chociaż poczyniliście wiele wynalazków; wtedy codzień będziecie dążyć do stania się czemś więcej, niż chciał lub chce wasz Stwórca, dając wam siłę do stania się czemś lepszem — a będziecie się coraz bardziej wznosić ku szlachetności i dzierżyć się cnoty, która jest w was, mówiąc: „Sprawiedliwości swej trzymam się mocno i nie opuszczę jej.“
Dałem wam wolny wybór, tak jak gdybyście mogli się przechylać na którąkolwiek stronę. Ale w rzeczywistości niema dla was wyboru, fakty bowiem łatwo można sprawdzić. Nie potrzebujecie wcale myśleć o rzeczy, albo czynić wyboru. Bo faktem jest, że istota ludzka, najwyższego gatunku i najdoskonalsza w swym rodzaju, jest niewątpliwie dobra i rzetelna, i że obniżając gatunek, otrzymujemy okrucieństwo i fałsz, zarówno jak i zniekształtnienie, a to tak stale i tak pewnie, że dwa wielkie słowa, które pierwotnie oznaczały tylko doskonałość rasy, stały się oba wskutek niezmiennego łączenia cnoty z subtelną naturą ludzką nazwami dobrotliwego usposobienia.
Słowo szlachetny i słowo delikatny, obadwa pierwotnie znaczyły tylko „czystej rasy,“ ale ponieważ miłosierdzie i łagodność są nieodłączne od tej czystości krwi, słowa, ongi oznaczające pychę, stały się dziś synonimami cnoty.
Czy sądzicie, że myśleć i działać bodajby za milion ludzi, słyszeć ich skargi, strzedz ich słabości, opanowywać ich występki, stanowić dla nich prawa, prowadzić ich, dzień w dzień, do lepszego życia, to nie dosyć pracy dla jednego człowieka? Gdyby którykolwiek z nas był absolutnym panem jednego tylko okręgu, wynoszącego sto mil kwadratowych i postanowił działać dla niego jak może najlepiej — tak, aby mógł wyżywić jak największą ilość ludzi, aby każda grudka ziemi stała się urodzajną, każda skała obronną, a każda ludzka istota szczęśliwą, to czyż nie sądzicie, że miałby dosyć pracy i trudów? Ale gdy władający ma inne, niż ten, cele, gdy nie dbając o wynik swego mieszania się w sprawy, pożąda tylko władzy do interwencyi, i gdy bez względu na to, czy rzecz została źle lub dobrze wykonana, troszczy się o to jedynie, aby ją na jego rozkaz spełniono — jeżeli woli raczej popełnić występek na dwustumilowej przestrzeni, niżeli dobry czyn na stumilowej przestrzeni, to oczywiście będzie się starał o rozszerzanie swego terytoryum i to bez żadnych granic.
Ale czy w ten sposób rozszerza swą władzę? Czy nazwalibyście władzą w dziecku, gdyby mu pozwolono bawić się kołami i transmisyami jakiegoś ogromnego motoru parowego, bawiącego zgrzytem i świstem tak długo, aż jedno nierozsądne dotknięcie sprowadziłoby ruinę całej machiny? A jednak jakaż machina jest tak wielka i tak trudna do poznania, jak umysł narodu?
W dalszym ciągu rzeczy zważcie, że ta prawdziwa potęga, potęga ratunku, nie polega ani na mnóstwie ludzi, ani rozległości terytoryum. Ustawicznie przyjmujemy, że siła narodu pozostaje w prostym stosunku do jego liczebności. Dzieje się tak istotnie jeżeli ta znaczna liczba da się przejąć ideą jednomyślności, ale zkąd pewność, że uda się utrzymać wszystkich w jednej opinii, a powstrzymać od rozdwojenia myśli? A przypuściwszy, że się staną jednomyślnymi, zkąd pewność, że będą takimi w sprawiedliwości? Jeżeli staną się jednomyślni w złem, to im więcej są takimi właśnie, tem są słabsi. Albo przypuśćmy, że nie mogą oni być ani jednej myśli, ani dwóch myśli, lecz poprostu całkiem bezmyślni? Przypuśćmy, że to tylko bezradny motłoch, posuwający się szybko ku katastrofie, na podobieństwo wozu, naładowanego kamieniami, gdy mu się koło złamie. Motłoch taki jest niewątpliwie niebezpieczny dla swych sąsiadów, ale zgoła nie „potężny“.
Siła nie zależy tak samo od rozległości terytoryum, jak i od liczby zaludnienia. Weźcie do ręki mapy — wróciwszy do domu dziś wieczorem — umieśćcie kupkę wysp brytańskich obok wielkiej masy Południowej Ameryki, a potem zapytajcie, czy jakikolwiek naród powinien troszczyć się bardzo o to, ile ziemi zajmuje? Siła tkwi w ludziach, w ich jedności i cnocie, a nie w zajmowanej przestrzeni; mała grupka rozumnych serc jest lepsza od lasu głupców.
A teraz wyciągnijmy z tego wszystkiego krótki wniosek praktyczny. Pamiętajcie, że ostatecznie żaden rząd nie jest silny inaczej, jak tylko w stosunku do swej dobroci i sprawiedliwości, i że naród nie wzmacnia się przez rozmnażanie się i rozpraszanie. Jak dotąd, nie wzmocniliśmy się przez rozmnożenie się w Ameryce. Ba, nawet i wtedy, kiedy naród nie staje wobec ruchu emigracyjnego, to nie powinien pysznić się rozmnażaniem się na swej własnej ziemi, jeżeli rozmnaża się tylko tak, jak muchy, albo szarańcza. Pomnaża swą siłę tylko wzrastając jakby jedna wielka rodzina w doskonałej spójni i braterstwie, wreszcie nie rośnie w siłę drogą rozszerzania panowania nad narodami, którym nie może przynieść żadnej korzyści.
Austrya nie wzmocniła się, lecz osłabiła zajęciem Lombardyi, i jakkolwiek przybyło nam z objęcia Indyi pozornego majestatu i bogactwa, to kwestya czy okażą się one dla nas ostatecznie mocą, czy słabością, zależy w zupełności od stopnia, do jakiego wpływ nasz na miejscową rasę okaże się dobroczynnym i podniosłym. Lecz o ile jakiś naród z własnem narażeniem się rozciąga swoje panowanie z prostego pragnienia władzy, o tyle jeszcze z większem narażeniem się wzdraga przedsiębrać zaczepną wojnę, w stosunku do swej siły, ilekroć razy jest pewien, że jego autorytet byłby pomocny i żeby mógł udzielić ochrony.
Nie powinniście słuchać sofistycznych zarzutów odnośnie do niemożności poznania, kiedy pomoc jest potrzebna, a kiedy nie. Oczyśćcie swe sumienie narodowe, a wasz wzrok narodowy wkrótce się rozjaśni. Żaden człowiek, który rzeczywiście gotów jest wziąć udział w szlachetnej walce, nie będzie wahał się długo nad tem, kto lub w jakiej sprawie potrzebuje jego pomocy. Uważam sobie za obowiązek nie wygłaszać obecnie żadnego wyznania wiary politycznej; ale powiem wam tylko śmiało, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat my, Anglicy, straciliśmy nasze ostrogi, jako naród rycerski: walczyliśmy bowiem tam, gdzieśmy walczyć nie powinni byli, a to z prostego wyrachowania i dla zysku, a znów biernie zachowywaliśmy się tam, gdzieśmy się nie byli powinni biernie zachowywać, i to z obawy.
Powiadam wam, że zasada nieinterweniowania, tak jak ją teraz głoszą między nami, jest tak samo egoistyczna i okrutna, jak najgorszy szał zaborczy, a różni się od niego nie tylko złośliwością, lecz i tchórzostwem.
Wiem, że opinie moje o tym przedmiocie różnią się zanadto od opinij powszechnie panujących, abym je miał wam narzucać; dlatego też przechodzę w końcu do zbadania warunków trzeciego rodzaju szlachetnej wojny — wojny prowadzonej w obronie kraju, w którym urodziliśmy się i dla utrzymania, oraz wykonywania jego praw, bez względu na to, kto mu grozi. Sądzę, że większość ludzi, wstępujących do armii, poczuwa się wistocie do tego obowiązku, to też pragnę obecnie, abyście się razem ze mną zastanowili, jakie są przepisy samoobrony i jaki obowiązek żołnierza, jak się go teraz pojmuje. Postanowiliście uroczyście być angielskimi żołnierzami dla obrony Anglii. Chcę, abyście odczuli, jakie jest właściwe znaczenie tego waszego ślubu.
Po raz pierwszy czynicie go, będąc jeszcze sentymentalnymi uczniami szkolnymi; udajecie się do wojskowego zakonu, albo do baraków zupełnie tak samo, jak dziewczyna udaje się do zakonu, kiedy jest jeszcze w wieku sentymentalizmu; żadne z was nie wie jeszcze wtedy, o co wam właściwie chodzi, jakkolwiek dobrzy żołnierze i dobre zakonnice wyzyskują wasze usposobienie w jak najlepszym kierunku.
Nie rozumiecie zapewne, dlaczego nazwałem was „sentymentalnymi“, kiedy wstępujecie do armii? Otóż dlatego, że na ogół biorąc, zamiłowanie do hazardu, podniecenia, ładnego stroju i pożądanie rozgłosu (a to są wszystko sentymentalne pobudki), skłaniają chłopca, żeby raczej wstąpił do służby wojskowej, niżeli do biura.
