Dyskusja indeksu:Historja podwójnie detektywna.djvu

Treść strony nie jest dostępna w innych językach.
Dodaj temat
Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki

MARK TWAIN.
HISTORIA
PODWÓJNIE DETEKTYWNA
CZYLI
STILLMAN CONTRA SCHERLOC HOLMES.

KSIĄŻKI CIEKAWE
WARSZAWA NOWY ŚWIAT 47.

ZAKŁADY GRAFICZNE ZYGMUNT SAKIER5KL WARSZAWA, MIEDZIANA 4-a. TELEFON 126-49.

Nie powinno się nigdy czynić źle, kiedy ludzie patrzą.. /

Ślub.
Scena pierwsza rozgrywa się na wsi, w Wirginji, w roku 1880-ym. Właśnie odbyły się zaślubiny przystojnego młodego człowieka o skromnych zasobach z bogatą młodą dziewczyną: miłość od pierwszego wejrzenia i przyśpieszony ślub — ślub, któremu gorąco przeciwstawił się owdowiały ojciec dziewczyny.
Jakób Fuller, pan młody, ma lat 26 i pochodzi z bardzo starej, acz nieszanowanej rodziny, która wyemigrowała pod przymusem z Sedgmoor. Jeden z przodków Fullera został wysłany stamtąd do Kanady dzięki osobistym staraniom starego króla Jakóba, jak twierdzili wszyscy — niektórzy przez złośliwość, a inni poprostu dlatego, że w to wierzyli.


Panna młoda.
Panna młoda ma lat 15, jest piękna, egzaltowana, uczuciowa, romantyczna, nieskończenie dumna ze swojej krwi szlacheckiej i namiętnie kochająca swego młodego męża. Dla miłości tej naraziła się na niezadowolenie ojca, wytrzymała jego wymówki, z niezachwianą wiarą wysłuchała jego ostrzegających przepowiedni i wyszła z jego domu bez błogosławieństwa, dumna i szczęśliwa, że w ten sposób dała dowody swej miłości.
Niespodzianka dla żony.
Pierwszy ranek poślubny przyniósł jej smutną niespodziankę. Mąż odsunął od siebie przymilającą się żonę i mruknął;
— Usiądź, mam ci coś do powiedzenia. Ko-chałem cię. Było to jeszcze, zanim poprosiłem twego ojca, żeby mi cię dał. Jego odmowa nie jest powodem mego zmartwienia — byłbym ją zniósł. Ale to, co ci o mnie opowiedział, to jest inna sprawa! To, co nagadał na mnie — nie przerywaj —...ja znam dobrze jego słowa, znam je z autentycznych źródeł. Powiedział między innemi, że mam charakter wypisany na twarzy, że jestem zdradziecki, krętacz, tchórz i cham, bez litości i miłosierdzia.
Jarmark u) Sedgmoor.
Nazwał mnie „jarmarkiem w Sedgmoor“ i leniwą małpą w kolorowem ubranku. Każdy inny mężczyzna na mojem miejscu poszedłby do niego i zastrzeliłby

5
Projekt zemsty.
go. jak psa. Chcialem to zrobić i już byłem zdecy-dowany, ale lepsza myśl przyszła mi do głowy: sbańbić go, złamać jego serce i zabijać go na raty. Jak to’wykonać? Odpowiednio postępując z tobą, jego bóstwem! Ożeniłem się. A teraz.. miej cierpliwość. Zobaczysz!
Począwszy od tej chwili przez trzy miesiące młoda żona znosiła wszelkie upokorzenia, obelgi i wszelkie niedole, jakie tylko mógł wymyśleć gibki i pomysłowy umysł jej męża — wszelako z wyjątkiem uszkodzeń cielesnych. Ale towarzyszyła jej duma i wyniosłość: zmartwienie swoje zacho-wała w tajemnicy. Od czasu do czasu mąż mówił do niej.
— Dlaczego nie pójdziesz do swego ojca i jemu nie opowiesz?
Nou)e tortury.
A potem wymyślał nowe tortury, stosował je i znów się pytał. Lecz ona zawsze odpowiadała: „Nigdy nie dowie się o tem z ust moich!*4 i drażniła go swojem pochodzeniem. Mówiła, że jest prawą niewolnicą potomka niewolników, że musi mu być posłuszną i że będzie nią do ostatnich granic — ale nie dalej. Jeżeli chce, może ją zabić, ale nie zegnie jej nigdy — nie jest to w mocy rodu Sedgmoorów. Na to on odrzekł po upływie trzech miesięcy:

6
— Wypróbowałem już wszystko, prócz jedne-go — i czekał na jej odpowiedź.
Nie krępuj się — odpowiedziała i wydęła usta pogardliwie.
Zapamiętałość wroga.
Tego dnia wstał o północy, ubrał się i rzekł: / — Wstań i ubierz się!
Ona, jak zwykle, posłuchała go bez słowa. Wtedy zaprowadził ją o pół mili od domu i tam, postępując według swego planu, przywiązał ją do drzewa od strony drogi, co mu się udało mimo krzyków i oporu z jej strony. Potem zakneblował jej usta, uderzył ją batem w twarz i poszczuł na nią swoje psy gończe. Psy zdarły z niej odzienie i została naga. Wówczas przywołał psy do siebie i powiedział jej:
— Znajdą cię przechodzący tędy ludzie. Pokażą się tu za jakie trzy godziny i rozniosą nowinę. Czy słyszysz? Żegnam! Widzisz mnie po raz ostatni.
Mąż znika.
Potem odszedł, a ona, jęcząc, skarżyła się 1sama przed sobą:
Wołanie żony o zemstę.
— I ja jemu urodzę dziecko! Boże, daj, aby to był chłopiec!
Niebawem farmerzy uwolnili ją z więzów i roz-nieśli nowinę, co było naturalne. Podburzyli wieś

i wzniecili żądzę lynchu, ale ptaszek uciekł.
Młoda żona zamknęła się w domu swego ojca. Ojciec zamknął się z nią razem i odtąd nie widywał nikogo. Duma jego była złamana, a z nią i serce. Dlatego niknął z każdym dniem i nawet własna jego córka ucieszyła się, gdy śmierć przyniosła mu ulgę. Wtedy sprzedała posiadłość i zni-knęła.
II.
Nowe życie.
W roku 1886 w cichej okolicy miasteczka New-England mieszkała w skromnym domku młoda kobieta, której jedynym towarzyszem był mały pięcioletni chłopczyk. Obywała się bez służącej i z nikim w miasteczku nie utrzymywała stosunków. Rzeźnik, piekarz i inni dostawcy nie umieliby mieszczanom powiedzieć nic o niej prócz tego, że sama nazywa się Stillman, a dziecku jest na imię Archy. Nie zdołali dociec, kiedy przybyła. Spostrzegli tylko, że ma akcent południowy.
Samotne dziecko*
Oprócz matki, dziecko nie miało ani kolegów, ani towarzyszów zabaw, ani nauczycieli. Uczyła je sama mądrze i starannie. Z wyników swej pracy była zadowolona, a nawet trochę dumna. Pewnego dnia Archy powiedział:

— Mamusiu* czy ja jestem inny, niż wszystkie dzieci?
— Sądzę, że nie. A dlaczego?
— Bo jedno dziecko szło drogą i pytało, czy przechodził tędy listonosz, a ja powiedziałem, że tak. Więc ono się zapytało, jak dawno temu, a ja odpowiedziałem, że nie wiem, bo go wcale nie widziałem. Więc ono się zapytało, jak mogłem wiedzieć, że przechodził, a ja odpowiedziałem, że czu-łem jego ślady na bocznej drodze, wtedy ono powiedziało, że jestem głupi warjat i pokazało mi język. Czemu tak zrobiło?
On czuje ślady człowieka.
Młoda kobieta zbladła, jak płótno, i pomyślała sobie:
— To zapatrzenie! On posiada instynkt psa gończego.
Przytuliła chłopca do piersi i objęła go gorąco. mówiąc: „Bóg wskazał drogę! “ Ogień żarzył się w jej oczach, a oddech stał się krótki i szybki ze wzruszenia. 5 rzekła do siebie:
— Kłopoly moje dobiegły końca. Ileż to razy wydawała mi się zagadką jego umiejętność robienia różnych nieprawdopodobnych rzeczy poCiemku. feraz wszystko stało się jasne.
* Posadziła go na jego małem krzesełku i po-wiedziała:

— Poczekaj, kochanie, chwileczkę, aż wrócę. Potem porozmawiamy o tej sprawie.
Poszła na górę do swego pokoju, wzięła z toaletki różne drobne przedmioty i pochowała je: pilnik do paznogci położyła na podłodze pod łóżkiem, nożyczki pod biurkiem, a mały nożyk ze słoniowej kości schowała pod szafę z sukniami.
Potem wróciła i powiedziała:
Próba Wrodzonych zdolności.
— Słuchaj! Zostawiłam niektóre rzeczy, które powinnam była znieść na dół.
Wymieniła je i dodała:
— Idź na górę i przynieś mi je, kochanie!
Archy pobiegł na górę i szybko powrócił, niosąc żądane przedmioty.
— Czy miałeś jakie trudności, kochanie?
— Nie mamusiu. Poszedłem tylko w te miejsca, gdzieś ty chodziła.
Podczas jego nieobecności wzięła kilka książek z górnej półki bibljoteki, każdą z nich otworzyła, przeciągnęła ręką po niektórych stronicach, zapisując w pamięci ich numery, i położyła książki na dawnych miejscach. Przywołała syna.
Ekspertyza w domu.
— Robiłam tu coś podczas twojej nieobecności, Archy. Czy mógłbyś mi powiedzieć, co to było?
Malec skoczył do szafki z książkami, wyjął

10
z niej te, które były brane, i otworzył je na stronach dotkniętych. Matka wzięła go na kolana.
— Teraz odpowiem ci na twoje pytanie. Odkry-łam, że pod pewnym względem jęsteś zupełnie niepodobny do innych ludzi. Możesz widzieć w ciemności, Cudackie dziecko.
czujesz, czego inni ludzie nie czują, — jednem słowem, posiadasz zdolności psa gończego. Cenne to zdolności i dobrze jest je posiadać, lecz musisz całą sprawę trzymać w tajemnicy. Gdyby ludzie się o tem dowiedzieli, rozpowiadaliby o tobie, jako o cudackiem dziecku, a dzieci stałyby się dla ciebie przykre i pokazywałyby ci język. Natymświecie jeden powinien być podobny do drugiego, jeżeli nie chce budzić złości i zawiści. Zdolność odróżniająca cię od innych, z którą się urodziłeś, jest wielka i wspaniała; cieszy mnie, lecz zatrzymasz ją w sekrecie. Zrobisz to dla mamusi, prawda?
Dziecko przyrzekło, nie rozumiejąc zagadko-wych słów matki.
W ciągu reszty dnia mózg biednej kobiety podniecony był różnemi myślami, planami, projektami, Nieprzebiegłe plany.
a każdy z nich był nieprzebiegły, ponury i ciemny. Jednak rozjaśniły jej twarz, rozjaśniły okrutnem, im tylko właściwem światłem, przypominającem zlekka ognie piekielne. Wpadła w gorączkę czynu, nie mogła siedzieć, stać, czytać, szyć — nie było dla

II
niej wytchnienia. Wypróbowała zdolności swego chłopca na dwadzieścia różnych sposobów; przez cały ten czas nie przestawała powtarzać sama sobie, tonąc pamięcią w przeszłości:
— On złamał serce mego ojca i przez wszystkie te lata dniami i nocami myślałam napróżno nad sposobem złamania jego serca. Ale teraz znalazłam!
A by złamać jego serce.
Noc zapadła, a demon działania nieustanni^ trzymał ją w swej mocy. Przedsięwzięła dalsze próby; ze świecą obeszła cały dom od strychu do piwnic, chowając igły, naparstki i szpulki od nici pod poduszki, pod dywany, w szczeliny w ścianach, pod węgiel w skrzyni. Następnie posłała malca, aby je Dalsze próby. odszukał w ciemności, a on to uczynił. Był szczęśliwy i dumny, kiedy go chwaliła, gładząc pieszczotliwie.
Od tej chwili życie jej zmieniło się zupełnie. Powiedziała sobie: „Przyszłość jest pewna. Mogę czekać i radować się czekaniem*. Większość jej porzuconych zamiłowań odżyła. Zajęła się znów muzyką, językami, rysunkiem, malarstwem, koszykarstwem, kopaniem w ogrodzie i innemi rozkoszami z czasów dziewczęcych, porzuconemi na tak długo. Po raz drugi była szcząśliwą i znowu czuła radość życia. W miarę upływu lat czuwała nad

rozwojem swego chłopca i musimy przyznać, że była z niego zadowolona. Niezupełnie, ale prawie.
Za miękkie serce.
Miękka strona jego serca była większa, niż ta druga. To było nieprzyjemne. Ale pocieszała się, że jego miłość i uwielbienie dla niej wynagradzają te braki. Zresztą doskonalił się w nienawiści i to było w porządku. <
Minęły trzy lata. Archy miał już lat szesnaście. Wyrósł na zgrabnego* chłopca, atletycznie zbudowanego, przystojnego, grzecznego, szanowanego, towarzyskiego, uczynnego i wyglądającego może na trochę starszego, niż był w istocie. Pewnego wieczora matka oświadczyła, że ma mu po{plan matki.
wiedzieć rzecz niezmiernie ważną. Dodała, że jest już dosyć dorosły, że posiada dosyć charakteru i stałości, aby przeprowadzić surowy plan, który przez lata całe knuła i który dojrzał. Następnie opowiedziała mu swoje gorzkie dzieje w całej ich okrutnej nagości. Zastanowiły one chłopca na chwilę, poczem rzekł:
— Rozumiem. Jesteśmy południowcami. Prawa Niedopełniona pokuta.
nasze i zwyczaje przewidują jednego tylko rodzaju pokutę. Odnajdę go i zabiję go!
— Zabić go? Nie! Śmierć jest odpoczynkiem

13
Gorzej niż śmierć.
i wyswobodzeniem, śmierć jest dobrodziejstwem. Czyż dobrodziejstwa należą mu się odemnie? Nie, nie może spaść włos z jego głowy.
Przez chwilę chłopiec gubił się w myślach. Wreszcie odpowiedział:
— Ty jesteś moim całym światem. Życzenie twoje jest dla mnie prawem. Powiedz mi, co mam czynić, a ja uczynię to.
Oczy matki promieniały zadowoleniem. Rzekła mu:
— Pójdziesz i odnajdziesz go. Od jedenastu lat wiem, gdzie się ukrywa. Kosztowało mnie to wiele trudu i pieniędzy. Jest kopaczem kwarcu w Colorado i dobrze mu się powodzi. Mieszka w Denver. Nazywa się Jakób Fuller. Tak, nazwisko to wypowiedziałam po raz pierwszy od owej niezapomnianej nocy. Pomyśl! Nazwisko to mogło być twojem, gdybym nie była —
Jakób Fuller. oszczędziła ci tego wstydu, dając ci czyściejsze. Wy-gnasz go z tego miejsca, będziesz go tropił i gnał Jeszcze jeden żyd wieczny tułacz. wciąż przed siebie bez przerwy z miejsca na miejsce, wciąż dalej i dalej bez chwili odpoczynku, bez wytchnienia, zatruwając mu życie, napełniając je tajemniczą trwogą, obciążając je zmęczeniem i nędzą, doprowadzając go do pragnienia śmierci, d«


14
odwagi samobójstwa! Zrobisz z niego drugiego żyda wiecznego tułacza. Niech nie zazna już ani spokoju sumienia, ani łagodnego snu. Staniesz się jego cieniem, przylgniesz do niego i będziesz go prze sladowal dopóty, dopóki nie złamiesz mu serca tak, jak on złamał je mnie i memu ojcu!
— Będę posłuszny, matko.
— Wierzę ci, moje dziecko. Przygotowania już ‘Pieniądze i przebranie.
poczyniłam. Wszystko jest gotowe. Oto list otwie-rający ci kredyt. Nie licz się z pieniędzmi, mamy ich dosyć. Może przyjdzie czas, kiedy będzie ci potrzeba przebrania. Dostarczyłam ci go, jak również wszelkich innych przyrządów.
Z szuflady w stoliku od maszyny do pisania wyjęła kilka arkuszy pa neru. Wszystkie zawierały następujące stówa, napisane na maszynie.
„10, 000 funtou) nagrodył
Istnieje podejrzenie, że pewien człowiek, któ-rego poszukują w Stanach Wschodnich, przebywa tutaj. W roku 1880-ym przywiązał on w nocy swoją młodą żonę do drzewa stojącego przy drodze publicznej, uderzył ją rzemieniem w twarz i poszczuł psami, aby zdarły z niej odzienie. Pozostawił ją tam nagą i uciekł ze wsi. Krewny jej szuka go od 17 lat. Adres poczta Wyżej wymienio
na nagroda zostanie wypłacona w gotówce osobie,

15
która osobiście i bez żadnych świadków dostarczy ezukającemu adres przestępcy*4.
‘Pierwsze ogłoszenie.
— Gdy go już odnajdziesz i zapoznasz się z jego zapachem, wyjdziesz w nocy i na domu, w którym mieszka, przykleisz to ogłoszenie. Drugie przykleisz na poczcie lub jakim innym ważnym gmachu. Stanie się ono tematem rozmów w okolicy. Na początek musisz mu pozostawić kilka dni czasu, aby miał kiedy sprzedać swój dobytek i osiągnąć cenę przybliżoną do rzeczywistej wartości. Zrujnujemy go niezadługo, ale —
Pieczołowite okrucieństwo. stopniowo. Nie możemy zubożyć go odrazu. Mogłoby to wpędzić go w rozpacz i podkopać jego zdrowie, a nawet i zabić.
Wyjęła z szuflady jesze trzy czy cztery arkusze, napisane na maszynie, i przeczytała jeden z nich:
18
MDO
Jakóba Fullera.
Pozostawia się panu dni do zała
twienia swoich spraw. Nikt nie będzie go niepokoił w ciągu tego czasu, to znaczy do dnia —
miesiąca godziny
Po upływie tego czasu musi się Jakób Fuller wyprowadzić!

