Przejdź do zawartości

Dzielny rogacz/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Thompson Seton
Tytuł Dzielny rogacz
Podtytuł Baran Górski
Pochodzenie Opowiadania z życia zwierząt, serja druga
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1912
Druk Drukarnia M. Arcta
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Arct-Golczewska
Ilustrator Ernest Thompson Seton
Tytuł orygin. Krag
Podtytuł oryginalny The Kootenay Ram
Pochodzenie oryginalne Lives of the Hunted
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XV.

Był niegdyś pewien podły człowiek, który, nie mogąc się niczem odznaczyć, chciał wsławić swe imię zburzeniem najpiękniejszych budowli na ziemi. Podobnie jest z zapalonymi myśliwymi. Im szlachetniejsze i piękniejsze jest zwierzę, tem większa przyjemność i przyczyna sławy.
Na wielkiego Rogacza zwrócił uwagę niejeden myśliwy i przez następne lata był on nietylko prześladowany, ale i sławny, tak że sława jego sięgała aż do miast. Handlarze osobliwości przeznaczali olbrzymie sumy za głowę, która nosiła te potężne rogi, stawiali bajeczną cenę za życie, które je stworzyło.
Scotty, wiecznie będąc w nędzy, podniecony był jeszcze bardziej możliwością zdobycia tak wielkiej sumy pieniędzy, wymyślał coraz to nowe sposoby walki przeciw baranowi. Znowu przez kilka dni obszukiwał góry, wziąwszy do pomocy innego myśliwego, ale obydwaj, pomimo starań i wysiłków, barana nie ujrzeli, tak że towarzysz znudzony wrócił do siebie, by w inny bardziej pewny sposób zdobyć pieniądze. Scotty zaś zabrał się do przygotowań na długie, nieprzerwane polowanie. Jego ponure oczy miały w sobie coś tak stanowczego, że można było napewno przypuszczać zwycięstwo. Fuzja, kołdra, fajka, zapałki, tabaka, garnek, kawałek pieczonego mięsa i kilka funtów czekolady — stanowiły cały jego rynsztunek. Następnego dnia udał się z tem wszystkiem na miejsce, gdzie pozostawił ślady Rogacza. Szedł za niemi po śniegu, odszukując skrzętnie z pomiędzy śladów innych owiec. Czasem napotykał miejsca legowiska owiec, ale pomimo że wciąż śledził lornetką, nigdzie nie mógł dojrzeć samych zwierząt.
Przenocował obok śladów barana, na drugi dzień postępował za niemi i po kilkogodzinnem chodzeniu doszedł do miejsca, gdzie napewno Rogacz musiał się zatrzymać, zapewne więc zauważył myśliwego i poznał, że jest prześladowany. Stąd ślady szły daleko, aż do obszernego pastwiska.
Scotty był niezmordowany. Całemi dniami szedł i szedł, a w nocy wchodził w znalezioną dziurę jak dzikie zwierzę, z tą różnicą, że jako człowiek cywilizowany palił fajkę. Czasami zdarzało się, że widział owce podążające ku południowi, aż wreszcie zapędził się za niemi na południowy kraniec wzgórz nad rzeką Yak, prosto przy północnym brzegu jeziora Białorybiego.
Dalej na południe leżała łąka Półksiężycowa, nierówna ze strony wschodniej, od północy zaś groził niestrudzony wróg, Scotty. Owce znalazły się w położeniu rozpaczliwem.
Dzielny Rogacz probował zejść na niższe wzgórza wschodniego stoku; wtem usłyszał wystrzał i coś kłującego trafiło go w róg, a jednocześnie wyrwało trochę włosów z ramienia.
Oszołomiło to Rogacza, wydał więc dźwięk, który przetłomaczony na język ludzki, oznaczałby:
— Ratuj się, kto może!
Stado rozproszyło się na wszystkie strony, niektóre owce uciekały nawet na otwartej przestrzeni. Ale Scotty na owce nie zwracał uwagi, jego myśl skupiała się jedynie około Rogacza. Co obchodziły go inne? Więc gdy Rogacz zwrócił się we wschodnim kierunku, Scotty sapiąc i przeklinając, poszedł jego śladami.
Rzeka płaskobrzeżna znajdowała się niedaleko. Baran skrzyżował lód i cały dzień kręcił się w tej okolicy, o ile możności na nierównym gruncie posuwając się z wiatrem w stronę północno-wschodnią.
Piątego dnia Rogacz i jego prześladowca znaleźli się około jeziora Terry. Okolicę tę znał Scotty doskonale i wiedział, że stąd ucieczka jest trudna, gdyż w stronie wschodniej znajdowało się mnóstwo zastawionych pułapek, a po za tem był zamknięty jar, o jednem tylko wejściu. Myśliwiec pozostawił ślady i zwrócił się na północną ścieżkę, którędy musiał przejść baran, tutaj więc czekał.
Nagle zadął wiatr zachodni, zwany chinook, jedyny wilgotny wiatr w Skalistych górach, sprowadzający śnieg w okolicach pagórkowatych i właśnie teraz wraz z nim zaczęły spadać płatki śniegu, a w pół godziny potem miotała oślepiająca zawiejka śnieżna, tak że nie można było nic widzieć, nawet z odległości kilkunastu metrów.
Burza ta nie trwała długo, po dwóch godzinach ukazało się niebo czyste i wesołe. Scotty czekał jeszcze godzinę, a że barana dojrzeć nie mógł, wstał by znów znaleźć jego ślady. Znalazł je niedaleko, przykryte warstwą świeżego śniegu. Rogacz przeszedł niepostrzeżony i dzięki burzy śnieżnej, umknął przed swym prześladowcą.
O chinook! o ojcze wietrze! Ty, który przynosisz widoki wiosenne i burze zimowe, ty, który pozwalasz rosnąć trawie i pokrywać nią bujnie pagórkowate wyżyny, który wilgocią swą żywisz te trawę, a zatem i te wszystkie zwieizęta, które trawę skubią, ty, który stworzyłeś tę całą wyżynę górską i wszystko co na niej oddycha, czyż ty jesteś tylko podmuchem powietrza, czy też jak nas Grecy i Indjanie uczą, czemś wyższem, bogiem myślącym, który najpierw stwarza, a potem stworzenie swe ochrania i pielęgnuje?
Dlaczego właśnie pojawiłeś się dnia tego i zakryłeś śnieżną zasłoną oczy krwiożerczego człowieka? Czyż nie stało to się w tym celu, aby nie skrzywdził twego wspaniałego tworu?
A czy to nie twoje dzieło było wówczas, w tym dawnym odległym dniu, gdy Rogacz ujrzał światło dzienne i za swą matką uciekał od czyhającego nań myśliwego?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Ernest Thompson Seton i tłumacza: Maria Arct-Golczewska.