Wyobrażacie sobie może, iż surowe poczucie obowiązku łączy się z temi dziecinnemi pobudkami? U najlepszych z was jest tak istotnie, ale nie sądźcie, że to stanowi główny motyw. Gdybyście chcieli spełnić swój obowiązek względem kraju w sposób prozaiczny i niesentymentalny, to wierzajcie mi, że w naszych czasach większym obowiązkiem jest zbierać żniwo, niżeli niszczyć je; większym obowiązkiem budować domy, niżeli palić je — zdobywać pieniądze własną pracą i w ten sposób pomagać ludziom, niżeli opodatkowywać pracę innych, aby za pobrane pieniądze zabijać ludzi; wreszcie większym obowiązkiem jest uczciwie i niesamolubnie żyć, niżeli uczciwie i niesamolubnie umierać, chociaż to ostatnie jest w waszych młodzieńczych umysłach najdzielniejszą rzeczą. O ile więc dla własnego honoru i honoru waszych rodzin przekładacie bohaterską śmierć w czerwonym mundurze nad bohaterskie życie w czarnym surducie, o tyle jesteście sentymentalni; a teraz spojrzyjcie, do czego prowadzi ten wasz uczuciowy ślub. Z początku jeździcie konno, polujecie na tygrysy albo dzikich, strzelacie i padacie od strzałów, jesteście zawsze szczęśliwi i dumni, czczeni i opłakiwani w razie śmierci; czujecie zadowolenie z waszego życia i jego zakończenia; naogół biorąc, wierzycie, że inni osiągają z tego więcej zysku, niżeli szkody, a wy samą tylko przyjemność.
Lecz w miarę, jak pojęcie obowiązku zaczyna się krystalizować w waszych umysłach, ślub przybiera inny charakter. Przychodzicie do przekonania, że oddaliście się w ręce waszego kraju jako broń. Ślubowaliście uderzyć na jego rozkaz i schować miecz w pochwę, jeżeli taka będzie jego wola; wszystko, za co odpowiadacie, to pewność ręki. Tkwi w tem zapewne i dobroć i wielkość, o ile możecie zaufać i ręce i sercu Britomarka, który przytwierdził miecz do waszego boku....
Ale pamiętajcie, że chociaż stan ten może być dobrym i szlachetnym, to jednak jest stanem niewoli. Różne są rodzaje niewoli i różni właściciele. Jednych zapędza do pracy chłosta, drugich krewkość lub ambicya, mniejsza o to, jakiej natury jest bat, niemniej jest batem, chociaż rzemienie wycieliście z własnych dusz; istotą niewoli jest fakt, że człowiek zaprzęga się do bezmyślnej pracy na cudzy rozkaz. Jednych niewolników kupuje się pieniędzmi, drugich pochwałą. Przy pomocy czego dokonywa się kupna, to rzecz całkiem obojętna; znamiennym rysem niewoli jest posiadanie ceny i sprzedawanie się za nią. I wszystko jedno, do jakiej was pracy zaprzęgną: jednych niewolników zaprzęgają do kopania, innych do forsownych marszów; tych do wykopywania rowów, tamtych do wykopywania grobów. Jedni wyciskają sok trzcinowy, drudzy winogronowy, a jeszcze inni wysączają krew ludzką.
Jakkolwiek owoce pracy mogą być różne, rzecz pozostaje całkiem niezmieniona.
Ślubując zostać niewolnikiem jakiegokolwiek pana, powinniśmy się naprzód zastanowić nieco nad tem, do jakiej pracy może nas ewentualnie użyć. Sądzicie zapewne, że bierność jest jedynym obowiązkiem żołnierza, że kraj, który pozostawiliście za sobą, ma prawo posyłać wam rozkazy, których wy macie jeno słuchać. Ale czyście pewni, żeście pozostawili cały kraj po za sobą, albo że część, w ten sposób, pozostawiona, jest najlepszą częścią?
Przypuśćmy — a to przecie łatwe do pojęcia — że wy sami jesteście właśnie najlepszą częścią Anglii; że wy, którzyście się stali niewolnikami, powinniście być panami, a że ci, którzy są panami, powinni być niewolnikami.
Jeżeli macie spełnić rozkaz szlachetnej Anglii, to dobrze, ale jeżeli wy jesteście jej sercem, Anglia zaś, którą pozostawiliście za sobą, tylko pół-sercem, to cóż powiecie wtedy o swem posłuszeństwie? Byliście za dumni na to, aby stać się kramarzami, czyż więc przyjemnie wam zostać sługami kramarzy? Za dumni byliście na to, aby samym zostać kupcami lub rolnikami; czyż więc chcecie mieć kupców i farmerów feldmarszałkami? Uważacie się za wojsko Anglii, a jakież byłoby wasze uczucie, gdybyście znaleźli, że jesteście tylko policyą jej miast fabrycznych?
Jeszcze tak nie jest i ufam, że nie będzie nigdy; ale co wam chcę pokazać i o czem zapewnić to o tem, że ideałem wojskowości nie jest bierne posłuszeństwo i dzielność; że żaden kraj nie znajduje się w zdrowym stanie, jeżeli nawet w małym stopniu oddzielił swą władzę cywilną od wojskowej. Wszystkie państwa świata, jakkolwiek wielkie, upadają natychmiast, skoro tylko zaczną używać wojsk najemniczych, chociaż jestto łagodniejsza forma błędu (ponieważ nie zabarwiona tchórzostwem narodowem), to jednakże nie mniej jest blędem fatalnym — specyalnie zaś błędem naszych czasów, którego wszystkich groźnych następstw jeszcze znać nie możemy, polegającym na pojmaniu najlepszej krwi i siły narodu, tego wszystkiego, co jest dzielne, a nie stoi o wynagrodzenie, kpi z bólu i dochowuje wiary; polegającym na pojmaniu tego wszystkiego i zakuciu w stal, jako też obróceniu na prosty miecz, polegającym na pozbawieniu głosu i woli najlepszej, a oszczędzaniu najgorszej części narodu — tchórzliwej, chciwej, zmysłowej i wiarołomnej — aby dać jej głos i autorytet i główny przywilej, kiedy posiada ona właśnie najmniejsze potemu uzdolnienie.
Wypełnienie waszego ślubu bronienia Anglii nie stanie się bynajmniej poparciem takiego systemu. Nie jesteście prawdziwymi żołnierzami, jeżeli zamiarem waszym jest tylko stać przy drzwiach sklepu i ochraniać subiektów, którzy oszukują. Żołnierz ślubuje umrzeć za ochronę domowych cnót swego kraju, jego słusznych praw, jego podrażnionego lub na szwank wystawionego honoru.
Państwa bez cnoty, bez praw, bez czci, nie jest obowiązany bronić; przeciwnie, naprawić wlasną dłonią to, co w niej widzi podłego. Tak surowem jest prawo natury i życia, że naród zupełnie skorrumpowany może odkupić jedynie despotyzm militarny — nigdy zaś jego własny, wolny wysiłek. Zdrowie każdego państwa polega poprostu na tem, ażeby najrozumniejsi byli też najsilniejszymi, żeby jego władcy byli zarazem jego żołnierzami, albo raczej, aby siłą intellektu raczej, niżeli miecza, żołnierze stali się jego władcami. Wpływ, jaki arystokracya angielska wywiera na cały naród przez to, że przoduje mu zawsze w bitwach, nie utrwali się, jeżeli nie zechce mu też przodować myślą.
Jeżeli kiedykolwiek, to teraz wlaśnie myśli Anglii wymagają uwagi. Bo, czy wiecie na jakie myśli wpadła Anglia wreszcie wskutek tego pięknego podziału pracy (na mocy którego jej dzielni synowie walczą, a tchórze myślą)?
Oto urywek z gazety w mojem ręku, dobrej i uczciwej gazety — reprezentującej najlepszą myśl publiczną w tej chwili; w jednym ze swych artykułów wstępnych traktuje o naszym „dobrobycie społecznym“ — o naszej „gorączce życia“ — o politycznem zwierzchnictwie Wielkiej Brytanii. I jakże myślicie, czemu się to wszystko zawdzięcza? Może temu, co nasi przodkowie uczynili, lub czego nas nauczyli przez tyle wieków? Nie: nie temu. Może uczciwości waszego serca, albo trzeźwości głowy, albo stałości woli? Nie, i nie temu. Może naszym myślicielom, mężom stanu, poetom, generałom, męczennikom, lub cierpliwej pracy biedaków? Nie, i nie temu, a przynajmniej nie temu głównie.
„Nie — powiada gazeta — więcej, niż jakikolwiek inny czynnik, taniość i obfitość węgli uczyniła nas tem, czem jesteśmy.“ Jeżeli tak, to „popiół do popiołu“ będzie naszym nagrobkiem! i im prędzej, tem lepiej.
Powiadam wam, dżentelmani Anglii, jeżeli kiedykolwiek chcecie widzieć wasz kraj oddychający znów czystym oddechem nieba i przyjmujący w siebie ducha, zamiast gnijący i rozpadający się, wydęty kwasem węglowym (i w ten tylko sposób wielki), to musicie zarówno myśleć i czuć za Anglię, jak wszyscy bić się za nią; musicie nauczyć się, że prawdziwa wielkość, jaką kiedykolwiek dotąd osiągnęła lub jeszcze osiągnąć może, zdobyła wtedy, kiedy pola jej były zielone, a twarze jej dzieci zarumienione — że wielkość jeszcze jest dostępna dla Anglików, chociażby ziemia pod ich stopami nie była wyżłobiona, a firmament nad ich głowami czarny — i że gdy dla ich kraju nadejdzie czas złożenia swego honoru w pyle, to jego flaga nie powieje wyżej dlatego, że to będzie pył węglowy. Dżentelmani, odzywam się do was uroczyście, że zbliża się dzień, w którym żołnierze Anglii staną się jej wychowawcami, a kapitanowie jej armii kapitanami jej myśli.
Pamiętaj więc, wojskowa młodzieży, która jesteś w ten sposób całą nadzieją kraju, albo musisz nią być, jeżeli kraj ma posiadać jakąkolwiek nadzieję; pamiętaj, że zdolność twa do spełnienia twego całego przyszłego zadania zależy od tego, czem jesteście obecnie.
Żaden żołnierz dobry w starszym wieku nie był niedbałym lub umysłowo leniwym w młodości. Niejeden bezmyślny chłopiec stał się dobrym biskupem, albo dobrym prawnikiem, albo wreszcie dobrym kupcem, ale nigdy taki chłopiec nie został dobrym generałem.