16
— Jeżeli po wyżej wymienionej godzinie bę-dziesz się znajdował w tem samem miejscu, ogloszę cię na wszyst —
Drugie ogłoszenie.
kich rogach, wyszczególniając raz jeszcze twoją zbrodnię i wymieniając datę, miejscowość, oraz nazwiska wszystkich zainteresowanych wraz z twojem własnem. Nie lękaj się uszkodzeń ciała. Nie spotkają cię nigdy w żadnych okolicznościach. Spro< wadziłeś nieszczęście na starego człowieka, zatrułeś mu życie, złamałeś mu serce.
on cierpiał — ty będziesz cierpiał.
— Zostawisz to bez podpisu. Musi to otrzymać* zanim dowie się o ogłoszeniach z nagrodą i zanim rano wstanie — aby nie stracił głowy > nie opuścił miejsca zamieszkania bez grosza.
Przeprowadzka.
— Nie zapomnę.
— Egzemplarze te będą ci potrzebne tylko na początku. Być może, że jeden raz wystarczy. Później, gdy będziesz chciał go usunąć z jakiegoś miejsca, dopilnujesz tylko, aby otrzymał kopję tego typu, brzmiącą poprostu:
„Przeprowadzaj się.
Masz — dni czasu!“
On usłucha, to pewne.

17
in.
Wyjątki z listów do matki.
Denver, 3 kwietnia 1897-
Ostatnio mieszkałem przez kilka dni w jednym W bliskości łupu.
hotelu z Jakóbem Fullerem. Mam już jego zapach. Mógłbym go teraz wytropić z pomiędzy dziesięciu dywizyj piechoty. Często przebywałem w pobliżu papy i słyszałem jego głos. Jest on właścicielem dobrej kopalni i ma z niej przyzwoite dochody. Nie jest jednak bogaty. Zaznajomił się dobrze z górnictwem, pracując jako zwykły robotnik. Pogodny, z niego chłopak —
Miła osoba.
i nie wygląda na 43 lata, najwyżej na 36, 37, 38. Nie ożenił się po raz drugi i podaie się za wdowca. Zajmuje dobre stanowisko, lubią go, jest popularny i ma wielu przyjaciół. Nawet i ja czuję pociąg do niego: krew ojcowska dopomina się o swoje prawa. Jakże ślepe, nierozsądne i nieubłagane są niektóre prawa natury, a nawet ich większość.
Zadanie moje stało się teraz cięźkiem. Czy zdajesz sobie z tego sprawę? Czy rozumiesz i czy jesteś względna? Zapał mój ochłódł bardziej, niż przyznaję to sam przed sobą. A jednak przyrzeczenie spełnię! Choć nawet satysfakcja zbladła, obowiązek pozostał. Nie ulituję się nad nim!
MUtorja podwójnie detektywna.
(.

18
Ku mojej pomocy budzi się we mnie ostra nieSzczęśliwy przestępcachęć, gdy wspomnę, że on jeden popełnił wstrętną zbrpdnię i nigdy przez nią nie cierpiał. Była mu lekcją tylko, która w widoczny sposób zmieniła jego charakter, i po tej zmianie czuje się szczęśliwy On strona winna, jest wolny od wszelkich cierpień — ty. niewinna, jesteś przytłoczona niemi! Ale mogc cię pocieszyć: zbierze i on swoje smutne plony Silver Gulch, 19 maja.
Przylepiłem typ Nr. 1 o północy 3 kwietnia Ostrzeżenie.
Po godzinie wsunąłem typ Nr. 2 pod drzwi jegc pokoju, z zaznaczeniem, że ma opuścić Denvei najpóźniej 14-go o godzinie 11 minut 50 w nocy.
Jakiś zapóźniony ptaszek reporterski ukradl jedno z moich ogłoszeń, poczem polował w całem mieście na drugie i ukradł je także. Nietylko że „Szlager“ dziennikarski. cenną wiadomość, ale dopilnował, aby nie dostała się do innej gazety. W ten sposób jego pismo (najważniejsze w mieście) wydrukowało ją w wydaniu porannem na pierwszej stronie wielkiemi literami, dodając na całej kolumnie wulkaniczną opinję o liaszym łajdaku i wzmagając sensację przez zwięk-szenie naszej nagrody o I 000 dolarów na rachunek gazety! Miejscowe dzienniki wiedzą, co to być szlachetnym — gdy upatrzą w tem interes!

19
Przy śniadaniu zajałem moje zwykle miejsce. Obrałem je dlatego, że odsłaniało mi widok na twarz papy Fullera i było dosyć bliskie, aby umożliwić mi przysłuchiwanie się rozmowom przy jego stole. Siedemdziesiąt, a może się osób było w ja dalni, a wszyscy rozprawiali o nowinie z gazety, wyrażając nadzieję, że poszukujący znajdzie swego łajdaka i wygna go z miasta drągiem, kulą lub Czem innern.
Fuller wszedł. W jednej ręce trzymał złożony nakaz opuszczenia miejsca zamieszkania, a w drugiej wspomnianą gazetę O mało nie udusiłem się z rozpaczy, patrząc na niego. Pogoda jego zniknęła, wyglądał staro, był cały skurczony i popielaty. A potem! Pomyśl tylko o rzeczach, jakich musiał wysłuchać! Mamo, on słyszał jak jego przyjaciele, nic nie podejrzewając, charakteryzowali go epitetami, wzięSam się szkaluje temi żywcem ze słowników i stylistyk, wydanych z osobistem upoważnieniem szatana z ostatniego kręgu piekła. Co gorsza, musiał zgodzić się z ich sądem i przyklasnąć mu. Niemniej jednak, to przvklaśnięcie gorzko brzmiało w jego ustach; nie ukrył tego przedemną. Widocznem było, że stracił apetyt. W końcu jakiś mężczyzna powiedział:
— Jest zupełnie modiwem, że ten łajdak znaj-duje się tu w pokoju i słyszy wszystko, co mówimy. Mam nadzieję, że tak jest!

O, droga moja! Litość brała patrzeć, jak Fuller, przestraszony, kręcił się i rozglądał wokoło. Wreszcie nie mógł już wytrzymać, wstał i wyszedł. Wyprzedaje się.
Przez kilka dni następnych opowiadał, że kupił kopalnię w Meksyku i z tego powodu wyprzedaje swoje rzeczy, ponieważ chciałby dostać się tam jak najprędzej i osobiście pilnować swej własności. Grę poprowadził zręcznie; oznajmił że chce otrzymać za wszystko razem 40.000 funtów, z czego czwartą część w gotówce, a resztę w pewnych papierach. Zaznaczył jednak, że ponieważ potrzeba mu pieniędzy ze względu na nowe kupno, więc obniży cenę temu kto zapłaci wszystko gotówką.
Wyprzedał się za 30.000 funtów. A wiesz, co potem zrobił? Poprosił o papierki! Biorąc je, tłumaczył, że sprzedający z Meksyku jest dziwakiem pochodzącym z Nowej Anglji i przekładającym papierki nad złoto i weksle. Ludziom wydało się to dziwne, ponieważ weksel na Nowy Jork mógł być z łatwością zamieniony na pieniądze papierowe. Mówiono o tej dziwnej sprawie — ale tylko przez jeden dzień, to jest przez czas trwania każdej nowinki w Denver.
Ale ja czuwałem przez cały czas. Jak tylko skończono wyprzedaż i otrzymano pieniądze — a stało się to 11 b, m. — natychmiast przylgnąłem do Przyleganie do śladóu).

śladów Fullera i nie opuszczałem ich ani na chwilę. Tej nocy, nie, 12-go — ponieważ działo się to trochę po północy — tropiłem go aż do jego pokoju, który znajdował się w tym samym budynku o czworo drzwi od mojego, poczem zawróciłem, przebrałem się w zabłocone ubranie wyrobnika, przyciemniłem sobie cerę i usiadłem z walizką w mroku mego pokoju, przygotowany do podróży. Drzwi nieco uchyliłem. Podejrzewałem bowiem, że ptaszek zbiera się do odlotu.
P o półgodzinie zobaczyłem przechodzącą kobietę z workiem. Poczułem znajomy mi zapach i udałem cprzebrany za kobietę.
się w ślad za nią, ponieważ to był Fuller. Wyszedł z hotelu bocznemi drzwiami. Na rogu skręcił w odludną ulicę, przeszedł trzy przecznice pod drobnym deszczem wzupełnych ciemnościach i wsiadł do nędznego dwuszkapowego dyliżansu, który oczywiście zamówił sobie przedtem. Zająłem miejsce (nieproszony) na tylnym pomoście, przeznaczonym na bagaż, i szybko ruszyliśmy w drogę. Przejechaliśmy 10 mil; dyliżans stanął na stacji kolejowej, gdzie go wyładowano. Fuller wyszedł i usiadł pod daszkiem na taczkach, jak mógł najdalej od światła, Ja wszedłem do środka i pilnowałem kasy kolejowej. Fuller nie kupił biletu i ja też nie kupiłem. Wtem pociąg nadszedł. Fuller wszedł do wagonu, W pociągu.

a ja wsiadłem do tego samego przedziału z drugiej strony, bokiem podszedłem do ławki stojącej tuż za nim i usiadłem. Gdy płacił konduktorowi i wymienił cel swojej podróży, cofnąłem się o kilka miejsc wgłąb, korzystając z czasu, w którym konduktor zmieniał pieniądze. Kiedy podszedł do mnie, zażądałem biletu do tej samej stacji, leżącej o 100 mil na wschód.
Przez cały tydzień! od owego czasu wodził mnie po wertepach. Jeździł tu, tam i owdzie, zawsze w kierunku wschodnim. Ale po pierwszym dniu przestał być kobietą. Był wyrobnikiem, tak batszyuoe bokobrody.
jak ja. Nosił krzaczaste, fałszywe bokobrody. Za-opatrzony był doskonale i mógł utrzymać się w charakterze, nie myśląc o tem, ponieważ pracował w przemyśle jako robotnik. Najbliższy przyjaciel byłby go nie poznał.
Mieszkanie w starej ruderze.
Wreszcie ulokował się tutaj w malutkiej nie., znanej osadzie górniczej w Montana. Ma swój własny namiot. Wychodzi codzień do roboty, ale unika towarzystwa.
Mieszkam w „Pensjonacie dla górników“. Jest to straszne pomieszczenie: l rudne tapczany, niechlujne jedzenie — to wszystko.
Przebyliśmy tu cztery tygodnie i przez ten czas widziałem go tvlko raz jeden, ale każdej nocy

23
biegnę jego śladami i staję tam, gdzie się zatrzymał. Zaraz po tem jak rozpiął tu swój namiot, udałem się do miasta odległego stąd o 50 mil i telegrafowałem do hotelu w Denver, aby zatrzymali mój bagaż, póki się nie zgłoszę. Niczego mi tu nie potrzeba oprócz ciemnych koszul, a te przywiozłem ze sobą.
Silver Gulch, 12 czerwca.
Sądzę, że epizod Denverski nie przedostał się tutaj. Znam większość ludzi w osadzie, a żaden z nich nie wspominał o tem, przynajmniej nie w mojej obecności. Niewątpliwie Fuller czuje się w tych Fuller czuje się bezpieczny, warunkach zupełnie bezpieczny. Wyszukał sobie działkę o dwie mile stąd, w górach na ustroniu. Przyznano mu ją. Miejsce jest obiecujące, a on mądrze prowadzi robotę. Ale jakaż zmiana w nim samym! Nie uśmiecha się nigdy, jest zawsze samotny i nie przestaje z nikim, on, tak towarzyski i pogodny jeszcze dwa miesięce temu! Ostatnio widziałem go kilkakrotnie, jak przechadzał się z twarzą ponurą, nędzny i opuszczony. Tutaj nazywa się Dawid Wilson.
Nędzny i opuszczony.
Mogę być pewny, że pozostanie tu, dopóki mu nie przeszkodzimy. Skoro tego żądasz, wygnam go znowu, choć nie wiem doprawdy, jak mógłby być nieszczęśliwszy, niż jest obecnie. Wracam do

24
Denver, aby uraczyć się tam dla wypoczynku wygodą, jadalną strawą, możliwem łóżkiem i przyzwoitem ubraniem, poczem zabiorę moje manatki i zacznę znów wzywać biednego papę Wilsona do przeprowadzki.
Denver, 19 czerwca.
Tutaj tęsknią za nim. Mają nadzieję, że mu się dobrze powodzi w Meksyku, a nie są to tylko czcze słowa. Wiesz, że to się czuje. Bałamucę tutaj nieco zadługo —
Wszyscy są zmartwieni.
wyznaję to. Ale gdybyś była na mojem miejscu, miałabyś litość dla mnie. Tak, wiem, co mi odpowiesz, i masz słuszność: gdybym był na twojem miejscu i nosił w sercu blizny twoich wspomnień...
Wyjadę jutro nocnym pociągiem.
Denver, 20 czerwca.
Niech nam Pan Bóg wybaczy, matko! Polujemy na innego mężczyznę! Przez całą noc nie „Polowanie na innego człowiekazmrużyłem oka. Teraz świta, a ja czekam na ranny pociąg. A minuty się wloką, o jakże się wloką.
Ten Jakób Fuller jest kuzynem winnego. Jak głupio postąpiliśmy, nie zastanawiając się nawet, że winny nie nosiłby swego dawnego nazwiska po tak nikczemnym uczynku! —
Nie przestępca.
Fuller z Denver jest o pięć lat młodszy od tamtego,

25
Przyjechał tu jako młody wdowiec w roku 1879-ym, miał wtedy lat 21 i było to rok przed twoim ślubem. Dowodzi tego niezliczona ilość dokumentów.
Zeszłego wieczora rozmawiałem z jego najlep-szymi przyjaciółmi, którzy znają go od chwili przybycia. Milczałem skrycie, ale za dni kilka sprowadzę go z powrotem do miasta, wyrównawszy mu uprzednio straty, jakie poniósł przy sprzedaży kopalni. Potem wyprawię bankiet i urządzę pochód z pochodniami, wszystkie zaś koszty poniosę sam.
Czy nazwiesz to „sypaniem na prawo i lewo“? Wiesz dobrze, że jestem tylko chłopcem i że to jest moim przywilejem.
Silver Gulch, 3 lipca.
Matko, on wyjechał! Zniknął bez śladu. Gdym przybył, zapach już wywietrzał! Bodajbym nie był już chłopcem, mógłbym wtedy takie ciosy znosić łatwiej!
Wszyscy przypuszczają, że wyruszył na wschód. Wyjeżdżam dziś w nocy, za trzy godziny od tej chwili. Najpierw końmi, potem koleją. Nie wiem dokąd. Ale jechać muszę: wszelkie próby siedzenia na miejscu stałyby się dla mnie torturą!
Oczywiście jestem w przebraniu i ukrywam się pod nowem nazwiskiem. To znaczy, że może przyjdzie mi przeszukać całą kulę ziemską, nim go

26
odnajdę. Jestem na to przygotowany, czy rozumiesz, matko?
Tropiony myśliwy. Znaczy to, że ja jestem żydem wiecznym tułaczem. O. ironjo! Los ten zgotowaliśmy przecież dla Fullera. Pomyśl o trudnościach! A ustałyby one, gdybym mógł rozesłać za nim ogłoszenia. Lecz jeśli nawet istnieją sposoby, któreby go zarazem nie przeraziły, to ja ich wynaleźć nie potrafię, chociaż myślałem nad niemi aż do wyjałowienia mózgu.
„Gdyby dżentelmen, który ostatnio kupił ko-palnię w Meksyku, a sprzedał drugą w Denvert zechciał przysłać swój adres (komu, matko?), to wytłurnaczonoby mu, że wszystko było pomyłką, poproszonoby go o przebaczenie i wszystkie straty, jakie poniósł w tej sprawie, zostałyby mu zwrócone.**
Czy pojmujesz? Wziąłby to za pułapkę. Kaźdyby wziął. Gdybym zaś powiedział:
„Wiadomo już teraz, że dżentelmen ów nie Nie ten, którego potrzeba.
jest człowiekiem, którego potrzeba, lecz kim innym, człowiekiem, który niegdyś nosił to samo nazwisko, lecz ukrył je dla słusznych powodów**
— Czy toby ci odpowiadało? Ależ wtedy ludność z Denver powstałaby i rzekła:
— Aha!
1 przypomniałaby sobie podejrzane papierowe pieniądze! Powiedziałaby:

27
— Dlaczegóż więc uciekał, jeżeli nie był wła-ściwym człowiekiem. Sprawa to kiepska!
A jeżeli nie uda mi się go odnaleźć, to będzie bankrutem — tak, tak — teraz, kiedy niema na nim najlżejszej skazy. Ty masz lepszą głowę, niż ja. Pomóż mi.
Jedną tylko nić trzymam jeszcze w ręku. Ostatnią. Znam jego charakter pisma. Jeżeli tylko zapisze swoje nowe fałszywe nazwisko w jakiej księdze to bedzie dla mnie cenną wskazówką.
San Francisko, 28 czerwca 1 C$98 roku.
Wiesz już dokładnie, jak przeszukałem Stany Zjednoczone od Colorado aż po Ocean Spokojny i jak pewnego razu omal go nie złapałem. Otóż po raz drugi wymknął mi się z przed nosa.
Chybił zbliska.
Było to tutaj, wczoraj. Wpadłem na jego ślad gorący i popędziłem za nim do taniego hotelu. Była to gruba pomyłka. Pies pobiegłby w przeciwnym kierunku. Ale ja jestem tylko częściowo psem i w podnieceniu bywam głupi prawie po ludzku.
Mieszkał w tym domu przez dziesięć dni. A wiem już prawie napewno, że w ciągu ostatnich sześciu czy ośmiu miesięcy nigdzie długo się nie Musi być ciągle u) ruchu. zatrzymywał. Nie zaznaje spoczynku i musi być

