Flamarande/LXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Flamarande
Data wyd. 1875
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Flamarande
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LXIII.

Skoro tylko Roger wrócił do matki, pobiegłem natychmiast jeść objad z Esperancem. Skończył już usługę przy gościnnym stole, zasiadł przy mnie i zajadał wesoło.
Podobał mi się coraz więcej, a on jakby to czuł, odpłacał mi przyjaznem zaufaniem.
Po skończonym objedzie zostawiliśmy przy kieliszkach biesiadników, którzy na śmierć się zapijali, i poszliśmy oba do pokoju Rogera, gdzie Gaston bez zbytniej usłużności ani też dumy pomagał mi słać łóżko dla niego.
— Pan robisz tak jak ja panie Esperancie, rzekłem do niego, do wszystkiego się pan bierzesz. Od dawna nie jestem już pokojowcem, ale mimo to, jak tylko nadarzy mi się sposobność usłużyć mojemu młodemu hrabiemu, robię to z wielką przyjemnością. Pan zaś jako przyszły dzierżawca, nie usługiwałeś i nie będziesz usługiwać nikomu, chyba w granicach gościnności.
Gaston uśmiechnął się, a zaniechawszy po raz pierwszy przedemną pospolitej wiejskiej wymowy, odpowiedział:
— Wszystkie te różnice małe mają dla mnie znaczenie. Służyć tym których się kocha, jest odwieczną naturalną potrzebą, i chętnie usługiwałem zawsze moim przybranym rodzicom i ich przyjaciołom. Na wsi, sługa z panem żyją na stopie równości, a najlepszym tego dowodem jest to, że często parobek folwarczny żeni się z córką dzierżawcy. To mi przywodzi na myśl, że powinienem był prosić i pana panie Karolu o rękę pańskiej pochrześnicy, bo na wsi, gdzie nic się nie robi na żart, chrzestny ojciec zajmuje drugie miejsce po ojcu rodzonym.
— Ach, moje drogie dziecię — zawołałem rozrzewniony — z mojej strony nie potrzebujesz się obawiać przeszkody; ale jestże to małżeństwo już postanowione? Mówiłeś pan już o tem hrabinie, a Michelin, który zwykle wszystko mi mówi, nie wspomniał mi o tem ani słowa.
— Dziś albo jutro dowiesz się pan z pewnością od niego, bo teraz nie ma chwili czasu. Nie kazał mi mówić o tem nikomu, póki nie odmówi młodemu Szymonowi, synowi młynarza z Saint-Julien, ładnemu i bogatemu chłopcu. Michelin mnie woli, bo kocha córkę swoją i mnie, i wie że od tego szczęście nasze zależy. Biedny Szymon dostał już kosza, więc jestem zwolniony od słowa. Ślub mój odbędzie się bez przeszkody bo nie mam rodziny, jednak jest jedna osoba którą kocham nad życie i której powinienem się poradzić.
— Pan Alfons?
— Tak. Jemu winienem wszystko, moją duszę nawet, bo bez niego nie byłaby się zbudziła z uśpienia. Zawsze chciał tylko mego szczęścia, będę więc z nim mówił dziś wieczór w zakątku, t tj. u niego. Dziś rano mówił mi, że cały dzień w domu nie będzie.
Chciałem dowiedzieć się od Esperance’a rzeczy tyczących się Salcéda i naprowadzałem zgrabnie rozmowę na tajemniczy sposób jego urządzenia się, ale zbywał mnie półsłówkami tak jakby o niczem nie wiedział.
Roger zeszedł nas niespodzianie. Przyszedł zrzucić etykietalne czarne suknie i kazał sobie podać wygodny tużurek. Gaston podał mu go. Spostrzegł go dopiero w chwili kiedy pomagał mu wkładać rękawy. — A! a! mój przyszły panie dzierżawco, za wiele mi czynisz honoru.
— Bardzo mi miło usłużyć panu hrabiemu, odpowiedział Gaston, skręciwszy się na pięcie i podając mu krawat.