Wzywam was do pokazania mi w całej historyi choć jednego żołnierza, któryby nie był poważnym i rozważnym w swej młodości. Nie toleruję wogóle ludzi, mówiących pobłażliwie o bezmyślności „młodego wieku“. Wolę raczej słyszeć o bezmyślnej starości i pobłażliwości dla niej.
Gdy człowiek spełnił już swą pracę i nic już nie może w jego losie uledz istotnej zmianie, niechaj zapomni o trudach i żartuje ze swego losu, jeżeli tak chce; ale jakie usprawiedliwienie możecie znaleźć dla bezmyślności wtedy, kiedy cała przyszłość zależy od jednego postanowienia?
Młodzieniec bezmyślny, kiedy całe szczęście jego ogniska domowego zależy od jednej chwili; bezmyślny młodzieniec, gdy cała jego karyera zależy od jednego kroku; bezmyślny młodzieniec, gdy każdy jego czyn jest fundamentem przyszłego postępowania, a każda myśl źródłem życia lub śmierci!
Bądźcie bezmyślni kiedykolwiek, potem raczej, niż obecnie — jakkolwiek, zaiste, jest tylko jedno miejsce, w którem człowiekowi wolno być bezmyślnym — to jest śmiertelne łoże. Żaden proces myślenia nie powinien się odkładać aż do tej ostatniej chwili.
Postanowiwszy tedy, że nie będziecie trwonić lekkomyślnie, lecz używać poważnie tych waszych młodych lat życia, pamiętajcie, że wszystkie obowiązki dzieci Anglii względem jej ojczyzny można wyrazić w dwóch słowach: praca i honor.
Naprzód mówię: praca; ponieważ młodzież wojskowa szczególniej ulega pokusie szwankowania w tym kierunku. Czyż dlatego, że życie wasze może być przypuszczalnie krótsze od życia innych ludzi? To nie racya, aby je lekkomyślniej od innych trwonić; ani też obowiązki waszego zawodu, którego wymagają ćwiczenia ciała, nie pociągają wcale zaniedbywania umysłu.
Przeciwnie, doświadczenia, trudy i czynności życia wyrabiają w żołnierzu silniejszą niż u innych władzę myślenia; a kiedy dla innych wiedza znaczy często nie wiele więcej niż rozrywka, dla żołnierza nie ma takiej wiadomości, któraby nie mogła odegrać w jego życiu bardzo ważnej roli.
Studentowi matematyki można wybaczyć niedbalstwo w studyowaniu krzywych, które znaczy się tylko ołówkiem, ale nie można wybaczyć niedbalstwa w studyowaniu krzywych, nakreślanych kulą armatnią. Znajomość zdrowej rośliny może pociągnąć za sobą wykarmienie armii, znajomość jakiegoś ciemnego punktu w geografii może rozstrzygnąć powodzenie kampanii.
Nigdy więc nie marnujcie ani chwili czasu; grzech próżniactwa jest tysiąc razy większym grzechem u was, niżeli u innej młodzieży, bo los tych, którzy znajdą się kiedyś pod waszymi rozkazami zależy od waszej wiedzy; obecnie stracone chwile mogą znaczyć na śmierć wystawione życia ludzkie, a każdą chwilę, obróconą na zabawę, kupujecie czyjąś krwią.
Ale jest sposób marnowania czasu, ze wszystkich najnikczemniejszy, ponieważ przy jego pomocy marnujecie nie tylko czas, ale i energię waszego umysłu. Ze wszystkich niedżentelmańskich zwyczajów, w jakie możecie popaść, najbrzydszym jest zakładanie się lub interesowanie się wynikiem zakładów. Łączy on w sobie wszystkie niemal cechy szaleństwa i występku; skupiacie bowiem uwagę waszą na kwestyi szansy, zamiast na rzetelnej wiedzy, a popieracie opinie, których nie macie czem poprzeć, chyba tym faktem, że to wasze opinie. Cała bezczelność egotyzmu tkwi w tym fakcie, o ile zaś jeszcze zamiłowanie podniecenia łączy się z nadzieją wygrania pieniędzy, stajecie się najgorszym gatunkiem kupców — to jest kupców, żyjących ze spekulacyi. Gdyby za pracą nic innego nie przemawiało, jak tylko to, że chroni od tak skandalicznego występku, to jużby zupełnie wystarczało. Pracujcie uczciwie, a znajdziecie się w posiadaniu pełnego chwały szczęścia; nie takiego, jakie można zdobyć rączością nóg końskich, lub stracić wskutek nierówności kuli.
Po pierwsze, przez pracę musicie spełnić swój ślub wobec ojczyzny; ale cała praca i poważne traktowanie życia okażą się nieużyteczne, jeżeli nie uświęci ich wasze postanowienie pozostania we wszystkiem ludźmi honorowymi; nie honorowymi w zdawkowem pojęciu tego słowa, ale w najwyższem.
Oprzyjcie się na potędze dwóch głównych słów w wierszu: integer vitae, scelerisque purus. Ślubowaliście Anglii swe życie; oddajcie jej to życie w całosci — czyste, nieskazitelne, doskonałe życie — rycerskie życie.
Dlatego, że dziś musicie walczyć maszynami, a nie lancami, to może z tego wynikać większe niebezpieczeństwo, niż dawniej, ale nigdy mniejsza wartość charakteru. Możecie być rzetelnymi rycerzami, chociaż nie nazywacie się equites; możecie się nazywać „artylerya“ zamiast „kawalerya“, ale to nie racya, dla której nie mielibyście się nazywać równocześnie rzetelnymi ludźmi.
Pierwsza rzecz, o jaką winniście się troszczyć jako żołnierze, to być rzetelnymi ludźmi. Odwaga jest rzeczą zwykłą wśród zwyczajnie dobrze wychowanej młodzieży; ale ani prawda, ani szlachetność nie są tak zwyczajne. Musicie się niemi opasać jak tarczami; musicicie je wypisać sobie na sercach, chociaż nikt może nie wymagać od was, to jednakże wy sami wymagajcie od siebie tego ślubu nieskalanej prawdy. Serca wasze, jeżeli je zostawicie bez uprawy, będą jakby grobami, w których dobro leży pochowane.
Zamieńcie się na krzyżowców dla odzyskania tego świętego grobu, a pamiętajcie przedewszystkiem, gdyż nic innego tak bardzo strzedz was nie będzie, że najwyższem prawem rycerskości są obowiązki względem kobiet. Kogokolwiekbyście oszukali, skrzywdzili lub zostawili bez pomocy, to nie wolno wam oszukać, skrzywdzić, lub zostawić bez pomocy, oczywiście odpowiednio do waszej mocy, żadnej kobiety na jakiemkolwiek stanowisku w życiu. Wierzcie mi, że każda cnota wyższych form charakteru męzkiego zaczyna się tutaj — w prawdzie i skromności wobec wszystkich dziewic; w prawdzie i litości, albo w prawdzie i szacunku względem wszystkich kobiet.
A teraz niechaj mi wolno będzie zwrócić się na chwilę do was — kobiety i dziewice, które jesteście duszami żołnierzy, do was, matki, które poświęciłyście waszych synów wielkiej hierarchii wojskowej. Niech mi będzie wolno skłonić was do rozważenia, jak macie pomagać tym, którzy was kochają; bo jeżeli wy zrobicie zawód i oni go uczynią; wy jesteście tak absolutnemi pomocnicami, że żaden mężczyzna nie może się ostać bez tej pomocy, ani też pracować o własnych siłach.
Znam wasze serca i wiem, że nigdy nie zawodzą w chwili stanowczej próby. Ale nie wiecie, kiedy lub gdzie zaskoczy was ta stanowcza próba. Wyobrażacie sobie, ze przeznaczeniem waszem jest tylko czekać i cierpieć z poddaniem się. Wiecie, że wam nie wolno osłabiać serc swych mężów i kochanków, nawet tą jedną jedyną obawą, do jakiej ich serca są zdolne, obawą rozłąki z wami, albo obawą zmartwienia was w ciężkich latach rozłąki, w chwilach oczekiwania nieznanego losu; w dziesięciokrotnej goryczy zmartwienia, które tak łatwo mogło stać się radością, i w tęsknocie za życiem przedwcześnie zgaszonem — we wszystkich tych cierpieniach nie zawodzicie i nie zawiedziecie.
Ale próba wasza nie w tem tkwi. Być bohaterskiemi w nieszczęściu, to nic wielkiego; — wszak jesteście Angielkami. Być heroicznemi w zmiennych kolejach losu, to nic; — bo czyż nie kochacie? Zachować cierpliwość po bolesnej stracie, to nic, bo czyż nie kochacie jeszcze i w niebie? Ale być heroicznemi w szczęściu, zachowywać się poważnie i sprawiedliwie w olśniewającym blasku wschodzącego słońca; nie zapomnieć o Bogu, któremu ufacie, kiedy wam daje najwięcej; nie zawieść tych, którzy wam ufają, kiedy zdają się najmniej was potrzebować; oto jest konieczna dla was dzielność. Nie w cierpieniach rozłąki, nie w niebezpieczeństwie bitwy, nie w udręczeniach choroby modlitwa wasza winna być najgorętsza, lub opieka wasza najczulsza. Módlcie się, matki i dziewice, za młodych żołnierzy w pełni ich pychy; módlcie się za nich, gdy jedyne otaczające ich niebezpieczeństwa tkwią w ich własnem niewłaściwem postępowaniu, czuwajcie i módlcie się wtedy, kiedy mają stanąć nie wobec śmierci, lecz wobec pokusy. Ale też taką właśnie dzielność czeka piękna nagroda. Wierzcie mi, że cały charakter i bieg życia waszych kochanków w waszych spoczywa dłoniach; czem zechcecie ich mieć, tem będą, jeżeli zapragniecie nie tylko ich mieć takimi, ale i zasłużycie sobie na to; są oni bowiem jeno lustrami, w których oglądacie same siebie; jeżeli jesteście płoche i oni będą takimi; jeżeli wy nie rozumiecie zakresu ich obowiązków, oni też o nim zapomną; nie będą oni, bo nie mogą słuchać innej interpretacyi swego obowiązku, jak tylko tej, którą wasze usta wygłaszają.