28
w ciągłym ruchu. Rozumiem to uczucie! I wiem, co znaczy przeżywać je.
Używa nadal nazwiska, które zapisał dziewięć miesięcy temu, gdy omal go nie złapałem: „James Walker.“ Jest to bezwątpienia to samo nazwisko, jakie przybrał, uciekając z Silver Gulch. Bezpretensjonalny to człowiek i nie lubi dziwacznych nazwisk. Charakter pisma poznałem z łatwością, mimo lekkiego zniekształcenia. Porządny to człowiek, niezdolny do fałszu i rozbijania się.
Powiedziano mi, że właśnie wyjechał w podróż. Nie zostawił adresu, nie mówił, dokąd jedzie; zdawał się być przerażony, gdj go poproszono o adres. Bagażu nie miał, prócz taniej walizki. Poszedł pieszo i niósł ją Sam. „Skąpy staruszek! Niewielka strata dla hotelu“. Stary? Sądzę że jest nim teraz, Sędziwy przestępca.
zresztą ledwo dosłyszałem te słowa.
Po chwili już mnie nie było. Popędziłem jego śladami. Zaprowadziły mnie one do portu. Matko! Dym statku, którym odjechał, bladł właśnie na widnokręgu. Byłbym zyskał pół godziny, gdybym był odrazu poszedł we właściwym kierunku. Mogłem wsiąść na holownik. Miałbym wtedy nadzieję, że dogonię statek. Odpłynął on do Melbourne.
Hope Canyon, California.
3 października 1900 roku.
Masz prawo się skarżyć! „Jeden list na rok“ —

29
to jest niewiele. Zgadzam się z tobą w zupełności. Ale jak można pisać, jeśli się nic nie ma do doniesienia, prócz niepowodzeń! Niktby się tego nie podjął, to rani serce.
iMówiłem ci — a zdaje mi się, że lata upłynęły Gnany dookoła świata.
od tego czasu — ja to nie zastałem go już w Melbourne i jak gnałem za nim później przez długie, miesiące po całej Australji.
A potem, potem pojechałem za nim do Indyji Omal że nie widziałem go w Bombayu, kręciłem się po jego śladach w Baroli, Rawal-Pindi, Lucknow, Lahore, Cawnpore, z Allahabad do Kalkutty i Madrasu, och! wszędzie, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, w kurzu i spiekocie, zawsze w pobliżu jego śladów, czasem tuż przy nim — nigdy nie mogąc go pochwycić! A potem ku południowi, na Cejlon, potem do... Mniejsza o to, niedługo napiszę o tem dokładnie.
Zagnałem go w strony rodzinne do Kalifornji,
* Znów w Kalifornji.
na południe do Meksyku i z powrotem do Kalifornji. Od tej chwili polowałem na niego w Stanach Zjednoczonych, a to począwszy od I stycznia roku ubiegłego i kończąc w zeszłym miesiącu. Czuję prawie na pewno, że jest on w okolicy Hope Canyon. Śladami jego doszedłem do miejsca odległego stąd

30
o 50 mil i tam właśnie zgubiłem jego ślad. Ktoś go musiał podnieść i wsadzić na wóz. Tak sądzę.
W tej chwili zażywam odpoczynku, przerywa-nego tylko poszukiwaniami zagubionego śladu. Byłem śmiertelnie znużony, matko, przygnębiony i blizki niekiedy utraty nadzieji. Ale górnicy w tej malej osadzie — to zacni chłopcy; przy wykłem do ich obyczajów już oddawna, a żywość ich i wesołość orzeźwia człowieka i każę mu zapomnieć o swych utrapieniach.
Przebyłem tu cały miesiąc. Dzielę izbę z młodym chłopcem nazwiskiem „Sammy“ Hillyer. Ma lat około 25 i jest jedynym synem swej matki — tak jak i ja. Kocha ją serdecznie i pisuje do niej co tydzień też prawie jak ja. Nieśmiałe z niego stworzene, a co do intelektu — mój Boże! — nie możnaby mu powierzyć podpalenia rzeki. Ale to wszystko jedno. Fakt, że go lubią, Jest dobry, grzeczny. a rozmowa z nim syci jak chleb z mięsem.
Jakże przyjemnie jest mieć towarzystwo! Pra* gnałbym, by „James Walker*1 znalazł je także. Miał wszak przyjaciół, lubił towarzystwo! Przywodzi mi to na myśl obraz jego, gdym go widział po raz ostatni. Cóż za patos w tym widoku! Coraz częściej staje mi on przed oczyma. I wtedy właśnie — o, biedaku ja raniłem własne sumienie, zmuszając cię do przeprowadzki.

3!
Hillyer ma lepsze serce niż ja, lepsze niż ktoNajlepsze serce u) gminie.
kolwiek w gminie — tak sądzę — ponieważ jest on
Parszywa owca. jedynym przyjacielem parszywej owcy z naszej osady, Flinta Bucknera, i jedynym, do którego Flint odzywa się, oraz pozwala mówić do siebie. Powiada on, że zna historję Flinta, że nieszczęście zrobiło z niego to, czem jest i że z tego powodu trzeba rnu okazywać tyle litości, ile tylko można. Myślę, że tylko właściciel wielkiego serca mógł znaleźć w niem wygodne pomieszczenie dla takiego lokatora, jak Flint Buckner — przynajmniej sądząc z tego, co o nim mówią. Jestem zdania, że ten drobiazg da ci lepsze wyobrażenie o charakterze Sammy’ego, niż najszczegółowszy opis, jakiego mógłbym ci dostarczyć.
Podczas jednej z naszych rozmów powiedział coś w tym rodzaju:
— Flint jest mi blizkim. Kiedy roztacza przedemną wszystkie swoje nieszczęścia, znajduje przy-najmniej chwilową ulgę. Myślę, że inaczej rozsadziłyby mu piersi. Człowiek nie może być nieszczęśliwszy, Archy Stilman! Życie jego składało się z nędz Człowiek nieszczęściamoralnych. Daleko mu do wieku, na jaki wygląda. Stracił spokój i możność odpoczynku wiele, wiele lat temu! Nie wie, co to szczęście; nigdy go

32
nie zaznał. Często powiada, że tak jest zmęczony tem piekłem za życia, że wołałby już być w prawdziwem piekle.
IV.
Żaden prawdziwy dżentelmen nie mówi prawdy w obecności dam.
Był to ostry i pikantny poranek w początkach października. Bzy tureckie i szczodrzenice płonęły Piękne dni i piękne słowa.
triumfalnym ogniem jesieni i kołysały się wysoko płomienne i jaskrawe, jak czarodziejski most przerzucony przez łaskawą naturę dla tych dzikich a bezskrzydłych mieszkańców drzew, którzy pragną sobie składać wizyty. Modrzew i drzewo granatu strzelały Więcej pięknych dni i więcej pięknych słów.
purpurowemi i żółtemi promieniami, zasypując brylantowemi bryzgami ukośny płat ziemi lesistej. Lubieżna woń niezliczonej ilości spadających kwiatów unosiła się w omdlewającej atmosferze. W górze na pustem niebie jakiś samotny przewód pokarmowy spał pod nieruchomemi skrzydłami. Wszystko jednoczyła cisza, pogoda i spokój Pana Boga.
Data: październik roku 1900-ego. Miejsce Hope Canyon, osada kopaczy srebra, leżąca hen, da

33
leko w okolicy Esmeralda. Jest to odcinek odosobniony i nieznany, wysoko położony i świeżo odkryty. Właściciele sądzą, że jest obfity w metal: dwuletnia praca na nim przechyla opiiiję w jednę * drugą, stronę. Co do mieszkańców, to jest ich w osadzie około dwustu górników, jedna biała kobieta z dzieckiem, kilku praczy Chińczyków, pięć Indjanek i z tuzin Indjan — włóczęgów w szatach *e skór króliczych, w spłaszczonych cylinderkach, ozdobionych naszyjnikami z puszek od konserw.
Jak dotąd — niema tam ani fabryk, ani koScioła, ani gazety. Osada istnieje dopiero dwa lara. Ważniejszego złodziejstwa jeszcze w niej nie popełniono i świat nie wie zarówno o jej istnieniu, jak ° jej nazwie.
Po obu stronach urwiska wznoszą się góry. Jak gdyby olbrzymie ściany na tysiące stóp wysokie, a wąski ślimak zabłąkanych tu baraków raz tyko dzień, w południe, otrzymuje pocałunek słońca. Miasteczko ma ze dwie mile długości. Domki stow sporej odległości jeden od drugiego.
Szynk jest tu jedynym „gmachem“, można ^awet powiedzieć, jedynym domem. Zbudowany ^st w środku miasta i —
Szynk. Nomadzi co wieczól&całe miejscowe towarzystwo, ^utaj piją i grają w siódemkę, w domino, a nawet w bilard, jest bowiem stół pełen dziur, zalepio-
^Morja podwójnie detektywna

34
nych plastrem angielskim. Są też i kije, ale bez skórek, oraz obłupane kule, które postukują w biegu, a miast zwalniać stopniowo, zatrzymują się nagle i przysiadają. Jest i odłamek sześcianu kredy, z którego wystaje ząbek krzemienny, a gracz, który naliczy sześć uderzeń od jednego, może pić na rachunek baru.
Mieszkanie Flinta Bucknera było na samym końcu miasta w kierunku południowym, zaś jegpo srebrodajny teren znajdował się na drugim końcu miasteczka, zwróconym ku północy. Zgorzkniałe
Zgorzkniałe stworzenie.
było z niego stworzenie, nietowarzyskie, niekolżeń skie. Ci, którzy próbowali zaznajomić się z nim, żałowali tego wkrótce i opuszczali go.
Życie jego było nieznane. Jedni wierzyli, że zaa je Sammy Hillyer; drudzy mówili, że nie zna. Hik lyer zapytany, nie chcial odpowiadać. Flint miał z sobą młodego łagodnego chłopca, Anglika, mogą cego liczyć z 16, 17 lat. Obchodził się z nim bry talnie zarówno sam na sam, jak i przy ludziach Rzecz jasna, że starano się i z niego wydobyć jakio* wiadomości, ale napróżno. Fetlock Jones — tai nazywał się młodzieniec — opowiadał, że Flłn przyjął go do siebie w czaąi.e, gdy kopano z po wodzeniem, a ponieważ w Ameryce nie miał ar domu, ani przyjaciół, więc uważał, że rozsądni.

będzie zgodzić się na twardą służbę u Bucknera wzamian za pensję —
I ensja, słonina i groch. w postaci słoniny i grochu. Było to wszystko, co powiedział.
Miesiąc już Fetlock przebywał w tej niewoli. Pod zewnętrzną szatą łagodności spalał się na popiół w ogniu obelg i upokorzeń, jakiemi obrzucał go jego pan. Bowiem łagodni silniej cierpią, gdy się obraża ich dumę, niż energiczni, którzy znajdują ulgę w wybuchach słów i uderzeń.
Ludzie dobrego serca pragnęli Fetlockowi po-móc w nieszczęściu i usiłowali go skłonić do opuszczenia Bucknera. Ale chłopiec na samą myśl o tem okazywał przerażenie. Pat Riley zachęcał go do pośpiechu mówiąc:
Boi się go porzucić.
— Zostaw tego przeklętego kutwę i uchodź ze mną. Nic się nie bój, już ja go biorę na siebie.
Chłopiec dziękował mu ze łzami w oczach, lecz potrząsnął głową przecząco i powiedział poprostu;
— Myby tego nie zaryzykowali!
Dodał, że Flint przyłapałby go kiedy samego, w nocy, a wtedy „ach, panie Riley, słabo mi się robi na samą myśl o tem“. Inni radzili mu:
— Uciekaj od niego i wyrywaj nad brzeg morza! My cię osłonimy.

Ale wszystkie te rady chybiały celu. Fetlock twierdził, ze Flint tropiłby go aż do skutku i sprowadziłby go z powrotem przez samą tylko podłość.
Ludzie nie mogli tego zrozumieć. Tygodnie mijały, a utrapieniom chłopca nie było końca. Bar-
Zagadnienie morderstwa.
dzo możliwe, że ludzie zrozumieliby wszystko, gdyby wiedzieli, w jaki sposób Fetlock używał swego wolnego czasu. Sypiał on w przybudówce obok baraku Flinta. Tam, w nocy, hodował i podlewał łzami swoje siniaki i upokorzenia, a myśli jego krążyły wokół jednego tylko zagadnienia: zamordować Flinta Bucknera i nie być odkrytym! Stanowiło to jedyną radość jego życia. Godziny te były jedyne z pomiędzy dwudziestu czterech, kiedy z energją spoglądał w przyszłość i czuł się szczęśliwy.
Myślał o truciznie... Nie, to na nic! Śledztwo wykazałoby, gdzie została kupiona i kto jej dostarczył. Myślał o strzale w plecy. Gdzieś na ustroniu, gdy Flint, jak zwykle, wracać będzie do domu o północy... Nie, ktoś może być w pobliżu i pochwyci go! Myślał, czy nie byłoby dobrze zabić go podczas snu. Nie! Uderzenie mogłoby nie odnieść skutku, a wtedy Flint złapałby go.
Rozpatrzył sto rozmaitych sposobów. Żaden jednak nie był odpowiedni, ponieważ nawet w naj-

37
Ryzyko zabójstwa. skrytszych i najtajniejszych tkwiło fatalne ryzyko* szansa możliwości, że zostanie odkryty. Nie wybrał więc żadnego.
Ale był cierpliwy, bezgranicznie cierpliwy. ^Niema gwałtu“ — mawiał sam do siebie. Nie opuściłby Flinta za nic, chyba jako trupa. Gwałtu niema, a sposób gdzieś być musi. Wytrzyma wstyd, ból i nędzę, aż wreszcie go znajdzie. Tak, musi gdzieś być taki sposób, eonie zostawia posobie żadnej, nawet najcieńszej niteczki, po której można byłoby dojść do mordercy. „Gwałtu niema“, sposób się znajdzie, a wtedy — ach, wtedy życie samo będzie szczęściem! Do tego czasu jeZemsta nierychliwa.
dnak trzeba zręcznie utrzymać swoją reputację łago-^ dnego chłopca — tak, jak dotychczas — nie dopuścić, aby ktokolwiek usłyszał z ust jego słowa obrazy lub nienawiści, skierowane przeciwko ciemięzcy.
Dwa dni przed wyżej wspomnianym porankiem październikowym Flint kupił dziwne przedmioty, które przy pomocy Fetlocka przyniósł do domu i rozmieścił w swej izbie: nową paczkę świec — w kącie, puszkę prochu — pod łóżkiem, na klórem sypiał i olbrzymiej długości nabój na kołku.
Materiały’ wybuchowe.
Fetlock pomyślał, że Flintowi lepiej się opłaca podminowywąć złomy, niż rozbijać je kilofem,

38
i że zacznie się teraz wysadzanie w powietrze. Przy wysadzaniu już bywał i miał pojęcie, jak się to robi, choć sam nigdy nie brał w niem udziału. Przewidywania jego były słuszne: czas wysadzania nadszedł.
Rankiem nasi przyjaciele zanieśli minę, świdry i puszkę z prochem do szybu. Miał on obecnie ośm stóp głębokości. Do schodzenia i wychodzenia używano krótkiej drabinki. Gdy zaszli Fiint rozkazał Fetlockowi trzymać świder i — nie wytłumaczywPieru)sza lekcja.
szy mu, na czem polega jego rola — zaczął uderzać. Młot spadł. Świder wypadł z rąk Fetlocka zupełnie tak, jak gdyby to właśnie leżało w porządku rzeczy.
— Ty synu psa i murzyna! Czy tak się trzyma świder? — wrzasnął Flint — Podnieś go! Postaw! Tu! Trzymaj mocno. A niech cię cholera zdusi! Ja cię nauczę!
Po upływie godziny świdrowanie było skoń-czone.
— No, a teraz naładuj rurę!
Chłopiec zacząj sypać proch.
— Idjota!
Ciężkie uderzenie w zęby przewróciło go na ziemię.
— Wstawaj! Będziesz mi tu leżał i smarkał!? Uważaj! Rurę najpierw się wsadza. A teraz nasyp w nią prochu. Tak. Jeszcze, jeszcze! Napełnisz mi

39
całą dziurę, aż do końca! Napchaj trochę biota! Natkaj trochę żwiru! Wepchnij do środka! Jeszcze, jeszcze! O, wielki Boże! Złaź mi z drogi!
Schwycił żelazo i sam wpakował ładunek, Piercoszy u)ybuch.
klaąc przytem i bluźniąc, jak poganin. Potem podpalił lont i wylazł z szybu. Odbiegli o pięćdziesiąt kroków. Przez kilka minut stali i czekali, aż wielki kłęb dymu z odłamkami skały strzelił w górę przy grzmocie wybuchu. Po chwili spadł prysznic kamyków i wszystko ucichło.
— Dałby Bóg, żebyś tam był w środku — zau-ważył chlebodawca.
Powrócili do szybu, wyprzątnęli go, wyświdrowali drugą dziurę i kładli w nią ładunek.
— Patrz tutaj! Jaki kawał miny masz zamiar Przycinanie miny.
zmarnować! Cóż to? Czy nie umiesz przyciąć lontu? — Nic, panie.
— Nie umiesz? Poczekaj, ja cię zaraz nauczę! Wylazł z szybu i mówił dalej:
— Stary błażnie, czy masz zamiar siedzieć tam przez cały dzień? Obetnij lont i zapal!
Nieszczęsne stworzenie chciało coś odpo-wiedzieć.
— Niech pan pozwoli, ja...
— Mnie będziesz odpowiadał? Obetnij lont i zapal!

