Flamarande/LXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Flamarande
Data wyd. 1875
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Flamarande
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LXVI[1].

W Montesparre wiele się zmieniło od czasu, jak tam byliśmy po raz pierwszy. Wesołe tańce, muzyki, żarty i śmiechy ustały bezpowrotnie od czasu śmierci jedynaka baronowej, pochowanego w ulubionem jej ustronnem miejscu w parku, gdzie pod zwieszonemi cyprysami na marmurowym pomniku wyryte były wyrazy: „Anioł z Montesparre, lat piętnaście.“ Tam co rana chodziła baronowa, a potem cały już dzień zajęta innymi, z uprzejmością przyjmowała swoich gości. W ogóle mało osób u niej bywało i rzadko także wyjeżdżała odwiedzać sąsiadów.
Pani Flamarande zaledwie śmiała mówić z nią o swoich zmartwieniach, bo odpowiadała jej zaraz:
— Czem się trapisz? Wszak Gaston twój żyje, gdy ja utraciłam jedyną nadzieję mojego życia. Zawsze byłaś uwielbianą przez Salcéde’a, chociaż się o to nie starałaś, a mnie jako wynagrodzenie za wszelkie moje poświęcenia, ofiarowano uczucie spokojnej przyjaźni. Wtedy pocieszała ją pani Flamarande, że posiadała najlepszą, bo najtrwalszą cząstkę, i że w końcu zostanie panią Salcéde. Rozpoczynała się wtedy prawdziwa walka kobiecej wspaniałomyślności. Berta pracowała dzisiaj dla Rolandy u boku Salcéde’a, jak niegdyś Rolanda wspierała Bertę, aby urzeczywistnić jej marzenia.
Na wspólne te zabiegi patrzałem obojętnie, bo mnie przedewszystkiem zajmowała myśl o Rogerze. Po kilku dniach zdawało mi się, że zapomniał już o wszystkiem, ale przepowiednia pana Salcéde’a ziściła się. Nudziło mu się w Montesparre, i leciałby był na skrzydłach do Paryża. Zaledwie udało się matce wyperswadować mu, że powinien przynajmniej przez kilka pierwszych tygodni unikać zgiełku wesołego życia. Usłuchał ją i przyjął zaproszenie do Leville na polowanie, gdzie miał kilka dni zabawić.
Rodzina Léville była to ta sama, którą spotkaliśmy niegdyś jadącą do Montesparre na objad, kiedy to powóz nasz wywrócił się na drodze do Flamarande. Gdyby nie to spotkanie, bylibyśmy już nie wracali i nieszczęsny wypadek z 15. czerwca 1840 r. nie byłby miał miejsca.
Ponieważ Roger wybrał się na dni kilka, zdawało się hrabinie, że to najstosowniejsza pora do powtórnej wycieczki do zamczyska. Prosiła żebym jej towarzyszył, jakoż niezwłocznie po odjeździe Rogera oboje wybraliśmy się konno przez górę. Wyjechaliśmy o szóstej rano, byliśmy więc o ósmej na miejscu. Pani, pewna oględności Gastona, przyjechała otwarcie, bez żadnego ukrywania się. Była jeszcze przez kilka miesięcy opiekunką Rogera, nadała więc swemu przybyciu pozór spraw czysto majątkowych, jako prawdziwa właścicielka tej posiadłości.
Ambroży natychmiast odprowadził konie do stajni, a Gaston zajęty w swoim pokoju, wyszedł na nasze spotkanie jako uniżony i pełen uszanowania podwładny. Pani zajęła swój pokój, leżący właśnie nad pokojem Gastona. Michelin’y spiesznie przygotowali śniadanie, przy którem oboje narzeczeni usługiwali. W południe hrabina powiedziała, że nie przyjmuje już nikogo i zamknie się zmęczona w swoim pokoju, ale ja wiedziałem że poświęci ten czas wyłącznie na rozmowę z Salcédem i synem.
Zeszedłem na dół, by uporządkować rachunki z Michelin’em, a o piątej pani wezwała mnie do siebie. Widziała się z Salcédem i Gastonem, który nie mógł w żaden sposób zrozumieć, dlaczego Salcéde oddał mu cały swój majątek, kiedy mu uroczyście zaprzysiągł, że nie jest ani jego ojcem, ani krewnym. Nie wątpił ani na chwilę o prawdziwości słów Salcéda; kochał go tem więcej, a Karolinę poślubić zawsze było jego najgorętszem życzeniem; ślub jednak na jej żądanie musiał być odłożonym. Teraz ona chciała wypróbować swojego narzeczonego i postanowiła nie oddać mu ręki, póki nie pojedzie na cały rok do Paryża.