Każcie im być dzielnymi; będą przez was dzielnymi; każcie im być tchórzami, a chociaż byliby nie wiem jak szlachetni, to spodleją przez was. Każcie im być mądrymi, a staną się przez was mądrymi; szydźcie z ich wad, a staną się przez was głupcami; taką i tak bezwzględną jest wasza nad nimi władza. Wyobrażacie sobie może, bo często wam to mowiono, że żona powinna rządzić tylko domem męża, a nie jego umysłem.
Ah, nie! prawdziwa zasada jest tej wprost przeciwna; rzetelna żona jest sługą w domu swego męża, królową jest w jego sercu. Jej rzeczą jest być najwyższą dla niego ideą; jej rzeczą dać obietnicę najwyższych jego nadziei; wszystko, co jest w nim ciemnego, jej zadaniem jest rozjaśnić; wszystko, co jest w nim słabego, ona musi w nim wzmocnić; u niej to musi on zyskać pochwałę bez względu na to, co świat mówi, i w niej, mimo wojny, obejmującej świat cały, musi znaleźć spokój.
Wreszcie jedno słowo jeszcze. Dziwicie się może, iż cały czas wygłaszałem słowa na cześć wojny. Prawdziwie, gdyby to było możliwe, to ja pierwszy przyłożyłbym rękę do młota, mającego przekuć miecze na pługi; a jeżeli to niemożliwe, to już nie ma w tem naszej winy. To wasza wina, w całości wasza. Tylko wskutek waszego rozkazu, lub wskutek waszego pozwolenia, jakakolwiek walka między nami powstać może.
Prawdziwą i ostateczną przyczyną wszystkiej biedy, nędzy i szału wojennego w Europie jest to, że wy, kobiety, jakkolwiek dobre, religijne i poświęcające się dla tych, których kochacie, jesteście zanadto samolubne i bezmyślne na to, aby troszczyć się o kogokolwiek po za waszem bezpośredniem otoczeniem.
Wyobrażacie sobie, że was ból innych martwi. Otóż powiem wam tyle tylko, że gdyby przez wojnę rozumiano nie zrywanie dachów z chałup chłopskich i nie plądrowanie ich pól, lecz tłuczenie porcelany i szkła na waszych stołach w salonach, to wojna w żadnym cywilizowanym kraju nie trwałaby i tygodnia. Powiem wam więcej, że kiedykolwiek zechcecie położyć koniec wojnie, uda się wam dokonać z mniejszym trudem, niżeli potrzebujecie do ubrania się na obiad uroczysty.
Wiecie, a raczej mogłybyście wiedzieć, pomyślawszy nieco, że każda bitwa, o jakiej słyszałyście kiedykolwiek, natworzyła wiele wdów i sierot. Nikt z nas nie ma dosyć serca na żal razem z niemi. Ale moglibyśmy conajmniej przywdziać zewnętrzne symbole żalu.
Niech każda chrześcianka, obdarzona sumieniem, ślubuje nosić bodaj zewnętrzną żałobę po pomordowanych bliźnich. Modlitwa wasza jest bezużyteczna, a wasze chodzenie do kościoła prostem przedrzeźnianiem Boga, jeżeli nie jesteście w stanie tego na sobie wymódz.
Niech każda dama z wyższych klas cywilizowanej Europy ślubuje poprostu, że podczas każdej wojny będzie ubierała się czarno; bez klejnotów, ozdób i figielków — a powiadam wam, że żadna wojna nie trwałaby i tygodnia.
I wy, kobiety angielskie, i wasi duchowni, krzyczycie w niebogłosy dlatego, że słyszycie, jako biblie wasze narażone są na ataki. Jeżeli chcecie być posłuszne waszym bibliom, będzie wam zupelnie obojętnem, kto je atakuje.
Właśnie ponieważ nie spełniacie ani jednego z przepisów tej księgi, to troszczycie się tak bardzo o jej kredyt, i ponieważ nie staracie się być posłusznemi jej całym słowom, to dlatego dbacie tak bardzo o litery. Biblia każe wam ubierać się skromnie, a wy szalejecie za świecidłami. Biblia kaze wam litować się nad biednymi, a wy miażdżycie ich pod kołami waszych powozów. Biblia nakazuje wam sprawiedliwość, a wy ani wiecie, ani chcecie nawet wiedzieć, co znaczy biblijne słowo „sprawiedliwość.“
Nauczcie się bodaj tyle prawdy, ile w tem się mieści; wiedzcie, czego On chce, kiedy chce, abyście byli sprawiedliwi; uczcie swych synów, że dzielność ich jest tylko głupią przechwałką, ich czyny jeno miotaniem się podpalacza, jeżeli nie są sprawiedliwi i nie boją się Boga, a wkrótce nie będziecie miały więcej wojny, chyba taką, której On chce, o którym, chociaż jest księciem pokoju, powiedziano: „W sprawiedliwości swej sądzi i wojnę czyni.“




ODCZYT IV.

Przyszłość Anglii.
(Wygłoszony w Królewskim Instytucie w Woolwich, 14 grudnia 1869 r.).

Chętnie pozostawiłbym natchnieniu chwili, chociaż boję się, że nie znalazłbym odpowiednich słów — bo nie łatwo przychodzi mi znaleźć je nawet po namyśle, aby wam wyrazić, jak bardzo mnie cieszy pozwolenie przemówienia przed wami. Wstydzę się nieco pozorów, jakobym był zdolny powiedzieć wam taką jakąś prawdę, którejbyście wy sami o wiele głębiej niż ja nie czuli; ale zarazem doznaję przyjemności na myśl, że moje mniejsze doświadczenie i sposób życia, na próby nie wystawiany, jakoteż wolny od waszej odpowiedzialności, mogły mi zostawić nieco dziecięcej wprost władzy przyjścia wam z pomocą, i nadziei udzielenia tej pomocy ludziom, którzy tak wiele czynili w swem życiu, że nie mogli nie potknąć się niejednokrotnie.
I zaiste, nawet ten wśród nas, co ma najsilniejszą nadzieję, nie może nie zdradzać w wielu kierunkach obawy. Gdyż o jednem przynajmniej wiemy wszyscy aż nadto dobrze, to jest o tem, że znajdujemy się w przededniu wielkiego kryzysu politycznego, jeżeli nie politycznych zmian; że zbliża się starcie pomiędzy świeżo zrodzoną potęgą demokracyi a pozornie niknącą siłą feodalizmu, jakoteż inne jeszcze niemniej groźne starcia, a o wiele niebezpieczniejsze: pomiędzy bogactwem a biedą. Obie te walki uważa się zwykle za jednoznaczne, i prowadzi się je razem, bo pozornie wspólny interes łączy milionera z arystokratą w chwili oporu, stawianego masom, wołającym już to o chleb, już o wolność.
A jednakże trudno pojąć dwie bardziej odmienne walki. Bogactwo wcale do szlachectwa niepotrzebne, jest mu przeciwnie wrogie, do tego stopnia wrogie, że pierwszą cechą tych, którzy dali początek wielkim dynastyom świata, było ubóstwo, częstokroć wskutek złożonej przysięgi — zawsze wskutek wielkoduszności. A o każdym prawdziwym rycerzu w wiekach minionych powiada historya przedewszystkiem, że nigdy nie gromadził skarbów dla samego siebie.
Tak więc źródła bogactwa i szlachectwa nie są te same; przeciwnie, zasadniczo różne. Z drugiej strony przyczyny anarchii, oraz ubóstwa także nie są te same, lecz przeciwne sobie, gdyż zaiste obecnie widzimy obok siebie w jednym szeregu i pychę, powstającą przeciwko władzy, i nędzę, występującą przeciwko chciwości. Wspólne źródło nie istnieje to do tego stopnia, że wszelka anarchia jest poprzedniczką biedy, a dobrobyt bierze swe źródło w posłuszeństwie, tak, że stało się niepodobieństwem udzielić należnego poparcia porządkowi bez pozornego popierania krzywdy i niepodobieństwem bronić pretensyi ubóstwa bez pozornego bronienia rozwiązłości.
Niech mi więc wolno będzie naszkicować pobieżnie rzetelną istotę tych sporów, oraz ich przyczyny. Stańmy bądź co bądź wobec nagiej prawdy i rozstrzygnijmy odpowiednio do naszej mocy, po czyjej stronie należy się oświadczyć.
Po pierwsze. Przez jedenaście setek lat, od czasu jak Charlemagne włożył na swe czoło lombardzką koronę, wszystkie europejskie ludy zgodziły się chętnie na to, aby rządzili niemi zazwyczaj królowie — to jest pojedyńczy kierownicy jakiegokolwiek rodzaju. Ale przez ostatnich lat pięćdziesiąt zaczęły ludy podejrzewać, a ostatecznie nawet przyszły do przekonania, że na ogół biorąc, źle były rządzone przez swych królów. Wskutek czego powiadają one coraz wyraźniej: „nie miejmy odtąd królów; nie miejmy żadnego rządu.“
Powiedziałem, że musimy stanąć wobec nagiej prawdy, aby zobaczyć, co nam czynić należy. Prawdą zaś jest, że ludy były istotnie źle rządzone — że jak dotąd, nie wiele przemawia za ich władcami i że niewątpliwie wiele ludów spróbuje nowego systemu „bez władcy“ — a ponieważ to urządzenie będzie bardzo miłe dla wszystkich głupców, korzystne zaś dla ludzi występnych — a nie brak tych dwóch kategoryj, zajmujących ważne stanowiska w każdem społeczeństwie — przeto jest rzeczą możliwą, że eksperyment ich znajdzie szerokie zastosowanie, a świat może zechcieć wiele wycierpieć w nadziei poprawy i zachować swą wiarę w anarchię, bez względu na wyniki, przynajmniej dopóki je będzie mógł znosić.
A po drugie. Ludzie zaczęli podejrzewać, że pewna szczególna postać tych złych rządów w przeszłości polegała na tem, iż władcy zaprzęgali ich do spełniania całej potrzebnej pracy, a sobie zabierali wszystkie zarobki.