40
Chłopiec obciął i zapalił
— Wielki Boże! Jednominutowa mina! A bo-dajże cię!...
Z wściekłości wyciągnął drabinę z szybu i uciekł. Chłopiec stał jak wryty.
— O, Boże! Na pomoc, na pomoc! Ratujcie mnie! — błagał — Co ja pocznę, co ja pocznęl
Przywarł plecami do ściany, jak mógł najciaśniej. Tryskający iskrami lont wystraszył z niego cały głos. Oddech w nim zamarł. Stał bezwładny z szeroko otwartemi oczyma. Za dwie, trzy, może cztery sekundy poleci ku niebu, rozszarpany na sztuki!
Nagle go coś natchnęło. Skoczył do lontu i oderwał jego koniec, wystający już tylko o cal ponad dno szybu. Był uratowany!
Osunął się na ziemię nawpół żywy ze strachu i opadły z sił. Szepnął z głęboką radością:
Fet lock znajduje sposób.
— Sam mi go wskazał1 A wiedziałem, że jeśli poczekam, to sposób się znajdzie!
Po pięciu minutach Buckner podkradał się do szybu, stroskany i nieswój. Zajrzał do środka i zorjentował się w sytuacji. Zrozumiał, co się stało. Spuścił drabinę i chłopiec z trudem wtaszczył się po niej na górę. Był zupełnie biały.
Wygląd jego pogorszył jeszcze nieszczególne samopoczucie Bucknera, który powiedział mu, oka

4!
zując niezgrabnie — z braku wprawy — żal i współ-czucie:
— Wiesz przecież, że to był wypadek. Nic „nikomu o tem nie mów. W podnieceniu nie wiedziałem sam, co robię. Nie wyglądasz dobrze. Dosyć już dziś pracowałeś; idź do domu; zjedz, co będziesz chciał, i odpocznij. Był to poprostu wypadek, sam rozumiesz, z powodu mojego podniecenia-
— Przestraszyłem się — odrzekł chłopiec, za-bierając się do odejścia — ale że się czegoś przytem nauczyłem, więc nie mam już żalu.
Czegoś się nauczył-
— Djablo łatwo mu dogodzić — mruknął Buckner, odprowadzając go wzrokiem. — Ciekaw jestem, czy powie. Czy może nie opowiedzieć? Wołałbym.... żeby było go zabiło.
Chłopiec nie skorzystał z pozwolenia odpo-czynku. Czas ten zużytkował na pracę żarliwą, gorączkową. Szczęśliwą pracę.
Qorqczkou)a praca.
Wzdłuż ściany górskiej ciągnęły się gęste zarośla wikliny. Sięgały aż pod sam barak Flinta Większą część pracy Fetlock wykonał w ciemnej gęstwinie opornych pnączy, resztę w swojej izbie. Wreszcie, gdy wszystko już było gotowe, powiedział:
— Jeżeli ma jakie podejrzenia, że pisnę słówko, to straci je w ciągu dnia jutrzejszego. PrzeJcona się, że będę takim samym mazgajem, jak zwy

42
kle. A pojutrze w nocy przyjdzie koniec na niegoi nikt nigdy nie zgadnie, kto z nim skończył i jak to zrobił. Sam poddał mi tę myśl i to jest właPewny sposób.
śnie dziwne.
V.
Minął dzień następny.
Jest właśnie północ i za pięć minut rozpocznie Noc owej tragedji.
się następny poranek. Scena rozgrywa się w szynku, przy bilardzie. Prości ludzie w ordynarnych ubraniach, kapelusze nasunięte na oczy, breczesy wsunięte w buty. Niektórzy są w kamizelkach, a wszyscy bez marynarek. Gromadzą się wokoło pieca, którego rumiane policzki darzą ich wdzięcznem ciepłem. Kule bilaidowe klaszczą; jest to jedyny dźwięk, jaki słychać. Oczywiście — wewnątrz, nazewnątrz bowiem wiatr ryczy z odpowiednią siłą. Po ludziach widać, że są znudzeni, ale wyczekują.
Ociężały barczysty górnik w średnim wieku, z siwiejącemi faworytami i nieprzyjaznemu oczyma na ponurej twarzy, wstaje, przerzuca lont zwinięty w krąg przez ramię, zbiera inne należące do niego przedmioty i odchodzi bez słowa pożegnania. Gdy tylko drzwi się zanim zamknęły, podniósł się gwar rozmów.

43
— Najsystematyczniejszy człowiek, jaki tylko Systematyczność.
żył na świecie — rzeki Jakób Parker, kowal — kiedy wstaje, żeby odejść, wiadomo, że jest dwunasta. Nie potrzeba patrzeć na zegarek.
— Oile wiem, jest to jedyna zaleta, jaką posiada — dodał Piotr Haves, górnik.
— To prawdziwa zakała naszego towarzystwa Zakała towarzystwa.
— powiedział Ferguson, mieszkaniec Wells Fargos.
— Gdybym ja prowadził ten sklep, to prędzej, czy później wyrzuciłbym tego łajdaka.
Przemówieniu temu towarzyszyło znaczące spojrzenie w stronę szynkarza, który nie uważał jednak za stosowne zareagować na nie, ponieważ osoba zainteresowana była stałym gościem, wracającym do domu co wieczór w stanie podchmielonym trunkami, kupionemi w szynku.
— Powiedzcie — odezwał się Ham Sandwich, górnik — czy który z was, chłopcy, pamięta, żeby was kiedy zaprosił na kieliszek?
— On? Flint Buckner? O, rany! — takie okrzyki pełne ironji wyrwały się ze wszystkich piersi.
Po krótkiej chwili milczenia odezwał się górnik Pat Riley:
— Ten facet to piętnaście zagadek, a chłopiec jago jest równie tajemniczy, jak i on sam. Nie mogę ich wyrozumieć!

— Nikt nie może — powiedział Ham Sandwich — ale co powiesz w takim razie o najbardziej tajemniczym gościu w naszej osadzie? Na ile zagadek go cenisz? Jednak taka tajemniczość zaćmi tamte obie z łatwością, czy nie prawda?
— Założę się, że tak.
Wszyscy przytaknęli. Wszyscy oprócz jednego. A był nim świeżo przybyły, nazwiskiem Peterson. Zamówił on wszystkim wódkę i zapytał, kto jest tą nową zagadką. Numerem trzecim. Wszyscy odpowiedzieli chórem!
— Archy Stillman.
Zagadkowy chłopiec,
— Czy on jest zagadką? — zapytał znowu Peterson.
— Czy Archy Stillman iest zagadką? — rzeki na to Ferguson z Weil Fergos. — Zagadką taką samą, jak warjactwa czwartego wymiaru.
Bo Ferguson był uczony.
Ale Peterson pragnął dowiedzieć się wszystkie-go. Każdy chciał mu opowiedzieć i każdy zaczynał mówić. Lecz Billy Stevens. szynkarz, przywołał gości do porządku, oznajmując, że najlepiej jest, gdy mówi jeden. Nalał kieliszki i oddal głos Fergusonowi.
— A zatem iest to chłopiec — zaczął Ferguson — to wszystko, co o nim wiemy. Możesz go ciągnąć za język, aż się zmęczysz, ale na nic ci się

Nie do wypompowania.
to nie zda. Nic z niego nie wypompujesz. Przynaj-r mniej nic, co dotyczy jego zamiarów, ani interesów, jakie chce robić, ani skąd pochodzi, lub coś w tym rodzaju. A co się tyczy najważniejszego, aby wypompować z niego główną zagadkę, to zaczyna gadać, poproslu o czem innem i koniec. Możesz zgady-wać, aż ci gęba spuchnie — to twój cały zysk i przywilej. Ale przypuśćmy, że zrobisz to. Dokąd cię to zaprowadzi? Donikąd — tak mi się przynajmniej zdaje.
W czem leży jego tajemniczość? Może we wzroku, a może w słuchu. Może być, że to instynkt, a może sztuki magiczne. Wybierajcie! Dorośli płacą 25 centów, dzieci i żołnierze połowę.
A teraz powiem wam, co on potrafi. Możesz 3V.ie ukryjecie się przed nim.
odejść stąd lub poproslu zniknąć, możesz schować się, gdzie tylko zechcesz, wszystko jedno gdzie i jak daleko, — a on pójdzie prosto do ciebie i złapie cię za rękę.
— Sam w to nie wierzysz!
— Wierzę. Dla niego pogoda nic nie znaczy, na żywioły nawet nie zwraca uwagi...
— Co? Ciemność, deszcz? Śnieg? Grad?
— Dla niego to wszystko jedno. On nawet nie zaklnie.
— Powiedz — no, a mgła?

46
— Mgła? Oko jego przebija mgłę, jak kula!
— No, chłopcy, powiedzcie teraz honorowo, co on nam wygaduje!
— Prawdę! — krzyknęli wesoło — Mów dalej Ferguson!
— A więc, mój panie, dobrze! Możesz zostawić go tutaj, rozmawiającego z chłopcami, a samemu wyślizgnąć się, wejść do jakiegokolwiek baraku w osadzie, otworzyć tam książkę — tak, mój panie — albo tuzin książek i zapamiętać sobie numery stronic. A on wyruszy stąd, pójdzie prosto do. tego baraku, otworzy każdą z tych książek na właściwej stronie i nazwie ją. Nie omyli się nigdy.
Czy on jest djabłem?
— On chyba jest djabłem!
— Bardziej niżby kto myślał. A teraz opowiem wam rzecz doprawdy cudowną, którą zrobi! zeszłej nocy...
Wtem doleciał z zewnątrz gwar licznych głosów. Skrzypnęły drzwi otwarte naoścież i do pokoju wpadł podniecony tłum, z jedyną białą kobietą z osady na czele. Kobieta wołała:
— Moje dziecko, moje dziecko! Wyszło z domu ‘Dziecko zgubione w nocy,
i przepadło! Na miłość Boską, pomóżcie mi odnaleźć Archy Stillmana! Szukaliśmy go wszędzie.
— Siadajcie, pani Hogan — rzekł szynkarz — nie martwcie się. Archy zamówił sobie nocleg

47
u mnie przed trzema godzinami. Zmęczył się drep-taniem po śladach i poszedł już na górę. Jest pod numerem czternastym.
Ham Sandwich pobiegł na piętro i obudził go. Młodzieniec wkrótce był gotów i zeszedł na dół. Prosił panią Hogan o szczegóły.
— Niema, kochanku, niech cię Bóg błogosławi żadnych! Bodajby były! Położyłam ją spać o siódmej wieczorem, a kiedy wróciłam do domu godzinę temu, aby samej się położyć, już jej nie było. Popędziłam, kochanku,
Dziulne zniknięcie.
do twojego baraku, ale cię tam nie było. Od tej pory nie przestałam cię szukać. Byłam we wszystkich barakach wzdłuż wąwozu, a teraz znów wdrapałam się tu na górę. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Zbolała jestem i serce mi pęka, ale dziękuję Bogu, że cię znalazłam wreszcie, serce ty złote, i że odnajdziesz moje dziecko! Chodź już» chodź prędzej!
— Niech pani pójdzie naprzód. Idę za panią. Proszę prowadzić najsamprzód do swego baraku!
Cała gromada wypłynęła z szynku, aby przy-łączyć się do poszukiwań. Południowa część miasta była już na nogach. Około stu mężczyzn czekało na dworze — niewyraźna ciemna masa, upstrzona migającemi latarkami.
Tłum rozpadł się na kolumny trójkowe

48
i czwórkowe, aby móc posuwać się po wąskiej drodze i płynął
Szukanie się zaczyna. teraz szybko w kierunku południowym śladem swoich przywódców. Po kilku minutach stanęli przed barakiem Hoganów.
— Oto jest jej łóżeczko — 4powiedziała panHogan — tutaj właśnie spała, tu położyłam ją o siódmej godzinie, ale Bóg raczy wiedzieć, gdzie jest terazl
— Podajcie mi latarnię — zawołał Archy.
Postawił ją na twardej kamiennej podłodze i przyklęknął, chcąc zbliska przyjrzeć się ziemi.
— Tu jest ślad dziecka: — powiedział, dotykając ziemi palcem w kilku miejscach. — Czy widzicie?
Kilku mężczyzn z tłumu padlo na kolana i robiło, co mogło, aby cośkolwiek dostrzec. Jeden
Na tropie* z nich udawał nawet, że coś widzi, a inni poprostu nic nie widzieli. Ktoś się odezwał:
— Być może, że noga dziecka odcisnęła znak na podłodze, ale ja nie rozumiem, w jaki sposób.,
Młody Stillman zrobił krok w tył, trzymając światło przy ziemi, wykręcił się w lewo i postąpił trzy kroki naprzód, przyglądając się zbliska podłodze, wreszcie rzekł:

49
— Mam już kierunek. Chodźcie, niech ktoś weźmie laiarnię.
Dążył szybko ku południowi, a sznur ludzi wlókł się za nim, falując w głębokich zakrętach Drogą niewidocznych śladów, wąwozu. Jeszcze mila i stanęli u wylotu. Przed nimi rozpościerała się porośnięta krzewami równina, mglista, rozległa i ciemna.
Stillman dał rozkaz zatrzymania się i rzeki:
— Nie wolno nam teraz zmylić kierunku. Musimy znów sprawdzić, czy nie zeszliśmy z prawdziwej drogi.
Przy świetle latarni obejrzał ziemię na prze-strzeni dwudziestu yardów i powiedział:
— Wszystko w porządku. Idziemy dalej. Oddal latarnię i wszedł w krzaki. Szedł tak w zaroślach jakieś ćwierć mili, stopniowo skręcając na prawo, poczem zawrócił w inną stronę i zakreślił długie wielkie półkole. Wreszcie zmienił kierunek po raz trzeci i podążył pół mili wprost na wschód, aż przystanął.
— Tu ktoś upuścił na ziemię biednego robaczka (dziecko) — powiedział. — Pochylcie latarnię. O, możecie zobaczyć, gdzie siedziała!
Lecz była to warstwa lekkiej ziemi o powierz-chni jak gdyby stalowej. Nikt z gromady nie był dosyć śmiały, aby pochwalić się wzrokiem, zdolnym wykryć ślad dziecka na podobnej posadzce.
Historja podwójnie detektywna
4

50
Nieszczęśliwa matka padła na kolana i, plącząc, ucałowała wskazane miejsce.
— Ale gdzież ona jest wobec tego — odezwał się ktoś — Nie została przecież tutaj. To widać!
Stillman kręcił się wokoło znalezionego miej, sca z latarnią w ręku, twierdząc, że tropi ślady.
— No, tak! — odezwał się wreszcie z niezado-woleniem w głosie — doprawdy, tego nie rozumieml
I znowu badał.
— Nic z tego! — rzeki po chwili — Była tu, to jest pewne. Nie odeszła stąd, to jest także pewne. A jednak jej niema. To jest zagadka i nie mogę jej rozwiązać.
Wtedy matka upadła na duchu.
— O, mój Boże! — wołała — o, Panienko Naj-świętsza! Dziki zwierz porwał ją, przebiegając tędy. Nigdy jej już nie zobaczę!
— Ach, nie trać nadzieji — pocieszał ją Archy — odnajdziemy ją. Nie trać tylko nadzieji.
Znikające ślady.
— Niech cię Bóg błogosławi za twoje słowa, Archy!
Chwyciła jego rękę i ucałowała ją gorąco.
Peterson, nowoprzybyły, szepnął z ironją do ucha Fergusonowi:
— Zadziwiający czyn odnalezienie tego miejh sca, pravzda? W każdym razie nie bardzo opłacalb

5!
się chodzić aż tak daleko. Każde inne zmyślone miejsce byłoby równie dobre, co?
Ferguson niezadowolony był z tego zwątpienia i odpowiedział podniecony:
— Czy chcesz przez to powiedzieć, że wątpisz, Wiara u) Stillmana.
aby dziecko istotnie tu się znajdowało. Jeżeli chcesz się wplątać w małą awanturę w rodzaju...
— W porządku! — wyśpiewywał Stillman — Niech wszyscy zbliżą się i spojrzą tutaj. Mieliśmy je przed samym nosem, a nie widzieliśmy ich!
Wszyscy rzucili się na ziemię w miejscu, gdzie jakoby spoczywało dziecko i wiele oczow pełnych nadzieji siliło się dostrzec to, na czem spoczywał palec Archy. Nastąpiła pauza, a po niej westchnienia pełne rozczarowania wyrwały się z kilku piersi. Pat Riley i Ham Sandwich powiedzieli jednym tchem:
— Co to jest, Archy? Tu nic niema!
— Nic? Nazywacie to niczem?
I szybko nakreślił na ziemi jakiś kształt.
— Macie go i teraz też nie poznajecie? To jest ślad Injim Billy. On ma dziecko!
— Bogu niech będzie chwała! — zawołała matka.
— Zabierzcie latarnię! — rzeki Archy — Znam kierunek. Za mną!
Ruszył biegem i rzucił się w gąszcze roślin przeskakując przez zarośla. Reszta towarzystwa

52
przedzierała się w ślad za nim. Archy oczekiwał na nich.
O dziesięć kroków przed nim znajdował się indyjski wigwam, niewyraźny, bezkształtny szałas z łachmanów i derek końskich, a mdłe światełko przeglądało przez jego szczeliny.
— Niech pani prowadzi, Pani Hogan — powie-dział młody chłopiec — Pani powinna być tam pierwsza.
Wszyscy podążyli z pośpiechem za panią Hogan w stronę namiotu i wraz z nią ujrzeli następującą scenę.
Injim Billy siedział na ziemi. U boku jego Odnaleziona zguba.
spało dziecko. Matka objęła je dzikim uściskiem, który zawarł także Archy Stillmana. Łzy wdzięczności płynęły po jej twarzy, gdy zdławionym i złamanym głosem zasypywała go gradem słów, hojnym w pieszczoty i uwielbienie, których pełne bogactwo znaleźć można tylko w irlandzkiem sercu.
— Ja zauważyć ją o dziesiąta godzina — tłu-maczył Billy — Ona spać tam na dworze, bardzo U Injima Billy.
zmęczona. Mokra twarz, być płakać, ja zabrać ją do siebie, nakarmić — ona bardzo głodna — i usnąć z powrotem.
W swej bezgranicznej wdzięczności szczęśliwa matka odrzuciła precz dumę i uściskała także Indja-

— 53 —
nina, nazywając go „aniołem boskim w efektownem przebraniu“. I rzeczywiście, jeśli piastował urząd anioła, to musiał być w przebraniu. Ubrany był jak aktor charakterystyczny.
O wpół do pierwszej nad ranem pochód wtargnął do miasteczka, śpiewając: „A kiedy Johnie, wrócisz do domu“ i połykając trunki, nabyte w czasie niezapomnianej wycieczki.