— Kto wie, czy nie będzie później tego żałował; człowiek z takim majątkiem i imieniem może się znakomicie ożenić. Byłam dumną z tego, że kochałam go bez imienia i majątku i że będzie nosił nazwisko mojego ojca. Dziś wszystko się zmieniło. Jeżeli wróci do mnie z tem samem przywiązaniem, zostanę jego żoną. Powiem memu ojcu, żem jeszcze za młoda i że życzę sobie rok jeszcze być zaręczoną, albo że pan Alfons sądzi Gastona za nadto młodym i że weźmie go z sobą do Paryża dla ukończenia nauk.
Hrabina, powtarzając mi jej słowa, unosiła się nad rozsądkiem i delikatnością uczuć Karoliny. Gaston po żywym oporze musiał uledz żądaniu swej narzeczonej. Postanowiono więc pobyt Salcéde’a z Esperancem przez całą zimę w Paryżu. Teraz szczęśliwa jestem, dodała hrabina, bo często widzieć go będę, przestałabym go jednak szanować, gdyby się zmienił w swoich uczuciach; ale to niepodobna!
— Jakże się zachowuje Karolina wobec pani hrabiny?
— Sama nie wiem co myśli, bo pytać się jej nie mogę: pamiętasz, kiedym ją uściskała na ścieżce, a ona chciała mnie rozpoznać w ciemnościach, Gaston powiedział jej „nigdy“. Jest mu posłuszną, i nie kusi się nawet o rozwiązanie zagadki.
— Ale mimo to zgaduje! jestem tego pewny!
— I ja tak sądzę; ale milczy i widzi we mnie tylko przychylną panią Flamarande, której służyć poczytuje sobie za zaszczyt. Tem więcej ją za to kocham.
— Pani jest za słabą w swojej nieograniczonej dobroci i gotowa jej kiedyś wszystko powiedzieć.
— Nie, Gaston sprzeciwia się temu, a on rządzi nami wszystkimi, mną i Salcédem.
Obiad przynieśli nam znowu oboje z Karoliną, i otaczali matkę taką czcią i staraniem, że po objedzie nie mogłem się powstrzymać, aby nie powiedzieć hrabinie, że jest szczęśliwą matką. Karolina nocowała z hrabiną, a Gaston pomagał mi się rozgościć w moim pokoju, jak gdyby przed czterema dniami nic między nami nie zaszło. Nie śmiałem mówić z nim o tem zajściu, czułem jakąś wyższość w całem jego zachowaniu i bałem się tego dziecka poniekąd. Mieliśmy się już rozejść po dziewiątej, nagadawszy się o gospodarstwie, kiedy gwałtowne pukanie w okno zatrzęsło mną do głębi. Poznałem rękę Rogera. Esperance otworzył, a Roger wdarłszy się po skale do okien pawilonu, wskoczył lekko na środek pokoju. Wybuchnął wesołym śmiechem widząc nasze zdumienie i wcale się moją obecnością nie zdziwił. Wiedział, że miałem po kilku dniach wrócić dla obliczenia się z dzierżawcą.
— Ale pan nie wiesz, że matka pańska jest tutaj, rzekłem do niego.
— Tem lepiej! pójdę się z nią przywitać.
Śpi i jest zmęczoną, bo przyjechała wierzchem.
— Niech więc odpoczywa. Ja pieszo przywędrowałem.
— Pan hrabia był w Léville, mówiła nam pani hrabina, zagadnął Gaston. Do biesa, piękny spacer!
— Nie dalej jak do Montesparre. Okolica prześliczna, wcale mi się droga nie wydała długą.
— Więc uciekłeś pan z Léville, odezwałem się znowu.
— Słowo honoru, jak tylko mogłem najprędzej.