Jednem słowem, że to, co się nazywało rządzeniem ludźmi, oznaczało właściwie tylko noszenie pięknych sukien i spożywanie dobrego jadła na ich koszt. Przykro mi, ale muszę oświadczyć, że ta opinia ludzka jest całkowicie uzasadniona. Jeżeli wejdziecie w głąb rzeczy, to znajdziecie, że taka była struktura europejskiego społeczeństwa podczas panowania systemu feodalnego; społeczeństwo dzieliło się na chłopów, żyjących z pracy — księży, żyjących z jałmużny, i rycerzy, żyjących z rabunku; a w miarę jak ogół stanie się stopniowo świadomym tych faktów, stanowczo nie ścierpi, aby sprawy nadal w ten sposob były urządzane; wyszukiwanie zaś nowych dróg poruszy gwałtownie wszystkie umysły, zwłaszcza, że pierwszem przekonaniem inteligentnej części ludności jest to, iż gdy w przeszłości połowa narodu żyła w próżniactwie, to w przyszłości będą mogli tak żyć wszyscy.
Po trzecie wreszcie — a tu tkwi najgorsza faza kryzysu. Miniony system nierządu, zwłaszcza w ciągu ostatnich trzystu lat, stworzył wskutek swego niedbalstwa, szczególniej wśród niższych warstw klasę ludzi, którą bardzo trudno rządzić. System więc całkiem słusznie stracił ich szacunek, ale to najmniejsze nieszczęście. Najgorszem jest to, że niższe warstwy zatraciły naprzód zwyczaj, a potem zdolność szacunku — zatraciły samą zdolność poważania, która jest najcenniejszą częścią ludzkiej duszy.
W stosunku, w jakim znajdujemy istoty wyższe od siebie, na które spoglądamy z szacunkiem, ściśle w tym samym stosunku uszlachetniamy się sami i w ten sposób zyskujemy szczęście.
Gdybyśmy zawsze mogli żyć w obliczu archaniołów, bylibyśmy szczęśliwsi, niżeli żyjąc w obliczu ludzi, lecz gdybyśmy mogli żyć jeno w towarzystwie podziwienia godnych rycerzy i pięknych dam, to im byliby szlachetniejsi i jaśniejsi, i im więcej bylibyśmy zdolni szanować ich cnoty, tem czulibyśmy się szczęśliwsi. Przeciwnie zaś, gdyby nas skazano na życie wśród idyotów, niemych, pokoszlawionych i złośliwych, nie czulibyśmy się szczęśliwi wskutek własnej nad nimi wyższości.
Wszelka rozkosz i siła postępu ludzkości polega na znalezieniu przedmiotu czci i szacunku, wszelkie zaś poniżenie i nędza ludzkości zaczynają się od zwyczaju pogardy i lekceważenia.
Tymczasem wskutek ogólnie złych rządów, powtarzam, stworzyliśmy w Europie liczną ludność, która po za Europą jest jeszcze liczniejszą, ludność, co zatraciła nawet zdolność i pojęcie szacunku; — ludność, żyjącą jedynie uwielbianiem siebie samej — nie zdolnej ani do spostrzeżenia wokół siebie czegokolwiek pięknego, ani do pojęcia czegokolwiek cnotliwego powyżej siebie; ludność, która względem wszelkiej dobroci i wielkości nie żywi innych uczuć, jak tylko najniższe — obawy, nienawiści, głodu; ludność, do której lepszych instynktów apelować nie można, której liczba jest dla wszelkiej władzy niebezpieczna, której tak samo nie można oczarować, jak żmii, ani utrzymać w karności, jak muchy.
Panowie! takim jest kryzys, czas o nim pomyśleć. Postawiłem go przed waszemi oczyma w ogólnych i szerokich zarysach, ale czarnych zarysach. Zobaczmy teraz, czy nie znajdziemy jakich stron jasnych.
Zaledwie przedwczoraj w piśmie, które jest dosyć typowym wykładnikiem współczesnego konserwatyzmu i które wcale nie sprzyja strejkom, oraz innym sprawom tego rodzaju, zaledwie przedwczoraj znalazłem artykuł wstępny o takim lub podobnym tytule: „Co się ma stać z izbą lordów?“ — Tytuł ten uderzył mnie, gdyż zdawało się, że posuwamy się nawet szybciej, niż przypuszczałem, skoro takie pytanie postawiono jako przedmiot otwartej dyskusyi i to w piśmie, przeznaczonem głównie dla klas średnich i wyższych. Otwarta dyskusya, czyli też nie w każdym razie pora dyskusyi zbliża się. Cóż ma się stać z lordami?
Odpowiedź na to pytanie zależy od zdolności odpowiedzenia na drugie pytanie: „Jaki z nich pożytek?“
Niedawno temu naród bodaj wierzył, że zadaniem ich jest stawiać przeszkody uchwałom, aby dać czas do lepszego namysłu. Ale naród niecierpliwi się przeszkodami do uchwał; to też zapewne wcześniej lub później pomyśli o usunięciu tych kosztownych hamulców swej fantazyi.
Nie słyszałem zaś ani publicznie, ani prywatnie od żadnego z nich jasnego wyrażenia ich własnego sądu o swej pożyteczności, tak, że zdaje się być obowiązkiem wszystkich ludzi mówić im to, co nam nasz jasnowidzący nauczyciel, Carlyle, mówił przez laty, że zadaniem lordów jest rządzić krajem.
Jeżeli odpowiedzą temu zadaniu, kraj będzie rad zachować ich; jeżeli zaś nie, to stanie się z nimi to samo, co z innemi rzeczami, które utraciły zdolność przynoszenia pożytku.
Tu oto jest jedno pytanie, odnoszące się do kryzysu tak dla nich, jak i dla nas. Czy zechcą być istotnie lordami i dawać nam prawa — wodzami i prowadzić nas — książętami i dać nam początek prawdziwszej dynastyi, która za nic nie splami się chciwością i nie znieprawi niesprawiedliwością? Czyż sami upadli tak nizko, aby stracić w to nadzieję? Czyż są między nimi jeszcze tacy, którzy mogą wystąpić z odkrytem angielskiem czołem i powiedzieć: — O ile to odemnie zależy, będę rządził według całej siły, nie według zasady Dieu et mon Droit, ale według pierwotnej zasady, będącej okrzykiem wojennym: Dieu et Droit?
Wiem, że między nimi jest pewna ilość, — między wami zaś, żołnierze Anglii, jest wielu, którzy zdolni są do tego; to też w was pokładamy swoje zaufanie.
Ja, jeden z maluczkich waszego kraju, proszę was w ich imieniu — was, których nie nazwę już więcej żołnierzami, lecz bardziej odpowiadającą wam nazwą rycerzy, was, angielscy equites — ilu jeszcze jest was, błędnych rycerzy, gardzących wszelkiem niebezpieczeństwem — rycerzy cierpliwych ponad wszelką wytrwałość; ilu was jest, przestrzegających ciągle jeszcze dawnego i wiecznego celu stanu rycerskiego, jakim jest pokonywanie występnych i wspomaganie słabych?
Do tych, czy ich jest mało, czy wielu, my, lud angielski, wołamy o pomoc przeciw nikczemności i o panowanie nad wielkością mas oszukanych i opuszczonych, wykrzykujących tę nową ewangelię swej nowej religii: „Niech słabi czynią jak mogą, a występni, jak chcą.“
Słyszę, jak mówicie w głębi swych serc, nawet najdzielniejsi z was: „Minęły czasy na to wszystko.“ Panowie, to nie prawda. Przeciwnie, nadszedł czas na więcej, niż to wszystko.
Dotychczas żołnierze oddawali swoje życie za fałszywą sławę i za okrutną władzę. Teraz nastaje dzień, w którym muszą oddawać swe życie za prawdziwą sławę i za dobroczynną władzę; a praca znajduje się pod ręką każdego z was — tuż obok was — a środki do pracy włożono wam w ręce. Lud woła do was o kierownictwo, a wy stoicie bezczynni z nimi.
Sądzicie, że nie życzą sobie być kierowani, sprobujcie, określcie, co jest dla nich potrzebne, co zaszczytne; ukażcie im to, przyrzeknijcie zaprowadzić ich do tego celu, a pójdą za wami przez ogień. „Rządźcie nami“ — wołają jednomyślnie. Anglikami można jeszcze rządzić, bo są to ciągle jeszcze ludzie, a nie komary, albo węże. Kochają oni jeszcze drogi, po których dawniej stąpali i swych dawnych władców i swoją ziemię. Chcieliby chętnie żyć na niej, w jak największej liczbie, byleście im pokazali, jak żyć mają albo nawet, jak mają umrzeć, jak prawdziwi Anglicy.
„Żyć na niej w jak największej liczbie.“ Ilu według was mogłoby żyć? Iluby zdołało? Iluż chcecie, żeby na niej żyło? Pierwszym celem waszym, jako władców, jest powiększenie swej władzy; a w czemże tkwi potęga kraju? Czy chcecie mieć władzę nad jego kamieniami i chmurami, czy nad duszami? Co rozumiecie przez wielki naród, jeżeli nie wielką masę ludzi, dochowujących sobie nawzajem wiary, i silnych, i posiadających wysoką wartość? Liczbę możecie powiększyć tylko do pewnej granicy, bo wyspy wasze posiadają określoną przestrzeń, ale wartość możecie zwiększać bez granic. Wyspy wasze są małe; przypuśmy jednak, że wypadłoby wam zaludnić je przyjaciółmi? Moglibyście i to łatwo; musicie tak zrobić i to szybko, albo doczekamy się końca tej naszej Anglii, oraz jej wszystkich spraw.
Zaludnić tę małą wyspę prawdziwymi przyjaciółmi — ludźmi dzielnymi, mądrymi i szczęśliwymi. Czyż to rzecz tak niemożliwa po ośmnastu wiekach chrześciaństwa i po tysiącoleciu waszej własnej usilnej pracy, zaludnić tę małą biało-połyskującą skałę szczęśliwemi istotami, pomagającemi sobie wzajemnie?