CZĘŚĆ II.
Następnego dnia po południu olbrzymia sen* sacja zelektryzowała osadę. Cudzoziemiec — Sherlock Holmes! pełen powagi i godności o wyróżniającej się po-wierzchowności i pięknej postawie przybył do oberży i wpisał do księgi przyjezdnych to piorunujące nazwisko:
Sherlock Holmes.
Nowina brzęczała między barakami, biegła od kopalni do kopalni. Porzucono narzędzia pracy i całe miasteczko wyległo, aby dotrzeć do ośrodka zaciekawienia.
Pewien człowiek, przechodzący z północnej strony osady, krzyknął nowinę Patowi Riley, którego działka przylegała do działki Flinta Bucknera. Wujaszek Fetlocfca.
Fetlock Jones wyglądał jakoś nieswojo. Mruczał sam do siebie.
— Wujaszek Sherlock... A to psie szczęście! Akurat on zjawia się właśnie wtedy, gdy..

55
— Zatonął w myślach, poczem rzekł do siebie:
— Ale cóż mi przyjdzie ze strachu przed nim. Każdy człowiek, który go zna tak, jak ja go znam, wie, że nie może on wykryć zbrodni — chyba, że uplanował ją zgóry, dokładnie ułożył poszlaki i wynajął chłopa, żeby ją spełnił zgodnie z instrukcjami... Zresztą tym razem nie będzie poszlak, a w takim razie jakie nici mieć będzie w ręku? Zupełnie ża-dnych. Nie, mój panie! Wszystko jest gotowe!
A gdybym tak zaryzykował i odłożył to? Nie, takich rzeczy ryzykować nie będę. Flint Buckner aapewno zejdzie z tego świata dzisiejszej nocy.
Potem nastręczyła się nowa trudność.
— Wujaszek Sherlock będzie chciał porozma-wiać ze mną wieczorem o sprawach rodzinnych. Jak go się potem pozbyć? Bo ja muszę być w mojqj izbie minutę lub dwie po ósmej.
Sprawa nie była łatwa i Fetlock z trudem szukał wyjścia Wreszcie znalazł sposób usuwający wszelkie trudności.
‘Plany dla detektywa.
— Pójdziemy na spacer. Zostawię go na drodze, na minutkę, w takiem miejscu, żeby nie widział, co będę robił. Najlepszy sposób, aby zbić z tropu detektywa, to mieć go przy sobie w chwili, gdy się przygotowuje robotę. Tak, to będzie naj-bezpieczniejsze. Wezmę go z sobą.
W tym samym czasie droga przed szynkiem

56
zapchana była mieszkańcami osady, czekającymi w nadzieji, że uda im się ujrzeć choć na chwilę wielkiego człowieka. Ale on pozostał w swoim poCień od ujielkosci’
koju i nie ukazał się. Nikt oprócz Fergusona, kowala Jacka Parkera i Hama Sandwicha nie widział go. Ci zapaleni czciciele wielkiego naukowego de tektywa wynajęli w szynku skrytkę, w której składano bagaż. Drzwi skrytki wychodziły wprost na pokój detektywa i były oddzielone od niego małem podwóreczkiem. * /
Zamknięci w skrytce wycięli kilka dziurek do patrzenia. Żaluzje pana Holmesa były spuszczone, ale po pewnym czasie podniósł je. i en drobny Sherlock obseru)ouiany.
fakt dostarczył szpiegom rozkosznego, acz jeżącego włosy na głowie, dreszczu znajdowania się oko w oko z Nadzwyczajnym Człowiekiem, który napełnił świat sławą swych nadludzkich zdolności. I oto siedział — nie mit, nie cień, ale prawdziwy, żywy, z solidnej materji i tak blisko, że można go było prawie dotknąć ręką.
— Patrz na głowę — rzekł Ferguson zdławionym ze wzruszenia głosem. — Na Boga! To jest głowa
— Może nie — odpowiedział kowal z głęboką czcią — Patrz na jego nos! Patrz na oczy! Rozum? Chyba baterja rozumów!
— A ta bladość — dodał Ham Sandwich —

57
Z myślenia, oto skąd się bierze. Tam do djabla! Takie wycirusy, jak my, nie wiedzą wcale, co to jest prawdziwe myślenie!
— Tyle i wiemy! — powiedział Ferguson — To. co bierzemy za myślenie, jest poprostu ciepłem błotkiem.
Sherlock myślący.
— Rację masz Wills Fargo. Popatrzno na te ściągnięte brwi! Oto głębia myśli — het, daleko, daleko, czterdzieści osiem sążni w głąb kiszek wszechrzeczy. Pewno jest na czyimś tropie.
— Jak nic! Zapamiętajmy to sobie! Czy widzisz tę powagę? Spójrz na uroczystą bladość jego twarzy. Nie każdy trup mógłby się taką pochwalić.
— Nie, panie dobrodzieju, za żadne dolary! Bladość tę osiąga on drogą dziedziczenia. Co do dzisiejszego dnia cztery razy umierał i za każdym razem udało mu się zmartwychwstać; trzy razy ginął śmiercią naturalną, a raz od wypadku. Słyszałem, że czuć go wilgocią i zimnem, jak grób. A on...
— Sza! Patrz na niego! Masz go: już trzyma duży palec na jednym ze sławnych guzów genjalności, których ma tyle na głowie. Załóż się o koszulę, że jego myślenie jest poprostu żyłowaniem samego siebie.
Męczy swój umysł.
— No, tak! A teraz znów patrzy w niebo, powoli ciągnie się za wąsy i...


58
— O! podniósł się, stoi, liczy nici, które już trzyma palcami lewej ręki, na palcach prawej. Wi“ dzisz? Dotyka wskazującego, a teraz serdecznego...
— Utknął!
— Patrz, jak się nachmurzył! Coś mi wygląda na to. że zgubił nitkę, prowadzącą do kłębka. 1 dlatego...
— Patrz jak się śmieje! A to tygrys! Przejechał przez wszystkie palce, jak nic! Już go ma, chłopcy, już go ma napewno!
— Wiesz, co ci powiem? Nie chcialbym być na miejscu faceta, który mu wpadł w oko.
Pan Holmes przysunął stół do okna i usiadł przy nim tyłem do swoich szpiegów, i zabrał się do pisania. Nasi chłopcy oderwali oczy od dziur w desce, zapalili fajki i usiedli wygodnie, aby porozmawiać sobie przy paleniu. Ferguson powiedział z przekonaniem:
— Chłopcy, co tu gadać! To nie człowiek, a cud natury. Na kaźdem miejscu jego osoby znajdziecie nadzwyczajne znaki.
’ — Nigdy prawdziwszego słowa nie wyrzekłeć, Wills Fargo — odezwał się Jake Parker.
— To ci szkoda dopiero, że tu nie był zeszłej nocy!
— O rany! I jaka jeszcze! — odpowiedział Ferguson — Wtedy zobaczylibyśmy naukową robotę. Intelekt, poprostu czysty intelekt, bujający


59
gdzieś het, w górze na wyższych poziomach, panie dobrodzieju. Archy jest, jak się patrzy, i mogę cię zapewnić, nikt nie ma zamiaru zmniejszać jego zasług. Ale dar, jaki on posiada, to poprostu wzrok °stry, jak u sowy, tak mi się przynajmniej zdaje, to naturalny talent zwierzęcy. Nie mniej, i nie więcej. Pierwszorzędny w swoim zakresie. Ale talentu w nim nie znajdziesz, a już co do nadzwyczajności i cudowności, to możesz go tak porównać do tego człowieka, jak, jak... zresztą pozwólcie, to wam przedstawię jego zachowanie się we wczorajszym wypadku. Najpierw wstąpiłby do Hoganów i rzucił okiem na mieszkanie, poprostu rzucił okiem. To wszystko i to wystarcza. Pytacie, czy dostrzegłby każdy przedmiot? Tak, moi panowie, aż do najdrobniejszego szczegółu i wiedziałby więcej o tym domu, niż Hoganowie w siedem lat po wprowadzeniu się do niego. A potem usiadłby na łóżku, tak jak przyszedł i powiedziałby do pani Hogan — uważasz, Ham, dajmy na to, że ty jesteś panią Hogan; ja stawiam pytania, a ty na nie odpowiadasz —
Metoda Sherlocka.
— Dobrze, mów dalej.
„Proszę pani, niech pani, z łaski swojej, uważa i nie pozwala rozpraszać się swoim myślom.
Ot pytania.
No, a teraz — płeć dziecka?

60
— Żeńska, Wasza Wielmożność.
— Hm. Żeńska. Bardzo dobrze, bardzo dobrze. Wiek?
— Idzie na szósty, Wasza Wielmożność.
— Hm! Młoda, słaba. Dwie mile: w takim razie zmęczenie ją zmoże, osunie się na ziemię i zaśnie. Znajdziemy ją o dwie mile stąd, albo i bliżej. Zęby?
Pięć, Wasza Wielmożność, a jeden się wyrzyna.
— Bardzo dobrze, bardzo dobrze, istotnie bar-dzo dobrze.
— Widzicie, chłopcy, on przegląda sedno rzeczy wtedy, gdy dla innych sprawę pokrywa tajemnica.
„Pończochy, moja pani? Buciki?
— I ak, Wasza Wielmożność, jedne i drugie.
— Niciane może? Safianowe?
— Niciane, Wasza Wielmożność. I cielęce.
— Hm! Cielęce! To komplikuje sprawę. Ale iech i tak będzie, damy sobie radę, Wyznanie?
— Katolickie, Wasza Wielmożność.
— Bardzo dobrze. Proszę mi odedrzeć kawałek prześcieradła! Dziękuję. Bawełna ujawnia długie używanie. Wyborna wskazówka, wyborna. Proszę mi podać kłaczek brudu z podłogi, jeśli łaska. Dzięki, stokrotne dzięki. Ach, cudowne,

6!
cudowne! Sądzę, że teraz już wiemy, na jakim świecie jesteśmy.“
— Widzicie, chłopcy, już trzyma wszystkie nici w ręku, Nie trzeba mu niczego więcej. A co wtedy robi Nadzwyczajny Człowiek? Otóż kładzie strzępki i kłaczki na stole, pochyla się nad niemi, opierając się na łokciach i patrzy. Przysunął strzępki do kłaczków, bada je i mruczy, mruczy sam do siebie: „Rodzaj żeński“, potem przekłada jedne na miejsce drugich i znów mruczy: „Sześcio-. letnia.“ Przekręca je raz jeszcze i mruczy: „Pięć zębów, jeden wyrzyna się. — Katoliczka — Niciane — Bawełna, skóra cielęca. Przeklęta ta skóra cielęca. “ Potem prostuje się, patrzy w niebo, ręce za-puszcza we włosy i skrobie się w głowę, szepcząc: „Przeklęta skóra cielęca!“ W końcu wstaje marszczy brwi i zaczyna wyliczać swoje poszlaki na palcach. 1 znów utknął przy serdecznym. Ale tylko na mi nutę. Twarz jego rozjaśnia się w uśmiechu, jako dom podczas pożaru. Stoi wyprostowany, wspaniale, po królewsku i powiada do tłumu:
— Niech kilku z was weźmie latarnie, idzie prosto do Injim Billy i przyniesie stamtąd dziecko. Reszta może wrócić do domu i położyć się spać; dobranoc, Szanowna Pani, dobranoc, moi ludzie!
Ukłon składa i wycofuje się w stronę szynku. Oto macie jego styl, jedyny naukowy, inteligentny, tak, co załatwia się ze wszystkiem w piętnaście

62
minut. Zaś szukanie poomacku w krzakach przez półtorej godziny, pośród wiecującego tłumu, to nie dla niego, chłopcy, wierzajcie mi!
— Na Jacksona, wspaniale! — powiedział Ham Sandwich — Wells Fargo, trzymasz go w garści. Do końca świata w żadnej książce dokładniej go nie odmaluią. Na Jerzego, zdaje mi się, że go przejrzałem na wylot, a wy, chłopcy?
Co tu gadać, to jego fotografja!
Ferguson był głęboko uradowany powodzeniem i wdzięczny słuchaczom. Usiadł spokojnie, aby przez „ĆKCade in Germany“.
chwilę cieszyć się swojem szczęściem, wyszeptał z głęboką grozą w głosie:
— Myślę nad tem, czy stworzył go Pan Bóg?
Przez chwilę nie było odpowiedzi, a potem Ham Sandwich powiedział z szacunkiem’.
— Sądzę, że nie całego odrazu.
II
Tego wieczora, o godzinie ósmej, z mroźnego mroku wyłoniły się dwie osoby, idące, poomacku drogą, za barakiem Flinta Buchnera. Byli to SherW fatalny wieczór.
lock i jego siostrzeniec
— Zatrzymaj się na chwilę, wujaszku — po-wiedział Fetlock — Pobiegnę tylko do mego baraku i zaraz wrócę; nie potrwa to nawet minuty.

63
Poprosił wujaszka jeszcze o coś i otrzymał to, a potem zniknął w ciemności, lecz szybko powrócił i rozmowa potoczyła się dalej. O dziewiątej zawrócili w stronę szynku. Przecisnęli się przez pokój bilardowy, gdzie tłum ludzi czekał w nadzieji, ze uda im się rzucić okiem na Nadzwyczajnego Człowieka. Królewskie „hura!“ wstrząsnęło domem. Pan Holmes na komplement odpowiedział serją grzecznych ukłonów, a kiedy doszedł do drzwi, siostrzeniec jego w te słowa przemówił do zgromadzonych.
— Wuj Sherlock, dżentelmeni, musi popracować nad pewną sprawą; zatrzymam go na górze do jakiej dwunastej, pierwszej, a potem (może nawet i wcześniej) zejdzie na dół, gdzie tych, którzy zechcą na niego poczekać, zaprasza na parę kieliszków.
Na Jerzego! Zachowuje się, jak książę, chłopcy! Potrójne hurra na cześć Sherlocka Holmesa, największego człowieka, jaki istniał od początku świata! — ryczał Ferguson — Hip, hip, hip, hura! hura! hura!
Zdawało się, że dom pęknie od okrzyków, tyle włożono w nie serca i szczerego uczucia.
A na górze wujaszek robił siostrzeńcowi łagodne wymówki, mówiąc:
— Dlaczego wpakowałeś mnie w ten pottęstunek?