Muszę wam opowiedzieć ten straszny dramat. Wyobraźcie sobie, ani myślałem, jak mnie zaprosili młodzi Léville, że Bóg ich opatrzył matką i trzema siostrami niepodobnemi nawet do boskich stworzeń. Przybywam do nich wczoraj po południu, stary natychmiast kazał mi obejść z sobą całą posiadłość i podziwiać ją! Do objadu nie uraczyli mnie nawet jedną rzodkiewką! Prawdziwi Prowantczycy jadają objad o piątej! Jeść mi się nie chciało, cieszyłem się więc, że będę się karmił widokiem świeżych i pięknych twarzyczek przy objedzie. Wtacza się najprzód stara, prawdziwa foka! No, to nic, pomyślałem sobie, w tym wieku trudno o inny egzemplarz; w tem wchodzi starsza córka — istny rak morski! Mniejsza o to, młodsza będzie ładniejsza. Zjawia się nareszcie: głowacz! Lęk mnie zbiera i rozmyślam, na co mi było porzucać śliczną jesień baronowej dla podziwiania tych obrzydliwych wiosenek. Nie ma sposobu uciec, podają zupę. Jem z oczyma utkwionemi nieruchomo w talerz. Piątek; objad postny, ryba śmierdząca, masło szczypie. Alem nie głodny, więc wszystko mi jedno; ale że ócz podnieść nie mogę w obawie, aby nie zobaczyć jakiej poczwary, wpadam więc w stan zupełnego odrętwienia. Trzy Gorgony naraz na jednego śmiertelnika to za wiele. Po stole, idę za młodymi do parku, ale na ćwierć mili w około nie czuć nawet zapachu cygar. Te śliczne damy nie znoszą tej woni. Wracamy do salonu. Foka, rak i Щgłowacz ruszają się jak niedźwiedzie. Sinieję ze strachu. Gram w szachy ze starym, straszydła stół nasz obsiadły i śmieją się jak miechy, bo wciąż przegrywam. Papa tryumfuje, synale chrapią na sofie, nareszcie przybywa proboszcz i ten mnie już ostatecznie wystrasza. Powiedziałem, żem dostał od mamy karteczkę, aby wracać jak najprędzej. Obiecuję jeszcze wyjść z nimi rano na polowanie, ale zapowiadam, że więcej nie wrócę. Ja nic nie zabiłem, oni to samo, słonce zaczyna zachodzić, widzę się nad brzegiem Jordanki, oddaję moją strzelbę i psa chłopcu, każę się kłaniać państwu, skaczę z skały na skałę, bo zdawało mi się że te trzy poczwary gonią za mną; mało karku nie złamałem. W Flamarande nie ma straszydeł, przeciwnie Karolinka jest piękną za trzy. Jestem kontent z tej przechadzki, ale głodny jak krokodyl jeźli Michelin opatrzy mnie jakiem jadłem, ogłoszę go cherubinem.
— Natychmiast, zawołał Esperance wesoło i wybiegł spiesznie z pokoju.
Gdym został sam na sam z Rogerem, zająłem się przygotowaniem łóżka w jego pokoju a przytem zbadać chciałem jakie ten trzpiot ma zamiary. Udałem że nie wierzę w te trzy poczwary w Léville i że młodego hrabiego przyciągnęły piękne oczy Karoliny do Flamarande. Nie wypierał się tego, chociaż wiedziałem, że nie to jedynie miał na myśli. Wypaliłem mu więc kazanie aby go zniecierpliwić. Ale nie umiał ani udawać ani się hamować.
— Idź do djabła z twemi morałami, nie potrzebuję ich wcale zawołał szorstko. Wiesz dobrze, że nie powinienem nawet myśleć o Karolinie; ale ciebie bratku muszę ostro przesłuchać i zapytuję czy Esperance jest twoim synem?
Cóż to pana obchodzi?
— Powiedz mi prawdę, pod słowem honoru, stary sfinksie, odpowiadaj!
— A jeżeli nie mogę odpowiedzieć?
— Możesz. Jeżeli Esperance jest twoim synem, przyjmuję go jako mego przyjaciela i towarzysza, a jeźli jest synem mojego ojca, uważam go za brata.
— Zkąd to panu do djabła przyszło do głowy?
— Daremnie czas tracisz na wymijaniu moich pytań. Oszczędź sobie tej komedji, wszak ty przyniosłeś tu cztero czy pięcioletnie dziecię i podrzuciłeś w żłobie w stajni.
— Ja?
— Tak ty! Karol Louvier — eks-kamerdyner mego ojca zrobił to z jego wyraźnego rozkazu.
— Któż panu mógł opowiedzieć taką bajkę!
— Nie chcesz się przyznać do niczego? Obejdę się bez twojej spowiedzi. Wyspowiadam Esperance’a a ty możesz się przysłuchiwać jeźli ci się podoba.




  1. Dodano przez Wikiźródła





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: anonimowy.