Flamarande/XXXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Flamarande
Data wyd. 1875
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Flamarande
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXV.

Odjechałem nie zobaczywszy go więcej i pojechałem do Paryża, gdzie hrabia na zimę miał zjechać z familją, i polecił mi odnowienie swojego hotelu. Zależało mu na tem wiele, aby wróciwszy z Włoch ciepłe zastał pomieszkanie, musiałem więc zmienić cały system ogrzewania. Wszystko to trwało dłużej aniżelim się spodziewał, i dopiero przy końcu grudnia mogłem napisać do hrabiego, że wszystko gotowe.
Chcąc zarazem wywdzięczyć się Michelin’om za ich gościnność, i dowiedzieć się, co się dzieje z moim małym, nakupiłem różnych drobnostek dla dzieci i wysłałem do Flamarande. Przeznaczywszy najpiękniejszy podarunek mojej kumie, nie zapomniałem i o dziecięciu ze żłobka i czekałem z niecierpliwością na rewers, kiedy otrzymałem list dobrze i ortograficznie napisany z podpisem Ambrożego Ivoine.
W chwili odebrania mojej posełki, Ambroży był na folwarku i podjął się zaraz odwrotną pocztą podziękować mi w imieniu całej rodziny. Wszyscy byli tam bardzo zmartwieni nagłą śmiercią starego Michelin’a, który był powszechnie szanowany i żałowany. Dzieci były zdrowe, moja chrzestna córka szczęśliwie się chowała, a kuma kwitła jak róża, mały zaś Esperancjusz był wesół i zaczynał szczebiotać po francusku.
„To jest zachwycające dziecko“ pisał Ivoine, „i wszyscy go uwielbiają. Zdaje się, że zapomniał już o swoich rodzicach, bo nie jest już smutnym i nie płacze.“
Wysłałem natychmiast Ambrożemu za te wszystkie wiadomości piękną srebrem okutą fajkę i odpisałem mu prosząc, aby mi często donosił o mojej pochrzestnicy, o całej rodzinie, nie wyłączając także małego cudzoziemca. Mimowolnie traktowałem Ambrożego jako mego przyjaciela. Przeczuwałem w nim albo pomocnika albo przeciwnika i nie zastanawiając się nad tem, czego właściwie miałbym się od niego obawiać, myślałem o nim przelotnie ale często. Pan hrabia przyjechał 10-go stycznia z panią i małym Rogerem, którego nie widziałem od sześciu miesięcy a który cudownie się rozwijał, chociaż zdawało mi się, że nie był tak pięknym jak Gaston. Tych dwoje dzieci nie miało do siebie najmniejszego podobieństwa. Roger był blondynem, miał regularne rysy i łagodny wyraz matki. Gaston był brunetem i zbliżał się podobieństwem typu tak do pana Flamarande jak i do markiza Salcéde. Rysów nie miał tak regularnych jak Roger, ale takich oczu i spojrzenia jak Gastona nie widziałem nigdy.
Pan hrabia wyleczył się a interesa wymagały powrotu jego do Francji. Ponieważ pani żałowała za włoskiem niebem, obiecał zatrzymać tam dla niej jakąś posiadłość, gdzieby mogła wyjeżdżać kiedy tylko zechce.
Nie miała wstrętu do Paryża, ale bała się żeby zmiana klimatu nie wywarła złego wpływu na zdrowie jej syna. Zmiana ta jednak nie szkodziła mu wcale. Mimo to hrabina wymogła na mężu pozwolenie cichego urządzenia domu i przyjmowania wieczorem tylko najbliższych znajomych; szczęśliwą i wesołą była tylko przy swoim synie, zresztą nic jej nie obchodziło. Nie było w jej zachowaniu się cienia kokieterji, strojne jej suknie i świetne klejnoty występywały jak najrzadziej. Przyjmowała gorliwie w czwartek po południu i tego też dnia zaufani proszeni byli na objad. Co niedzielę salony były otwarte. Resztę czasu poświęcała pani przechadzkom z Rogerem albo bawiła się z nim w swoich pokojach. Gdy spał, czytywała dzieła traktujące o wychowaniu dzieci. Hrabia robił wizyty, jeździł konno albo zamykał się ze mną w swoim gabinecie, gdzie mu czytałem dzienniki lub książki.