Przybrał znowu wiejską wymowę i zmienił się cały jak za dotknięciem rószczki czarodziejskiej. Roger powiódł za nim oczyma. — Dziwny to chłopiec, rzekł do mnie półgłosem. Jakie on na tobie robi wrażenie?
— Wrażenie wybornego dziecka i najuczciwszego pod słońcem wieśniaka.
— Nie tak znowu wieśniaka — odpowiedział Roger — to chodząca zagadka. Zostań no — rzekł do Gastona zabierającego się do wyjścia. — Zapalimy
— Dziękuję memu panu, nigdy nie palę.
— Spróbuj.
— Próbowałem już, ale odurza mnie to, a w moim wieku wcale niepotrzebnie...
— A przecież jesteś odurzony miłością.
— Tak panie hrabio — odpowiedział łagodnie i poważnie zarazem, co rozśmieszyło Rogera.
— Bardzo szanujesz twoją narzeczonę? Do diabła! musisz być o nią zazdrośny!
— Wcale nie — znam ją doskonale.
— To niczego nie dowodzi. Ale cóżbyś zrobił, gdyby naprzykład, zachciało się komu ukraść jej ze dwa całuski?
— Połamałbym mu żebra, odpowiedział spokojnie Esperance.
— Oho! mój kochany, zawołał śmiejąc się Roger, bawisz mnie! podobasz mi się ty drapieżny gołębiu... Patrz no, Karolu jakie on ma małe ręce, to nie chłopska łapa.
— Tu wszyscy mają małe ręce i nogi, odpowiedziałem.
— Mówią, że jesteś najsilniejszy w okolicy!
— Dopóki nie natrafię na silniejszego, odparł uśmiechając się, pan hrabia naprzykład...
— Obaczymy, zawołał Roger, który był wybornym gimnastykiem, oprzyj łokieć o stół tak jak ja i spróbuj przegiąć mi rękę.
— Czy aż do ramienia? zapytał Gaston.
— Jeźli potrafisz, odparł drwiąco Roger.
Próba długo nie trwała.
— Do biesa, zawołał Roger, nawet bez bólu! To mi prawdziwa siła! Składam broń przed tobą mój chłopcze. Nie pokuszę się już o kradziony całus... przynajmniej przy tobie.
— Ani inaczej, odpowiedział Gaston ze zwykłą słodyczą.
— Myślisz może, żebym się bał?
— Nie, nie bałbyś się pan nikogo tylko samego siebie.
— Hę? Jak on to mówi? zawołał zdumiony Roger, bo Esperance wypadł ze swojej roli i przemówił poprawnym językiem.
— Chciałem powiedzieć, odparł nie zmięszany Gaston, że pan hrabia nie wygląda na człowieka, któryby chciał kiedykolwiek dopuścić się nikczemnego uczynku.
— Patrzcie! rzekł Roger wzruszony, usiądź no i powiedz mi kto cię nauczył myśleć i mówić.
Pospieszyłem powiedzieć Rogerowi, że tego młodego człowieka wychowywał pewien naturalista z sąsiedztwa.
— Pan markiz Salcéde? rzekł Roger. Dopiero co przedstawiono mnie panu Alfonsowi na wieży — a nachyliwszy mi się do ucha dodał: kochanek baronowej, to daje wiele do myślenia.
— Pan hrabia już ubrany, rzekłem do niego, trzeba wracać do mamy; nie widziała pana od sześciu miesięcy, niech się panem nacieszy.
— Masz słuszność, odpowiedział, przepędzę z matką godzinę, potem przyjdę położyć się wcześnie, bo jestem jeszcze zmęczony tą nocną jazdą. Obaczymy się wkrótce, rzekł do Gastona podając mu rękę.
— Z wielką przyjemnością, odparł młody człowiek z serdecznością przez którą przebijało się głębokie wzruszenie. Prędko to serce czułe już pokochało brata; przedsięwziął sobie nigdy mu się nie sprzeciwiać i usługiwać mu z przyjemnością aby tylko być przy nim jak najdłużej.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: anonimowy.