Afryka, oraz Indye, wreszcie obficie nawodniona płaszczyzna brazylijska, są odpowiedniem miejscem dla rasy ludzkiej. Czyż nie dość tam miejsca dla bólu? Czyż i my musimy być tu dzikimi, wrogiem jeden dla drugiego, pozbawieni pokarmu i domostw, w łachmanach i pyle, bez nadziei, bez której żyją nas tysiące i dziesiątki tysięcy? Nie sądźcie tak panowie. Myśl, że to stan nieunikniony, jest wiarołomstwem; nie tylko wiarołomstwem względem Boga, ale i względem każdej stworzonej przez Niego istoty, względem każdego, postanowionego przez Niego prawa. Czyż mamy sądzić, że ziemia na to tylko została ulepiona, żeby się stać krainą tortury? I że nie może być na niej miejsca, gdzieby panowały pokój i sprawiedliwość?
Gdzież ludzie mają być szczęśliwymi, jeżeli nie w Anglii? Któż ma nas uczyć sprawiedliwości, jeżeli nie wy? Czyż nie jesteśmy najsilniejszą rasą ziemską?
Krew nasza jest nieznużona i niepokonana przez smutek! Czyż nie posiadamy historyi, o której nie możemy prawie pomyśleć, aby wbici w dumę, nie stać się bezczelnymi? Czyż możemy bez przekroczenia granic kurtuazyi względem innych narodów powiedzieć, o ile możemy być dumniejsi ze swych przodków aniżeli oni?
Wśród naszych dawnych monarchów wielkie zbrodnie zdarzały się często. Ale dzielność ich zgodnie z ich pojęciami i dobroczynność nie ginęły nigdy. Wojny Róż, które padły na naszą ziemię, jakby straszny cień karmazynowy, przedstawiają normalne położenie innych narodów; z drugiej strony zaś od czasów Heptarchii w dół dostarczyły nam wszystkie stany przykładów najróżnorodniejszych i najwznioślejszych cnót; minione wieki przekazały nam gromadę skarbów, której żaden mól nie zniszczy i którego nawet zdrada, gdybyśmy mieli stać się zdrajcami, nie splamiłaby.
I to jest naród, którym nie umiemy już więcej kierować, i to historya, której bieg mamy przerwać buntem, i to kraj, gdzie życie ma się stać trudnem dla uczciwego, a śmiesznem dla mądrego!
Katastrofa zaś ma się zdarzyć wtedy właśnie, kiedy zaczęliśmy czynić szybki postęp, przewyższający mądrość i zasoby przeszłości.
Miasta nasze są lasem przędzalni raczej, niżeli pałaców; a jednak ludziom brak ubrania. Przysypaliśmy popiołem każdy liść w angielskich lasach, a jednak ludzie umierają z zimna, zatoki nasze przedstawiają las okrętów kupieckich, a jednak ludzie umierają z głodu.
Czyjaż w tem wina? Wasza, panowie; wyłącznie wasza. Wy jedynie możecie ich nakarmić, wy odziać i doprowadzić ich umysły do właściwego stanu, bo wy tylko możecie rządzić — to znaczy: wy tylko możecie ich wykształcić.
Kształcić albo rządzić, znaczy zupelnie to samo. Kształcić to nie znaczy uczyć ludzi tego, czego nie wiedzą, to znaczy uczyć ich zachowywać się tak, jak się nie zachowują, a prawdziwe „przymusowe wykształcenie“, o które lud was prosi obecnie, to nie katechizm, lecz musztra; nie znaczy to uczyć młodzież Anglii kształtów liter i liczb, a potem dozwolić jej używać swej arytmetyki do oszustw, a literatury do rozwiązłości. Przeciwnie, jestto wprawianie ich w panowanie nad ciałami i duszami. Jestto bolesna, nieustanna i trudna praca, którą trzeba spełniać łagodnie, drogą strzeżenia, ostrzegania, przepisów i pochwał, ale przede wszystkiem drogą przykładu.
Przymusowe wykształcenie! Tak, niewątpliwie! „Idźcie na rozdroża i zmuście ich do przyjścia!“ Przymusowe! Tak, ale i bezpłatne.
Lud należy kształcić Dei gratia; ponieważ wy Dei gratia zostaliście wyznaczeni do uczenia go. Słyszę nieustannie dziwną mowę: „jak trudno skłonić lud do płacenia za edukacyę!“ Ba, to jasne! czy żądacie, aby dzieci płaciły wam za edukacyę, albo czy dajecie im ją za darmo? Nie oczekujcie od nich zapłaty za uczenie, chyba w formie stania się dobremi dziećmi. Dlaczegoż mielibyście spodziewać się od chłopa za jego edukacyę innej zapłaty, niż w formie stania się dobrym człowiekiem?
Wszakże to dostateczna chyba zapłata. Dostateczna zapłata dla chłopa, tak samo jak i dla nas. Bo to jest jeszcze jeden z naszych wielkich i powszechnych błędów, że ludzie myślą zawsze o edukacyi, jako o środku do życia.
Edukacya nie jest zyskownym interesem, lecz przeciwnie, kosztownym; bo nawet najlepsze jego rezultaty nigdy nie przynoszą korzyści w brzęczącej monecie; żaden naród nie zarabiał jeszcze na chleb swą wielką sztuką, albo wielką wiedzą. Lecz mniejszemi sztukami, czyli manufakturą i nauką praktyczną; jego szlachetna uczoność, szlachetna filozofia, szlachetna sztuka, muszą być zawsze kupowane, jak skarb jaki, a nie sprzedawane na utrzymanie. Nie uczymy się, aby żyć — ale żyjemy, aby się módz uczyć.
Powinniśmy wydawać na edukacyę narodową i osiągnąć przez nią nie więcej pieniędzy, lecz lepszych ludzi; mamy stworzyć na tych wyspach brytańskich możliwie największą ilość dobrych i dzielnych Anglików. Oni to mają być zyskiem.
Ale zkądże wziąć na to pieniędzy? Tak, to jest ważne pytanie; w narodowym kryzysie zajrzyjmy nietylko w nasze sprawy, ale i w nasze rachunki, aby dowiedzieć się, jak my corocznie wydajemy nasze pieniądze i co za nie dostajemy. Nie jest moim zamiarem poddać badaniu publiczne dochody; o tych my już teraz wiemy coś niecoś; ale postarajmy się roztrząsnąć pozycye naszych prywatnych wydatków i dowiedzieć się, co wydajemy i jak wydajemy.
Zacznijmy więc od edukacyi. Wszyscyście zapewne słyszeli przepyszny odczyt, wygłoszony niedawno przez kapitana Maxse w Sauthampton. Zawiera on jasne zestawienie faktów znanych obecnie odnośnie do naszych wydatków w tym kierunku. Okazuje się, że z naszych publicznych funduszów na każdy funt, wydany na edukacyę, przypada dwanaście bądź to na dobroczynność, bądź na kary; dziesięć milionów rocznie pochłania bieda i zbrodnia, a osiemset tysięcy wykształcenie. Otóż kapitan Maxse dodaje do tych dziesięciu milionów publicznych funduszów, wydanych na zbrodnię i niedostatek, mniej lub więcej przypuszczalną sumę ośmiu milionów na dobroczynność prywatną. Według mnie, wyliczenie to jest o wiele niższe od prawdziwego stanu rzeczy, ale w każdym razie pomija najcięższą i najsmutniejszą formę miłosierdzia, to jest utrzymywanie przez pracujących członków rodziny nieszczęśliwych lub źle prowadzących się osób, które obecny porządek rzeczy pozostawia całkiem bez nadziei, jako ciężar dla innych.
Naprzód tedy pragnę dojść do pewnego, nie powiem przybliżonego, ale w każdym razie wielce pouczającego obliczenia, ilości rzeczywistego nieszczęścia i źle prowadzonego życia w naszym kraju. Następnie pragnę dosyć wiernego obliczenia naszych prywatnych wydatków na zbytki. Zdaje mi się, że nie wydamy publicznie więcej nad osiemset tysięcy rocznie na bezpłatną edukacyę ludzi. Teraz chciałbym wiedzieć, o ile możności jak najdokładniej, ile wydajemy prywatnie na bezpłatną edukacyę koni. Starajmyż się przynajmniej dla każdego konia wytrenować jednego jeźdzca; starajmy się, aby jeździec był co najmniej tak samo czystej krwi, jak i koń, więc nie dżokiej, lecz „chevalier“. Wydajemy więc osiemset tysięcy rocznie (a to zawsze nie mała kwota) na oszlifowanie szorstkich umysłów. Chcialbym teraz wiedzieć, ile wydajemy rocznie na szlifowanie kamieni; to znaczy, jak wielką może być roczna kwota naszych rachunków jubilerskich. Tyle płacimy za gratisowe kształcenie dzieci; a ileż za gratisowe ukształcenie dyamentów, i co przynosi lepszy dochód: polerowanie umysłów, czy węgla? Zestawmy te dwie pozycye z niejaką szczerością, jakoby kilka innych tego samego rodzaju. Uczyńmy to publicznie. Nie powinniśmy się wstydzić tego, w jaki sposób wydajemy swoje pieniądze. Jeżeli prawica nie ma wiedzieć, co czyni lewica, to nie dlatego, żeby spłonęła wstydem, gdyby się dowiedziała.
To więc jest pierwszą rzeczą, którą uczynić trzeba. Niech każdy, życzący dobrze krajowi, złoży mu roczny rachunek swego dochodu, jakoteż z głównych pozycyj rozchodu, albo, jeżeli wstydzi się to uczynić, niechaj biednym nie wyrzuca ich ubóstwa, jakby zbrodni, i nie zaprzęga do tłuczenia kamieni, dla powstrzymania ich od zbrodni. Tracić pieniądze jest częstokroć zbrodnią, ale zyskać je źle, jest zbrodnią jeszcze większą, wydać źle największą.