Tak więc, pomimo wielkiego majątku, państwo Flamarande prowadzili życie spokojne i poważne. Nadto byłem obznajomiony ze stanem majątku hrabiego, aby nie wiedzieć, że przed ożenieniem się nadszargał cokolwiek ze swego kapitału, i że dopiero sprzedawszy jeden z majątków, będzie mógł dochody swe i wydatki doprowadzić do pewnej równowagi. Chodziło tylko o to, który z nich sprzedać, i wtedy spostrzegłem ze smutkiem, że hrabia upierał się przy tem, by zatrzymać Sévines, samo przez się smutne, a w pani budzące przykre tylko wspomnienia. Kiedym go bardzo namawiał, żeby sprzedał Sévines, a nie narażał się na wielkie straty, dowodził mi, że nie ma nadzwyczajnych wydatków. — Pani Flamarande, powiedział, ma jedną wielką zaletę: nie jest światową kobietą i nie kocha się w klejnotach i szmatkach. Nie znam kobiety, któraby na jej stanowisku mniej wydawała. Gdy się z nią żeniłem, mówiono mi, że mnie zrujnuje, ale mylono się bardzo.
Uchwyciłem skwapliwie tę sposobność i zacząłem rozwodzić się nad przymiotami pani, ale że zanadto żywo wziąłem się do rzeczy, uderzyło to hrabiego.
— Niech cię Bóg strzeże, Karolu, zawołał śmiejąc się złowrogo, przewraca ci się w głowie! Ja cię miałem dotąd za spokojnego i chłodnego człowieka.
W istocie byłem wzburzony i puściłem wodze mojemu wzruszeniu.
— Nie, panie hrabio, zawołałem, nie jestem już spokojnym, zabiłeś pan mój spokój, odebrałeś mi hrabio sen na zawsze! Możesz pan spoglądać na mnie swoim straszliwym wzrokiem, możesz pan czytać nawet w głębi mojej duszy, ale oprócz gorzkich zgryzot i wyrzutów, nic hrabia tam więcej nie znajdziesz. A ja pochlebiałem sobie, że nigdy żadnego wykroczenia nie będę miał na mojem sumieniu!
— Dlaczego nie powiesz zbrodni? — spytał hrabia z ironią.
— Nie powiem „zbrodni“ — odrzekłem gwałtownie — nazwę to właściwszem imieniem, powiem: „podłości!“ Tak jest, kazałeś mi hrabio popełnić podłość! Jestem panu tak oddany, że gdybyś był mi kazał udusić pana Salcéde, nie byłbym się wahał ani chwili. Mógłbym później żałować tego, ale nie rumieniłbym się tak, jak dziś się rumienię, bo wypowiedziałem wojnę kobiecie i dziecku, istotom bezsilnym, bez środka obrony. Kobieta chora i dziecię, liczące 24 godzin życia; na honor, piękny to łup! Tak jest, wstydzę się tego i nigdy nie odzyskam szacunku dla siebie samego!
Hrabia pobladł przy pierwszych moich słowach. Widziałem że wielką miał ochotę wyrzucić mnie za okno; ale niebezpiecznie zadzierać się z swoim jedynym powiernikiem. Zapanował nad sobą i rzekł do mnie. łagodnie:
— Zanadto się unosisz, mój poczciwy Karolu. Nie źle jest mieć skrupulatne sumienie, ale niebezpiecznie w ten sposób rozumować.
Próbował przekonać mnie różnemi sofizmami, że mój czyn był tylko słuszną karą za naganne postępowanie pani, czem zmusił mnie do powiedzenia, że uważam tę karę za niesprawiedliwą, a żonę jego jako najczystszą i najniewinniejszą ofiarę.
— Co to znaczy piękność! odpowiedział z szyderstwem. Więc najotwartszy umysł i najuczciwszy charakter musi także zatracić poczucie sprawiedliwości, gdy chodzi o ukaranie pięknej kobiety! Nie robię ci za to wyrzutów, Karolu; ja także uległem, a może i dziś jeszcze ulegam, kiedy przebaczam.
— Nie, zawołałem, pan nie przebaczasz! Pański gniew uśpiony tylko. Odbierasz jej pan syna i ośmielasz się powiedzieć: Przebaczyłem!
— Jej syna? ależ ona go zapomniała — a żyje tylko w drugim swym synie. Nie powiedziałeś mi gdzie Gaston. Co się z nim dzieje?
— Hrabia zakazałeś mi nawet wspominać o nim. Cóż może panu hrabiemu zależeć na tej wiadomości?
— Wolę nic nie wiedzieć, nie mów mi więc o nim. — Po małej chwilce zastanowiwszy się, rzekł: — Jednak powiedz mi, chcę wiedzieć.
— Jest u pana hrabiego.
— Jakto u mnie, tu?
— Jest w Flamarande.
— Co za myśl. Odkryją go tam. Pod jakimże jest nazwiskiem? żadnym.