64
— Sądzę, że nie zależy ci na braku popularności. Czy tak, wuju? W takim razie wystrzegaj rpoczęstunek dla zwolenników, się życia samotnego, gdy jesteś w osadzie górni-czej. To wszystko, co ci mogę powiedzieć. Chłopcy podziwiają cię, ale gdybyś wyjechał, nie napiwszy się z nimi, ogłosiliby cię za snoba. A przy tem, mówiłeś przecież, że masz na składzie dosyć opo’ wiadań, aby nas przez pól nocy przetrzymać.
Chłopiec był mądry i miał słuszność — wujaszek mu to przyznał. Chłopiec i w innej sprawie okazał mądrość, ale nie wspomniał o niej nikomu, a tylko sam tak mówił do siebie:
— Wujaszek i tamci będą pod ręką w samą Alibi, porę, żeby stwierdzić takie alibi, jakiego nikt nie śmie tknąć.
Około trzech godzin grzećznie rozmawiał ze swoim wujem. O północy zeszedł na dół, przystanął w ciemności dwanaście kroków od szynku i czekał. W pięć minut później Flint Buckner wyszedł z bilardu, kołysząc się na nogach. Przeszedł tuż obok Fetlocka. Otarł się prawie o niego.
— Mam go! — mruknął chłopiec.
Ostatni spacer (Buchnera.
A patrząc na rozpływającą się we mgle sylwetkę dodał;
— Żegnaj, żegnaj na dobre. Flincie Buckne-

65
nte. Nazwałeś moją matkę... no, już wszystko jedno jak. Już teraz wszystko w porządku; odbywasz swój ostatni spacer, przyjacielski.
Zamyślony wrócił do szynku.
Od teraz do pierwszej mamy godzinkę. Spę-dzimy ją w towarzystwie chłopców. Przyda się to cfla alibi.
Sprowadził Sherlocka do pokoju bilardowego. Czekali tam na niego górnicy. Oczy ich wyrażały zapał i zachwyt. Gość zamówił trunki i zaczęła się zabawa. Wszyscy byli uszczęśliwieni, każdy mówił komplementy. Pierwsze lody szybko przełamano, nastąpiły śpiewy, anegdoty, dalsza pijatyka... A sześć minut przed pierwszą, gdy wesołość doszła do zenitu.
— Bum!
Natychmiast zaległa cisza. Głęboki dźwięk,
Eksplozja.
biegł oa szczytu do szczytu, hucząc i przewalając «ę przez wąwozy, gdzie zamierał i milknął. Czar prysnął i ludzie skoczyli do drzwi, wołając:
— Coś wyleciało w powietrze!
Z ciemności odezwał się głos:
— To tam, na dole, w wąwozie; widziałem błysk. *
Tłum popędził w dół urwiska, Holmes, Fetlock, Archy Stillman, wszyscy. Milę przebyli w kilka minut. Przy świetle latarni znaleźli gładką ubi-
Historja podwójnie detektyw**
5

66
tą, glinianą podłogę baraku Flinta Bucknera. Z sa* mego baraku nie pozostało nic, ani jeden gałganek, ani jedna drzazga. Ani śladu Flinta. Grupy szukających zaglądały to tu, to tam i nagle usłyszano krzyk.
— Jest tutaj!
Była to prawda. O pięćdziesiąt yardów poniżej urwiska znaleziono go, a raczej zmiażdżoną Szczątki.
martwą masę, która niedawno była jeszcze Buchnerem. Fetlock Jones pobiegł wraz z innymi i patrzał.
Spisanie protokółu było sprawą piętnastu minut. Ham Sandwich, pierwszy z ławników, odczytał werdykt napisany z pewnym nieuczonym wdziękiem literackim, a zakończony następującem oświadczeniem: „Zmarły doprowadził się do śmierci przez czyn własny, albo przez inną osobę, albo przez osoby sądowi nieznane, nie pozostawiając ani rodziny, ani temu podobnych przedmiotów, a tylko swój barak, który wyleciał w powietrze i niechaj Pan Bóg zmiłuje się nad jego duszą, amen.
Potem niecierpliwy sąd połączył się z główNiecierpliuly sąd.
lym tłumem. Tam ośrodkiem zaciekawień był Sherlock Holmes. Kopacze otaczali go półkolem w milczeniu pełnem szacunku. Stali właśnie na obszernym pustym placu,, w miejscu, gdzie prze<ł

67
katastrofą wznosiła się frontowa część budynku. Na tym znacznym obszarze kręci! się Nadzwyczajny Człowiek w towarzystwie swego siostrzeńca, trzymającego latarnię. Detektyw zmierzył sznurkiem miejsce, na którem stał barak, zmierzył odległość od żywopłotu do drogi, wysokość zarośli, oraz rozmaite inne odległości. Tu podniósł gałganek, tam drzazgę, gdzieindziej szczyptę ziemi. Badał je uważnie i chował do kieszeni.
Prawdziwa orka Sherlocka.
Wyznaczył położenie miejsca kompasem kie-szonkowym, odliczając dwie sekundy na zmiany magnetyczne. Sprawdził czas (Ocean Spokojny) z zegarkiem w ręku, nastawiając go na godzinę miejscową. Krokami zmierzył odległość od baraku do ciała i wniósł do obliczania poprawki, jakich wymagała różnica poziomów. Sprawdził wysokość nad poziomem morza przy pomocy kieszonkowego aneroidu i temperaturę termometrem kieszonkowym. W końcu, kłaniając się z godnością, rzekł:
— Wszystko skończone. Czy powrócimy, dżentelmeni?
Rozpoczął marsz drogą wiodącą do szynku, a tłum podążył jego śladem, rozważając z powagą iego czyny i podziwiając Nadzwyczajnego Człowieka. Rozmowy przeplatali domysłami, co do źródła tragedji i jej sprawy.

63
— Tam do licha, niezłe to szczęście, że mamy go tutaj, co chłopcy? — powiedział Ferguson.
— Najważniejsze zdarzenie dziewiętnastego wieku — zauważył Ham Sandwich — Rozejdzie się po całym świecie, zapamiętajcie moje słowa.
— Zakładam się — powiedział Jake Parker, ko-wal — że podbije wartość naszej O3ady. Czy dobrze mówię, Wells Fargo?
— Racja. A jeżeli chcesz wiedzieć, co ja o tem myślę, jeżeli chcesz mieć namacalny dowód, to ci mogę powiedzieć, że wczoraj ceniłem działkę na Straight Flush po dwa dolary za stopę, a teraz chciałbym zobaczyć tego, co ją kupi odemnie za szesnaście.
— Dobrze mówi Wells Fargo. To jest największe szczęście, jakie kiedykolwiek spotkało młoMnóstuio poszlak.
dą osadę. Powiedz no, widziałeś, jak chował szmatki i kurz, i te różne rzeczy? Co za oko! Nie okaże się to po nim, żeby przegapił coś podejrzanego.
— A taki Co dla innego znaczy guzik, to dla niego książka drukowana wielkiemi literami.
— Prawda taka, jak to żeś się urodził! Mają te świństewka swoje kropeczki i czubeczki, a każdy chowa sekrety, których nikt z nich nie wyciągnie. Ale niech tylko on chwyci je w garści a przyciśnie, o rany! jak nie zaczną piszczeć; wszystko do ostatniego słowa wydadzą.


69

r
a
I, ę z a
)-
te >. o


— Chłopcy, już się teraz nie martwię, że go nie było przy szukaniu dziecka. To, co się teraz odbywa, ważniejsze jest i na dłuższy dystans.
Wielka rzecz.
Tak, panie dobrodzieju, i więcej powikłane, i naukowe, i inteligentne.
— Sądzę, że wszyscy są zadowoleni z biegu wypadków?
— Zadowoleni? Na Jerzego! Skromnie po-wiedziane!
— Mógłby się i Archy czegoś nauczyć, gdyby miał nosa, aby stanąć przy tamtym, uważać, gdy mówi i zapamiętać, jak on pracuje swoim systemem. Ale nie; łąził ci i obmacywał coś po krzakach i przegapił sposobność.
— Prawdę mówisz, jak Pismo Święte. Sam widziałem. Zawszeć Archy jest młody — z latami zmądrzeje.
— Powiedzcie, chłopcy! Jak wam się zdaje, kto to zrobił?
Pytanie było trudne i przyniosło same niezadawalające odpowiedzi. Wymieniano rozmaitych Kio to zrobił.
mężczyzn, jako sprawców zamachu, ale wszystkie nazwiska okazały się niemożliwe do przyjęcia. Nikt oprócz młodego Hillyera nie pozostawał w bliższych stosunkach z Flintem Buchnerem. Nikt nie pokłócił się z nim poważniej. Co prawda, każdemu,

kto próbował go zaczepić, odpowiadał ostro, ale nigdy tak obraźliwie, żeby dla załagodzenia sprawy trzeba było rozlewu krwi. Jedno tylko imię było od początku na wszystkich ustach, ale było ono również ostatniem, któremu danoby posłuch: Fetlock Jones. Wymienił je Pat Riley.
— No dobrze, odpowiedzieli chłopcy, myśmy naturalnie wszyscy myśleli o nim, ponieważ on miał miljon powodów do zabicia Flinta Bucknera, a nawet prostym jego obowiązkiem było to uczynić. Ale w takim razie mamy przed sobą dwa fakty, które temu przeczą: po-pierwsze, Fetlock nie ma prochu, po-drugie, nie był w bliskości baraku podczas eksplozji.
— Wiem o tem — odrzekł Pat. — On był z naAlibi Fetlocka.
mi razem w pokoju bilardowym w czasie katastrofy.
— Tak, był tam podczas wybuchu i godzinę przedtem.
— Tak jest. To szczęście dla niego. Gdyby nie to, zarazby go wszyscy podejrzywali.
HI.
Z jadalnej sali oberży uprzątnięto wszystkie meble. Został tylko jeden stół sześciostopowy i jedno krzesło. Stół stał w jednym końcu pokoju, a krzesło stało na stole. Sherlock Holmes, oficjalny, imponujący, wzruszający, siadł na tem

7!
Sherlock Holmes oficjalny. krześle. Publiczność stała. Pokój był pełen ludzi. Dym tytuniowy gęsty, cisza głęboka.
Nadzwyczajny człowiek podniósł rękę, naka-zując dodatkowo ciszę, potrzymał rękę w powietrzu przez kilka chwil, a potem w krótkich, zwartych słowach zaczął wyrzucać z siebie pytanie za pytaniem Przyjmował odpowiedzi dźwiękiem „hm, hm“, skinieniem głowy lub czemś podobnem. Proces ten wyjawił mu wszystko, co się tyczyło Myśli głosem.
Flinta Bucknera, jego charakteru, postępowania, przyzwyczajeń — wszystko, co tylko o nim wiedziano. W ten sposób wyszło na jaw, że siostrzeniec Nadzwyczajnego Człowieka był jedyną osobą w osadzie, mającą do Bucknera złość śmiertelną. Pan Holmes na słowa świadków uśmiechnął się ze współczuciem i zapytał melancholijnie:
— Czy który z dżentelmenów nie wie przy-padkiem, gdzie znajdował się chłopiec Fetlock Jones w czasie wybuchu?
Nastąpiła grzmiąca odpowiedź:
— Na bilardzie, w tym domu!
— Aha! A czy wszedł tam akurat wtedy?
— Nie. Przebywał tam od godziny!
— Aha? Barak jest stąd odległy mniej więcej.. no, powiedzcie, w jakiej mniej więcej odległości od miejsca wybuchu znajduje się oberża?

72
— O całą milęl
— Aha! No tak. Nie jest to, co prawda, wiele dla ustalenia alibi, ale w każdym razie...
Huraganowy wybuch śmiechu przeplatany okrzykami „O! rany Julek, a to piorunuje!** i „Nie przykroci teraz, żeś gadał, Sandy?“ zagłuszył koniec zdania. Świadek zmiażdżony, ukrył w dło niach twarz spłonioną i wyrażającą głębokie za wstydzenie. Sherlock mówił dalej:
Ponieważ nieco luźny związek chłopca Jonesa z wypadkiem (śmiech) został ustalony, więc pozwolimy sobie teraz przywołać naocznych świadków tragedji i posłuchać, co oni nam powiedzą.
Wyjął szczątki dowodów rzeczowych, rozłożył je na arkuszu tektury i umieścił na własnym kolanie. Cały dom wstrzymał dech i słuchał.
— Mamy już długość i szerokość geograficzną, skorygowaną w stosunku do odchylenia magnetycznego, co pozwala nam wyznaczyć miejsce tragedji. Mamy wysokość, temperaturę i stopień Kilka słów). wilgotności powietrza — dane niezmiernie cenne, skoro umożliwiają nam dokładną ocenę stopnia wpływu, jaki mogłyby wywrzeć te czynniki na humor i usposobienie mordercy o tej porze nocy.
Szmer zachwytu, szeptane uwagi: „Na Jerzego, co za głębia!*4
Wyliczył swoje dane na palcach.

A teraz poprośmy tych niemych świadków,
Więcej stóu).
aby przemówili do nas.
Oto mamy pustą, płócienną torbę myśliwską. Co nam powie? To: powodem był rabunek, a nie zemsta. Co mówi dalej? To: morderca był urnysłowości niższej, powiedzmy obłąkany lub może bliski tego. Skąd to wiemy? Ponieważ osoba w pełni sił umysłowych nie postanowiłaby sobie za cel obrabowanie Bucknera, który nigdy nie miewał przy sobie dużo pieniędzy. Ale zbrodniarz mógł być cudzoziemcem? Niechaj worek przemówi raz jeszcze. Wyjmuję z niego ten oto przedmiot, jest to odrobina kwarcu, zawierająca srebro. Bar-dzo szczególne. Obejrzcie to proszę, pan, i pan, i pan... A teraz proszę mi to oddać. Na tem wybrzeżu jest tylko jedna żyła, która wydaje kwarc tego koloru i gatunku. Jest to żyła ciągnąca się przez dwie mile prawie bez przerwy i zdaniem mojem, przeznaczeniem jej jest ściągnąć w niedalekiej przeszłości wszechświatową sławę na całą okolicę, a na dwustu jej właścicieli sławę przechodzącą senne marzenia skąpca. Proszę, nazwijcie tę żyłę.
— Zjednoczona Christian Science i Mary Anul — brzmiała szybka odpowiedź.
Nastąpił dziki grzmot okrzyków „hurra!“.

74
Każdy z obecnych uścisnął rękę swojego 6ąsiada, a Wells — Fargo — Ferguson ryknął:
— Straigh Flush leży na żyle i podskoczyła w tej chwili na sto pięćdziesiąt dolarów za stopę* Ja wam to mówię!
Gdy się już uciszyli, pan Holmes mówił dalej: — Widzimy więc, że trzy fakty jakby zostały ustalone: morderca był niedorozwinięty umysłowo, nie był cudzoziemcem, a motywem zbrodni był rabunek, nie zemsta. Idźmy dalej: Oto trzymam w ręku Ogólniki. drobny kawałek lontu jeszcze pachnący ogniem. Jakże brzmi jego zeznanie? Gdy podnosiłem go, miał na sobie wyraźne ślady kwarcu, mówi nam więc, że morderca był górnikiem, Ale to nie wszystko, dżentelmeni. Oto co dodaje: zbrodni dopełniono przy pomocy materjałów wybuchowych, i kończy zeznanie słowami: pocisk umieszczono przy tej stronie baraku, która znajdowała się bliżej drogi, od strony frontowej o sześć stóp od miejsca, na którem znalazłem świadka.
Oto trzymam w palcach zużytą zapałkę szwedz-ką z rodzaju zapalających się. przez pocieranie o pudełko. Znalazłem ją na drodze o 622 stopy od zburzonego baraku. A oto, co nam powiada: lont zapalono w tem miejscu. I oto, co jeszcze mówi: zbrodniarz był mańkutem. Jak się o tem do-wiedziałem? Znaki są subtelne, że tylko długie do-

75
wiadczenie i głęboka wiedza mogły umożliwić ich Subtelne znaki.
wykrycie. Wszelako znaki te są poparte faktem, który nieraz zapewne zauważyliście w wielkich po“ wieściach detektywnych, że wszyscy zbrodniarze są mańkutami!
— Na Jacksona, tak jest istotnie! — powiedział Ham Sadwich, uderzając się głośno wielką łapą w udo. Niech mnie djabli porwą, jeżeli pomyślałem o tem przedtem.
— I ja! I ja! — krzyknęło kilku innych.
— O, jemu nic się nie wymknie! Spójrz na jego oko!
— Dżentelmeni! Mimo odległości, jaka dzieliła mordercę od nieszczęsnej ofiary, nie udało mu się umknąć bezkarnie. Kawałek, drzewa, który wam oto pokazuję, uderzył go. Zranił go do krwi. Gdziekolwiek się znajduje nosi na sobie wiele mówiący znak. Podniosłem go w miejscu, na którem stał, gdy zapalał przeklęty sznurek.
Stojąc wysoko na krześle, wzrokiem obiegł cały dom i twarz jego spochmurniała. Powoli wzniósł rękę i wskazał:
— Tu stoi morderca!
Na chwilę zdumienie sparaliżowało wszystkich obecych, a potem dwadzieścia głosów wybuchnęło naraz:
Odgadł zbrodniarza.
— Sammy Hillyer? O, psiakrew, nie!

— On? To czyste warjactwo!
— Ostrożnie dżentelmeni! Nie śpieszcie się zbytnio. Zauważcie, że ma on krwawiący znak nad brwią.
Hillyer, ze strachu, zbladł jak ściana i zaczął się rozglądać dookoła, błagając każdą twarz o pomoc i o współczucie. Wyciągnął do Holmesa ręce błagalnym gestem i zaczął się bronić:
— Nie mówcie tego, ach, nie mówcie! Ja nigdy tego nie zrobiłem! Daję słowo honoru, że nie zrobiłem. Skaleczyłem się w czoło przy...
— Zaaresztownć go, konstablu! — krzyknął Holmes — Muszę mieć pewność, że nie ucieknie.
Konstabl niechętnie wystąpił naprzód. Zawahał się. Stanął.
Hillyer błagał o ratunek:
— Ach, Archy, nie pozwól im tego zrobić! Toby zabiło mamę! Ty wiesz, dlaczego zraniłem się. Opowiedz im. i zbaw mnie, Archy, zbaw Archy przychodzi z pomocą. mnie!
Stillman przecisnął się do stołu i przemówił w te słowa.
— Tak, ja cię zbawię. Nie lękaj się!
A potem rzekł do zgromadzonych:
— Wszystko wam jedno, kiedy i gdzie się zranił. Nie ma to nic wspólnego z całą sprawą* ani też z niej nie wynika.

77
— Niech cię Pan Bóg błogosławi, Archy za wierną przyjaźń!
— Hurra dla Archy! Hurra! dla dwóch dzielnych chłopców! Dla dobrych przyjaciół, hurra! — ryknął cały dom, w którym nagle obudziła się duma, która urosła do rozmiarów patrjo.tycznego uczucia lojalności i zmieniła zupełnie sytuację.
Prau)dziu)a detefetywna robota.
Młody Stillman czekał, póki hałas nie ustanie, poczem rzekł:
— Poproszę Toma Jeffriesa, aby stanął przy tych drzwiach, a konstabla Harrisa, aby pilnował tych drugich i aby nie pozwolili nikomu opuścić tego pokoju.
— Rozkaz. Ruszaj staruszku!
— Wierzę, iż zbrodniarz jest tutaj obecny. JeZbrodniarz obecny.
żeli przypuszczenia moje są słuszne, wskażę go go wam niezadługo, A teraz opowiem wam przebieg tragedji od początku do końca. Motywem jej nie był rabunek, była niem zemsta. Mordercą nie był człowiek niedorozwinięty umysłowo. Nie stał on o 622 stopy od miejsca wybuchu. Nie uderzył go kawałek drzewa. Nie położył pocisku przy ścianie baraku. Nie przyniósł ze sobą torby myśliwskiej i nie był mańkutem. Z wyjątkiem tych pomyłek stwierdzenie faktu przez naszego dostojnego gościa było wybitnie poprawne.