Wy, lordowie Anglii, nie chcecie podnieść biednym zarobków, jakie im wypłacacie, ponieważ, powiadacie, że nierozsądnie je wydają. Złóżcież im przeto rachunek z zarobków, jakie oni wam dają, i pokażcie im swoim przykładem, jak mają wydawać swoje zarobki rozsądnie do ostatniego grosza.
Zaiste, czas już uczynić kwestyę wydawania pieniędzy przedmiotem wykształcenia klasy roboczej, ponieważ, panowie, musimy udzielić tej instrukcyi, bez względu na to, czy tego chcemy, czy nie. Dawaliśmy ją ubiegłych lat, a teraz ganimy nasz lud zato, że zbyt był pojętny i ulegly, i za dobrze skorzystał z naszej nauki.
Zaledwie kilka dni temu otrzymalem list od żony pastora wiejskiego, człowieka uprzejmego i ze zdrowym rozsądkiem, który doznawał umysłowego niepokoju z powodu, że ci właśnie, którzy w lecie najwięcej zarobili, w zimie zgłaszali się do niego w niedostatku. W niedostatku i w burzliwem usposobieniu, gdyż ich metoda wydawania zarobków w peryodzie powodzenia polegała na wysiadywaniu przez dwa dni w tygodniu w oberży i na żłopaniu wina nie puharami, lecz cebrzykami.
Otóż panowie, któż ich nauczył takich sposobów zabawiania się? Trzydzieści lat temu, jako całkiem niedoświadczony nowicyusz, udałem się na pierwszą uniwersytecką kolacyę; na pierwszem miejscu siedział wiele obiecujący szlachcic, posiadający zadziwiające zdolności, obecnie zabite paraliżem; wpośród nas staly nie cebrzyki wprawdzie, ale czary wielkości cebrzyków; nabieraliśmy też napoje warząchwiami. Tam to (ponieważ takie rozpoczynanie studyów uniwersyteckich było przymusowe) nabierałem sobie całą warząchwią poncz zamiast klaret, ponieważ w ten sposób mogłem niespostrzeżony wlać wszystko za kamizelkę zamiast w gardło, i zostałem do końca uczty i pomagałem wynosić czterech kolegów (z tych jeden był synem przełożonego kolegium) po schodach głową na dół do domu.
Takie rzeczy nie dzieją się już więcej, ale owoce ich pozostały i pozostaną przez czas jeszcze długi. Robotnicy, których nie możecie dzisiaj uchronić przed piwiarniami, są jeno zanadto dobrymi uczniami dżentelmanów, którzy mieli zwyczaj zabawiania się w jadłodajniach. Dżentelmani wcale nie uważali za stosowne zmniejszać swych dochodów dla poprawienia swych własnych obyczajów, i wierzajcie mi, że lekarstwo na pijanego robotnika nie leży w zmniejszeniu jego zarobków, lecz w naprawie umysłu.
I zaiste, jeżeli nie widzimy jeszcze całkiem jasno, jak mamy postępować z grzechami naszych biednych braci, to jest rzeczą możliwą, że przyćmienie naszego wzroku może mieć jeszcze inne przyczyny, które dadzą się wykluczyć. Mamy dwa przeciwne sobie okrzyki partyj liberalnej i konserwatywnej, które są słuszne i mogą służyć za hasła. Z ich strony: „niech każdy człowiek ma otwarte pole“; z waszej strony: „niechaj każdy zajmuje swoje stanowisko“. Tak, zaiste, niech każdy zajmuje swoje stanowisko zupełnie do niego uzdolniony. Patrzcie, aby otrzymał to stanowisko z Opatrzności Boskiej, a nie przez opatrzność swej rodziny. Niechaj duchowni lordowie wyrzekną się świętokupstwa, a już my, laicy, uporamy się za nich z heretykami. Niech lordowie świeccy zerwą z nepotyzmem, a już my staniemy za nich w obronie ich autorytetu. Wy, żołnierze, wydawajcie dla nas wojskową gazetę, w której będą codzień podawane przyczyny awansów, gazetę, któraby nam poprostu powiedziała, ile razy kto zostanie przeznaczonym na nową pozycyę, jaka była jego poprzednia służba i zasługi, na czyje poszedł miejsce i z jakiej racyi; wam to zawsze sprawi zadowolenie, a dla nas może być czasami korzystne; a wtedy, jeżeli okaże się rzeczywiście potrzeba dyskusyi nad zmniejszeniem zarobków, zaczynajmy zawsze nie od zarobków klas pracujących, ale od zarobków klas próżnujących. Niech istnieją honorowe tytuły, jeżeli ludzie lubią je; ale niechaj nie będzie honorowych dochodów.
Tyle o haśle pracodawcy: „każdy na swojem stanowisku“. A teraz o haśle robotnika: „niech każdy człowiek ma otwarte pole“. Pozwólmy sobie za nich na małą poprawkę i powiedzmy: „Niech każdy człowiek posiada pewność.“ Pewność, że czyniąc dobrze, będzie honorowany i wspierany, i awansowany w stopniu, zgodnym z jego zdolnościami i spokojem jego duszy; pewność, że czyniąc źle, będzie sprawiedliwie osądzony i słusznie ukarany; poprawiony, jeżeli to możliwe; jeżeli zaś nie, to potępiony, oto właściwy wykład republikańskiego hasła: „Niech każdy człowiek ma otwarte pole“. A z takim systemem rządu czystego, czujnego i sprawiedliwego możecie wziąć się do waszego wielkiego problemu narodowej edukacyj, czyli innemi słowy — narodowej pracy. Gdyż wszelka edukacya zaczyna się od pracy. Co myślimy, co wiemy, albo w co wierzymy, to jest ostatecznie malego znaczenia. Jedyną ważną rzeczą jest to, co robimy; to też dla mężczyzny, kobiety lub dziecka pierwszym punktem wykształcenia jest skłonić ich do jak najlepszego postępowania. Prawem dobrej ekonomii jest zawsze dobrze działać, a tembardziej udoskonalać każdą żywą istotę! To też, jeżeli biedak przychodzi do was, prosząc o chleb, pytajcie go niezwłocznie: Jakie posiadasz uzdolnienie? Co umiesz robić najlepiej? Czy umiesz wbić gwóźdź w drzewo? Idź w takim razie i napraw płoty parafialne. Umiesz układać cegłę? Napraw mury tych domów, w które wiatr się wciska. Czy możesz udźwignąć łopatę ziemi? Zatem przekop to całe pole na trzy stopy w głąb. A możesz dźwigać na barkach ciężary? Stań u spodu tego wzgórza i pomóż przeładowanym koniom. Czy umiesz kuć żelazo lub rzeźbić kamień? Zamień ten poszarpany brzeg na przystań i zmień te ruchome piaski na żyzny grunt. Wlej życie wszędzie tam, gdzie była śmierć, oto będzie twoja praca, oto twój przytułek parafialny, to twoja edukacya. Tylko tak, a nie inaczej możemy zaradzić istniejącej biedzie. Ale dla nieustannej edukacyi calego ludu i dla jego przyszłego szczęścia muszą wszyscy mieć takie zajęcie, jakiego potrzeba do rozwoju wszystkich palców, członków i mózgu; a zajęcie to można osiągnąć jeno pracą ręczną, której istnieją cztery wielkie działy: praca na ziemi, na morzu, w sztuce i na wojnie.
O dwóch ostatnich nie mogę dziś mówić, a o dwóch pierwszych tylko bardzo zwięźle.
I. Ręczna praca na ziemi, to praca rolnika i pasterza; uprawiać ziemię i hodować stado, to pierwsze zadanie człowieka i ostatnie także, to edukacya najszlachetniejszych prawodawców, królów i nauczycieli; edukacya Hesyoda, Mojżesza, Dawida i całej rzetelnej potęgi Rzymu, oraz jego subtelności, była to duma Cincinnata i natchnienie Vergilego. Ręczna praca na ziemi i jej żniwa ze śpiewem zebrane; nie zaś praca parowej machiny na ziemi i żniwo, zebrane przy odgłosie parowej piszczałki. Ta fujarka owczarska i ta symfonia pasterska nie będą akompaniowały głosowi proroka. Czy wiadomo wam, że niedawno w Cumberland, w głównym pasterskim okręgu Anglii, we własnej siedzibie Wordswortha, procesya włościan zaopatrzyła się na uroczysty dzień w pług parowy z piszczałką, zamiast muzyki!?
Bądźcie cierpliwi, gdy przedstawię wam zasadę pracy maszynowej tak jasno i tak krótko, jak to tylko możliwe; jest to bowiem zasada, którą obecnie znać trzeba. Przypuśćmy, że właściciel ziemski potrzebuje dać zatrudnienie stu ludziom w swym majątku i że praca tych stu ludzi wystarcza, ale nie jest za wielka na to, aby uprawić całą jego ziemię i wydobyć z niej pożywienie dla rodziny właściciela i owych stu robotników. W takich okolicznościach jest on zmuszony utrzymywać wszystkich ludzi w umiarkowanym komforcie i może jeno przez oszczędność nagromadzić nieco dla siebie samego. Ale, przypuśćmy, że wymyśli maszynę, która z łatwością wykona pracę pięćdziesięciu ludzi, pod nadzorem jednego tylko człowieka. Wygląda to na wielki postęp cywilizacyi. Farmer każe sobie oczywiście zbudować maszynę, oddali pięćdziesięciu ludzi, którzy mogą umrzeć z głodu, albo wyemigrować, dokąd im się podoba, on zaś może zatrzymać sobie całą połowę produktów swego majątku, która przedtem musiała iść na wyżywienie robotników.
Oto jest istotne i nieustanne działanie maszyny wśród nas w dobie obecnej.
Otóż naprzód otrzymujemy odpowiedź, że nikt nie może wistocie zatrzymać sobie połowy produktów z majątku, ani też nie może ostatecznie zatrzymać nic po nad dział, przypadający na jednego człowieka; bogactwa jego muszą się kiedyś rozproszyć; musi utrzymać niemi kogokolwiek innego, jakkolwiekby je żużył. W głównych zarysach to prawda (chociaż nie zupełna), gdyż bogacze trwonią osobiście w zwyczajnych okolicznościach takie ilości jadła i opału, że wystarczyłyby one do podtrzymania wielu żywotów ludzkich.