— Tu opowiedziałem mu z pewną dumą dość niedorzeczną, jak udało mi się za pomocą przyjaznych okoliczności, narzucić Gastona opiece Michelin’ów bez obudzenia najmniejszego podejrzenia.
Pochwalił moją zręczność, powiedział mi wiele grzeczności i pozwolił wyjść. Z rozmowy tej wyniosłem pewną nadzieję, bo musiał przynajmniej przyznać, że pomysł mój był dobry na wypadek gdyby potrzebował się tłumaczyć ze swego postępku, albo gdyby miał kiedy oddać dziecko matce. Samo przypuszczenie to było już pewnem ustępstwem. Daremnie jednak przy każdej sposobności prosiłem go o to, niczem bowiem wzruszyć się nie dał, a ja musiałem wyrzec się nadziei złamania jego uporu. Zapadłem w skutek tego w ciężki smutek a zdrowie moje wiele na tem ucierpiało. Nie mogłem znieść widoku hrabiny; kiedy wchodziła jednemi drzwiami, ja wychodziłem drugiemi. Nie śmiałem spojrzeć jej w oczy ani popieścić małego Rogera. Widok tego szczęśliwego dziecka w porównaniu z moim biednym Gastonem, który pasł krowy i biegał boso po skałach, sprawiał mi boleść niezmierną. Kiedy pani w sklepie pozwalała mu wybierać sobie zabawki i powracała z nim do domu w karecie napełnionej temi kosztownemi fraszkami, któremi dziecko pobawiło się chwilę i rozbijało je później na drobne kawałki, myślałem o Gastonie bawiącym się szyszkami leśnemi i nadbrzeżnymi kamykami strumyka. Nie czyniło go to wprawdzie nieszczęśliwszym; ale biedne dziecko pozbawionem było może na zawsze tkliwych pieszczot, matczynych, jej nieustannego czuwania i troskliwości tego pełnego zachwytu spojrzenia nie odrywającego się na chwilę od kołyski i uśmiechu słodkiego witającego przy przebudzeniu. Ta myśl łzy mi prawie wyciskała i zamknięty w moim pokoju przysięgałem sobie, że nie opuszczę nigdy biednego, przez ojca tak skrzywdzonego dziecka.
Na wiosnę hrabia zapowiedział stanowczo sprzedaż Sévines. Sądziłem, że hrabina będzie z tego zadowoloną, tem bardziej, że chciał ją wysłać pod moją eskortą do Perouzy, a sam miał się zająć sprzedażą tego majątku. Pani jednak okazywała wielką chęć towarzyszenia mu i nie miała wstrętu do Sévines.
— Zgadzam się chętnie na to, odpowiedział jej hrabia; a do mnie rzekł gdyśmy byli sami.
— Nie spodziewałem się takiego zaparcia się z jej strony, ile że wiem, jaką boleśną zachowała pamięć tego miejsca. Jest ona uosobioną słodyczą, usposobienie jej pozbawione wszelkiej energji, i jeżeli uczuwa gwałtownie smutek, nie wstrząsa on jej do głębi.
— Panu hrabiemu udało się wprawdzie ukryć przed panią iż dziecko miało niby utonąć, ale czyż się hrabia nie obawia, żeby jej teraz na miejscu wypadku tego nie powiedziano.
— Jeśli ma się dowiedzieć, odpowiedział, lepiej niech się dowie w Sevines, niż gdzieindziej.
Pierwszem staraniem pani, jak tylko przybyła do Sévines, było dostać się do familijnych grobów, aby zobaczyć trumnę swego pierworodnego syna. Nie wiedziałem czy hrabia przewidział potrzebę ustawienia tej trumny i mocno się zmięszałem, gdy mnie pani zagadnęła o klucze. Pobiegłem do pana, który powstał z krzesła i udał się do hrabiny. Julja powtórzyła mi ich rozmowę.
— Musisz przyobiecać mi, rzekł dość łagodnie do swojej żony, że wyrzeczesz się raz na zawsze widoku tego grobu. Zdrowie twoje potrzebne jest twemu synowi, powinnaś więc unikać tych wzruszeń, które je niedawno tak były podkopały.
Pani powiedziała że będzie umiała być odważną; zaklinała go i błagała usilnie. Hrabia długo zachował cierpliwość, ale nareszcie uczuł, że gniew go zaczyna unosić, wstał więc i rzekł:
— Chciałem ci oszczędzić nowej boleści; ale ponieważ sama tego pragniesz, rana twoja musi się znowu otworzyć; ja się tylko tego nie podejmuję. Spytaj się Julji dlaczego syn twój nie jest złożony w grobach familijnych, upoważniam ją do powiedzenia ci, ponieważ zmuszasz mnie do tego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: anonimowy.