18
Szczery śmiech zagrzmial w całym domu. Przyaciele kiwali do siebie głowami, co miało znaczyć:
— Oto są słowa, które mają skórę i kości; Zacny chłop, złoty przyjaciel. On się wsypuje!
Pogoda gościa była niezmącona, Stillman mówił dalej:
— I ja także mam paru świadków; a za chwilę powiem wam, gdzie znajdziecie więcej.
Podniósł w górę kawałek chropowatego drutu; tłum wyciągnął szyję, żeby go dojrzeć.
Wielemótoiące okoliczności.
— Jest gładko pokryty rozpuszczonym łojem. A oto jest świeca wypalona do połowy. Pozostała połowa nosi znaki, od nacięć: co cal jedno. Za chwilę wyjaśnię, gdzie znalazłem te rzeczy. A teraz odłożę na pewien czas rozumowania, domysły i wiązanie na poczekar iu wszelkich nici przewodnich, oraz inne akcesorja teatralne przemysłu dedektywn* go i opowiem wam w sposób jasny i prosty, jak się ta okropna rzecz odbyła.
Zatrzymał się na chwilę dla efektu, ażeby utrzymać csszę i skoncentrować ciekawość. A potem zaczął:
Poprostu, jak się to stało.
— Zbrodniarz wystudjował swój plan z wielkim mozołr-m. Był to plan dobry, bardzo pomysłowy i wskazujący na inteligentny, a nie słaby umysł. Był to plan obmyślany tak, aby zabezpieczyć jego

79
autora od wszelkich podejrzeń. Przedewszystkiem naciął na świecy znaczki, co cal jeden. Potem zapalił ją i przyciął. Przekonał się, że potrzeba trzech godzin na wypalenie czterech cali. Badałem to sam, przez pół godziny, niedawno temu, tu na górze, podczas gdy w tym pokoju odbywało się śledztwo w celu zbadania charakteru i usposobienia Flinta Bucknera. I teraz wiem, jaka jest szybkość wypalania świecy na wietrze. Zbrodniarz przekonał się o tem na świecy próbnej, po skończonem doświadczeniu zgasił ją (właśnie tę świecę wam pokazałem) i podług miarki calowej naznaczył drugą.
{Badanie świecy. Nową świecę wsadził do blaszanego lichtarza. Przedtem jednak przy znaczku, odpowiadającym godzinie piątej, przebił świecę drutem rozpalonym do czerwoności. Pokazywałem wam już drut gładko pokryty łojem — łojem, który był roztopiony i ostygł.
— Z trudem, powiedziałbym, z ciężkim trudem przebił się przez gęste, zbite zarośla, jakie otaczają stromą ścianę górską za placem Flinta Bucknera, wlokąc za sobą pustą beczkę od mąki. Kryjówka była pewna, umieścił w niej beczkę. Na jej dnie ustawił świecę. Potem odmierzył około trzydziestu pięciu stóp lontu: jest to odległość beczki od tylnej ściany baraku. Wyborował w beczZakładanie miny.
e dziurę. Oto duży świder, którym to zrobił.

80
A kiedy praca była już skończona, jeden koniec lontu znajdował się w baraku Flinta Bucknera, a drugi koniec tkwił w dziurze, wydłubanej w świecy, którą przycięto tak, żeby wybuch nastąpił o pierwszej nad ranem, jeżeli świecę zapali się o ósmej wieczorem. Ręczę, że tak było, jeżeli w baraku znajdą się w zetknięciu z tym końcem lontu materjały wybuchowe, o co gotów jestem się Wszystkie szczegóły.
założyć, chociaż rfie mogę tego dowieść. Chłopcy, beczka stoi tutaj w krzakach, w niej są resztki świecy w blaszanym lichtarzu; wypalony lont tkwi w wyśrubowanej dziurze, a drugi koniec leży na górze tam. gdzie przedtem stał barak. Widziałem to wszysko godzinę, czy dwie temu, gdy tymczasem profesor był tu zajęty mierzeniem różnych niepo-trzebnych rzeczy i zbieraniem relikwij, nie mających nic wspólnego z wypadkiem.
Zatrzymał się. Cały dom odetchnął przeciągle i głęboko, rozprężył naciągnięte mięśnie i nerwy, poczem wybuchnął okrzykami uznania.
— Niech go nie znam! — powiedział Ham Sandwich — Po to pełzał po wszystkich krzakach, zamiast zakarbować sobie sposobiki pana profesora! Patrzcie, chłopcy, ten nie jest głupi!
— Nie, panie dobrodzieju! Nie, na Boga!
A Stillman tak mówił dalej:
— Kiedyśmy byli tam, godzinę czy dwie go-

8!
dżiny temu, właściciel świdra i próbnej świecy Wyjął je z miejsca, gdzie leżały schowane (nie było to duże, dobre miejsce) i przeniósł je w inne (które widać uważał za lepsze), położone w lesie sosnowym o dwieście yardów wyżej. Schował je Drugie schowanie.
tam i nakrył igłami. Tam właśnie znalazłem je świder dokładnie pasuje do dziury w beczce. A teraz chciałbym zadać młodemu człowiekow Ładna bajeczka. iedno, lub dwa pytania.
Kilku chłopców przytaknęło, a Ferguson po“ wiedział:
— Lękam się, że Archy oberwie teraz. Inni przestali się uśmiechać i smutnie schylili głowy.
A pan Holmes tak mówił:
— Postarajmy się zbadać tę bajeczkę po koleji, jak należy, stosując postęp geometryczny i że tak powiem, spajając szczegóły w bezlitośnie konsekwentny i jednolity łańcuch. Łańcuch ten rzućmy na tę dziecinną zabawkę z blichtru, na tę fortecę omyłek, na tę fabrykę snów, zbudowaną przez niedojrzałą fantazję. Na początek, mój młody panie, pragnę zadać ci trzy pytania narazie. NaPróba czasu.
razie. Czy nie myliłem się, słysząc, żeś twierdził, jakoby domniemaną świecę zapalono około ósmej, Wczoraj wieczorem?
^Htorja podwójnie detcktywna
6

82
— Tak, panie, około ósmej.
— Czy mógłbyś powiedzieć: punkt o ósme#
— No nie, nie mógłbym tak dokładnie.
— Hm! A gdyby ktoś przechodził tam.ędy akurat w t^m czasie, czy można być pewnym, że spotkałby mordercę, jak myślisz?
— Myślę, że tak.
— Dziękuję ci, to już wszystka. Na teraz. Powiadam wszystko, jak na teraz. —
— A niech go! Rozkłada Archy — odezwał się Ferguson.
— Nie inaczej — mruknął Ham Sandwich —
— Przykry to dla mnie widok.
A Stillman spojrzał bystro na gościa i tak powiedział:
— Ja sam tam byłem o wpół do dziewątej; nie. około dziewiątej.
— Czy w istocie? To ciekawe, to bardzo cie* 5Va miejscu.
kawę. A może spotkał pan tam mordercę?
— Nie, nie spotkałem nikogo.
— Aha! W takim razie, proszę mi wybaczyć tę uwagę, ale nie widzę dokładnie związku pańskidj informacji ze sprawą.
— Związku żadnego niema. Narazie powiadam niema żadnego. Narazie.
Zatrzymał się. Po chwili mówił dalej:
— Nie 3patkałem mordercy, ale Jestem na je-!


83
go śladach; jestem tego pewien, ponieważ wierzę, iż znajduje się w tym pokoju. Poproszę, abyście wszyscy, jeden za drugim, przeszli przedemną — o tu, gdzie pada światło, tak, abym widział wasze nogi.
Szmer podniecenia obiegł cały pokój i defilada rozpoczęła się, w obecności gościa, którego żelazne usiłowania utrzymania powagi zostałyuwieńczone dobrym skutkiem. Stillman pochylił się, przysłonił oczy ręką i uporczywie patrzał w dół na każdą parę przechodzących stóp. Pięćdziesięciu ludzi przedreptało przed nim bez żadnego rezultatu. Sześćdziesięciu. Siedemdziesięciu. Sprawa zaczęła głupio wyglądać. Gość zrobił uwagę z soczystą ironją:
— Lękam się, że mamy nieurodzaj na morderców dzisiejszego wieczora.
Zgromadzenie pojęło humor zamknięty w tem powiedzeniu i odświeżyło się serdecznym śmiechem. Jeszcze dziesięciu, czy dwunastu kandydatów przeszło — nie, przetańczyło przed nim w lekkich błazeńskich podskokach, które doprowadziły resztę widzów do torsji ze śmiechu, gdy nagle Stillman wyciągnął rękę i rzekł:
To jest morderca!
— Fetlock Jones, na wielki Sanhedryn! — ryknął tłum i natychmiast buchnął fajerwerk zadziw leń, uznania i dotkliwych uwag, natchnionych przez obecny stan rzeczy!

84
Prawdziwy morderca.
Kiedy niepokój doszedł do zenitu, gość wy-ciągnął rękę, gestem nakazując ciszę.
Autorytet wielkiego nazwiska i wielkiej oso-bistości zapanował nad zgromadzeniem, które posłuchało. W przerywanej biciem serc ciszy gość przemówił, a słowa jego były pełne godności i uczucia.
— Tym razem rzecz jest poważna. Godzi się w niewinne życie ludzkie. Posłuchajcie, jak tego dowiodę; zauważcie, jak proste fakty zniszczą ^to bezrozumne kłamstwo. Posłuchajcie, moi przyjacieZ detektywem.
le. Ten chłopiec wczorajszego wieczora nie zeszedł z moich oczu o żadnej godzinie!
Wywołało to głębokie wrażenie. Mężczyźni skierowali w stronę Stillmana wzrok pytający i pełen powagi. Ale twarz Archy rozjaśniła się, gdy odpowiedział:
— Wiedziałem, że tam był drugi!
Podszedł szybko do stołu i przyjrzał się stopom gościa, potem jego twarzy i rzekł:
— Pan był z nim! Znajdował się Pan * nie o całe pięćdziesiąt stóp od niego, gdy zapalał świecę, od której wkrótce potem zajął się proch! (Sensacja). A co więcej, sam pan dostarczył zapałek! Dostarczał zapałki.
Gość wyglądał na trafionego — tak się wy

85
dało publiczności. Otworzył usta, żeby przemówić, lecz słowa nie chciały mu przejść przez gardło.
— To gał.. to łajdactwo,... to...
Stillman miał wyraźną przewagę. Podniósł do góry wypaloną zapałkę;
— Oto jedna z nich. Znalazłem ją w beczce.
A oto jest druga, o tutaj!
— Tak, bo sam ją tam włożyłeś! Pocisk uznano za dobry! A Stillman odpalił:
— Są z wosku. Materjał nieznany w tej osadzie. Proszę mnie zrewidować, czy nie mam pudełka. Jestem gotów. Czy i pan także?
Woskowe zapałki z
Tym razem gość był zarżnięty. Najmniej spostrzegawcze oko mogło to zauważyć. Ręce jego wykonały kilka niezgrabnych ruchów, wargi poruszyły się, nie wydając dźwięku. Dom cały patrzył i czekał w wielkiem napięciu, a cisza czyniła sytuację jeszcze bardziej naprężoną. Wtedy to Stillman odezwał się łagodnie:
— Czekamy na pańską decyzję.
1 zuów na kilka chwil zaległa cisza, a potem gość odpowiedział cichym głosem:
— Nie zgadząm się, aby mnie rewidowano.
Nie wywołało to żadnych głośnych demonstracyj, ale w całym domu słychać było zdanie, powtarzane przez różne głosy:

“,,,

66

ł
f


Co Archy zjadł,
— To przesądza sprawę. Archy zjadł go.
Co dalej robić? Zdawało się, że nikt tego nie wie. Sytuacja była kłopotliwa, oczywiście tylko w danej chwili, ponieważ nagle wypadki wzięły obrót tak niespodziewany dla tych niedoświadczonych umysłów, że zastąwszy je nieprzygotowane, wywołały ciszę jak w zegarze, który staje z powodu nagłego wstrząśnienia.
Ale już po chwili maszynerją zaczęła działać. Skupiano się w grupki, po dwóch, po trzech, w których roztrząsano te i owe propozycje. Jeden Podziękowanie dla zbrodniarza, projekt zyskał sobie wielkie uznanie; chodziło o złożenie morderęy podziękowania za usunięcie Flinta Bucknera i o pozostawienie go na wolności, ale chłodniejsze głowy zaprotestowały, tłumacząc, że zgniłe mózgi ze Wschodnich Stanów uznałyby to za skandal i że głupi huczek dookoła całej afery nie miałby końca. Wreszcie głowy chłodniejsze zwyciężyły i otrzymały ogólną zgodę na swój wniosek. Przywódca ich uciszył zebranych i ogłosił co następuje:
— Fetlock Jones pójdzie do więzienia i od-powiadać będzie przed sądem.
Wniosek przeszedł. Jak widzimy, nie było już nic do zrobienia, z czego ludzie okazali wielką radość, tembardziej że w gruncie rzeczy każdy



87
niecierpliwił się, żeby już wyjść, popędzić na miejsce przestępstwa i sprawdzić, czy beczka i reszta rzeczy są tam naprawdę.
A tu nie! Ogólny pęd natrafił na tamę. Niespodzianki nie skończyły się jeszcze. Przed chwilą Fetlock Jones szlochał pocichutku, niezauważony podczas emocyj, tak gwałtownie następujących po sobie; ale gdy areszt i sąd nad nim zostały uchwalone, wybuchnął rozpaczliwym płaczem.
— Nie! niema po co. Ja nie chcę więzienia, Nie chce sądu.
aie chcę sądu! Dosyć długo już znoszę ciężki los, dosyć długo nędzę! Powieście mnie zaraz i puście mnie! 1 tak wszystko wyszłoby na jaw; nic nie może mnie zbawić. On wszystko powiedział zupełnie tak, jak gdyby był ze mną i widział to. Nie wiem, jak to wykrył, ale wiem, że znajdziecie i beczkę i wszystkie rzeczy, a wtedy i tak nie będę już miał żadnej szansy! Zabiłem go, a wy zrobilibyście to samo, gdyby was traktował, jak psa, i gdybyście byli prostym chłopcem, słabym i biednym, bez przyjaciela, któryby pomógł w potrzebie.
Spowiedź.
— Cholernie sprawiedliwie z nim się obszedł! — wybuchnął Ham Sandwich — Spójrzcie tylko, chłopcy...
Konstabl:
— Porządek! Porządek, dżentelmeni!

88
Glos:
— Czy wujaszek wiedział, co zamierzasz zrobić?
— Nie, nie wiedział.
— A czy napewno on ci dał zapałki?
— Tak, on mi dał, ale nie wiedział, do czego mi są potrzebne.
— Kiedy się puszczałeś na taki interes, dlaczego zaryzykowałeś, aby wziąć go ze sobą? Jego, detektywa? Jak się to stało?
Chłopiec zawahał się. W zakłopotaniu tarmosił guziki przy kurtce. W końcu powiedział nieśmiało:
— Wiem o detektywach, niby na rachunek tego, że ich mam w rodzinie. I uprzedzam was: jeżeli nie chcecie, żeby was odkryli, to najlepie mieć ich przy sobie w czasie roboty.
Pożyteczne dla detektywa.
Ogólny śmiech powitał mądre spostrzeżenie chłopca, co jednak nie zmiejszyło tragizmu jego położenia.
IV.
Wyjątek z listu do pani Stillman. Jako data figuruje „Wtorek“.
Fetlock u) więzieniu.
Fetlocka Jonesa wzięto pod klucz. Zamknięto go w dhrwalce, gdzie miał czekać na sąd. Konstabi

89
Harris zaopatrzył go w prowjant na kilka dni, polecił mu baczną straż nad samym sobą i obiecał zajrzeć, jak tylko świeże zapasy okażą się potrzebne. }
Następnego ranka, kilku z nas, przez czystą przyjaźń dla Hillyera, wybrało się z nim w drogę aby dopomóc do pochowania jego zmarłego krewniaka, nieopłakiwanego przez nikogo — Bucknera.
Ten, którego szukano — odnaleziony.
Hillyer był szefem wyprawy, a ja pierwszym po« mocnikiem, tym który niesie całun. Akurat, gdyśmy ukończyli nasze zatrudnienia, jakiś smutny nieznajomy w łachmanach, niosąc w ręku starą torbę podróżną, przechromał koło nas z głową zwieszoną, a ja pochwyciłem zapach za którym goniłem dookoła ziemi! Był to zapach raju dla mej gąsnącej nadziei!
Po chwili byłem już przy nim i kładłem mu łagodnie rękę na ramieniu. Padł plackiem na ziemię, jak rażony piorunem, a gdy chłopcy nadbiegli aby mu pomóc, ukląkł, wyciągnął do mnie błagalnie ręce i szczękami latającemi ze strachu błagał, abym przestał go prześladować. Jęczał:
— Sherlocku Holmesie! Tropiłeś mnie po całym świecie, a jednak Bóg jest moim świadkiem, że nigdy nie zrobiłem nic złego nikomu!
Dziki błysk w jego oczach wskazywał na to, że