Jednym z moich wielkich zbytków naprzykład są świece i spalam zapewne na swój własny użytek w ciągu zimy tyle świec, ileby wystarczyło do pocieszenia starych, a oszczędzenia młodych oczu jednej całej wsi, używającej kaganków.
Jednakże mimo to w głównych zarysach prawdą jest, że ludzie bogaci nie niszczą życia biedaków przez osobistą rozrzutność. Ale oto sposób, w jaki tego dokonywają.
Wróćmy do naszego farmera. Zamówił on sobie maszynę, która porusza się po nowożytnej Arkadyi piszcząc, skrzypiąc, czasami nawet eksplodując. Oddalił pięćdziesięciu ludzi, aby z głodu pomarli. W pewnej odległości od jego fermy jest druga, na której robotnicy pracowali na chleb w ten sam sposób przez uprawę gruntu. Maszynista posyła do nich i każe im powiedzieć: — Mam dosyć pożywienia dla was, chociaż nie będziecie ani kopać, ani orać. Mogę utrzymać was przy innych zatrudnieniach, niż orka ziemi; grabiąc jego zwir, znajdziecie nieco twardych kamieni, będziecie je mleć w młynach, aż póki nie dostaną połysku; potem każę z nich zrobić naszyjnik. Skopawszy łąki, znajdziecie delikatną glinę, z której zrobicie dla mnie porcelanowy serwis, resztę fermy obrócę na pastwisko dla koni powozowych, a wy będziecie pilnowali ich, inni zaś będą jeździli z tyłu za powozem z laskami w rękach, a za to ja was utuczę lepiej, niżbyście się mogli utuczyć sami za pomocą kopania ziemi.
Ale czyż nie mamy mieć dyamentów, ani porcelany, ani obrazów, ani lokajów, mógłby ktoś zapytać? Czyż wszyscy mamy być farmerami? Nie powiadam, co powinniśmy czynić, pragnę jeno wykazać z doskonałą jasnością naprzód to, co czynimy, a to, powtarzam raz jeszcze, jest wynikiem stosowania maszyn w tym kraju.
Zważcie wpływ tego na siłę narodową. Bez machin macie stu pięćdziesięciu ludzi zdolnych do obrony kraju. Tymczasem budujecie wasze machiny, skazujecie na śmierć głodową pięćdziesięciu z nich, tyluż z nich zamieniacie na szlifierzy dyamentów lub lokajów, a dla obrony narodowej przeciw nieprzyjacielowi macie i możecie mieć tylko pięćdziesięciu ludzi, zamiast stu i pięćdziesięciu, i to bardzo zobojętniałych dla was, jako wodzów, gdy reszta, to kamieniarze i lokaje — a przy tem wszystkiem pług parowy.
Oto jeden skutek maszyn, ale w każdym razie straciwszy tyle w ludziach, zyskaliśmy bogactwo; zamiast szczęśliwych dusz ludzkich, zyskaliśmy przynajmniej obrazy, porcelanę, konie i sami mamy się lepiej, niż przedtem.
Ale bardzo często przy mnóstwie pomysłów maszynowych nie osiągamy nawet tego rezultatu, nie jesteśmy z powodu maszyny ani odrobinę bogatsi, używamy jej tylko dla naszej zabawki. Bo zważcie, że wasz zysk w bogactwie zależy od ludzi, nie mających zatrudnienia i godzących się na śmierć głodową, lub na emigracyę.
Ale przypuśćmy, że nie zgodzą się biernie na śmierć głodową, lecz niektórzy z nich staną się zbrodniarzami i trzeba się nimi zaopiekować, oraz karmić ich za większe pieniądze, niż gdyby im dano pracę, a inni, biedacy, będą niespokojnego ducha i tak dalej — oto rzetelny wynik współczesnej mądrości i pomysłowości. Stu ludzi było uczciwie zajętych pracą na rok; ale nie podobał się wam widok istot ludzkich na waszem polu; wolicie raczej widzieć dymiący kocioł. Jako amatorowie, płacicie za tę przyjemność, a pięćdziesięciu ludziom pozwalacie zajmować się żebraniem, rozruchami i kradzieżą.
To też ziemię winniśmy uprawiać jedynie i wyłącznie pracą ręczną. Pracą ręczną zarówno pruć toń oceanu; zarówno dla pożywienia, jak handlu, albo wojny; unikajmy i tam pływających kociołków, lecz używajmy konopnej uździenicy i zaprzęgu z wiatrów.
Oto sposób, w jaki wzrosła potęga Wenecyi na Adryatyku, potęga Amalfi w jej błękitnej zatoce, potęga żeglarzy normandzkich od Przylądka Północnego do Sycylii, tak też wzrosło w przeszłości wasze własne dziedzictwo.
Uważajcie, w przeszłości. Na Bałtyku i na Nilu władza wasza już zniknęła. Maszynami zdążacie do czynienia odkryć; maszynami prowadzicie swój handel; staniecie się inżynierami, a nie żeglarzami; na morzu Północnem pokonywają was lody, na Nilu zaś w oczach bogów biją was piaski. Więc rolnictwo tylko przy pomocy ręki albo pługa, ciągniętego przez zwierzęta i pasterstwo winno stać się główną szkołą Anglików, a tę najbardziej królewską ze wszystkich akademij, macie otworzyć nad całym krajem, oczyszczając wasze wzgórza i wody, napełniając je wszelkiemi gatunkami przyrodzonych organizmów, drzew, ziół i zwierząt.
Cały grunt, pusty lub szpetny, winniście znów uczynić żyznym; musicie usunąć zrujnowane i opuszczone siedziby ludzkie; a w żadnej wsi i w żadnem mieście waszych angielskich posiadłości nie powinno być ani jednej dłoni, któraby nie znalazła pomocy, ani jednego serca, któreby nie znalazło pocieszyciela.
— Jakież to wszystko niemożliwe! — myślicie sobie zapewne. — Ah! Tak dalekie od niemożliwości, tak łatwe, tak naturalne, tak konieczne i, powiadam wam, że prędzej, czy później musi być wykonane. Jeżeli obecnie angielscy landlordowie ustalą w sobie to pojęcie, jeżeli wezmą swój lud do serca, zaufają jego lojalności i pokierują jego pracą, wtedy zaiste powstaną wśród nas znów książęta godni tronu naszej wyspy:

„Tego królewskiego tronu monarchów — tej złotej wyspy.
„Tej warowni wzniesionej przez naturę sobie samej. Przeciwko zarazie i pożodze wojny.
„Tego cennego kamienia, oprawionego w srebrnem morzu.
„Tej szczęśliwej rasy ludzkiej, tego małego świata.
„Tego drugiego Edenu, tego pół-raju.“

Ale jeżeli nie zechcą tego uczynić, jeżeli będą się wahali i zachowywali dwuznacznie, chwytając w strasznej katastrofie to tylko, co mogą jeszcze ukradkiem zachować dla samych siebie — to los ich bliższym jest, niż przypuszczają przeciwnicy, i smutniejszym od ich snów najśmielszych.
Oto, wierzajcie mi, praca, którą macie w Anglii wykonać; po za Anglią jest dosyć miejsca na wasze zachcianki. Czyż jej włości światowe tak są małe, że niema gdzie prząść bawełny, tylko w Yorkshire?
Wszak możemy organizować emigracyę w nieskończoność. Możemy tworzyć wojska z naszej awanturniczej i ambitnej młodzieży; możemy zaciągnąć ją do służby po za granicami ojczyzny, zakładając nowe siedliska władzy i ogniska myśli w nieuprawnych i niezajętych krajach; zachowując przytem pełny afekt dla kraju rodzinnego, niemniej wśród kolonistów, jak w bitwie; pomagając im szczodrą dłonią w czynieniu odkryć i w pokonywaniu wrogich im sił natury; zakładając siedliska wszelkich gałęzi manufaktury w klimatach i miejscowościach, najwięcej potemu się nadających; wreszcie doprowadzając siebie do harmonii z wrodzonemi zdolnościami każdej rasy, ze skarbami każdej tradycyi i każdej mowy.
A wtedy uczynicie Anglię ogniskiem nauk, sztuk i szczęśliwości świata. Pokryjecie jej góry pastwiskami, płaszczyzny zbożem, doliny liliami, ogrody różami. Sprowadzicie ze sobą razem w pokoju mądrych, czystych i szlachetnych tej ziemi, a przy pomocy ich słowa wywołacie w największej ciemności narodziny „Pierwszego tworu Boskiego, jakiem było światło.“
Wiecie czyje to słowa; słowa najmędrszego z Anglików. On, a z nim najmędrsi wszystkich wielkich narodów, mówili ludziom zawsze w tej nadziei, ale oni ich nie słuchali.
Plato, w dyalogu Critiasa, ostatnim, niedokończonym wskutek śmierci — Pindar, w miłosnem opiewaniu szczęśliwych wysp — Wergil w prorockiej dziesiątej eklodze — Bakon, w swej bajce o nowej Atlancie-More, w książce, która jako zanadto mądra, stała się przysłowiem głupców. Wszyscy oni wskazywali nam jednostajnie do osiągnięcia czego mamy dążyć; wskutek naszej głupoty niebiosa zniewoliły ich powiedzieć nam to jeno częściowo i parabolicznie, abyśmy im byli posłuszni.
Czyż nigdy nie posłuchamy słów tych mędrszych ludzi? Słuchajmy więc przynajmniej słów naszych dzieci — poszukajmy dla siebie siły w ustach naszych niemowląt i strzeżmy się, abyśmy ich nie zniewalali do szyderstwa, zamiast modlitwy, ucząc je co rano i wieczór prosić o to, co według naszej wiary nigdy nie będzie dane; to jest, ażeby wola Ojca, który chce, aby stworzenia Jego były sprawiedliwe i szczęśliwe — spełniała się jako w niebie tak i na ziemi.

KONIEC.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Ruskin i tłumacza: Wojciech Szukiewicz.