Emilja Plater/XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Gąsiorowski
Tytuł Emilja Plater
Podtytuł Powieść historyczna z XIX wieku
Wydawca Dom Książki Polskiej Spółka Akcyjna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXI.

Żołnierz polski, którego Prusak rozbrajał, hołubił się nadzieją, że za morzami legjony zbuduje i, za przykładem ojców, powróci. Ten inny żołnierz, co z Dembińskim pościgowi się wymykał a do Warszawy się zbliżał, krzepił się nadzieją blizkiego odwetu. Powstaniec litewski nie miał dla się żadnego pocieszenia, powstaniec żmujdzki miał przed sobą jeno kraj porzucony przez zbawców, wyniszczony, zalany wojskiem, miał jeno rozpacz.
Ona jedna go nie osierociła. Ona kazała mu samotrzeć przedzierać się lasami do Wisły. Ona sprawiła, że gdy już śniegi puchami otulały mogiły redut warszawskich, gdy już na ziemi polskiej zamilkła pieśń legjonów, — hen, w uroczyskach, w jarach litewskich, w żmujdzkich puszczach snuły się widma brodate, których całem i jedynem pragnieniem było nie dać się wziąć żywcem. Tam, w ostępach ponurych, konające usta szeptały jeszcze:
— Dabar Lenkay ne prapule!
Na początku grudnia, komisje śledcze, dotąd nieśmiało działające, zabrały się energicznie do szukania partyzantów, którzy bądź ukrywali się po domach, bądź mieli własne majątki; a do wypatrzenia tych, niby spokojnych, co wprawdzie nie bili się sami, ale za to w rozmaitych urzędach narodowych i władzach rej wodzili. O tych, jako o sprawców złego, najwięcej szło.
Juści pamiętano nade wszystko i zabrano się do obywateli, którzy już w czarnej byli zapisani księdze...
Ale i z tych jeszcze honoru oglądania komisji dostąpił, jeden z pierwszych, imć pan Ignacy Abłamowicz, dziedzic pięknego Justjanowa, w kraju, zwanym, na lewym brzegu Niemna, zapuszczańskim. Mnóstwo bo złych kresek było na pana Ignacego.
Najpierw pan Abłamowicz sam był oficerem Księstwa Warszawskiego, dalej miał teścia żyjącego i to pułkownika Hoffmana. A następnie wiadomem było, że Jan lokaj był ex-grenadjerem napoleońskim, Michał furman był nieodstępnym pułkownika w odbytych kampanjach, kucharz kuchcikował w ułanach, nawet ta kuzynka, z pozoru sobie panna, a i to córka pułkownika sztabu. Słowem delegacja wojskowa, pozorami rodziny okryta.
I zjechała komisja śledcza do Justjanowa. Trzy dni szperała, badała, jadła, piła aż się rozchmurzyła. Sam asesor, i nie dlatego, że mu srebro dzwoniło po kieszeniach, ale szczerze, po służbowemu, musiał przyznać, że w Justjanowie nic do zarzucenia. Jedna nauczycielka nie ma papierów, ale i to z przypadku... niema o czem. Nieważna osoba.
Dwór justjanowski, po odjeździe komisji, jakby poweselał, nabrał otuchy. Trwało to niedługo, bo w dni kilka dwa pułki piechoty rozlokowały się we wsi, a sztab zajął i oficynę, i pokoje pana pułkownika Hoffmana.
Siedziba pana Ignacego wypełniła się rozgwarem, brząkaniem pałaszy i zawadjackim tumultem, pełnym wspomnień bitewnych, sporów, przechwałek i ochoty do hulania.
Pan Abłamowicz łagodził gości, zabawiał a sumitował się, że mu żona obłożnie choruje, a prosił o ciszę. Goście zazwyczaj ulegali i pan Abłamowicz wysuwał się na korytarz do bocznej komnaty, kędy, u wezgłowia chorej nauczycielki, czuwała pani Abłamowiczowa z pułkownikiem. Tu pan Ignacy pochylał się ku chorej i tłumaczył:
— Nowiny też same... to jest nasi trzymają się... i tak jest, jest pewność, że do układów przyjdzie.
— Więc niema wiadomości o żadnej bitwie?
— Nie, niema. Za tydzień dopiero spodziewamy się poczty, nie prędzej.
— Boże, Boże... gdyby sił starczyło, bylebym do Warszawy mogła, byle do Warszawy... A od Raszanowiczówny?...
— Jest w Rumbowiczach. Wyrywa się tutaj, lecz mu simy przeczekać załogę.
— A od Grużewskiego?
— Czynią ze Staniewiczem...
Niekiedy do tych, powtarzanych co chwila pytań i odpowiedzi, dorzucał coś pan pułkownik, niekiedy pani Abłamowiczowa usiłowała wysnuć raźniejszą rozmowę, lecz chora zapadała wnet w odrętwienie.
Zresztą nie skarżyła się, nie utyskiwała. Medyka witała uśmiechem porozumienia, czem staruszka niepomału alterowała, dla dzieci gospodarstwa miała zawsze serdeczną powolność, a dobroć i cierpliwość ciągle i zawsze.
Pan Ignacy, a z nim wszyscy domownicy, frasowali się chorobą nauczycielki i z księciem Tadeuszem Ogińskim, sąsiadem, odprawiali tajemnicze narady. Książę Ogiński, po tych naradach, pisał listy na wsze strony, gotował się do podróży z całym dworem za granicę i już zażądał paszportu dla jakiejś dalekiej krewniaczki.
Trwało tak, aż pewnego wieczoru, kiedy któryś z kwaterujących poruczników usłyszał od Jana-grenadjera hardą uwagę, że Wojsko Polskie zaraz po napoleońskiem idzie w zasłudze, uniósł się i wrzasnął.
— Co mi wasze wojsko! Warszawy ustąpili! Co do jednego z bronią uciekli za granicę. Ot, wasze wojsko! ot, wasze generały! Ot, wasza „nie zginęła“!
Temu wybuchowi gniewu odpowiedział za ścianą okrzyk zgrozy.
Nauczycielka leżała bez ducha.
Wezwano natychmiast medyka, jęto cucić — i jeszcze wrócono ją do życia, które atoli tyle jeno naliczyło uderzeń serca, ile słów błogosławieństwa wyjąkać zdołała, zdławiona szlochem pierś księdza Hellmana.

· · · · · · · · · · · · · · ·

I potem w krakuskę, według życzenia, ją wystrojono, pałasik do trumny włożono i nocą, chyłkiem, wywieziono do Kopciowa.
I tam po dziś dzień smutna, opuszczona mogiła Emilji Plater czeka daremnie już nie hołdu należnego, nie czci, lecz pamięci bodaj.


KONIEC



Wydanie Drugie wykończono w marcu, 1929 roku, w Cambridge Springs, w Ameryce.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Gąsiorowski.