90
Doprowadzony do obłędu. był obłąkany. To była moja robota, matko! Nowina o twojej śmierci może kiedyś obudzić we mnie rozpacz równą tej, jaką czułem w owej chwili. Nic innego nie dokona tego!
Nasi chłopcy podnieśli go i otoczywszy go kołem, okazywali całe swoje współczucie, mówiąc mu najdelikatniejsze i najbardziej wzruszające rzeczy. Mówili, żeby się nie martwił i niczego się już nie lękał, że jest między przyjaciółmi, że się nim zaopiekują i będą dbali o niego, że powieszą każdego, ktoby śmiał podnieść na niego rękę. Ci prości chłopcy, górnicy, są jak matki, gdy obudzicie południową stronę ich serca. Ale jeżeli zbudzicie przeciwną stronę tego mięśnia, to zmieniają się w niebaczne, nierozsądne dzieci.
Mówili wszystko, co tylko mogli wy myśleć, żeby pocieszyć starego, i na temby się skończyło, gdyby nie Wells-Fargo-Ferguson. mądry strategik, który powiedział:
— Jeżeli to tylko Sherlok Holmes cię niepokoi. Sherlok Holmes znowu umarł.
to możesz się więcej o niego nie troszczyć.
— Dlaczego? spytał z zapałem skończony warjat,
— Ponieważ on znowu umarł.
— Umarł! umarł! O, nie żartujcie ze mnie »ie-

9!
szczęsnego rozbitka! Sherlock Holmes nieżywy? Na honor’ chłopcy, czy tamten mówi? prawdę?
— Taka prawda, jak to, że stoisz tu w tej chwili! — powiedział Ham Sandwich, a wszyscy, jak jeden mąż, potwierdzili jego słowa.
Powieszony przez omyłką.
— Powiesili go w San Bernardino zeszłego tygodnia — dodał Ferguson, chcąc załatwić rzecz ostatecznie — w czasie, gdy przeszukiwał okolicę w pogoni za tobą. Wzięli go za kogoś innego. Bardzo im przykro, ale teraz już nie poradzą na to.
— Pomnik mu budują — powiedział Ham Sandwich z miną człowieka, który przyczynia się do tego i wie napewno.
„James Walker“ westchnął głęboko z widoczną ulgą — i nie powiedział nic; ale oczy jego patrzały mniej dziko, twarz wypogodziła się w sposób widoczny, postać nie była już tak skurczona, jak przedtem. Powróciliśmy wszyscy do naszego baraku i chłopcy ugotowali mu obiad tak dobry, jak tylko na to pozwalały produkty posiadane przez osadę. Gdy byli tem zajęci, ja z Hillyerem ubraliśmy go, od kapelusza począwszy, a na skórzanych butach skończywszy, w nasze nowe ubranie. Po tej operacji przeobraził się w staUłagodzenie starego człowieka.
rego przyzwoitego dżentelmena, którego możnaby wszędzie pokazać. „Stary* — określenie jest wła

92
ściwe. Litość bierze je słyszeć — Stary — przez upadek, przez szron, pokrywający jego włosy, przez piętno, jakie zmartwienia i rozpacz wycisnęły na jego twarzy; a przecież jeśli zważymy lata jego, jest on pierwszej młodości. Dopóki jadł, paliliśmy fajki i rozmawialiśmy, a kiedy już skończył, odzyskał nareszcie swój głos i z własnego popędu opowiedział nam swoją historję. Nie mogę słów jego oddać z całą dokładnością, ale postaram się być możliwie wiernym.
Historja „Niepotrzebnie tropionego“.
Historja „niepotrzebnie tropionego“.
— Stało się to tak: Byłem w Denver. Mieszkałem tam od wielu lat, czasami pamiętam od ilu, a czasami nie, ale to nie ma nic do rzeczy. Nagle dostałem zawiadomienie, że mam wyjechać, w przeciwnym razie oskarżą mnie o zbrodnię popełnioną kiedyś, bardzo dawno temu: na południu. O zbro-dni tej wiedziałem, ale nie ja byłem mordercą; był nim mój kuzyn, noszący to samo nazwisko. Co miałem wybrać? W głowie mieszało mi się ze strachu; nie wiedziałem. Zostawili mi mało czasu do namysłu. Zdaje się, że tylko jeden dzień. Gdyby mnie ogłoszono, byłbym zrujnowany, ludność zlynczowałaby mnie, nie wierząc w to, co mówię! Zawsze tak jest z lynczowaniem. Jak już odkryją, że

93
Pod fałszyu)em nazwiskiem. się pomylili, to im jest przykro, ale już jest za późno — tak jak było z panem Holmesem, moi drodzy.
Wtedy wyprzedałem się, aby zdobyć pieniądze na życie, uciec, ukryć się i wrócić z dowodami. Kiedy już będzie po burzy. W nocy uciekłem daleko: w góry. Mieszkałem pod fałszywem nazwiskiem, chodziłem w przebraniu.
Coraz byłem niespokojniejszy, coraz więcej miałem zmartwień, które doprowadziły mnie do tego, że widywałem duchy i słyszałem głosy. Nie mogłem już prosto i jasno o niczem myśleć, bo wszystko mieszało mi się, gmatwało, a głowa tak mnie bolała, że musiałem przestać. Coraz było gorzej i gorzej; coraz więcej duchów i więcej głosów. Otaczały mnie bez przerwy; z początku tylko w nocy, a potem także i w dzień. Wiecznie
Niestrudzone glosy, szeptały dookoła mego łóżka i spiskowały przeciwko mnie, przerywały mój sen i wycieńczyły, pozbawiając mnie wypoczynku.
A potem przyszło najgorsze. Jednej nocy szepty powiedziały mi; „Nigdy nie przestaniemy, pon eważ nie możemy go zobaczyć, a z tego powoda i wskazać go narodowi**. I wzdychały; a potem jeden powiedział: „Musimy sprowadzić Sher
ry

94
locka Holmesa. Można go tu mieć w dwanaście godzin.**
Wszystkie zgodziły się na to, i szcp&ały. i podskakiwały z radości. Ale moje serce pękło, Ucieczka przed Holmesem.
bo ja czytałem o tym człowieku i wiedziałem, co to znaczy mieć go na swoim tropie z jego nadludzką przenikliwością i niespożytą energją.
Duchy wyruszyły, żeby go sprowadzić, a ja w tej chwili wstałem z łóżka, w środku nocy, i uciekłem, nie zabierając ze sobą nic oprócz ręcznej walizki, w której zamknąłem pieniądze — trzydzieści tysięcy. Dwie trzecie tej sumy znajduje się tam dotychczas.
Było to czterdzieści dni przed czasem, w którym ten człowiek odnalazł mój ślad. Ale udało mi się umknąć. Z przyzwyczajenia umieścił swoje prawdziwe nazwisko w książce hotelowej, ale spostrzegł się, wyskrobał je i na tem samem miejscu napisał „Dagget Barclay“. Strach zaostrzył mój wzrok i uczynił go przenikliwym, więc przeczytałem prawdziwe nazwisko poprzez rysy i umknąłem jak jeleń.
Polował na mnie po całym świecie przez te Polował przez falka lat.
trzy i pół roku — po całych stanach nad Oceanem Spokojnym, po Australji, w lndjach, wszędzie, gdzie da się pomyśleć, a potem z powrotem w Mo-

95
ksyku i znów w Kalifornji, nie dając mi prawie odpoczynku. Ale nazwisko w książce hotelowej wyratowało mnie za każdym razem, i oto żyje jeszcze to, co pozostało ze mnie. O, jakże jestem zmęczony. Ciężkie chwile sprowadził na mnie, a jednak, daję wam słowo honoru, że nie skrzywdziłem nigdy ani jego, ani nikogo innego!
To był koniec historji, która, bądź pewna, porządnie rozgrzała krew w naszych chłopcach. Co do mnie, to każde słowo jego uderzało w avcgo syna i wypalało dziurę w miejscu, na jakie padło.
Samooskarżenie-
Przegłosowaliśmy, że stary człowiek ma dzielić łoże z nami, oraz że będzie gościem moim i Hillyera. Tajemnicę moją, naturalnie, zachowam, ale jak tylko wypocznie i odkarmi się, zabiorę go do Denver, zrehabilituję go i naprawię zło, jakie mu wyrządziłem.
Nasi chłopcy pożegnali starego przyjacielskim, miażdżącym kości uściskiem dłoni, poczem rozbiegli się, aby roznieść nowinę.
O świcie następnego ranka Weiss Fargo — Ferguson i Ham Sandwich wywołali nas pocichu z domu i powiedzieli nam poufnie:
— Wiadomość o tem, jak potraktowano starego rozeszła się w okolicy. Osady powstały. Zbierają się ze wszystkich stron i chcą zlinczować Pro

96
fesora. Konstabl ma śmiertelnego pietra, telefonował po szeryfa. Chodźcie z nami!
Z miejsca puściliśmy się galopem. Inni byli szczęśliwi, bo mogli żywić uczucia, jakie im się podobało, ale ja w głębi serca piastowałem nadzieję, że szeryf przyjedzie na czas, ponieważ nie miałem wielkiej ochoty, żeby Sherlock Holmes wisiał za moje sprawki, jak to sobie łatwo możesz wyobrazić. Dużo się nasłuchałem o szeryfie, ale dla pewności zapytałem jeszcze:
— Czy szeryf potrafi powstrzymać tłum?
— Czy on potrafi wstrzymać tłum! Czy Jack Fairfax wstrzyma tłum! Śmiać mi się chce! Były desperado, dziewiętnaście skalpów na jego sznurku! Czy on może? Trzymajcie mnie!
Gdyśmy się przedzierali w górę parowu, w spokojnem powietrzu drżały odległe wycia, jęki i okrzyki, które rosły w miarę naszego posuwania się naprzód. Ryk wybuchał po ryku, coraz silniej, wciąż bliżej i bliżej. Gdy dotarliśmy do wielkiego tłumu, tłoczącego się na otwartym placu przed Tłum. szynkiem, huk głosów ogłuszył nas. Kilku brutalnych dzikusów z Dały Gorge trzymało w swoich łapach Holmesa, który był najspokojniejszym człowiekiem z obecnych. Pogardliwy uśmiech igrał na jego wargach i jeżeli w swojem brytańskiem sercu czuł jaki strach przed śmiercią, to żelazną wolą

97
7
opanował go i nie pozwolił sobie na okazanie najmniejszego wzruszenia.
— Chodźcie głosować, ludzie! — krzyknął Shadbelly Higgins, przywódca zgraji z Dały.
— Śpieszcie się. Bedziem wieszali, czy strzelali?
— Ani jedno, ani drugie! — odpalił jakiś towarzysz.
— 2a tydzień odżyłby z powrotem! Tylko Spalić go. spalenie jest dosyć trwałe dla niego!
Wszystkie bandy z pogranicznych osad wybuchnęły piorunującym okrzykiem zt ody. Walcząc i rozdając kułaki, ludzie ci przecisnęli się aż do więźnia i otoczyli go,
— Większość jest za spaleniem! — ryczał tłum. Zataszczyli go pod słup, przy postoju, przykuli go łańcuchami i obłożyli aż do pasa drzewem i szyszkami. A mimo to silna twarz nie zbladła. Pogardliwy uśmiech nadał igrał na jego wąskich wargach.
Stos.
— Zapałkę! Przynieście zapałkę!
Shadbelly zapałił jedną, osłonił ją dłonią, pochyli) się i wsunął zapałkę pod szyszkę. Szyszka
zajęła się i małe dwa razy.
Zdawało mi kopyt końskich.
płomyczki liznęły ją faz, czy
się, że chwytam daleki odgłos Dźwięk stał się wyraźniejszy,

Histor’# podwójnie dctektywana

98
coraz bardziej wyraźny, bardziej określony, ale rozgorączkowany tłum nie zauważył tego.
Zapałka zgasła.
Shadbelly zapalił drugą, pochylił się i znów płomień wybuchnął; tym razem ogień chwycił i rozszerzał się. Tu i owdzie ludzie odwracali głowy. Kat z wypaloną zapałką w ręku stał przy stosie, doglądając swej pracy. Uderzenia kopyt zadudniły po stromej skale i jak piorun spadły między nas. W nąstępnej chwili dal się słyszeć ryk:
— Szeryf!
Jak strzała przedarł się w środek motłochu, ściągnął cugle tak, że koń stanął prawie na zadnich nogach i powiedział:
— W tył zwrot, bękarty!
Wszyscy okazali mu posłuszeństwo. Wszyscy prócz przywódcy. Ten nie ruszył się z miejsca, a ręką sięgnął po rewolwer szeryfa.
Szeryf schował go szybko i rzekł:
— Opuść rękę, gagatku dcsperado. Rozkop ogień. A teraz rozkuj nieznajomego.
Desperado gugatek posłuchał. A potem szeryf powiedział mowę. Siedząc na koniu ze swobodą wojownika, nie zagrzewał swoich słów żadnym ogniem, lecz wygłaszał je z umiarem, po namyśle i takim tonem, że były wzruszająco pozbawiome szacunku dla błuchaczy:

99
— Ładna z was banda, co? Akurat nadaliście się, żeby przypodróżować z tym świntuchem aż tutaj! Shadbelly Higgins — pyskacz, kanalja, co ztyłu strzela do ludzi, a sam się nazywa DespeUciszanie tłumu, rado. Jeżeli czuję do czego szczególną pogardę, to do lynczującego motłochu; jeszczem nigdy nie widział, żeby się w nim trafił jeden przyzwoity człowiek. Zbiera się stu na jednego, zanim wysadzą się na odwagę, żeby połaskotać umierającego cherlaka. Składa się to z tchórzów, tak jak i gmina, co ich ze siebie wydala. A na sto wypadków w dziewięćdziesięciu dziewięciu szeryf jest taki sam ptaszek, jak i oni.
Zatrzymał się, widocznie po to, żeby swoją myśl rozgryźć i ocenić jej smak, poczem mówił dalej:
Szeryf, który pozwala tłumowi zabrać sobie Ncizyu)a szeryfa. więźnia, jest gatunkiem tchórza pod słońcem. Statystyka dowiodła, że w zeszłym roku Ameryka żywiła stu osiemdziesięciu dwóch takich łajdaków. Powiem wam przy okazji, że jak tak dalej pójdzie, to w książce naszego doktora pojawi się nowa choroba: „ubolewania szeryfów“.
Pomysł ten spodobał mu się w sposób widoczny.
* — Ludzie będą mówili:., cóź to szeryf znowu

i 00 —
chory?4’ — „Tak to ta sama stara choroba/4 Apotern wymyślą IDU nowy tytuł. Zamiast mówić: „on jedzie do szeryfa w Rapaho Couaty“, będą mówili „on jedzie do tchórza z Rapaho/4 O, wielki Boże, jak sobie pomyślę, że dorosła osoba może się bać linczującego tłumu...!
Jedno oko zwrócił w stronę cudzoziemca i za-pytał:
~ Cudzoziemcze, kim jesteś i coś uczynił?
— Nazywam się Sherlock Holmes i nie uczy-niłem nic.
Zdumiewającem było wrażenie, jakie dżwęki Czarujące nazwisko.
tego nazwiska wywarł na szeryfie, chociaż znał je tylko z opisów. W sio./ach pełnych uczucia zapewniał, że wieczna plama ciążyć będzie na kraju, gdzie człowieka, którego niezwykłe czyny napełniły świat podziwem dla jego sławy i talentu, a którego przygody podbiły serca czytelników dzięki swej błyskotliwości i zręcznemu ułożeniu, gdzie takiego człowieka, pod Gwiazdami i Pasami sztandarux narażono na podobną zniewagę! Przepraszał go w imieniu całego narodu, złożył przed nim najpiękniejszy ukłon, kazał konstablowi Harrisowi odprowadzić go do domu i własnem słowem ręczył za bezpieczeństwo detektywa. Potem zwi-ócił się do tłumu:
— Polujcie na własne dziury, szumowiny! —

10!
co też uczynili — A ty Shadbeily, chodź ze mną. Twoją sprawą zajmę się sam. Nie. me! Zatrzymaj swoją pukawkę! jeżeli przyjdzie dzień, w którym przelęknę się, zobaczywszy cię z tem cackiem za swojemi plecami, to w każdej chwili będę mia. zas przyłączyć się do tamtych stu osiemdziesięciu dwóch.
I odjechał stępa. Schadbelly postępował za nim. Gdyśmy już byli na drodze prowadzącej do Fe’lock drapnął. naszego baraku, przyjęto nas nowiną, że betlock Jones w nocy drapnął ze swego więzienia i przepadł bez śladu. Nikt nie martwi się z tego powodu. Niech odszukuje go własny wujaszek. jeżeli mu się to podoba, to już wchodzi w zakres jego działalno-ści; osadzie jest wszystko jedno.
V.
Dziesięć dni później.
„James Walker“ jest już w porządku na cieZło napraulionz.
le, a i na duszy znać polepszenie. Wyruszam z nim do Denver jutro rano.
Następna noc. Krótka notatka wysiana ze stacji w drodze.
i
Dziś rano, gdyśmy wyruszali, Hillyer szepnął mi:

102 —
— Ukrywaj tę nowinę przed Walkerem dopóty, dopóki nie będzie dosyć silny, aby ją usłyszeć, nie narażając się na wstrząśnienie mózgu i nie psując sobie kuracji. Starą zbrodnię, o której wspominał, popełniono w istocie. Mordercą był jego kuzyn — tak jak mówił. Pochowaliśmy prawdziwego przestępcę w pamiętny dla nas dzień. Nazywał się on Flint Buckner, najnieszczęśliwszy człowiek XIX wieku. Praw’dziwe jego nazwisko było Jakób Fuller!
I tak matko, nieświadoma wdowo, twój mąż a mój ojciec leży z moją pomocą w grobie. Niechaj spoczywa w pokoju.
KONIEC.